niedziela, 6 grudnia 2015

 http://theselection.wikia.com/wiki/Category:Characters



WEZWIJCIE SŁUŻBĘ! KRÓLOWA SIĘ PRZEBUDZIŁA!

(DLA MAMY)


ROZDZIAŁ 1


  Przez  chwilę  leżałam  nieruchomo,  nasłuchując  oddechu  Maxona.
Coraz  rzadziej  miałam  okazję  zobaczyć  go,  kiedy  był  naprawdę
zrelaksowany  i szczęśliwy,  więc  rozkoszowałam  się  tą  chwilą,
wdzięczna losowi, że Maxon wyraźnie czuje się najlepiej, kiedy jest ze
mną sam na sam.
    Odkąd  Eliminacje  zawęziły  się  do  finałowej  szóstki,  Maxon
sprawiał  wrażenie  bardziej  niespokojnego  niż  wtedy,  kiedy  trzydzieści
pięć dziewcząt przyjechało do pałacu. Pewnie spodziewał się, że będzie
miał więcej czasu na podjęcie decyzji, a chociaż czułam się trochę winna
z tego powodu, wiedziałam, dlaczego miał na to nadzieję.
    Księciu  Maxonowi,  następcy  tronu  Illéi,  zależało  na  mnie.
Powiedział  mi  to  tydzień  temu  i gdybym  tylko  potrafiła  z pełnym
przekonaniem  wyznać,  że  czuję  to  samo,  cała  rywalizacja  byłaby
zakończona. Czasem wyobrażałam sobie, jak wyglądałby świat, gdybym
była jedyną dziewczyną w życiu Maxona.
    Ale  Maxon  nie  należał  wyłącznie  do  mnie.  Zabierał  na  randki
jeszcze pięć innych dziewcząt i szeptał im różne rzeczy, a ja nie byłam
pewna,  jak  powinnam  to  traktować.  W dodatku,  gdybym  przyjęła
uczucia  Maxona,  przyjęłabym  także  koronę  –  tę  myśl  starałam  się
ignorować. Miałam mnóstwo wątpliwości. Poza tym pozostawał jeszcze
Aspen.
    Właściwie nie był już moim chłopakiem – zerwał ze mną, zanim
moje nazwisko zostało wylosowane do Eliminacji – ale kiedy pojawił się
w pałacu jako gwardzista, wróciły wszystkie uczucia, które starałam się
wyrzucić z serca. Aspen był moją pierwszą miłością, a kiedy patrzyłam
na niego… należałam do niego.
    Maxon  nie  miał  pojęcia,  że  Aspen  jest  w pałacu,  ale  wiedział
o tym,  że  zostawiłam  w rodzinnym  mieście  kogoś,  o kim  starałam  się
zapomnieć,  i wspaniałomyślnie  dawał  mi  na  to  czas.  Jednocześnie
jednak  starał  się  znaleźć  inną  dziewczynę,  z którą  mógłby  być
szczęśliwy, na wypadek gdybym ja nie mogła go pokochać.
    Zastanawiałam się nad tym, kiedy Maxon poruszył się lekko, a ja
poczułam jego oddech na moich włosach. Jak to by było, gdybym tak po
prostu go kochała?
    – Wiesz, kiedy ostatni raz patrzyłem w gwiazdy? – zapytał.
    Przytuliłam się do niego mocniej na kocu, żeby ogrzać się trochę
mimo nocnego chłodu.
    – Nie mam pojęcia.
    – Kilka lat temu, kiedy musiałem się uczyć astronomii. Wiesz, że
jeśli się przyjrzysz uważnie,  możesz zobaczyć, że gwiazdy  mają różne
kolory?
    – Patrzyłeś  w gwiazdy,  żeby  się  o nich  uczyć?  Co  to  za
przyjemność?
    Maxon roześmiał się.
    – Przyjemność?  Muszę  sobie  rezerwować  na  nią  czas,  pomiędzy
konsultacjami  budżetowymi  a spotkaniem  komisji  do  spraw
infrastruktury. A, i jeszcze naradami nad strategią wojenną, z którą, tak
przy okazji, kompletnie sobie nie radzę.
    – Z czym  jeszcze  sobie  kompletnie  nie  radzisz?  –  zapytałam,
przesuwając  dłonią  po  jego  wykrochmalonej  koszuli.  Zachęcony  tym
gestem,  Maxon  zaczął  kreślić  kółka  na  moim  ramieniu  palcami  ręki,
którą mnie obejmował.
    – A do  czego  ci  potrzebna  ta  wiedza?  –  zapytał  z udawanym
oburzeniem.
    – Ponieważ  nadal  wiem  o tobie  bardzo  niewiele,  a ty  przez  cały
czas wydajesz się doskonały. Przydałyby mi się jakieś dowody na to, że
tak nie jest.
    Podparł się na łokciu i spojrzał mi w oczy.
    – Wiesz, że nie jestem doskonały.
    – Ale  niewiele  ci  brakuje  –  odparowałam.  Leciutkie  dotknięcia
podkreślały naszą bliskość. Kolana, ramiona, palce.
    Maxon potrząsnął głową i uśmiechnął się lekko.
    – No  dobrze.  Nie  umiem  planować  wojen.  Zupełnie  mi  to  nie
wychodzi. I przypuszczam, że byłbym okropnym kucharzem. Nigdy nie
próbowałem, więc…
    – Nigdy?
    – Nie zauważyłaś  przypadkiem tych zastępów ludzi zasypujących
cię ciastkami? Tak się składa, że oni karmią też mnie.
    Zachichotałam.  W domu  pomagałam  praktycznie  przy  każdym
posiłku.
    – Więcej – zażądałam. – Co jeszcze ci nie wychodzi?
    Przytulił mnie mocniej, a jego brązowe oczy rozbłysły.
    – Ostatnio zauważyłem coś jeszcze…
    – Mów.
    – Okazało  się,  że  kompletnie  nie  wychodzi  mi  trzymanie  się  od
ciebie z daleka. Co stanowi bardzo poważny problem.
    Uśmiechnęłam się.
    – A w ogóle próbowałeś?
    Udał, że się zastanawia.
    – No cóż, nie. I nie oczekuj, że spróbuję.
    Roześmialiśmy  się  cicho,  tuląc  się  do  siebie.  W podobnych
chwilach z łatwością mogłam sobie wyobrazić, że tak miałaby wyglądać
reszta mojego życia.
    Szelest liści i trawy oznaczał, że ktoś się zbliża. Nawet jeśli nasza
randka była całkowicie dopuszczalna, poczułam się lekko zawstydzona
i szybko usiadłam. Maxon zrobił to samo, a zza żywopłotu wyłonił się
gwardzista.
    – Wasza  wysokość.  –  Skłonił  się.  –  Proszę  wybaczyć,  że
przeszkadzam,  ale  jest  w najwyższym  stopniu  nieostrożnością,  żeby
wasza wysokość przebywał tutaj o tak późnej porze. Rebelianci mogą.
    – Rozumiem – westchnął Maxon. – Zaraz wracamy.
    Gwardzista zostawił nas samych, a Maxon popatrzył na mnie.
    – To  moja  kolejna  wada:  tracę  cierpliwość  do  rebeliantów.  Mam
dość szarpania się z nimi.
    Wstał i podał mi ramię, które przyjęłam, zauważając jednocześnie
smutek  i frustrację  w jego  oczach.  Od  początku  Eliminacji  rebelianci
zaatakowali dwa razy – za pierwszym była to zwykła akcja sabotażowa
przybyszów  z Północy,  a za  drugim  do  pałacu  wtargnęli  śmiertelnie
niebezpieczni  Południowcy.  Nawet  tak  ograniczone  doświadczenia
pozwalały mi zrozumieć irytację Maxona.
    Maxon podniósł i strzepnął koc, wyraźnie niezadowolony, że nasze
wieczorne spotkanie dobiega końca.
    – Hej – odezwałam się, skłaniając go, żeby na mnie spojrzał. – Ja
się dobrze bawiłam.
    Skinął głową.
    – Naprawdę – zapewniłam go, podchodząc bliżej. Przerzucił sobie
koc  przez  ramię  i objął  mnie.  –  Powinniśmy  to  kiedyś  powtórzyć.
Będziesz mi mógł pokazać, które gwiazdy mają jaki kolor, bo naprawdę
nie zauważyłam żadnych różnic.
    Maxon uśmiechnął się melancholijnie.
    – Chciałbym  czasem,  żeby  wszystko  było  prostsze,  bardziej
zwyczajne.
    Przysunęłam  się  bliżej,  żeby  go  objąć,  a Maxon  rzucił  koc  na
ziemię, żeby zrobić to samo.
    – Przykro  mi  to  mówić,  wasza  wysokość,  ale  nawet  bez
gwardzistów nie byłbyś zwyczajny.
    Jego twarz rozjaśniła się lekko, ale nadal pozostał poważny.
    – Gdybym był, bardziej byś mnie lubiła.
    – Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale i tak naprawdę lubię cię
takim, jaki jesteś. Potrzebuję tylko więcej…
    – Czasu.  Wiem.  I jestem  na  to  przygotowany,  pragnąłbym  tylko
wiedzieć, czy naprawdę będziesz mnie chciała, kiedy stosowny czas już
upłynie.
    Odwróciłam wzrok, ponieważ nie mogłam niczego obiecać. Ciągle
na nowo zastanawiałam się w głębi serca nad Maxonem i Aspenem i nie
potrafiłam wybrać. To się zmieniało tylko wtedy, kiedy byłam z którymś
z nich  sam  na  sam,  ponieważ  w tym  momencie  kusiło  mnie,  żeby
obiecać Maxonowi, że ostatecznie przy nim zostanę.
    Nie mogłam tego zrobić.
    – Maxonie  –  wyszeptałam,  ponieważ  widziałam  jego
rozczarowanie, gdy nie odpowiedziałam. – Nie mogę ci niczego obiecać.
Ale mogę ci powiedzieć, że chcę tutaj być. Chcę wiedzieć, czy istnieje
szansa,  że…  że…  –  urwałam,  nie  wiedząc,  jak  ująć  w słowa  własne
myśli.
    – Będziemy razem? – domyślił się Maxon.
    Uśmiechnęłam się, szczęśliwa, że tak dobrze mnie rozumie.
    – Tak.  Chciałabym  wiedzieć,  czy  istnieje  szansa,  że  będziemy
naprawdę razem.
    Odgarnął pukiel włosów z mojego ramienia.
    – Myślę, że to jest bardzo prawdopodobne – oznajmił spokojnie.
    – Też tak myślę. Tylko… czas, dobrze?
    Skinął  głową,  ale  sprawiał  wrażenie  szczęśliwszego.  Właśnie  tak
chciałam  zakończyć  ten  wieczór,  odrobiną  nadziei.  No,  może  jeszcze
czymś  innym.  Przygryzłam  wargę  i pochyliłam  się  do  Maxona
z pytaniem w oczach.
    Bez chwili wahania nachylił się, żeby mnie pocałować. Pocałunek
był  delikatny  i pełen  ciepła,  a ja  czułam  się  kochana  i jednocześnie
pragnęłam czegoś więcej. Mogłabym zostać tak na całe godziny tylko po
to, żeby sprawdzić, czy mogę się nasycić tym uczuciem, ale Maxon zbyt
szybko odsunął się ode mnie.
    – Chodźmy  –  powiedział  żartobliwym  tonem,  ciągnąc  mnie
w stronę  pałacu.  –  Lepiej  wracajmy,  zanim  przyjadą  po  nas  konni
gwardziści z nastawionymi włóczniami.
    Kiedy  pożegnałam  się  z Maxonem  przy  schodach,  poczułam  się
śmiertelnie zmęczona. Z trudem dowlekłam się na piętro i skręciłam za
róg  korytarza,  gdzie  znajdował  się  mój  pokój.  Nagle  błyskawicznie
oprzytomniałam.
    – O!  –  Aspen  także  sprawiał  wrażenie  zaskoczonego.  –  Chyba
właśnie  okazałem  się  najgorszym  wartownikiem  na  świecie,  bo
zakładałem przez cały czas, że jesteś w pokoju.
    Roześmiałam się. Dziewczęta  z Elity powinny  mieć przynajmniej
jedną  pokojówkę, czuwającą  w nocy nad  ich  snem. Ja bardzo tego nie
chciałam,  więc  Maxon  nalegał,  żeby  na  wszelki  wypadek  pod  moim
pokojem stał zawsze wartownik. Tak się składało, że tym wartownikiem
najczęściej był  Aspen.  Świadomość,  że  każdej nocy stoi  tuż  za  moimi
drzwiami, była jednocześnie zabawna i przerażająca.
    Nasze rozbawienie szybko zniknęło, ponieważ Aspen uświadomił
sobie, co to znaczy, że o tej porze nie śpię smacznie we własnym łóżku.
Odchrząknął z zakłopotaniem.
    – Dobrze się bawiłaś?
    – Aspenie, nie przejmuj się tym – szepnęłam, rozglądając się, żeby
mieć pewność, że jesteśmy sami. – Biorę udział w Eliminacjach i musi
być tak, jak jest.
    – Jak  ja  mam  mieć  jakąś  szansę,  Mer?  Jak  mam  z nim
rywalizować, skoro zawsze rozmawiasz z nami osobno?
    Miał rację, ale co mogłam na to poradzić?
    – Proszę,  nie  gniewaj  się  na  mnie.  Próbuję  wszystko  jakoś
poukładać.
    – Nie, Mer. – W głosie Aspena znowu pojawiła się czułość. – Nie
gniewam  się  na  ciebie,  tylko  tęsknię  za  tobą.  –  Ostatnich  słów  nie
odważył  się  powiedzieć  na  głos,  poruszył  tylko  bezgłośnie  wargami.
Kocham cię.
    Serce zaczęło mi topnieć.
    – Wiem.  –  Położyłam  mu  dłoń  na  piersi,  na  moment  pozwalając
sobie zapomnieć o ryzyku. – Ale to nie zmienia naszej pozycji ani tego,
że należę teraz do Elity. Potrzebuję czasu, Aspenie.
    Przykrył dłonią moją rękę i skinął głową.
    – Możesz na to liczyć. Tylko… postaraj się znajdować też trochę
czasu dla mnie.
    Nie  chciałam  przypominać,  jak  bardzo  było  to  skomplikowane,
więc uśmiechnęłam się leciutko i cofnęłam dłoń.
    – Muszę już iść.
    Patrzył za mną, kiedy weszłam do pokoju i zamknęłam drzwi.
    Czas.  Ostatnio  domagałam  się  go  naprawdę  często  i miałam
nadzieję,  że  jeśli  odczekam  dostatecznie  długo,  wszystkie  kawałki  tej
układanki wskoczą na właściwe miejsca.

ROZDZIAŁ 2


  Nie, nie – odparła ze śmiechem królowa Amberly. – Miałam tylko
trzy  druhny,  chociaż  matka  Clarksona  proponowała,  żeby  było  ich
więcej.  Chciałam,  żeby  tę  rolę  pełniły  moje  siostry  i moja  najlepsza
przyjaciółka, którą, tak przy okazji, poznałam w czasie Eliminacji.
    Spojrzałam  szybko  na  Marlee  i z przyjemnością  zobaczyłam,  że
ona  także  patrzy  na  mnie.  Zanim  trafiłam  do  pałacu,  zakładałam,  że
w rywalizacji o tak wysoką stawkę nie ma miejsca na przyjaźń pomiędzy
dziewczętami. Marlee rzuciła mi się na szyję, kiedy spotkałyśmy się po
raz  pierwszy,  i od  tamtego  czasu  zawsze  mogłyśmy  liczyć  na  siebie
nawzajem. Z jednym małym wyjątkiem nie było między nami żadnych
nieporozumień.
    Kilka tygodni temu Marlee wspomniała, że wydaje jej się, że nie
chciałaby być z Maxonem, ale odmówiła odpowiedzi, kiedy próbowałam
wyciągnąć z niej coś więcej. Nie była na mnie zła, ale w te milczące dni,
które trwały, zanim udało nam się zapomnieć o tamtej sytuacji, czułam
się bardzo samotna.
    – Ja bym chciała mieć siedem druhen – oznajmiła Kriss.
    – To  znaczy,  jeśli  Maxon  mnie  wybierze  i będę  mogła  urządzić
wspaniały ślub.
    – Cóż,  ja  bym  się  w ogóle  obeszła  bez  druhen.  –  Celeste  była
odmiennego  zdania.  –  Odwracałyby  tylko  uwagę.  A skoro  ślub  byłby
relacjonowany w telewizji, chciałabym, żeby wszyscy patrzyli wyłącznie
na mnie.
    Skrzywiłam  się.  Rzadko  kiedy  miałyśmy  okazję  siedzieć  razem
i rozmawiać  z królową  Amberly,  a Celeste  zachowywała  się  teraz
nieznośnie i wszystko psuła.
    – Ja bym chciała uwzględnić w ceremonii ślubnej jakieś elementy
mojej  tradycji  kulturowej  –  powiedziała  cicho  Elise.  –  Dziewczęta
w Nowej Azji często idą do ślubu ubrane na czerwono, a pan młody ma
obowiązek  obdarować  prezentami  przyjaciół  panny  młodej  w podzięce
za to, że pozwalają mu się z nią ożenić.
    – Pamiętaj w takim razie, żeby mnie zaprosić! – wtrąciła Kriss. –
Uwielbiam dostawać prezenty.
    – Ja też! – uśmiechnęła się Marlee.
    – Lady Americo, jesteś wyjątkowo milcząca – zauważyła królowa
Amberly. – A jaki ślub ty byś chciała mieć?
    Zarumieniłam się, ponieważ nie miałam przygotowanej absolutnie
żadnej odpowiedzi.
    Tylko raz wyobrażałam sobie, że biorę ślub, ale on miałby miejsce
w Urzędzie  Obsługi  Prowincji  Karoliny  i polegałby  na  załatwieniu
całego mnóstwa formalności.
    – Myślałam tylko o tym, że chciałabym, żeby mój tata poprowadził
mnie  do  ołtarza.  Wiecie,  żeby  wziął  moją  rękę  i położył  ją  na  dłoni
mojego  narzeczonego.  Tylko  na  tym  mi  naprawdę  zależy.  –  To  było
zawstydzające, ale tak wyglądała prawda.
    – Ale przecież wszyscy tak robią – skrzywiła się Celeste.
    – Nie ma w tym cienia oryginalności.
    Powinnam  się  na  nią  rozzłościć  za  tę  zaczepkę,  ale  tylko
wzruszyłam ramionami.
    – Chciałabym  mieć  pewność,  że  tata  całkowicie  aprobuje  mój
wybór w tak ważnym dniu.
    – To miłe – powiedziała Natalie, popijając herbatę i patrząc przez
okno.
    Królowa Amberly roześmiała się cicho.
    – Mam ogromną nadzieję, że zaaprobuje twój wybór. Niezależnie
od  tego,  kogo  wybierzesz.  –  Ostatnie  słowa  dodała  pospiesznie,  jakby
złapała się na sugerowaniu mi, że moim wyborem powinien być Maxon.
    Zastanawiałam  się,  czy  myślałaby  tak  samo,  gdyby  Maxon
opowiedział jej o nas.
    Niedługo potem temat ślubu wyczerpał się, a królowa oddaliła się,
żeby  popracować  w swoim  gabinecie.  Celeste  ulokowała  się  przed
ogromnym  telewizorem  wiszącym  na  ścianie,  a pozostałe  dziewczyny
postanowiły zagrać w karty.
    – To  było cudowne  –  oznajmiła  Marlee,  kiedy  usiadłyśmy razem
przy  stole.  –  Chyba  nigdy  wcześniej  nie  słyszałam,  żeby  królowa  tyle
mówiła.
    – Myślę, że ona też zaczyna się przejmować całą sytuacją.
    Nie powtórzyłam nikomu tego, co usłyszałam od ciotki Maxona –
że królowa Amberly długo i bezskutecznie starała się o drugie dziecko.
Adele przepowiadała, że jej siostra zbliży się do nas, kiedy kandydatek
będzie mniej, i miała całkowitą rację.
    – No  dobrze,  to  powiedz  mi  teraz:  naprawdę  nie  masz  żadnego
pomysłu  na  swój  ślub,  czy  tylko  nie  chciałaś  się  z nim  zdradzać?  –
spytała Marlee.
    – Naprawdę  nie  mam  –  zapewniłam.  –  Trudno  mi  w ogóle
wyobrażać sobie wystawną ceremonię, wiesz? Jestem Piątką.
    Marlee potrząsnęła głową.
    – Byłaś Piątką. Teraz jesteś Trójką.
    – To prawda. – Przypomniałam sobie o mojej nowej klasie.
    Urodziłam  się  w rodzinie  Piątek  –  na  ogół  marnie  opłacanych
artystów  i muzyków  –  a chociaż  nienawidziłam  systemu  klasowego,
lubiłam swój sposób zarabiania na życie. Trudno mi było myśleć o sobie
jako o Trójce i zastanawiać się nad zawodem pisarza lub nauczyciela.
    – Nie  przejmuj  się.  –  Marlee  umiała  odczytać  mój  nastrój.  –  Na
razie nie musisz o tym myśleć.
    Miałam  właśnie  zaprotestować,  kiedy  przeszkodził  mi  krzyk
Celeste.
    – No  co  jest!  –  wrzasnęła,  uderzając  pilotem  o kanapę,  a potem
znowu wyciągając go w stronę telewizora. – Szlag!
    – Czy mi się wydaje, czy ona się robi coraz gorsza? – szepnęłam
do Marlee. Obserwowałyśmy, jak Celeste raz za razem wdusza przyciski
pilota, aż w końcu poddaje się i wstaje, żeby zmienić kanał. Być może
jeśli ktoś urodził się jako Dwójka, kiepsko działający pilot rzeczywiście
potrafił wytrącić z równowagi.
    – To  pewnie  stres  –  skomentowała  Marlee…  –  zauważyłaś,  że
Natalie robi się, jak to powiedzieć… bardziej odległa?
    Skinęłam głową i obie popatrzyłyśmy w stronę stołu, przy którym
trójka  dziewcząt  grała  w karty.  Kriss  tasowała  z uśmiechem  talię,  ale
Natalie  oglądała  końcówki  swoich  włosów  i wyskubywała  te,  które
z jakichś powodów jej się nie podobały. Miała nieobecny wyraz twarzy.
    – Myślę,  że  wszystkie  zaczynamy  to  odczuwać  –  przyznałam.  –
W tak  małej  grupie  trudniej  jest  odprężyć  się  i cieszyć  pałacowym
życiem.
    Celeste  jęknęła,  więc  spojrzałyśmy  na  nią,  ale  szybko
odwróciłyśmy głowy, kiedy to zauważyła.
    – Przepraszam na chwilę. – Marlee poruszyła się niespokojnie na
krześle. – Muszę iść do łazienki.
    – Ja w sumie też. Idziemy razem? – zaproponowałam.
    Potrząsnęła z uśmiechem głową.
    – Idź pierwsza, ja jeszcze dopiję herbatę.
    Opuściłam  Komnatę  Dam  i niespiesznie  poszłam  oszałamiająco
pięknym korytarzem. Nie byłam pewna, czy kiedykolwiek przywyknę do
tego przepychu. Byłam tak zajęta rozglądaniem się, że skręcając za róg
korytarza, wpadłam z impetem na gwardzistę.
    – Ojej!
    – Przepraszam,  panienko.  Mam  nadzieję,  że  panienki  nie
nastraszyłem. – Mężczyzna przytrzymał  mnie za łokieć, pomagając  mi
odzyskać równowagę.
    – Nie  –  odparłam  ze  śmiechem.  –  Nic  się  nie  stało,  powinnam
patrzeć, gdzie idę. Dziękuję, że mnie pan złapał, gwardzisto.
    – Woodwork – odpowiedział z lekkim ukłonem.
    – Ja jestem America.
    – Wiem.
    Uśmiechnęłam się. Jasne, że musiał to wiedzieć.
    – Cóż, mam nadzieję, że następnym razem nie wpadnę na pana tak
dosłownie – zażartowałam.
    Roześmiał się lekko.
    – Też mam taką nadzieję. Życzę miłego dnia, panienko.
    – Wzajemnie.
    Po powrocie do Komnaty Dam opowiedziałam Marlee o tym, jak
się  skompromitowałam  w oczach  gwardzisty  Woodworka  i ostrzegłam
ją, żeby patrzyła, gdzie idzie. Uśmiała się ze mnie i potrząsnęła głową.
    Spędziłyśmy  resztę  popołudnia,  siedząc  przy  oknie,  rozmawiając
o naszych  domach  i pozostałych  dziewczętach,  i grzejąc  się
w promieniach słońca.
    Myśl o przyszłości na razie wydawała mi się nieprzyjemna. Kiedyś
Eliminacje musiały się zakończyć, a chociaż wiedziałam, że Marlee i ja
pozostaniemy  przyjaciółkami,  wiedziałam,  że  będzie  mi  brakowało
naszych  codziennych  rozmów.  Była  moją  pierwszą  prawdziwą
przyjaciółką i żałowałam, że nie będę mogła mieć jej zawsze przy sobie.
    Podczas  gdy  ja  bujałam  myślami  w obłokach,  Marlee  wyglądała
przez okno z rozmarzoną miną. Zastanawiałam się, o czym myśli, ale nie
zapytałam jej, nie chcąc zakłócać tej przepełnionej spokojem chwili.

ROZDZIAŁ 3


  Ogromne  drzwi  balkonowe  były  otwarte,  podobnie  jak  drzwi  na
korytarz,  a mój  pokój  wypełniało  ciepłe  powietrze  i słodki  zapach
niesiony  przez  wiatr  z ogrodów.  Miałam  nadzieję,  że  łagodna  bryza
dobrze  mi  zrobi,  ponieważ  czekało  mnie  jeszcze  mnóstwo  pracy.
Zamiast  tego  rozpraszała  mnie,  sprawiając,  że  pragnęłam  znaleźć  się
gdziekolwiek, byle nie tutaj, za biurkiem.
    Westchnęłam i odchyliłam się, opierając głowę na oparciu krzesła.
    – Anne! – zawołałam.
    – Tak, panienko? – odpowiedziała moja główna pokojówka z kąta
pokoju, w którym coś szyła. Nie musiałam patrzeć, by wiedzieć, że Mary
i Lucy,  pozostałe  dwie  pokojówki,  także  podniosły  głowy,  żeby
sprawdzić, czy mogłyby mi w czymś pomóc.
    – Rozkazuję  ci,  żebyś  zrozumiała,  o co  chodzi  w tym  raporcie  –
oznajmiłam,  wskazując  leniwie  szczegółowe  zestawienie  statystyk
militarnych, które leżało przede mną. Wszystkie członkinie Elity miały
być z tego przepytywane, ale ja nie potrafiłam się skoncentrować.
    Moje  pokojówki  roześmiały  się,  zapewne  zarówno  z powodu
absurdalności mojego rozkazu, jak i dlatego, że w ogóle jakiś wydałam.
Nie powiedziałabym, żebym miała zdolności przywódcze.
    – Przepraszam,  panienko,  ale  obawiam  się,  że  to  wykracza  poza
zakres  moich obowiązków – odparła Anne. Chociaż  moje żądanie i jej
odpowiedź były żartobliwe, usłyszałam w jej głosie autentyczny żal, że
nie będzie mogła mi pomóc.
    – Dobrze  –  jęknęłam,  siadając  prosto.  –  Będę  musiała  sama  to
zrobić.  Jesteście  kompletnie  bezużyteczne.  Jutro  poproszę  o nowe
pokojówki. Mówię poważnie.
    Znowu  się  roześmiały,  a ja  na  nowo  skoncentrowałam  się  na
liczbach.  Miałam  wrażenie,  że  ten  raport  przedstawia  bardzo
niekorzystną  sytuację,  ale  nie  byłam  tego  pewna.  Po  raz  kolejny
zaczęłam czytać analizy i tabele, marszcząc brwi i przygryzając ołówek,
kiedy próbowałam się skupić.
    Usłyszałam, że Lucy roześmiała się cicho, więc podniosłam głowę,
żeby  zobaczyć,  co  ją  tak  rozbawiło.  Patrzyła  w stronę  drzwi,  gdzie,
oparty o framugę, stał Maxon.
    – Zdradziłaś mnie! – oznajmił z pretensją w głosie, ale Lucy dalej
chichotała.
    Odsunęłam krzesło i podbiegłam, żeby wpaść mu w ramiona.
    – Czytasz mi w myślach!
    – Naprawdę?
    – Proszę, powiedz mi, że możemy wyjść na zewnątrz, chociaż na
chwilę.
    Maxon uśmiechnął się.
    – Mam dwadzieścia minut. Potem będę musiał wracać.
    Pociągnęłam  go  korytarzem.  Odprowadzała  nas  ożywiona
rozmowa pokojówek.
    Trudno  było  zaprzeczyć,  że  ogrody  stały  się  naszym  ulubionym
miejscem  –  chodziliśmy  tam  prawie  zawsze,  kiedy  mieliśmy  okazję
zostawać  sami.  To  było  kompletnie  odmienne  od  dawnych  spotkań
z Aspenem, kiedy kuliliśmy się w malutkim domku na drzewie w moim
ogrodzie,  jedynym  miejscu,  gdzie  mogliśmy  bezpiecznie  przebywać
razem.
    Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy Aspen jest gdzieś w pobliżu,
nieodróżnialny  od  pozostałych  pałacowych  gwardzistów,  i patrzy,  jak
Maxon trzyma mnie za rękę.
    – Co to jest? – Maxon musnął czubki moich palców.
    – Odciski.  Zrobiły  mi  się  od  przyciskania  strun  skrzypiec  przez
cztery godziny dziennie.
    – Nigdy wcześniej ich nie zauważyłem.
    – Nie  podobają  ci  się?  –  Pochodziłam  z najniższej  klasy  spośród
szóstki  kandydatek  i wątpiłam,  by  którakolwiek  z pozostałych  miała
podobne dłonie.
    Maxon  zatrzymał  się,  podniósł  moje  palce  do  ust  i ucałował
stwardniałe opuszki.
    – Przeciwnie, wydają mi się piękne. – Poczułam, że się rumienię. –
Miałem okazję podróżować po świecie, chociaż oglądałem go głównie
przez kuloodporną szybę albo z wieży jakiegoś starego zamku. Mogę też
uzyskać odpowiedzi na tysiące pytań. A ta malutka dłoń? – Popatrzył mi
głęboko  w oczy.  –  Ta  dłoń  potrafi  wyczarować  dźwięki
nieporównywalne  z niczym,  co  wcześniej  słyszałem.  Czasem  mi  się
wydaje,  że  tylko  śniłem,  jak  grałaś  na  skrzypcach.  To  było  naprawdę
piękne. Te odciski stanowią dowód, że działo się to na jawie.
    Czasem  sposób,  w jaki  o mnie  mówił,  zdawał  się  przytłaczający,
zbyt  romantyczny,  by  mógł  być  prawdziwy.  Chociaż  słowa  Maxona
zapadały  mi  głęboko  w serce,  nie  byłam  do  końca  pewna,  czy  mogę
w nie  wierzyć.  Skąd  miałam  wiedzieć,  że  nie  mówił  równie  czułych
komplementów innym dziewczętom? Musiałam zmienić temat.
    – Naprawdę możesz uzyskać odpowiedzi na tysiące pytań?
    – Oczywiście.  Zapytaj  mnie,  o co  chcesz,  a jeśli  nie  będę  znał
odpowiedzi, będę wiedział, gdzie jej szukać.
    – O co chcę?
    – O co chcesz.
    Trudno mi było od razu wymyślić sensowne pytanie, szczególnie
takie,  które  sprawiłoby  mu  jakąś  trudność,  a tego  właśnie  chciałam.
Zastanowiłam  się  przez  chwilę  nad  pytaniami,  które  zadawałam  sobie
jako  dziecko.  Dlaczego  samoloty  latają?  Jakie  były  dawne  Stany
Zjednoczone? Jak działają te malutkie odtwarzacze muzyki, które nosili
przedstawiciele wyższych klas?
    W tym momencie o czymś sobie przypomniałam.
    – Czym było Halloween? – zapytałam.
    – Halloween? – Maxon najwyraźniej nigdy o tym nie słyszał. Nie
zdziwiłam się, ponieważ sama widziałam to słowo tylko raz, w starym
podręczniku  do  historii,  należącym  do  moich  rodziców.  Niektóre
rozdziały były zniszczone i nieczytelne, w książce brakowało też części
stron, ale zawsze fascynowała mnie ta wzmianka o święcie, o którym nie
mieliśmy pojęcia.
    – Nie wiesz, wasza przemądra wysokość? – zadrwiłam.
    Skrzywił się, chociaż widziałam, że tylko udaje irytację.
    Spojrzał na zegarek i syknął przez zęby.
    – Chodź  ze  mną.  Musimy  się  pospieszyć.  –  Złapał  mnie  za  rękę
i ruszył biegiem.
    Potykałam  się  trochę  na  obcasach,  ale  całkiem  dobrze
dotrzymywałam mu kroku, kiedy prowadził mnie z powrotem do pałacu,
z szerokim  uśmiechem  na  twarzy.  Uwielbiałam,  kiedy  Maxon
zachowywał się niefrasobliwie. Zbyt często bywał śmiertelnie poważny.
    – Panowie. – Skinął głową gwardzistom, kiedy minęliśmy drzwi.
    W połowie  korytarza  musiałam  się  poddać  z powodu  moich
pantofli.
    – Stop, Maxonie! – wysapałam. – Nie nadążam!
    – Chodź, no chodź, będziesz zachwycona – ponaglił, ciągnąc mnie
za rękę, ponieważ zwolniłam. W końcu dostosował się do mojego tempa,
ale widziałam, że chętnie by przyspieszył.
    Szliśmy  w kierunku  północnego  korytarza  i sali,  w której  zwykle
był  nagrywany  Biuletyn,  ale  zanim  tam  dotarliśmy,  skręciliśmy  na
schody. Szliśmy coraz wyżej, a mnie dręczyła ciekawość.
    – Dokąd idziemy?
    Maxon odwrócił się i popatrzył na mnie, całkowicie poważny.
    – Musisz  przysiąc,  że  nigdy  nikomu  nie  powiesz  o tym
pomieszczeniu. Tylko kilka osób z rodziny i wybrani gwardziści w ogóle
wiedzą o jego istnieniu.
    Umierałam z ciekawości.
    – Oczywiście.
    Na  szczycie  schodów  Maxon  otworzył  przede  mną  drzwi.  Wziął
mnie znowu za rękę i pociągnął korytarzem, aż w końcu zatrzymaliśmy
się  pod  ścianą,  którą  niemal  w całości  zajmowało  imponujące
malowidło.  Maxon  obejrzał  się,  żeby  sprawdzić,  czy  jesteśmy  sami,
a potem  sięgnął  za  ramę  z boku.  Usłyszałam  ciche  kliknięcie  i obraz
przesunął się w naszą stronę.
    Westchnęłam ze zdumienia, a Maxon uśmiechnął się.
    Za  obrazem  znajdowały  się  drzwi,  które  nie  dochodziły  do
poziomu  podłogi,  i mała  klawiaturka,  przypominająca  taką  z telefonu.
Maxon  wcisnął  kilka  cyfr,  a wtedy  coś  cichutko  zapiszczało.  Nacisnął
klamkę i popatrzył na mnie.
    – Czekaj,  pomogę  ci.  To  dość  wysoki  stopień.  –  Podał  mi  rękę
i zaprosił gestem do środka.
    Byłam kompletnie zaskoczona.
    Niewielkie,  pozbawione  okien  pomieszczenie  pełne  było  półek
zastawionych  chyba  bardzo  starymi  książkami.  Niektóre  tomy
oznaczono  na  grzbietach  tajemniczymi  czerwonymi  krzyżykami.
O ścianę oparto ogromny atlas, otwarty na stronie z mapą nieznanego mi
państwa.  Na  stole  pośrodku  leżało  kilka  książek,  z których  chyba  ktoś
niedawno korzystał i zostawił na później, żeby były pod ręką. Na innej
ścianie wisiał duży ekran, wyglądający jak telewizor.
    – Co oznaczają te czerwone krzyżyki? – zapytałam ze zdumieniem.
    – Książki  zakazane.  O ile  mi  wiadomo,  to  mogą  być  ostatnie
egzemplarze istniejące jeszcze w Illéi.
    Odwróciłam się do niego, a w moich oczach było pytanie, którego
nie ośmielałam się zadać na głos.
    – Tak,  możesz  do  nich  zajrzeć  –  odparł  takim  tonem,  jakby
ustępował  pod  wpływem  moich  nalegań,  ale  wyraz  jego  twarzy
powiedział mi, że liczył na moje zainteresowanie.
    Ostrożnie  wyjęłam  jedną  książkę,  przerażona,  że  mogłabym
niechcący  zniszczyć  niepowtarzalny  skarb.  Przekartkowałam  ją,  ale
ostatecznie odłożyłam na miejsce niemal natychmiast. Dzieła wzbudzały
we mnie podziw i lęk.
    Odwróciłam  się  i zobaczyłam,  że  Maxon  pisze  na  czymś,  co
wyglądało  jak  płaska  maszyna  do  pisania,  podłączona  do  ekranu
telewizora.
    – Co to jest? – zapytałam.
    – Komputer. Nigdy czegoś takiego nie widziałaś? – Potrząsnęłam
głową, a Maxon nie sprawiał  wrażenia zaskoczonego.  – Niewiele osób
jeszcze  je  ma.  Ten  jest  przeznaczony  specjalnie  do  katalogowania
informacji  przechowywanych w tym  pokoju. Jeśli istnieją  jakiekolwiek
zapiski  dotyczące  tego  twojego  Halloween,  dowiemy  się,  gdzie  ich
szukać.
    Nie  do  końca  rozumiałam,  o czym  Maxon  mówi,  ale  nie
dopytywałam  się.  Kilka  sekund  później  na  ekranie  pojawiła  się  lista
trzech pozycji.
    – O, świetnie! – oznajmił. – Zaczekaj chwilę.
    Stałam  przy  stole  i patrzyłam,  jak  Maxon  znajduje  trzy  książki,
które miały nam powiedzieć, czym było Halloween. Miałam nadzieję, że
nie okaże się, że to coś głupiego, a całe te poszukiwania były tylko stratą
czasu.
    Pierwsza  książka  zdefiniowała  Halloween  jako  celtyckie  święto
obchodzone na zakończenie lata. Nie chciałam już komplikować sprawy
i nie  wspomniałam  nawet,  że  nie  mam  pojęcia,  co  znaczy  „celtyckie”.
Z książki  wynikało,  iż  wierzono,  że  w Halloween  najrozmaitsze  duchy
przedostają  się  do  naszego  świata,  więc  ludzie  zakładali  maski,  żeby
odpędzać  te  szkodliwe.  Później  święto  straciło  religijny  charakter
i zaczęło być obchodzone głównie ze względu na dzieci, które zakładały
kostiumy  i chodziły  po  domach,  śpiewając  piosenki  i dostając  za  to
cukierki.  Ich  tradycyjnym  zawołaniem  było  „cukierek  albo  psikus”,
ponieważ jeśli nie dostały w jakimś domu słodkości, miały prawo spłatać
w nim psikusa.
    Druga książka podawała podobne wyjaśnienie, dodawała tylko coś
na temat dyń i chrześcijaństwa.
    – To  powinno  być  ciekawe  –  stwierdził  Maxon,  kartkując
książeczkę znacznie cieńszą od pozostałych i napisaną ręcznie.
    – Co to? – zapytałam, podchodząc bliżej, żeby się przyjrzeć.
    – To,  lady  Americo,  jest  jeden  z tomów  osobistych  pamiętników
Gregory’ego Illéi.
    – Co takiego? – wykrzyknęłam. – Czy mogę tego dotknąć?
    – Zaczekaj,  aż  znajdę  właściwą  stronę.  Popatrz,  tu  nawet  jest
zdjęcie!
    Na  zdjęciu,  jak  duch  z nieznanej  przeszłości,  stał  Gregory  Illéa,
z surowym  wyrazem  twarzy,  ubrany  w nieskazitelnie  odprasowany
garnitur.  To  zaskakujące,  ile  z jego  wyprostowanej  sylwetki  mogłam
dotrzec w królu i w Maxonie. Stojąca koło niego kobieta uśmiechała się
bez przekonania do obiektywu. W jej twarzy było coś, co wskazywało,
że kiedyś musiała uchodzić za piękność, ale obecnie jej oczy wydawały
się przygaszone, a ona sama sprawiała wrażenie znużonej.
    Parze  małżeńskiej  towarzyszyła  trójka  dzieci.  Najstarsza  z nich,
nastoletnia  dziewczyna,  ubrana  w falbaniastą  suknię  i koronę,
uśmiechała się szeroko, piękna i pełna życia. Wyglądała przezabawnie –
przebrana  za  księżniczkę.  Dwóch  chłopców,  jeden  trochę  wyższy  od
drugiego,  miało  przebrania,  których  nie  rozpoznawałam,  a w oczach
psotne  błyski.  Pod  zdjęciem  znajdował  się  komentarz,  napisany  ręką
Gregory’ego Illéi.
    Dzieci w tym roku postanowiły uczcić Halloween, urządzając bal.
Jak przypuszczam, to dla nich okazja, by zapomnieć o tym, co dzieje się
wokół  nas,  ale  mnie  wydaje  się  to  niestosowne.  Jesteśmy  jedną
z nielicznych  rodzin,  które  stać  na  obchodzenie  tego  święta,  ale
wydawanie pieniędzy na dziecinne zabawy to marnotrawstwo.
    –  Myślisz,  że  dlatego  już  go  nie  obchodzimy?  Ponieważ  to
marnotrawstwo? – zapytałam.
    – Możliwe. Sądząc po dacie, to było niedługo po tym, jak Chiński
Stan Ameryki zaczął walczyć o niepodległość, tuż przed czwartą wojną
światową.  W tamtych  czasach  większość  ludzi  nie  miała  niczego,
wyobraź sobie naród samych Siódemek z kilkoma Dwójkami.
    – O kurczę.  –  Spróbowałam  sobie  wyobrazić  nasz  kraj  w takim
stanie,  zniszczony  przez  wojnę  i starający  się  odrodzić  z popiołów.  To
było niesamowite.
    – Ile tomów liczą te pamiętniki? – zapytałam.
    Maxon  wskazał  półkę  pełną  zeszytów  podobnych  do  tego,  który
trzymał.
    – Chyba dwanaście.
    Trudno  mi  było  uwierzyć,  że  w tym  jednym  pokoju  została
zgromadzona cała historia.
    – Dziękuję  –  powiedziałam.  –  Nigdy  nawet  nie  marzyłam,  że
zobaczę coś takiego. Nie mogę uwierzyć, że to istnieje naprawdę.
    Maxon rozpromienił się.
    – Chciałabyś przeczytać całość? – zapytał, wskazując pamiętnik.
    – Tak, oczywiście! – prawie krzyknęłam, ale zaraz przypomniałam
sobie  o czekającym  mnie  zadaniu.  –  Ale  nie  mogę  tu  siedzieć,  muszę
skończyć  czytać  ten  okropny  raport.  A ty  musisz  wracać  do  swoich
obowiązków.
    – To  prawda.  No  cóż,  w takim  razie  może  weźmiesz  pamiętnik
i oddasz mi za kilka dni?
    – Wolno mi to zrobić? – zapytałam zdumiona.
    – Nie. – Maxon uśmiechnął się.
    Zawahałam się, trochę obawiając się tego, co trzymałam w dłoni.
A jeśli zgubię zapiski? Albo je zniszczę? Na pewno Maxon także o tym
myślał,  ale  wiedziałam,  że  podobna  okazja  nigdy  się  nie  powtórzy.
Uznałam, że dam radę zachować dostateczną ostrożność.
    – No dobrze, wezmę ten tomik na wieczór albo dwa, a zaraz potem
ci oddam.
    – Tylko dobrze go schowaj.
    Posłuchałam  rady  Maxona,  ponieważ  nie  chodziło  tylko
o pamiętnik,  ale  także  o jego  zaufanie.  Włożyłam  zeszyt  do  schowka
w taborecie, pod stos partytur – moje pokojówki nigdy ich nie ruszały.
Jedyną osobą, która mogła tego dotykać, byłam ja.

ROZDZIAŁ 4


  Jestem beznadziejna! – jęknęła Marlee.
    – Skąd, świetnie sobie radzisz – skłamałam.
    Od  ponad  tygodnia  prawie  codziennie  dawałam  jej  lekcje  gry  na
fortepianie i miałam wrażenie, że radzi sobie coraz gorzej. Tak naprawdę
wciąż  jeszcze  nie  wyszłyśmy  poza  ćwiczenie  gam.  Znowu  nacisnęła
niewłaściwy klawisz, a ja mimowolnie się skrzywiłam.
    – Wystarczy na ciebie spojrzeć! – oznajmiła ponurym głosem moja
uczennica.  –  Okropnie  to  brzmi.  Równie  dobrze  mogłabym  grać
łokciami.
    – Wiesz, może warto spróbować, a nuż okaże się, że twoje łokcie
są bardziej precyzyjne?
    Marlee westchnęła.
    – Poddaję  się.  Przepraszam,  Ami,  jesteś  taka  cierpliwa,  ale  sama
nie mogę słuchać, jak gram. To brzmi, jakby fortepian na coś chorował.
    – Szczerze mówiąc, bardziej, jakby umierał.
    Marlee  wybuchnęła  śmiechem,  a ja  jej  zawtórowałam.  Kiedy
poprosiła  mnie  o te  lekcje,  nie  miałam  pojęcia,  że  moje  uszy  będą
narażone na tak bolesne – ale jednocześnie przezabawne – tortury.
    – Może lepiej by ci szło ze skrzypcami? – podsunęłam. – Dźwięk
skrzypiec jest prześliczny.
    – Nie  sądzę.  Znając  moje  szczęście,  całkowicie  bym  zniszczyła
instrument. – Marlee wstała i podeszła do małego stoliczka, na którym
dokumenty czekające na przeczytanie zostały przesunięte na bok, a moje
kochane pokojówki postawiły dla nas herbatę i ciasteczka.
    – No cóż, nie szkodzi, skrzypce i tak należą do pałacu. Jeśli chcesz,
możesz nimi przyłożyć Celeste po głowie.
    – Nie kuś mnie. – Marlee nalała nam herbaty. – Będzie mi ciebie
okropnie brakowało, Ami. Nie wiem, co zrobię, kiedy nie będziemy się
już mogły codziennie widywać.
    – Maxon jest okropnie niezdecydowany, więc nie  musisz się tym
na razie przejmować.
    – Sama  nie  wiem  –  odparła  całkiem  poważnie.  –  Nie  przyszedł
i nie  powiedział  mi  tego  wprost,  ale  wiem,  że  jestem  tutaj,  ponieważ
jestem  popularna.  Teraz,  kiedy  większość  dziewcząt  odpadła
z Eliminacji, nastroje opinii publicznej mogą się szybko zmienić, znajdą
sobie nową faworytkę, a wtedy Maxon pozwoli mi odejść.
    Ostrożnie dobierałam słowa z nadzieją, że wyjaśni mi, czemu coś
przede mną ukrywa. Nie chciałam, żeby znowu ucięła temat.
    – Nie będzie ci przykro z tego powodu? To znaczy, jeśli Maxon cię
nie wybierze?
    Marlee lekko wzruszyła ramionami.
    – Nie jest jedynym mężczyzną na świecie. Nie mam nic przeciwko
temu,  żeby  odpaść  z Eliminacji,  ale  naprawdę  nie  chciałabym  stąd
wyjeżdżać – wyjaśniła. – Poza tym nie chciałabym wyjść za mężczyznę,
który kocha inną.
    Gwałtownie się wyprostowałam.
    – Kogo on.
    Triumfalne spojrzenie Marlee i uśmiech ukryty za filiżanką herbaty
powiedziały mi, że dałam się podpuścić.
    W ułamku sekundy zrozumiałam, że myśl o tym, iż Maxon kocha
kogoś  innego,  budzi  we  mnie  silną,  trudną  do  wytrzymania  zazdrość.
W następnej chwili – kiedy uświadomiłam sobie, że Marlee ma na myśli
mnie – poczułam ogromną ulgę.
    Wznosiłam  wokół  siebie  mury,  żartując  sobie  z Maxona
i wychwalając  zalety  innych  kandydatek,  ale  tym  jednym  zdaniem
Marlee trafiła w sedno.
    – Dlaczego  jeszcze  tego  nie  zakończyłaś,  Ami?  –  zapytała
łagodnie. – Wiesz, że on cię kocha.
    – Nigdy tego nie powiedział – zapewniłam ją zgodnie z prawdą.
    – Jasne,  że  nie  powiedział  –  oznajmiła,  jakby  chodziło  o rzecz
oczywistą. – Robi, co w jego mocy, żeby cię zdobyć, ale ile razy udaje
mu się zbliżyć do ciebie, ty go odpychasz. Dlaczego to robisz?
    Czy  mogłam  jej  powiedzieć?  Czy  mogłam  wyznać,  że  chociaż
żywiłam  szczere  uczucie  do  Maxona,  głębsze,  niż  sama  bym
przypuszczała, był jeszcze ktoś inny, o kim nie potrafiłam zapomnieć?
    – Ja. Chyba nie jestem jeszcze pewna.
    Naprawdę ufałam Marlee, ale dla nas obu było bezpieczniej, żeby
nic nie wiedziała.
    Skinęła  głową.  Chyba  zauważyła,  że  nie  powiedziałam  całej
prawdy,  ale  nie  naciskała.  Ta  nasza  wzajemna  akceptacja  skrywanych
tajemnic była bardzo wygodna.
    – W takim  razie  postaraj  się  upewnić.  W miarę  szybko.  To,  że
Maxon mi nie odpowiada, nie znaczy, że nie jest wspaniałym facetem.
Byłabym  zrozpaczona,  gdybyś  go  straciła  z powodu  swoich  obaw
i wątpliwości.
    Znowu  miała  rację.  Bałam  się.  Bałam  się,  że  uczucie,  którym
obdarza  mnie  Maxon,  nie  jest  tak  szczere,  jak  się  wydaje.  Bałam  się
tego,  co  może  dla  mnie  oznaczać  bycie  księżniczką.  Bałam  się  stracić
Aspena.
    – A zmieniając  temat  na  przyjemniejszy  –  Marlee  odstawiła
filiżankę  –  ta  cała  wczorajsza  rozmowa  o ślubach  sprawiła,  że  coś  mi
przyszło do głowy.
    – Tak?
    – Zgodziłabyś  się,  no  wiesz,  być  moją  pierwszą  druhną?  Jeśli
kiedyś będę wychodzić za mąż?
    – Marlee,  jasne  że  tak!  A czy  ty  zgodziłabyś  się  zostać  moją?  –
Złapałam ją za ręce, a ona uścisnęła z uśmiechem moje dłonie.
    – Ale ty masz siostry, nie obrażą się?
    – Zrozumieją. Proszę!
    – Oczywiście! Zrobię wszystko, żeby być na twoim ślubie. – Ton
jej głosu sugerował, że mój ślub będzie wydarzeniem stulecia.
    – Obiecaj  mi,  że  przyjdziesz,  nawet  gdybym  wychodziła  za
Ósemkę w jakimś zaułku.
    Marlee  rzuciła  mi  spojrzenie  pełne  niedowierzania,  całkowicie
przekonana, że coś takiego nie wchodzi w grę.
    – Nawet w takim przypadku. Obiecuję.
    Nie poprosiła mnie o podobną obietnicę, co sprawiło, że podobnie
jak  wcześniej  zaczęłam  się  zastanawiać,  czy  nie  zostawiła  w domu
jakiejś Czwórki, której oddała serce. Nie chciałam jej jednak naciskać.
To  jasne,  że  obie  miałyśmy  swoje  sekrety,  ale  Marlee  była  moją
najlepszą przyjaciółką i zrobiłabym dla niej wszystko.
    ***

    Miałam nadzieję, że tego wieczoru uda mi się spędzić trochę czasu
z Maxonem.  Słowa  Marlee  postawiły  pod  znakiem  zapytania  wiele
moich działań, a także myśli i uczuć.
    Po  obiedzie,  kiedy  wstałyśmy,  żeby  wyjść  z jadalni,  popatrzyłam
na  Maxona  i pociągnęłam  się  za  ucho.  To  był  nasz  potajemny  znak
oznaczający prośbę o spotkanie i rzadko kiedy któreś z nas odmawiało.
Jednak  dzisiaj  na  twarzy  Maxona  odmalowało  się  rozczarowanie,
poruszył bezgłośnie wargami, wypowiadając słowo „praca”. Udałam, że
ostentacyjnie wydymam wargi, pomachałam mu ukradkiem i poszłam do
siebie.
    Może  tak  było  lepiej.  Naprawdę  powinnam  przemyśleć  pewne
sprawy dotyczące Maxona.
    Kiedy skręciłam za róg korytarza, Aspen znowu stał na warcie pod
moim pokojem. Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, podziwiając
dopasowaną  do  figury  zieloną  sukienkę,  która  cudownie  podkreślała
moje  skromne  krągłości.  Minęłam  go  bez  słowa,  ale  zanim  zdążyłam
nacisnąć klamkę, delikatnie musnął moje ramię.
    To  przelotne  dotknięcie  w kilka  sekund  sprawiło,  że  poczułam
znajome pragnienie i tęsknotę, jakie budził we mnie tylko Aspen. Jedno
spojrzenie  w jego  szmaragdowe  oczy,  głodne  i głębokie,  wystarczyło,
żeby ugięły się pode mną kolana.
    Weszłam do pokoju tak szybko, jak tylko mogłam, udręczona tym
krótkim  spotkaniem.  Na  szczęście  nie  miałam  prawie  czasu  myśleć
o tym,  jak  się  czułam  z powodu  Aspena,  ponieważ  pokojówki
natychmiast  po  zamknięciu  drzwi  otoczyły  mnie,  pomagając  mi  się
przygotować  do  snu.  Kiedy  plotkowały  i rozczesywały  moje  włosy,
spróbowałam na chwilę zapomnieć o wszystkich zmartwieniach.
    To  było  niemożliwe.  Musiałam  się  zdecydować  na  Aspena  lub
Maxona.
    Ale  jak  miałam  dokonać  wyboru,  skoro  obie  możliwości  były
równie  dobre?  Jak  mogłam  podejmować  decyzję,  wiedząc,  że  tak  czy
inaczej  jakaś  część  mnie  będzie  rozpaczać?  Pocieszałam  się  myślą,  że
mam jeszcze czas. Mam jeszcze czas.
  
ROZDZIAŁ 5


  Czyli pani zdaniem, lady Celeste, obecna liczba poborowych jest
niewystarczająca i powinna zostać zwiększona w następnych poborach?
– zapytał Gavril Fadaye, prowadzący Biuletyn Stołeczny Illéi. Był jedyną
osobą, która mogła robić wywiady z członkami rodziny królewskiej.
    Wiedziałyśmy,  że  nasze  dyskusje  w Biuletynie  także  są  rodzajem
próby.  Nawet  jeśli  Maxon  nie  miał  narzuconej  daty,  do  której  musiał
dokonać  wyboru,  społeczeństwo  nie  mogło  się  doczekać  wyłonienia
finalistek,  a ja  miałam  wrażenie,  że  zależy  na  tym  także  królowi,
królowej i ich doradcom. Jeśli chciałyśmy pozostawać  w Eliminacjach,
musiałyśmy  udowadniać  swoją  wartość  w czasie  i miejscu  przez  nich
wybieranym. Cieszyłam się, że udało mi się przebrnąć przez ten okropny
raport  o stanie  armii  i zapamiętać  część  danych,  dzięki  czemu  miałam
szansę dziś wieczorem zrobić dobre wrażenie.
    – Właśnie tak. Wojna w Nowej Azji ciągnie się latami i myślę, że
jeden  albo  dwa  zwiększone  pobory  pozwolą  skierować  na  front
dodatkowe siły, potrzebne do jej zakończenia.
    Naprawdę  nie  znosiłam  Celeste.  Doprowadziła  do  wyrzucenia
jednej z kandydatek, w zeszłym miesiącu popsuła przyjęcie urodzinowe
Kriss  i całkiem  dosłownie  chciała  zedrzeć  ze  mnie  sukienkę.  Jej
pochodzenie,  jako  Dwójki,  sprawiało,  że  czuła  się  lepsza  od  nas
wszystkich.  Szczerze  mówiąc,  nie  miałam  opinii  na  temat  stanu
liczebności armii Illéi, ale ponieważ znałam Celeste, wiedziałam, że na
pewno jestem temu przeciwna.
    – Nie  zgadzam  się  –  oznajmiłam  tak  dystyngowanym  tonem,  na
jaki  byłam  w stanie  się  zdobyć.  Celeste  odwróciła  się  do  mnie,
odrzucając ciemne włosy na ramię. Ponieważ znajdowała się teraz tyłem
do kamery, mogła spokojnie rzucić mi wściekłe spojrzenie.
    – Lady Americo, uważa pani, że zwiększenie liczby żołnierzy nie
jest dobrym pomysłem? – zapytał Gavril.
    Poczułam, że się rumienię.
    – Dwójki są w stanie wykupić się z poborów, więc jestem pewna,
że  lady  Celeste  nie  wie,  co  dzieje  się  z rodzinami,  które  tracą  swoich
synów.  Powoływanie  do  armii  większej  liczby  młodych  mężczyzn
będzie wyniszczające szczególnie dla niższych klas, w których rodziny
są zazwyczaj większe, a wszyscy ich członkowie muszą pracować, żeby
zapewnić im utrzymanie.
    Siedząca obok Marlee szturchnęła mnie przyjaźnie.
    Celeste przejęła pałeczkę.
    – Co  w takim  razie  powinniśmy  zrobić?  Uważasz,  że  mamy
siedzieć  z założonymi  rękami  i pozwalać,  żeby  ta  wojna  trwała
w nieskończoność?
    – Nie,  nie.  Oczywiście,  że  chciałabym,  żeby  Illéa  zakończyła  tę
wojnę.  –  Umilkłam,  aby  zebrać  myśli,  i popatrzyłam  na  Maxona,
szukając  wsparcia.  Siedzący  obok  niego  król  sprawiał  wrażenie
rozdrażnionego.
    Musiałam jakoś skierować dyskusję na inny tor, więc bez namysłu
powiedziałam pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do głowy.
    – A gdyby pozwolić zgłaszać się na ochotnika?
    – Na ochotnika? – zapytał Gavril.
    Celeste  i Natalie  roześmiały  się,  co  pogorszyło  sprawę,  ale  kiedy
się nad tym zastanowiłam, zaczęłam dochodzić do wniosku, że to może
być całkiem niezły pomysł.
    – Tak. Na pewno trzeba by postawić pewne wymagania, ale może
więcej  udałoby  się  nam  osiągnąć  z armią  złożoną  z mężczyzn,  którzy
chcą  być  żołnierzami,  a nie  z chłopców,  którzy  robią,  co  mogą,  żeby
przeżyć i wrócić do dawnego życia.
    W studiu rozległ się pomruk rozmów – najwyraźniej udało mi się
użyć celnego argumentu.
    – To  dobry  pomysł  –  wtrąciła  Elise.  –  Dzięki  temu  moglibyśmy
wysyłać posiłki na front co miesiąc lub dwa, w miarę jak ochotnicy będą
się  zgłaszać.  To  mogłoby  podnieść  morale  tych  żołnierzy,  którzy  od
dłuższego czasu przebywają na froncie.
    – Zgadzam się – dodała Marlee, która zazwyczaj ograniczała swój
udział  w dyskusji  do  podobnych  stwierdzeń.  Wyraźnie  nie  lubiła
wystąpień publicznych.
    – Cóż,  to  może  zabrzmieć  odrobinę  zbyt  nowocześnie,  ale  może
warto  umożliwić  zaciąganie  się  do  armii  także  kobietom?  –
zaproponowała Kriss.
    Celeste roześmiała się głośno.
    – A jak  myślisz,  czy  jakaś  by  się  w ogóle  zgłosiła?  Miałabyś
ochotę  jechać  na  pole  bitwy?  –  Jej  głos  ociekał  ironicznym
niedowierzaniem.
    Kriss nie dała się wytrącić z równowagi.
    – Nie,  ja  się  nie  nadaję  na  żołnierza.  Ale…  –  Zwróciła  się  do
Gavrila.  –  Jeśli  czegoś  nauczyłam  się  podczas  Eliminacji,  to  tego,  że
niektóre  dziewczęta  są  przerażająco  żądne  krwi.  Nie  dajcie  się  zwieść
tym balowym sukniom – dokończyła z uśmiechem.
    Pozwoliłam pokojówkom zostać ze mną trochę dłużej niż zwykle,
żeby pomogły mi powyciągać mnóstwo szpilek z włosów.
    – Podoba  mi  się  ten  pomysł  z armią  ochotniczą  –  powiedziała
Mary, której zręczne palce ani na moment się nie zatrzymywały.
    – Mnie  też  –  dodała  Lucy.  –  Pamiętam,  jak  ciężko  było  moim
sąsiadom, kiedy ich najstarsi synowie byli brani do wojska. Trudno było
znieść myśl o tym, że tak wielu spośród nich nie wróci.
    Widziałam,  że  zatopiła  się  we  wspomnieniach  i sama  zaczęłam
sobie przypominać różne rzeczy z przeszłości.
    Miriam Carrier  młodo owdowiała, ale wraz z synem radzili sobie
całkiem nieźle, zostawszy we dwoje. Kiedy żołnierze przynieśli jej list,
flagę i pozbawione znaczenia kondolencje, całkowicie się załamała. Nie
była w stanie radzić sobie sama. Nawet gdyby mogła, brakowało jej już
woli życia.
    Czasami widywałam ją, Ósemkę-żebraczkę, na tym samym placu,
na  którym  żegnałam  się  z mieszkańcami  Karoliny.  Nie  miałam  jednak
niczego, co mogłabym jej ofiarować.
    – Wiem  –  odpowiedziałam  Lucy  i spojrzałam  na  jej  odbicie
w lustrze.
    – Ale  myślę,  że  Kriss  posunęła  się  odrobinę  za  daleko  –
skomentowała  Anne.  –  Kobiety  biorące  udział  w walce  to  okropny
pomysł.
    Uśmiechnęłam  się,  widząc  jej  surowy  wyraz  twarzy,  kiedy
koncentrowała się na moich włosach.
    – Mój tata mówi, że dawniej kobiety…
    Szybkie pukanie do drzwi zaskoczyło nas wszystkie.
    – Mam pomysł  –  oznajmił  Maxon,  który  wszedł, nie  czekając  na
odpowiedź.  Najwyraźniej  piątki  po  nagraniu  Biuletynu  stały  się  stałą
porą naszych spotkań.
    – Wasza  wysokość  –  przywitały  go  chórem  pokojówki.  Mary
upuściła trzymane szpilki, dygając.
    – Pozwól, że pomogę – zaproponował jej Maxon.
    – Nie trzeba – zapewniła, czerwieniąc się gwałtownie i wycofując
się  z pokoju.  Znacznie  mniej  dyskretnie,  niż  zapewne  zamierzała,
popatrzyła na Lucy i Anne, błagając je, żeby poszły razem z nią.
    – No tak, dobranoc, panienko – powiedziała Lucy, ciągnąc Anne za
sukienkę, żeby skłonić ją do wyjścia.
    Kiedy  tylko  zniknęły,  Maxon  i ja  wybuchnęliśmy  śmiechem.
Odwróciłam się do lustra i zaczęłam wyciągać z włosów kolejne szpilki.
    – Są naprawdę zabawne – stwierdził Maxon.
    – Po prostu bardzo cię podziwiają.
    Skromnie zbył ten komplement machnięciem ręki.
    – Przepraszam,  że  wam  przeszkodziłem  –  powiedział  do  mojego
odbicia w lustrze.
    – Nie  szkodzi.  –  Przeczesałam  włosy  palcami  i ułożyłam  je  na
ramionach. – Dobrze wyglądam?
    Maxon skinął głową, przyglądając mi się odrobinę uważniej, niż to
było konieczne. Szybko jednak się opamiętał.
    – Właśnie, więc ten pomysł…
    – Słucham.
    – Pamiętasz tę całą historię Halloween?
    – Tak.  Nie  miałam  jeszcze  czasu,  żeby  przeczytać  pamiętnik,  ale
jest naprawdę dobrze schowany – odparłam.
    – Nie szkodzi, nikt go nie szukał. Tak czy inaczej zastanawiałem
się  nad  tym.  Te  książki  mówiły,  że  Halloween  obchodzono
w październiku?
    – Tak.
    – Mamy teraz październik, może urządzimy bal halloweenowy?
    Obróciłam się na pięcie.
    – Naprawdę? Maxonie, moglibyśmy to zrobić?
    – Chciałabyś?
    – Byłabym zachwycona!
    – Wymyśliłem,  że  wszystkie  kandydatki  mogłyby  sobie
przygotować  kostiumy,  a gwardzistów,  którzy  nie  mają  w tym  czasie
służby,  można  by  zaprosić  jako  dodatkowych  partnerów  do  tańca.  Ja
jestem  tylko  jeden  i byłoby  niesprawiedliwe,  gdybyście  wszystkie
musiały stać i czekać na swoją kolej. Przez następny tydzień albo dwa
moglibyśmy organizować lekcje tańca, sama mówiłaś, że w niektóre dni
macie  sporo  wolnego  czasu.  A,  i cukierki!  Zamówimy  najlepsze
cukierki,  krajowe  i importowane.  Tego  wieczoru  będziesz  się  mogła
nimi objeść za wszystkie czasy. Po balu będziemy musieli cię wturlać na
górę.
    Byłam oczarowana tym pomysłem.
    – Możemy też ogłosić to publicznie i zaprosić wszystkich w kraju
do  obchodzenia  tego  święta.  Niech  dzieci  przebiorą  się  i chodzą  po
domach, tak jak dawniej. Twoja siostra byłaby zachwycona, prawda?
    – Jasne, że by była! Każdy by był!
    Maxon przez chwilę zastanawiał się nad czymś.
    – A jak myślisz, chciałaby obchodzić to święto tutaj, w pałacu?
    Zaniemówiłam.
    – Co takiego?
    – W trakcie  Eliminacji  powinienem  się  spotkać  z rodzicami
kandydatek  z Elity.  Mogę  zaprosić  także  wasze  rodzeństwo  i zrobić  to
przy okazji jakiejś uroczystości, a nie po prostu…
    Przerwałam  mu,  rzucając  mu  się  na  szyję.  Byłam  tak
uszczęśliwiona  perspektywą  zobaczenia  May  i rodziców,  że  nie
potrafiłam  ukryć  entuzjazmu.  Maxon  otoczył  ramionami  moją  talię
i popatrzył mi w oczy – w jego oczach lśniła radość. Jak ktoś taki jak on
–  chociaż  zawsze  wyobrażałam  sobie,  że  jest  moim  całkowitym
przeciwieństwem – zawsze potrafił wymyślać rzeczy, które mogły mnie
najbardziej ucieszyć?
    – Naprawdę? Będą mogli tu przyjechać?
    – Oczywiście – obiecał. – Naprawdę chciałbym ich poznać, a poza
tym  to  część  tradycji.  Uważam,  że  wszystkim  wam  dobrze  zrobi
spotkanie z rodzinami.
    Kiedy miałam już pewność, że się nie rozpłaczę, wyszeptałam:
    – Dziękuję.
    – Nie ma za co… Wiem, że ich kochasz.
    – Owszem.
    Maxon roześmiał się.
    – I jest  jasne,  że  zrobiłabyś  dla  nich  praktycznie  wszystko.
Ostatecznie tylko ze względu na nich bierzesz udział w Eliminacjach.
    Odsunęłam się szybko, żeby popatrzeć mu w oczy. Nie było w nich
pretensji,  tylko  niemiłe  zaskoczenie  z powodu  nagłości  mojego  ruchu.
Nie mogłam jednak pominąć tego milczeniem. Musiałam to wyjaśnić.
    – Maxonie, to między innymi z ich powodu tutaj przyjechałam, ale
nie  dlatego  jestem  tutaj  teraz.  Wiesz  o tym,  prawda?  Jestem  tutaj,
ponieważ…
    – Ponieważ?
    Popatrzyłam  na  Maxona  i zobaczyłam  nadzieję  malującą  się  na
jego pełnej czułości twarzy. Powiedz to, Ami. Po prostu mu to powiedz.
    – Ponieważ?  –  powtórzył,  tym  razem  z chłopięcym  uśmiechem,
który sprawił, że moje serce jeszcze bardziej zmiękło.
    Pomyślałam  o Marlee  i o tym,  co  czułam  tamtego  dnia,  kiedy
rozmawiałyśmy  o Eliminacjach.  Trudno  mi  było  wyobrażać  sobie
Maxona  jako  mojego  chłopaka,  kiedy  wciąż  umawiał  się  z innymi
dziewczętami, ale był dla mnie już kimś więcej niż tylko przyjacielem.
Znowu  poczułam  przypływ  nadziei,  że  nasza  historia  też  może  się
okazać czymś więcej. Maxon był dla mnie ważniejszy, niż sama bym to
przed sobą przyznała.
    Obdarzyłam go zalotnym uśmiechem i chciałam podejść do drzwi.
    – Wracaj tutaj, Americo Singer. – Maxon zagrodził mi drogę, objął
ramionami i staliśmy tak, tuż obok siebie. – Powiedz mi – szepnął.
    Przygryzłam wargi.
    – No trudno, muszę się uciec do innych środków komunikacji.
    Bez  ostrzeżenia  pocałował  mnie,  a ja  poczułam,  że  odchylam  się
do tyłu, podtrzymywana bezpiecznie przez jego ramiona. Zaplotłam mu
ręce na szyi i zapragnęłam, żeby należał do mnie… I w tym momencie
coś się zmieniło.
    Zazwyczaj,  kiedy  byliśmy  sami,  potrafiłam  zapomnieć  o innych
dziewczętach.  Ale  dzisiaj  wieczorem  pomyślałam  o tym,  że  ktoś  inny
mógłby  zająć  moje  miejsce.  Wyobraziłam  sobie  inną  dziewczynę
w ramionach  Maxona,  która  umiałaby  go  rozbawić,  która  poślubiłaby
go…  Miałam  wrażenie,  że  serce  mi  zaraz  pęknie  i nie  byłam  w stanie
powstrzymać łez.
    – Skarbie, co się stało?
    Skarbie? To słowo, tak czułe i intymne, otuliło mnie całą. W tym
momencie  zniknęła  we  mnie  jakakolwiek  potrzeba  bronienia  się  przed
uczuciami do Maxona. Chciałam być jego miłą, jego skarbem. Chciałam
być jedyną dziewczyną Maxona.
    To  mogło  oznaczać  dla  mnie  przyszłość,  jakiej  nigdy  sobie  nie
wyobrażałam, a także pożegnanie z rzeczami, z którymi nie zamierzałam
się  nigdy  rozstawać,  ale  w tym  momencie  nie  potrafiłam  znieść  myśli
o rozstaniu z nim.
    To prawda, że nie byłam najlepszą kandydatką do korony, ale nie
zasługiwałabym w ogóle na udział w Eliminacjach, gdybym nie potrafiła
się przynajmniej zdobyć na odwagę, żeby powiedzieć, co czuję.
    Westchnęłam i postarałam się, żeby mój głos brzmiał spokojnie.
    – Nie chcę zostawiać tego wszystkiego.
    – O ile  pamiętam,  podczas  naszej  pierwszej  rozmowie
powiedziałaś, że tutaj jest jak w klatce – uśmiechnął się Maxon. – Ale
udało ci się przywiązać do tego miejsca, prawda?
    Lekko potrząsnęłam głową.
    – Czasem  mówisz  okropne  głupoty.  –  Roześmiałam  się  cicho
mimo zaciśniętego gardła.
    Maxon  pozwolił  mi  się  odsunąć  na  tyle,  żebym  mogła  spojrzeć
w jego brązowe oczy.
    – Nie  chodzi  mi  o pałac,  Maxonie.  Nie  dbam  o te  suknie  ani
o łóżko, ani nawet, choć możesz w to nie uwierzyć, o jedzenie.
    Maxon  roześmiał  się.  Wszyscy  wiedzieli,  jak  uwielbiałam
wystawne posiłki w pałacu.
    – Chodzi  o ciebie  –  powiedziałam.  –  Nie  chciałabym  się  z tobą
rozstawać.
    – Ze mną?
    Skinęłam głową.
    – Chcesz mnie?
    Roześmiałam się, widząc jego zdumienie.
    – Właśnie to próbuję powiedzieć.
    Maxon umilkł na chwilę.
    – Jak… Ale… Co ja zrobiłem?
    – Nie  wiem.  –  Wzruszyłam  ramionami.  –  Po  prostu  myślę,  że
istnieje szansa, że nieźle by się nam ułożyło.
    Maxon uśmiechnął się powoli.
    – Ułożyłoby się nam cudownie.
    Przyciągnął  mnie  do  siebie,  gwałtownie  w porównaniu  z jego
zwykłym zachowaniem, i znowu pocałował.
    – Jesteś pewna? – zapytał, odsuwając mnie na odległość ramienia
i patrząc na mnie. – Jesteś całkowicie pewna?
    – Jeśli ty jesteś pewien, to ja też.
    Na ułamek sekundy przez jego twarz coś przemknęło, ale zniknęło
tak szybko, że nie byłam nawet pewna, czy mi się nie zdawało i co to
mogłoby być.
    W następnej  chwili  podprowadził  mnie  do  łóżka  i usiedliśmy  na
jego  brzegu,  trzymając  się  za  ręce.  Oparłam  głowę  na  jego  ramieniu.
Spodziewałam się, że coś powie, ostatecznie na to przecież czekał. Ale
nie  padły  żadne  słowa.  Maxon  westchnął  głośno,  a to  wystarczyło,
żebym  zrozumiała, jak bardzo  jest  szczęśliwy. Dzięki  temu przestałam
być niespokojna.
    Po  dłuższej  chwili  –  być  może  dlatego,  że  żadne  z nas  nie
wiedziało, co powiedzieć – Maxon wyprostował się.
    – Muszę  już  chyba  iść.  Jeśli  mamy  zamiar  zaprosić  rodziny
kandydatek, powinienem poczynić dodatkowe przygotowania.
    Odsunęłam się od niego z uśmiechem, wciąż oszołomiona myślą,
że niedługo będę mogła uściskać mamę, tatę i May.
    – Jeszcze raz ci dziękuję.
    Oboje  wstaliśmy  i podeszliśmy  do  drzwi.  Ściskałam  mocno  rękę
Maxona,  ponieważ  z jakichś  powodów  obawiałam  się  ją  wypuścić.
Miałam  wrażenie,  że  wszystko  to  jest  niezwykle  kruche  i jeden
nieostrożny ruch może spowodować, że się roztrzaska.
    – Do  jutra  –  obiecał  szeptem,  niemal  muskając  mój  nos  swoim
nosem.  Patrzył  na  mnie  z takim  uwielbieniem,  że  wszystkie  obawy
wydały mi się niemądre. – Jesteś naprawdę niezwykła.
    Kiedy  wyszedł,  zamknęłam  oczy  i spróbowałam  sobie
przypomnieć  wszystko,  co  się  wydarzyło  w trakcie  tego  krótkiego
spotkania:  to,  jak  na  mnie  patrzył,  rozbawiony  uśmiech,  słodycz
pocałunków.  Przypominałam  je  sobie  wciąż  od  nowa,  kładąc  się  spać,
i zastanawiałam się, czy Maxon robi to samo.

ROZDZIAŁ 6


  Doskonale,  panienko.  Proszę  pokazywać  coś  na  tych  szkicach,
a reszta z pań niech postara się na mnie nie patrzeć – zarządził fotograf.
    Była  sobota,  a cała  Elita  została  zwolniona  z obowiązkowego
siedzenia  przez  cały  dzień  w Komnacie  Dam.  Przy  śniadaniu  Maxon
zapowiedział bal halloweenowy, a po południu nasze pokojówki zaczęły
prace nad kostiumami.
    Starałam  się  wyglądać  naturalnie,  przeglądając  szkice  Anne,
podczas  gdy  moje  pokojówki  stały  przy  stole  pełnym  próbek  tkaniny,
pojemniczków z cekinami i absurdalnej ilości piór.
    Trzaskała  migawka,  błyskał  flesz,  a ja  starałam  się  przybierać
różne  pozy.  Kiedy  właśnie  miałam  przyłożyć  do  twarzy  złocisty
materiał, pojawił się nieoczekiwany gość.
    – Dzień dobry paniom – oznajmił Maxon, wchodząc przez otwarte
drzwi.
    Odruchowo  wyprostowałam  się,  a na  mojej  twarzy  pojawił  się
uśmiech.  Fotograf  uchwycił  to  ujęcie,  a dopiero  potem  przywitał  się
z Maxonem.
    – To dla nas zawsze zaszczyt, wasza wysokość. Czy zechciałbyś,
sir, ustawić się koło tej młodej damy?
    – Z przyjemnością.
    Pokojówki  odsunęły  się,  a Maxon  wziął  kilka  rysunków  i stanął
koło mnie, trzymając szkice przed nami jedną ręką, a drugą obejmując
mnie  w talii.  Ten  dotyk  znaczył  bardzo  wiele.  Mówił  mi:  zobacz,
niedługo będę mógł cię tak obejmować przy wszystkich. Nie musisz się
o nic martwić.
    Po  jeszcze  kilku  zdjęciach  fotograf  wyszedł,  żeby  zajrzeć  do
następnej kandydatki, a ja zauważyłam, że moje pokojówki zdążyły się
już dyskretnie wycofać.
    – Masz niezwykle utalentowane pokojówki – zauważył Maxon. –
Mają świetne pomysły.
    Starałam  się  zachowywać  wobec  niego  tak  samo  jak  zawsze,  ale
nasze stosunki uległy od ostatniego spotkania zmianie, jednocześnie na
gorsze i na lepsze.
    – Wiem. Jestem w doskonałych rękach.
    – Wybrałaś już coś? – zapytał, przeglądając szkice.
    – Podoba  nam  się  pomysł  przebrania  za  ptaka.  To  by  było
nawiązanie  do  mojego  naszyjnika  –  odparłam,  dotykając  srebrnego
łańcuszka. Mój wisiorek ze słowikiem był prezentem od taty i lubiłam go
bardziej niż biżuterię, którą dostałam w pałacu.
    – Przykro  mi  to  mówić,  ale  Celeste  ma  chyba  podobny  pomysł.
Wydaje się okropnie zdeterminowana – uprzedził Maxon.
    – Nie szkodzi – wzruszyłam ramionami. – Nie zależy mi aż tak na
strojeniu  się  w piórka.  –  Mój  uśmiech  przygasł.  –  Zaraz.  Byłeś
u Celeste?
    Skinął głową.
    – Wpadłem  tylko  na  chwilę,  żeby  pogadać.  Obawiam  się,  że
u ciebie też nie mogę zostać na dłużej. Tata nie jest zachwycony moim
pomysłem, ale rozumie, że podczas Eliminacji dobrze jest urządzać takie
uroczystości.  Zgodził  się  też,  że  biorąc  wszystko  pod  uwagę, znacznie
lepiej będzie spotkać się z rodzinami kandydatek przy takiej okazji.
    – Co takiego biorąc pod uwagę?
    – Zależy  mu  na  ograniczeniu  listy  kandydatek  i oczekuje,  że
dokonam  kolejnego  wyboru  po  spotkaniu  z waszymi  rodzicami.
Z punktu widzenia mojego ojca im prędzej przyjadą, tym lepiej.
    Nie uświadamiałam sobie, że częścią planu halloweenowego balu
było odesłanie którejś z kandydatek do domu. Myślałam, że chodzi tylko
o urządzenie  wielkiej  imprezy.  Poczułam  zdenerwowanie,  chociaż
powtarzałam  sobie,  że  nie  mam  po  temu  żadnych  powodów.  Nie  po
naszej  rozmowie  poprzedniego  wieczora.  Spośród  wszystkich  chwil
dzielonych z Maxonem ta wydawała się najbardziej prawdziwa.
    – Chyba  muszę  dokończyć  mój  obchód  –  powiedział
roztargnionym głosem Maxon, nadal przeglądając rysunki.
    – Musisz już iść?
    – Nie martw się, skarbie. Zobaczymy się na obiedzie.
    Tak – pomyślałam. – Ale na obiedzie zobaczysz całą szóstkę.
    – Wszystko w porządku? – zapytałam.
    – Oczywiście  –  odparł  i szybko  mnie  pocałował.  W policzek.  –
Muszę już lecieć. Do zobaczenia.
    Zniknął równie szybko, jak się pojawił.
    ***

    W niedzielę od balu halloweenowego dzieliło nas tylko osiem dni,
co oznaczało, że w pałacu zapanowało gorączkowe ożywienie.
    W poniedziałek  kandydatki  z Elity  spędziły  poranek
w towarzystwie królowej Amberly, próbując różnych potraw i układając
menu na przyjęcie. Z pewnością było to najprzyjemniejsze zadanie, jakie
nam  kiedykolwiek  powierzono.  Jednak  tego  samego  dnia  po  południu
Celeste  zniknęła  na  kilka  godzin  z Komnaty  Dam.  Kiedy  wróciła  koło
czwartej, oznajmiła nam wszystkim:
    – Maxon przesyła ucałowania.
    We wtorek  po  południu przywitałyśmy  członków  dalszej rodziny
królewskiej,  którzy  przyjechali  na  bal.  Tego  samego  dnia  rano
obserwowałyśmy  wszystkie  z okna,  jak  Maxon  uczy  Kriss  strzelania
z łuku w ogrodzie.
    Na  posiłkach  było  mnóstwo  gości,  ale  Maxon  często  bywał
nieobecny, podobnie jak Marlee i Natalie.
    Czułam się coraz bardziej zawstydzona. Popełniłam błąd, wyznając
Maxonowi swoje uczucia. Mimo zapewnień nie był najwidoczniej mną
naprawdę  zainteresowany,  skoro  postanowił  teraz  spędzać  cały  czas
z innymi dziewczętami.
    Straciłam  całą  nadzieję  w piątek,  kiedy  po  nagraniu  Biuletynu
siedziałam w swoim pokoju przy pianinie i miałam nadzieję, że Maxon
mnie odwiedzi.
    Nie przyszedł.
    W sobotę  starałam  się  o tym  nie  myśleć,  ponieważ  przed
południem  kandydatki  miały  obowiązek  zabawiać  przybyłe  do  pałacu
damy w Komnacie Dam, a po południu czekała nas kolejna lekcja tańca.
    Miałam szczęście, że moja rodzina w ramach zawodów dostępnych
dla Piątek postanowiła skoncentrować się na muzyce i sztuce, ponieważ
okazałam się okropnie niezgrabną tancerką. Jedyną osobą, która radziła
sobie  gorzej  niż  ja,  była  Natalie.  Natomiast  Celeste  jawiła  się  jako
wcielenie  wdzięku.  Instruktorzy  kilka  razy  prosili  ją,  żeby  pomogła
którejś  z nas,  a w rezultacie  Natalie  omal  nie  skręciła  nogi  z powodu
celowo nieudolnego prowadzenia Celeste.
    Przebiegła  jak  lis  Celeste  zwaliła  winę  na  niezgrabność  Natalie,
nauczyciele  jej  uwierzyli,  a Natalie  obróciła  całą  sprawę  w żart.
Podziwiałam ją za to, że nie pozwalała, by Celeste zalazła jej za skórę.
    Aspen pojawiał się na wszystkich lekcjach. Pierwszych kilka razy
unikałam  go,  ponieważ  nie  byłam  pewna,  czy  chcę  mieć  z nim  do
czynienia. Słyszałam, że gwardziści gorączkowo wymieniali się swoimi
wartami.  Niektórzy  koniecznie  chcieli  być  na  balu,  podczas  gdy  inni
zostawili  w domach  dziewczęta  i mieliby  okropne  kłopoty,  gdyby
zobaczyły, jak tańczą z innymi. Szczególnie biorąc pod uwagę, że piątka
z nas  miała  być  niebawem  do  wzięcia  jako  niezwykle  atrakcyjne
propozycje matrymonialne.
    Była to ostatnia próba przed balem, więc kiedy Aspen znalazł się
na tyle blisko, żeby poprosić mnie do tańca, nie odmówiłam.
    – Wszystko w porządku? – zapytał. – Ostatnio sprawiasz wrażenie
przygnębionej.
    – Jestem  po  prostu  zmęczona  –  skłamałam.  Nie  mogłam  z nim
rozmawiać o moich problemach sercowych.
    – Naprawdę? – zapytał z powątpiewaniem. – Byłem pewien, że to
znaczy, że mam się spodziewać złych wieści.
    – Jakich złych wieści?
    Czy on wiedział o czymś, o czym ja nie wiedziałam?
    Westchnął.
    – Jeśli się zbierasz, żeby mi powiedzieć, że mam przestać o ciebie
walczyć, to nie mam ochoty o tym rozmawiać w tej chwili.
    Szczerze  mówiąc,  od  tygodnia  w ogóle  nie  myślałam  o Aspenie.
Byłam  tak  zaabsorbowana  moim  przedwczesnym  wyznaniem
i zawiedzionymi  nadziejami,  że  nie  miałam  czasu  zastanawiać  się  nad
niczym innym. Tymczasem, podczas gdy ja niepokoiłam się, że Maxon
chce mnie od siebie odsunąć, Aspen niepokoił się o to samo w stosunku
do mnie.
    – Nie o to chodziło – odparłam niejasno, z poczuciem winy.
    Aspen  skinął  głową,  chwilowo  usatysfakcjonowany  tą
odpowiedzią.
    – Auć!
    – Przepraszam! – powiedziałam. Naprawdę nie chciałam nadepnąć
mu na nogę. Postarałam się skoncentrować bardziej na tańcu.
    – Przykro mi, Mer, ale radzisz sobie beznadziejnie – roześmiał się
Aspen, chociaż obcas mojego pantofla musiał sprawić mu ból.
    – Wiem, wiem – powiedziałam, zadyszana. – Naprawdę się staram!
    Podskakiwałam  po  sali  jak  ślepy  łoś,  ale  brak  naturalnej  gracji
nadrabiałam  zapałem.  Aspen  wspaniałomyślnie  robił,  co  w jego  mocy,
żebym  wyglądała  dobrze,  i udawał,  że  gubi  rytm,  żeby  pozwolić  mi
nadążyć. Jak zawsze starał się być moim bohaterem.
    Pod koniec tej ostatniej lekcji opanowałam przynajmniej wszystkie
kroki. Nie mogłabym przysiąc, że nie zwalę z nóg jakiegoś wizytującego
pałac dyplomaty przypadkowym kopniakiem, ale zamierzałam się starać.
Kiedy  wyobraziłam  sobie,  jak  wyglądam,  przestałam  się  dziwić
wahaniom Maxona. Wstydziłby się zabrać mnie ze sobą za granicę, nie
mówiąc już o przyjmowaniu tutaj gości. Po prostu nie nadawałam się na
księżniczkę.
    Westchnęłam i poszłam po szklankę wody. Aspen dotrzymywał mi
towarzystwa, podczas gdy reszta dziewcząt wyszła już z sali.
    – No  dobrze  –  zaczął.  Rozejrzałam  się  szybko  po  sali,  żeby
sprawdzić,  czy  nikt  nas  nie  obserwuje.  –  Domyślam  się,  że  skoro  nie
chodzi o mnie, to chodzi o niego.
    Spuściłam  wzrok  i zarumieniłam  się.  Aspen  znał  mnie  aż  za
dobrze.
    – Nie mogę powiedzieć, że mu kibicuję, ale jeśli nie umiałby ciebie
docenić, byłby kompletnym idiotą.
    Uśmiechnęłam się, nie odrywając wzroku od podłogi.
    – A jeśli nawet nie zostaniesz księżniczką, to co? Nie staniesz się
przez to ani odrobinę mniej wyjątkowa. I wiesz… wiesz… – Nie potrafił
dokończyć tego zdania, więc zaryzykowałam i podniosłam głowę, żeby
na niego popatrzeć.
    W oczach Aspena zobaczyłam tysiące możliwych zakończeń tego
zdania, nieodmiennie łączących mnie z nim. Że nadal na mnie czeka. Że
zna  mnie  lepiej  niż  ktokolwiek  inny.  Że  jesteśmy  tacy  sami.  Że  kilka
miesięcy  w pałacu  nie  wystarczy  do  wymazania  dwóch  lat.  Że
niezależnie od wszystkiego, Aspen będzie po mojej stronie.
    – Wiem, Aspenie. Naprawdę wiem.

ROZDZIAŁ 7


  Stałam  wraz  z pozostałymi  kandydatkami  w ogromnym  holu
pałacowym, wiercąc się niecierpliwie w miejscu.
    – Lady Americo! – wyszeptała Silvia, tak jakby wystarczyło mnie
poinformować,  że  zachowuję  się  w niestosowny  sposób.  Była  naszą
główną opiekunką podczas Eliminacji i bardzo przejmowała się naszym
zachowaniem.
    Spróbowałam  się  opanować.  Zazdrościłam  Silvii,  personelowi
pałacowemu i kilku gwardzistom, którzy krążyli wokół nas, dlatego  że
w ten  sposób  mogli  się  przynajmniej  poruszać.  Gdyby  mi  na  to
pozwolono, byłabym znacznie spokojniejsza.
    Może gdyby Maxon już przyszedł, nie byłoby tak źle, ale z drugiej
strony  niewykluczone,  że  jego  obecność  właśnie  zwiększyłaby  mój
niepokój.  Nadal  nie  potrafiłam  zrozumieć,  dlaczego  ostatnio,  po  tym
wszystkim, co między nami zaszło, nie miał dla mnie w ogóle czasu.
    – Przyjechali! – Usłyszałam od strony drzwi pałacowych. Nie tylko
ja pisnęłam z radości.
    – No dobrze, moje panie! – zawołała Silvia. – Zachowujcie się jak
najlepiej! Pokojówki i kamerdynerowie niech się ustawią pod ścianami.
    Zgodnie  z życzeniem  Silvii  starałyśmy  się  zachowywać  jak
czarujące,  arystokratyczne  młode  damy,  ale  kiedy  tylko  w drzwiach
pojawili  się  rodzice  Kriss  i Marlee,  nasze  wysiłki  spełzły  na  niczym.
Wiedziałam, że obie są jedynaczkami, i było jasne, że rodzice za bardzo
się za nimi stęsknili, żeby przejmować się protokołem. Prawie wbiegli
do  środka,  a Marlee  na  ich  widok  bez  chwili  namysłu  wyrwała  się
z naszego szeregu.
    Rodzice  Celeste  okazali  się  bardziej  opanowani,  chociaż  było
widać,  że cieszą się ze spotkania z córką. Ona także  wyszła z szeregu,
ale  znacznie  spokojniej  niż  Marlee.  Nie  zauważyłam  nawet  rodziców
Natalie  ani  Elise,  ponieważ  przez  otwarte  drzwi  wpadła  drobna,
rudowłosa dziewczynka, rozglądając się gorączkowo wokół.
    – May!
    Usłyszała  mnie,  zobaczyła,  że  do  niej  macham,  i podbiegła  do
mnie,  a tuż  za  nią  pojawili  się  mama  i tata.  Przyklękłam  na  podłodze
i przytuliłam May.
    – Ami! Nie do wiary! – pisnęła z podziwem i zazdrością w głosie.
– Wyglądasz niesamowicie prześlicznie!
    Nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa, prawie jej nie widziałam
przez łzy.
    W następnej chwili poczułam, że obie nas obejmują silne ramiona
mojego  ojca,  a potem  dołączyła  do  nas  mama,  porzucając  zwykłe
opanowanie. Tuliliśmy się do siebie, siedząc na podłodze pałacu.
    Usłyszałam,  że  Silvia  ciężko  wzdycha,  ale  w tym  momencie
zupełnie  się  tym  nie  przejęłam.  Kiedy  udało  mi  się  złapać  oddech,
powiedziałam:
    – Strasznie się cieszę, że tu jesteście.
    – My też, kiciu – odparł tata. – Nie wiesz nawet, jak bardzo za tobą
tęskniliśmy.
    Poczułam,  że  pocałował  mnie  w czubek głowy, więc  odwróciłam
się, żeby go objąć. Do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo
pragnęłam zobaczyć ich wszystkich.
    Jako  ostatnią  przytuliłam  mamę.  Byłam  zaskoczona  tym,  że  jest
taka  milcząca,  spodziewałam  się,  że  od  razu  zażąda  szczegółowego
raportu  z moich  postępów  w sprawie  Maxona.  Ale  kiedy  się  od  niej
odsunęłam, zobaczyłam, że ma łzy w oczach.
    – Wyglądasz prześlicznie, kochanie. Zupełnie jak księżniczka.
    Uśmiechnęłam  się.  To  miłe,  że  raz  wreszcie  nie  próbowała  mi
wydawać poleceń ani mnie nie krytykowała. W tej chwili była po prostu
szczęśliwa, a to znaczyło dla mnie naprawdę wiele – ponieważ ja także
byłam szczęśliwa.
    Zauważyłam, że May patrzy na coś poza mną.
    – To on! – wyszeptała.
    – Hmm?  –  zapytałam  i odwróciłam  się.  Zobaczyłam  Maxona,
obserwującego  nas  ze  schodów.  Z rozbawionym  uśmiechem  podszedł
bliżej  do  miejsca,  gdzie  siedzieliśmy  na  podłodze.  Mój  ojciec
natychmiast wstał.
    – Wasza wysokość – powiedział z szacunkiem w głosie.
    Maxon podszedł do niego i wyciągnął rękę.
    – To dla mnie prawdziwa przyjemność, panie Singer. Wiele o panu
słyszałem.  Podobnie  jak  o pani,  pani  Singer  –  zwrócił  się  do  mojej
matki, która także już wstała i przygładziła włosy.
    – Wasza  wysokość.  –  Jej  głos  z oszołomienia  zrobił  się  lekko
piskliwy. – Bardzo za to przepraszam. – Machnęła ręką, wskazując May
i mnie. Właśnie wstałyśmy, ciągle do siebie przytulone.
    Maxon roześmiał się.
    – Nie  ma  za  co.  Takiej  właśnie  entuzjastycznej  reakcji
spodziewałem się po krewnych lady Ameriki. – Byłam pewna, że mama
zażąda później wyjaśnień. – A ty musisz być May.
    May  zarumieniła  się  i wyciągnęła  rękę  –  spodziewała  się
uściśnięcia dłoni, ale została w nią ucałowana.
    – Nie  miałem  jeszcze  okazji  podziękować  ci  za  to,  że  się  nie
rozpłakałaś.
    – Co  takiego?  –  zapytała,  rumieniąc  się  jeszcze  mocniej
z zaskoczenia.
    – Nikt ci nie powiedział? – spytał Maxon pogodnie. – Dzięki tobie
mogłem się umówić na pierwszą randkę z twoją uroczą siostrą. Będę na
zawsze twoim dłużnikiem.
    May stłumiła chichot.
    – No, chyba nie ma za co.
    Maxon zaplótł ręce za plecami i przypomniał sobie o właściwych
manierach.
    – Obawiam  się,  że  muszę  teraz  zająć  się  pozostałymi,  ale
prosiłbym,  żeby  państwo  zostali  tu  jeszcze  chwilę.  Chciałbym  coś
szybko ogłosić. Mam też nadzieję, że później uda nam się porozmawiać
trochę dłużej. Niezwykle się cieszę, że mogli państwo tu przyjechać.
    – Na żywo jest jeszcze ładniejszy! – szepnęła głośno May, a lekkie
drżenie ramion Maxona podpowiedziało mi, że to usłyszał.
    Podszedł  do  rodziny  Elise,  której  członkowie  sprawiali  wrażenie
najbardziej dystyngowanych ze wszystkich. Jej starszy brat trzymał się
równie prosto jak gwardziści, a jej rodzice skłonili się, kiedy Maxon do
nich  podszedł.  Zastanawiałam  się,  czy  Elise  poinstruowała  ich,  że
wypada  tak  zrobić,  czy  też  po  prostu  tacy  byli.  Sprawiali  wrażenie
niezwykle eleganckich, drobni, z identycznymi kruczoczarnymi włosami
i w szykownych ubraniach.
    Stojąca za nimi Natalie wraz ze swoją prześliczną młodszą siostrą
rozmawiała szeptem z Kriss, podczas gdy ich rodzice się witali. Cały hol
pełen był ciepła i życzliwości.
    – Co to znaczy, że spodziewał się po nas entuzjastycznej reakcji? –
zapytała  mama  szeptem.  –  To  dlatego,  że  nakrzyczałaś  na  niego  przy
pierwszym spotkaniu? Nie zrobiłaś chyba więcej czegoś takiego?
    Westchnęłam.
    – Prawdę mówiąc, mamo, często się kłócimy.
    – Co  takiego?  –  Mama  otwarła  usta  ze  zdumienia.  –  Przestań
natychmiast!
    – A, i jeszcze kiedyś kopnęłam go w krocze.
    Na  ułamek  sekundy  zapadła  cisza,  a potem  May  prychnęła
śmiechem.  Zatkała  usta  ręką,  próbując  się  powstrzymać,  ale  mimo  to
wydawała z siebie komiczne, piskliwe dźwięki. Tata zaciskał wargi, ale
widziałam, że także jest rozbawiony.
    Mama zrobiła się biała jak prześcieradło.
    – Ami,  powiedz  mi,  że  żartujesz.  Powiedz  mi,  że  nie  dokonałaś
napaści na księcia.
    Nie  wiem,  czemu,  ale  słowo  „napaść”  okazało  się  kroplą,  która
przepełniła czarę. May, tata i ja zwinęliśmy się ze śmiechu, podczas gdy
mama piorunowała nas wzrokiem.
    – Przepraszam, mamo – wykrztusiłam.
    – O,  Boże.  –  Mama  nagle  uznała,  że  musi  koniecznie  poznać
rodziców Marlee, a ja nie próbowałam jej zatrzymywać.
    – Czyli  książę  lubi  dziewczęta,  które  potrafią  mu  się  postawić  –
powiedział  tata,  kiedy  się  uspokoiliśmy.  –  Od  razu  mi  się  bardziej
podoba.
    Tata rozejrzał  się,  podziwiając  wnętrze pałacu,  a ja  zastanowiłam
się nad jego słowami. Ile razy przez te wszystkie lata, kiedy w tajemnicy
spotykałam się z Aspenem, Aspen i mój ojciec mieli okazję się spotkać?
Wiele  razy,  a ja  nigdy  nie  niepokoiłam  się,  czy  tata  zaaprobuje  mój
wybór. Wiedziałam, że trudno będzie mi go przekonać, żeby zgodził się
na  moje  małżeństwo z kimś  z niższej klasy, ale zawsze zakładałam, że
ostatecznie otrzymam jego błogosławieństwo.
    Z jakichś  powodów  teraz  denerwowałam  się  znacznie  bardziej.
Nawet  jeśli  Maxon  był  Jedynką  i mógł  zapewnić  dostatnie  życie  nam
wszystkim,  uświadomiłam  sobie  nagle,  że  tata  mógł  go  po  prostu  nie
polubić.
    Tata nie był rebeliantem, nie podpalał domów ani nic takiego, ale
wiedziałam,  że  nie  jest  zachwycony  obecnymi  rządami.  A jeśli  jego
krytyka  władz  obejmowała  także  Maxona?  A jeśli  powie,  że  nie
powinnam zostawać jego żoną?
    Zanim jednak zdążyłam dojść do jakichś wniosków, Maxon wszedł
na stopnie schodów, żeby widzieć nas wszystkich.
    – Chciałem  jeszcze  raz  podziękować  państwu  za  przybycie.
Jesteśmy  szczęśliwi,  mogąc  gościć  wszystkich  w pałacu,  nie  tylko
dlatego,  że  będą  mogli  państwo  wziąć  udział  w święcie  Halloween,
obchodzonym w Illéi po raz pierwszy od dziesiątków lat, ale też dlatego,
że  będziemy  mieli  okazję  was  poznać.  Bardzo  przepraszam  w imieniu
moich  rodziców,  którym  obowiązki  nie  pozwoliły  tutaj  przyjść
i zapewniam,  że  niedługo  zostaną  państwo  im  przedstawieni.  Dziś  po
południu  matki  i siostry  kandydatek  są  zaproszone  na  podwieczorek
z moją  matką  w Komnacie  Dam.  Córki  wskażą  wam  drogę.  Panów
zapraszam  na  cygaro  z moim  ojcem  i ze  mną.  W odpowiednim  czasie
przyjdą  po  panów  lokaje.  Pokojówki  wskażą  drogę  do  apartamentów,
w których  będą  państwo  mieszkać  w czasie  pobytu  w pałacu,  i będą
usługiwać  państwu podczas  tej  wizyty. Pomogą  także  przygotować  się
do jutrzejszego balu.
    Skinął  nam  głową  i oddalił  się.  Niemal  natychmiast  podeszła  do
nas pokojówka.
    – Państwo  Singerowie?  Państwo  pozwolą,  że  zaprowadzę  was
i waszą córkę do apartamentu.
    – Ale ja chcę mieszkać z Ami! – zaprotestowała May.
    – Skarbie,  jestem  pewna,  że  król  przydzielił  nam  apartament
równie  piękny,  jak  ten  należący  do  Ami.  Nie  chcesz  go  obejrzeć?  –
zaproponowała mama.
    May popatrzyła na mnie.
    – Chciałabym  wiedzieć  dokładnie,  jak  wygląda  twoje  życie  tutaj.
Mogę z tobą mieszkać?
    Westchnęłam.  Nawet  jeśli  na  kilka  dni  miałabym  zapomnieć
o prywatności, to co z tego? Nie potrafiłam jej niczego odmówić.
    – Zgoda. Może jak będziemy we dwie, moje pokojówki będą miały
wreszcie coś do roboty.
    May  uściskała  mnie  tak  mocno,  że  natychmiast  pogratulowałam
sobie tej decyzji.
    ***

    – Czego jeszcze się dowiedziałaś? – zapytał tata. Wzięłam go pod
ramię, nadal starając się przywyknąć do tego, że ma na sobie garnitur.
Gdybym  nie  widywała  go  tysiące  razy  w brudnych  ubraniach,  jakie
zakładał do malowania, mogłabym przysiąc, że urodził się jako Jedynka.
W garniturze  sprawiał  wrażenie  młodszego  i niezwykle  eleganckiego,
wydawał się nawet wyższy.
    – Chyba  powiedziałam  ci  już  wszystko,  czego  nas  uczono  na
historii.  O tym,  że  Wallis  był  ostatnim  prezydentem  Stanów
Zjednoczonych,  a potem  przywódcą  Chińskiego  Stanu  Ameryki.  Nie
wiedziałam o tym, a ty?
    Tata skinął głową.
    – Twój  dziadek  mi  o nim  opowiadał.  Słyszałem,  że  był
przyzwoitym  gościem,  ale  nie  był  w stanie  za  wiele  zrobić  w sytuacji,
w jakiej się znalazł.
    Dopiero  w pałacu  poznałam  prawdziwą  historię  Illéi  –  z jakichś
powodów  dzieje  powstania  naszego  kraju  były  przekazywane  głównie
ustnie.  To,  co  wiedziałem  do  tej  pory,  nie  układało  się  w obraz  tak
spójny,  jak  ten,  który  mogłam  sobie  stworzyć  dzięki  kilkumiesięcznej
edukacji tutaj.
    Na początku trzeciej wojny światowej Stany Zjednoczone zostały
zaatakowane, ponieważ nie były w stanie spłacić ogromnego zadłużenia
wobec Chin. Nie mogąc odzyskać swoich pieniędzy, Chiny ustanowiły
własny  rząd,  tworząc  Chiński  Stan  Ameryki  i wykorzystując
Amerykanów jako siłę roboczą. W końcu mieszkańcy dawnych Stanów
Zjednoczonych zaczęli walczyć o niepodległość, nie tylko z Chinami, ale
także  z Rosją,  która  chciała  zagarnąć  wykorzystywane  przez  Chiny
zasoby  ludzkie.  W tym  celu  sprzymierzyli  się  z Kanadą,  Meksykiem
i kilkoma  państwami  Ameryki  Łacińskiej,  tworząc  jeden  kraj.  To
właśnie  była  czwarta  wojna  światowa,  a chociaż  udało  się  nam  ją
przetrwać  i utworzyć  nowe  państwo,  gospodarka  była  w tragicznym
stanie.
    – Maxon  powiedział  mi,  że  tuż  przed  czwartą  wojną  światową
ludzie nie mieli prawie niczego.
    – To  prawda  i między  innymi  dlatego  system  klasowy  jest  tak
niesprawiedliwy. Na początku mało kto mógł przekazać rządowi jakieś
wsparcie  materialne  i dlatego  właśnie  tak  wiele  osób  znalazło  się
w niższych klasach.
    Nie miałam ochoty rozmawiać o tym z tatą, ponieważ wiedziałam,
że ten temat wytrącał go zawsze z równowagi. Miał rację – klasy były
niesprawiedliwe  –  ale  teraz  cieszyłam  się  z wizyty  mojej  rodziny  i nie
chciałam marnować czasu na dyskusje o rzeczach, których nie mogliśmy
zmienić.
    – Poza tą odrobiną historii mam głównie lekcje etykiety. Ostatnio
kładą większy nacisk na protokół dyplomatyczny, więc niewykluczone,
że czeka nas jakaś uroczystość, biorąc pod uwagę, jak bardzo im na tym
zależy. A przynajmniej te z nas, które zostaną.
    – Kto zostanie?
    – Okazało  się,  że  jedna  kandydatka  wróci  do  domu  razem
z rodziną. Maxon ma dokonać wyboru po spotkaniu z wami.
    – Sprawiasz wrażenie nieszczęśliwej. Myślisz, że to ty zostaniesz
odesłana?
    Wzruszyłam ramionami.
    – Daj  spokój,  do  tej  pory  musisz  już  chyba  wiedzieć,  czy  mu  na
tobie zależy, czy też nie. Jeśli tak, to nie masz się o co martwić. Jeśli nie,
po co miałabyś tu zostawać?
    – Chyba masz rację.
    Tata zatrzymał się.
    – No to o co chodzi?
    Czułam  się  trochę  zakłopotana,  rozmawiając  o takich  sprawach
z tatą, ale nie chciałam się z tego zwierzać także mamie.
    A May  jeszcze  mniej  ode  mnie  potrafiłaby  zinterpretować
zachowanie Maxona.
    – Wydaje mi się, że mu na mnie zależy. Tak powiedział.
    Tata roześmiał się.
    – W takim razie jestem pewien, że świetnie sobie radzisz.
    – Ale przez ostatni tydzień trochę… trzymał się na dystans.
    – Ami,  skarbie,  on  jest  księciem.  Był  pewnie  zajęty  jakimiś
sprawami legislacyjnymi czy czymś takim.
    Nie wiedziałam, jak wyjaśnić, że Maxon potrafił znaleźć czas dla
innych kandydatek. To było zbyt upokarzające.
    – Pewnie tak.
    – Skoro  mowa  o legislacji,  to  czy  uczycie  się  czegoś  z tym
związanego? Na przykład pisania projektów ustaw?
    To  nie  był  szczególnie  pasjonujący  temat,  ale  przynajmniej  nie
dotyczył mojego życia uczuciowego.
    – Na razie nie, ale często czytamy ustawy. Zwykle bardzo trudno je
zrozumieć,  ale Silvia, ta  kobieta, którą  widzieliście na dole,  jest  naszą
opiekunką,  nauczycielką  czy  jak  to  nazwać.  Zwykle  stara  się  nam
tłumaczyć,  o co  w nich  chodzi.  Maxon  też  pomaga,  jeśli  go  o coś
zapytam.
    – Naprawdę? – Tata sprawiał wrażenie ucieszonego.
    – Tak,  wydaje  mi  się,  że  bardzo  mu  zależy  na  tym,  żebyśmy
wszystkie  wierzyły  w siebie.  Dlatego  zawsze  stara  się  wszystko
tłumaczyć.  On  nawet.  –  Zawahałam  się.  Nie  powinnam  wspominać
o ukrytej  biblioteczce,  ale  rozmawiałam  przecież  z tatą.  –  Słuchaj,
obiecaj mi, że nikomu o tym nie powiesz.
    Tata roześmiał się.
    – Rozmawiam tylko z twoją  mamą, a wszyscy wiemy, że ona nie
umie dotrzymać tajemnicy, więc nie wspomnę jej o tym nawet słowem.
    Roześmiałam  się.  Także  nie  potrafiłam  sobie  wyobrazić  mamy
trzymającej coś w sekrecie.
    – Możesz mi zaufać, kiciu – zapewnił mnie tata, przytulając lekko.
    – Tutaj jest taki ukryty pokój pełen książek! – powiedziałam cicho,
rozglądając  się,  żeby  mieć  absolutną  pewność,  że  nikogo  nie  ma
w pobliżu.  –  Są  tam  zakazane  książki  i mnóstwo  map  świata,  takich
starych,  z dawnymi  granicami  państw.  Nie  wiedziałam,  że  kiedyś  było
tyle krajów! Jest tam nawet komputer. Widziałeś kiedyś komputer?
    Tata ze zdumieniem potrząsnął głową.
    – To  coś  niesamowitego.  Wpisujesz  tam,  czego  szukasz,  a on
przeszukuje wszystkie książki w tym pokoju i znajduje to.
    – Jak?
    – Nie  wiem,  ale  właśnie  w ten  sposób  Maxon  znalazł  informacje
o Halloween.  A nawet…  –  Po  raz  kolejny  rozejrzałam  się  wokół  nas.
Uznałam, że tata na pewno nie powtórzyłby nikomu tego, co mówiłam
o bibliotece,  ale  jednak  nie  powinnam  się  przyznawać,  że  mam  jedną
z tych tajnych książek u siebie w pokoju.
    – Nawet co?
    – Raz pozwolił mi jedną pożyczyć, żebym ją obejrzała dokładniej.
    – To  bardzo  ciekawe!  Co  takiego  przeczytałaś,  możesz  mi
powiedzieć?
    Przygryzłam usta.
    – To były pamiętniki Gregory’ego Illéi.
    Tata otworzył szeroko usta, ale zaraz się opamiętał.
    – Ami, to niesamowite! Czego się z nich dowiedziałaś?
    – Nie czytałam całych, chcieliśmy się tylko dowiedzieć, czym było
Halloween.
    Zastanowił się nad moimi słowami i potrząsnął głową.
    – Czym ty się martwisz, Ami? Widać wyraźnie, że Maxon ci ufa.
    Westchnęłam, czując się bardzo niemądra.
    – Przypuszczam, że masz rację.
    – To  niezwykłe  –  westchnął.  –  Czyli  gdzieś  tutaj  jest  ukryta
komnata? – Popatrzył na ściany z zainteresowaniem.
    – Tato,  całe  to  miejsce  jest  zupełnie  zwariowane,  wszędzie  są
jakieś  ukryte  drzwi  i przejścia.  Nie  jestem  pewna,  czy  gdybym
przechyliła ten wazon, nie otwarłaby się pod nami zapadnia.
    – No tak – odparł z rozbawieniem.  – W takim razie będę uważać
w drodze powrotnej do pokoju.
    – Właśnie, chyba powinieneś niedługo tam iść. Muszę pomóc May
przygotować się do podwieczorku z królową.
    – A prawda, wy i te wasze podwieczorki z królową – roześmiał się
tata.  –  No  dobrze,  kiciu,  zobaczymy  się  na  obiedzie.  A teraz…  jak  tu
uniknąć  wpadnięcia  w jakieś  tajne  przejście?  –  zapytał  głośno,
rozkładając ręce niczym ochronną tarczę wokół siebie. Kiedy doszedł do
schodów, ostrożnie poklepał poręcz. – No dobrze, mogę cię zapewnić, że
to jest bezpieczne.
    – Dziękuję,  tato  –  potrząsnęłam  głową  i poszłam  do  swojego
pokoju.
    Z trudem  powstrzymywałam  się  od  podskakiwania  po  drodze.
Byłam  taka  szczęśliwa  z powodu  obecności  mojej  rodziny,  że  miałam
wrażenie,  iż  zaraz  eksploduję.  Jeśli  Maxon  nie  odeśle  mnie  do  domu,
pożegnanie z nimi będzie bardzo trudne.
    Skręciłam do mojego pokoju i zobaczyłam, że drzwi są otwarte.
    – Jak on wyglądał? – Usłyszałam głos May.
    – Był przystojny, przynajmniej mnie się taki wydawał. Miał lekko
falujące  włosy,  które  nigdy  nie  chciały  się  gładko  układać.  –  May
zachichotała, podobnie jak mówiąca te słowa Lucy. – Kilka razy miałam
okazję wsunąć w nie palce. Czasem o tym myślę, ale już nie tak często
jak dawniej.
    Podeszłam do nich na palcach, nie chcąc im przeszkadzać.
    – Ciągle  za  nim  tęsknisz?  –  zapytała  May,  jak  zwykle  ciekawa
spraw sercowych.
    – Coraz  mniej  –  przyznała  Lucy  z cieniem  nadziei  w głosie.  –
Kiedy tu przyjechałam, myślałam, że serce pęknie mi z bólu. Cały czas
myślałam o tym, jak uciec z pałacu i do niego wrócić, ale wiedziałam, że
to niemożliwe. Nie mogłam zostawić taty, a nawet gdyby udało mi się
wydostać poza mury, nie wiedziałabym, dokąd jechać.
    Wiedziałam  odrobinę  o przeszłości  Lucy  –  o tym,  że  jej  rodzina
miała do końca życia służyć rodzinie Trójek w zamian za pieniądze na
operację  matki  Lucy.  Matka  Lucy  mimo  to  umarła,  a kiedy  kobieta,
u której  służyli,  dowiedziała  się,  że  jej  syn  zakochał  się  w Lucy,
sprzedała ją wraz z jej ojcem do pałacu.
    Zajrzałam  przez  drzwi  i zobaczyłam,  że  May  i Lucy  siedzą  na
łóżku.  Przez  otwarte  drzwi  balkonowe  wpadało  słodko  pachnące
powietrze Angeles. May wyglądała, jakby całe życie spędziła w pałacu.
Sukienka  idealnie  na  niej  leżała,  podczas  gdy  ona  zaplatała  pasmo
włosów  Lucy,  zostawiając  resztę  rozpuszczoną.  Nigdy  nie  widziałam
Lucy  uczesanej  inaczej  niż  w ciasno  upięty  koczek.  Teraz  wyglądała
prześlicznie, młodo i beztrosko.
    – Jak to jest się w kimś zakochać? – zapytała May.
    Poczułam bolesne ukłucie w sercu.  Dlaczego nigdy mnie o to nie
zapytała? W tym momencie uświadomiłam sobie, że z punktu widzenia
May ja nigdy nie byłam jeszcze zakochana.
    Lucy uśmiechnęła się ze smutkiem.
    – To  najcudowniejsza  i najbardziej  przerażająca  rzecz,  jaka  może
ci  się  przytrafić  –  odparła.  –  Wiesz,  że  udało  ci  się  znaleźć  coś
cudownego i chcesz to zatrzymać na zawsze, ale jednocześnie w każdej
sekundzie obawiasz się, że możesz to stracić.
    Westchnęłam cicho. Miała całkowitą rację.
    Miłość była rodzajem cudownego strachu.
    Nie chciałam sobie pozwolić na myślenie o tym, co można stracić,
więc weszłam do pokoju.
    – Lucy, zmieniłaś fryzurę!
    – Podoba się panience? – Lucy dotknęła cienkich warkoczyków.
    – Wyglądasz  prześlicznie.  May  zawsze  w domu  zaplatała  mi
włosy, ma do tego prawdziwy talent.
    May wzruszyła ramionami.
    – Nie miałam wyboru, nie było nas stać na lalki, więc zamiast tego
bawiłam się Ami.
    – No dobrze.  –  Lucy popatrzyła  na nią.  –  Dopóki tu jesteś, to ty
będziesz naszą małą laleczką. Anne, Mary i ja zrobimy tak, że będziesz
równie piękna jak królowa.
    May przechyliła głowę.
    – Nikt  nie  jest  od  niej  piękniejszy.  –  W tym  momencie  szybko
odwróciła się do mnie. – Nie mów mamie, że to powiedziałam.
    Roześmiałam się.
    – Nie  powiem,  ale  teraz  rzeczywiście  musimy  się  szykować.  Już
prawie pora na podwieczorek.
    Podekscytowana  May  klasnęła  w dłonie  i podbiegła,  żeby  usiąść
przed lustrem. Lucy z powrotem upięła włosy w koczek, ale nie rozplotła
warkoczy,  zasłoniła  je  tylko  czepkiem.  Nie  dziwiłam  się,  że  chciała
zostać w tej fryzurze troszkę dłużej.
    – Przyszedł dzisiaj list do panienki – oznajmiła Lucy, podając mi
ostrożnie kopertę.
    – Dziękuję  –  odparłam,  ale  nie  potrafiłam  ukryć  zaskoczenia
w głosie.  Większość  osób,  które  mogłyby  do  mnie  pisać,  była  teraz
razem ze mną. Otworzyłam kopertę i przeczytałam krótki list, napisany
bardzo znajomym, nieporządnym charakterem pisma.
    Droga Americo,
    Poniewczasie  dowiedziałem  się,  że  rodziny  Elity  otrzymały
niedawno  zaproszenie  do  pałacu,  a Ojciec,  Matka  i May  udali  się  do
Ciebie  z wizytą.  Wiem,  że  zaawansowana  ciąża  uniemożliwiła  podróż
Kennie,  zaś  Gerard  jest  zdecydowanie  za  młody,  jednak  trudno  mi
zrozumieć,  dlaczego  ja  zostałem  pominięty  w tym  zaproszeniu.  Jestem
przecież Twoim bratem.
    Mogę się jedynie domyślać, iż to Ojciec postanowił mnie pominąć.
Mam głęboką nadzieję, że nie była to Twoja decyzja. Oboje mamy szansę
osiągnąć bardzo wiele, a nasza nowa pozycja umożliwi nam udzielanie
wsparcia sobie nawzajem. Jeśli nasza rodzina otrzyma jakieś dodatkowe
przywileje, postaraj się pamiętać o mnie. Możemy sobie pomagać.
    Czy pamiętałaś, żeby wspomnieć o moich pracach księciu? Pytam
z czystej ciekawości.
    Niecierpliwie czekam na odpowiedź.
    Kota
    Zastanowiłam się, czy nie zgnieść tego listu i nie wyrzucić go do
kosza. Miałam nadzieję, że Kota dał już sobie spokój ze wspinaniem się
po drabinie społecznej i nauczył się cieszyć osiągniętym sukcesem, ale
najwyraźniej się myliłam. Wrzuciłam list w głąb szuflady, postanawiając
o nim zapomnieć. Jego zazdrość nie mogła mi popsuć tych odwiedzin.
    Lucy wezwała Anne i Mary, a potem z przyjemnością zaczęłyśmy
się szykować. Ożywienie May poprawiło mi nastrój, podśpiewywałam,
zakładając suknię. Niedługo potem  zajrzała do nas  mama, pytając, czy
aby na pewno dobrze wygląda.
    Oczywiście, wyglądała świetnie. Była niższa i bardziej zaokrąglona
od  królowej,  ale  w sukni  wyglądała  równie  arystokratycznie.  Kiedy
schodziłyśmy na dół, May z nagłym smutkiem ścisnęła mnie za rękę.
    – Co  się  stało?  Nie  możesz  się  przecież  doczekać,  żeby  poznać
królową, prawda? – zapytałam.
    – Tak, ale…
    – Ale co?
    May westchnęła.
    – Jak po tym wszystkim mam wrócić do noszenia starych ubrań?
    ***

    Kandydatki były ożywione i pełne energii. Siostra Natalie, Lacey,
była  mniej  więcej  w wieku  May,  więc  szybko  zaszyły  się  we  dwie
w kącie, żeby porozmawiać. Podziwiałam, jak bardzo Lacey przypomina
Natalie  z urody  –  obie  były  smukłe,  jasnowłose  i pełne  wdzięku.  Były
także  bardzo  podobne  z charakteru,  nie  to  co  ja  i May,  chociaż
określiłabym  Lacey  jako  mniej  zmanierowaną,  nie  sprawiała  też
wrażenia tak nieobecnej duchem jak jej siostra.
    Królowa  spacerowała  po  komnacie,  rozmawiając  z naszymi
matkami i zadając pytania dystyngowanym tonem. Stałam właśnie wraz
z innymi  i słuchałam,  jak  matka  Elise  opowiada  o swojej  rodzinie
w Nowej Azji, kiedy May pociągnęła  mnie za sukienkę, odciągając na
bok.
    – May!  –  syknęłam.  –  Co  ty  wyprawiasz?  Nie  możesz  się
zachowywać w ten sposób, szczególnie w obecności królowej!
    – Musisz to koniecznie zobaczyć – upierała się.
    Na szczęście nie było z nami Silvii, ponieważ nie wykluczam, że
skarciłaby  May  za  coś  takiego,  nawet  jeśli  May  naruszyła  etykietę
nieświadomie.
    Kiedy  podeszłyśmy  do  okna,  wyciągnęła  rękę,  pokazując  coś
w oddali.
    – Patrz!
    Między  rzędami  krzewów  a fontanną  zobaczyłam  dwie  osoby.
Jedną  z nich  był  mój  ojciec,  gestykulujący  w taki  sposób,  jakby  coś
tłumaczył albo o coś pytał. Drugą był Maxon, który zastanawiał się nad
odpowiedzią.  Spacerowali  powoli,  ojciec  chwilami  chował  ręce  do
kieszeni, a Maxon splatał je za plecami. Nie wiem, o czym rozmawiali,
ale była to bardzo ożywiona dyskusja.
    Rozejrzałam się po sali. Zaproszone panie były zajęte herbatą lub
rozmową z królową i nikt nie zwracał na nas uwagi.
    Maxon zatrzymał się, stanął naprzeciwko mojego ojca i powiedział
coś dobitnie. Nie było w tym złości ani agresji, tylko determinacja. Po
chwili tata wyciągnął do niego rękę, a Maxon uśmiechnął się i potrząsnął
nią bez wahania. W następnej chwili atmosfera chyba się rozluźniła, tata
klepnął Maxona po plecach, a ten wyraźnie zesztywniał – nie był chyba
przyzwyczajony do takich gestów. Jednak zaraz potem tata objął go po
przyjacielsku ramieniem, tak jak to robił ze mną i z Kotą, ze wszystkimi
swoimi dziećmi. Widziałam, że Maxonowi bardzo się to spodobało.
    – O co tam mogło chodzić? – zapytałam na głos.
    May wzruszyła ramionami.
    – Nie wiem, ale chyba o coś ważnego.
    – Też tak myślę.
    Zaczekałyśmy,  żeby  zobaczyć,  czy  Maxon  odbędzie  podobną
rozmowę jeszcze z czyimś ojcem, ale jeśli nawet tak było, nie wyszedł
z nim do ogrodu.

ROZDZIAŁ 8


  Bal  halloweenowy  był  tak  wspaniały,  jak  zapowiedział  Maxon.
Kiedy weszłam do Sali Wielkiej w towarzystwie May, oszołomiło mnie
piękno  dekoracji.  Wszędzie  lśniło  złoto:  na  zdobieniach  ścian,
żyrandolach, filiżankach, talerzach, nawet na potrawach – wszędzie były
jakieś złote akcenty. Ten przepych był naprawdę królewski.
    Z głośników  płynęła  muzyka,  ale  w rogu  sali  czekał  zespół
kameralny, mający grać tradycyjne melodie, przy których uczyłyśmy się
tańczyć. W sali pełno było też fotografów i kamerzystów – bez wątpienia
miała  to  być  główna  atrakcja  jutrzejszej  ramówki  telewizyjnej.  Nie
wyobrażałam  sobie  równie  wspaniałego  święta,  chociaż  przez  chwilę
zastanowiłam  się,  jak  to  by  było,  gdybym  została  tu  jeszcze  na  czas
Bożego Narodzenia.
    Wszystkie  dziewczęta  miały  prześliczne  kostiumy.  Marlee
przebrała  się  za  anioła  i tańczyła  z gwardzistą  Woodworkiem,  tym
samym, na którego wpadłam parę dni temu. Miała nawet skrzydła, które
wyglądały,  jakby  zostały  zrobione  z mieniącego  się  tęczowo  papieru,
i unosiły się za nią w powietrzu. Celeste założyła krótką, zrobioną z piór
sukienkę, a ogromne pióro na jej głowie oznajmiało, że jest pawiem.
    Kriss  stała  koło  Natalie  i najwyraźniej  umówiły  się  w kwestii
kostiumów.  Sukienka  Natalie  miała  kwiaty  przypięte  do  gorsetu  i dół
z powiewnego błękitnego tiulu. Suknia Kriss miała złoty kolor, tak jak
dekoracje,  i pokryta  była  girlandami  liści.  Mogłam  zgadnąć,  że  mają
reprezentować wiosnę i jesień – to był uroczy pomysł.
    Elise  w pełni  wykorzystała  swoje  azjatyckie  dziedzictwo.  Jej
jedwabna  szata  była  ekstrawagancką  wariacją  na  temat  sukni,  jakie
zwykle preferowała. Obszerne rękawy przyciągały spojrzenia, a ja byłam
pod  wrażeniem  tego,  jak  zgrabnie  poruszała  się  z tymi  kunsztownymi
ozdobami na głowie. Elise zazwyczaj pozostawała w cieniu, ale dzisiaj
wieczorem wyglądała pięknie, niemal królewsko.
    Zgromadzeni  w sali  członkowie  rodzin  kandydatek  i przyjaciele
rodziny królewskiej także mieli na sobie kostiumy, a wszyscy gwardziści
wyglądali  oszałamiająco.  Zobaczyłam  baseballistę,  kowboja,  kogoś
w garniturze  z przypinką  GA-VRIL  FADAYE,  a jeden  gwardzista
posunął  się  nawet  do tego,  że  założył  damską  suknię.  Kilka dziewcząt
stało koło niego, zaśmiewając się do łez. Spora część gwardzistów nosiła
jednak po prostu mundury galowe, z białymi zaprasowanymi spodniami
i niebieską górą. Byli w rękawiczkach, ale nie mieli czapek i dzięki temu
odróżniali się od gwardzistów na służbie, stojących pod ścianami.
    – Jak ci się  podoba?  –  zapytałam  May, ale  kiedy  się  obejrzałam,
zniknęła już w tłumie, wyruszając na zwiedzanie sali. Roześmiałam się
do siebie i rozejrzałam się, szukając jej rzucającej się w oczy sukienki.
Kiedy  powiedziała,  że  chce  iść  na  bal  jako  panna  młoda  –  „taka  jak
w telewizji”  –  myślałam,  że  to  żart,  ale  okazało  się,  że  w welonie
wyglądała naprawdę prześlicznie.
    – Witam, lady Americo – powiedział mi ktoś do ucha.
    Gwałtownie podskoczyłam i obejrzałam się – za mną stał
    Aspen w mundurze galowym.
    – Przestraszyłeś mnie! – Położyłam rękę na sercu, jakby to mogło
je uspokoić. Aspen tylko się roześmiał.
    – Ładny kostium – powiedział z rozbawieniem.
    – Dziękuję, też mi się podoba.
    Anne  przebrała  mnie  za  motyla,  a moja  niemal  czarna  suknia
przylegała  z przodu  i rozszerzała  się  do  tyłu  w powiewający  za  mną
lekki  materiał.  Oczy  zasłaniała  mi  maleńka  maseczka  w kształcie
skrzydeł motyla, która sprawiała, że czułam się tajemniczo.
    – A dlaczego  ty  się  nie  przebrałeś?  –  zapytałam.  –  Nie  potrafiłeś
niczego wymyślić?
    Aspen wzruszył ramionami.
    – Wolę mundur.
    – Aha.
    Wydawało  mi  się,  że  szkoda  byłoby  marnować  taką  okazję  do
wykazania  się  odrobiną  ekstrawagancji.  Aspen  miał  po  temu  jeszcze
mniej możliwości niż ja, więc dlaczego nie miałby skorzystać?
    – Chciałem się tylko przywitać i zapytać, jak się masz.
    – Dobrze – odparłam szybko. Czułam się okropnie skrępowana.
    – Ach  tak  –  w głosie  Aspena  brzmiało  niedowierzanie.  –  To
świetnie.
    Może  po  tym,  co  powiedział  mi  tamtego  dnia,  spodziewał  się
bardziej  obszernej  odpowiedzi,  ale  ja  nie  byłam  jeszcze  na  to  gotowa.
Aspen skłonił  się  i podszedł  do innego  gwardzisty, który  przywitał  się
z nim  serdecznie.  Zastanawiałam  się,  czy  w gwardii  znalazł  coś
w rodzaju rodziny, tak jak ja w Eliminacjach.
    Chwilę  później  Marlee  i Elise  zaciągnęły  mnie  na  parkiet.  Kiedy
starałam  się  na  nikogo  nie  wpaść,  zauważyłam  stojącego  pod  ścianą
Aspena,  który  rozmawiał  z moją  mamą  i May.  Mama  pogładziła  jego
rękaw,  jakby  chciała  go  wyprostować,  a May  dosłownie  promieniała.
Mogłam  sobie  wyobrazić,  że  mówią  mu,  jak  przystojnie  wygląda
w mundurze i jak bardzo dumna musi być jego matka. Odpowiedział im
z uśmiechem,  a ja  wiedziałam,  że  ich  słowa  sprawiły  mu  ogromną
przyjemność.  Aspen  i ja  byliśmy  osobliwościami,  Piątką  i Szóstką
wyrwanymi z monotonnego życia i umieszczonymi w pałacu. Eliminacje
do  tego  stopnia  zmieniły  moje  życie,  że  czasem  zapominałam,  jak
wyglądało wcześniej.
    Tańczyłam  w kółku  z innymi  dziewczętami  i gwardzistami,  aż
muzyka umilkła i odezwał się prowadzący:
    – Panie  kandydatki,  panowie  gwardziści,  a także  mili  przyjaciele
i krewni  rodziny królewskiej, proszę powitać króla Clarksona, królową
Amberly i księcia Maxona Schreave!
    Zespół  kameralny  zagrał,  a my  pochyliliśmy  się  w dygnięciach
i ukłonach,  kiedy  weszła  rodzina  królewska.  Król  wyglądał  jak  król,
tylko  jakiegoś  innego  kraju,  ale  nie  wiedziałam,  do  czego  jest  to
nawiązanie.  Suknia  królowej  była  ciemnogranatowa,  niemal  czarna,
i lśniła  od  klejnotów.  Przywoływała  na  myśl  nocne  niebo.  Natomiast
Maxon  wyglądał  komicznie  jako  pirat:  miał  na  sobie  lekko  podarte
spodnie,  luźną  koszulę  z kamizelką  i chustę  na  włosach.  Dla  lepszego
efektu  nie  golił  się  chyba  od  dwóch  dni,  a cień  ciemnoblond  zarostu
pokrywał jego podbródek.
    Prowadzący  poprosił,  żebyśmy  opuścili  parkiet,  ponieważ  król
i królowa mieli zatańczyć pierwszy taniec. Maxon stanął z boku, z Kriss
i Natalie,  szepcząc  coś  to  do  jednej,  to  do  drugiej  i sprawiając,  że  się
śmiały. W końcu zobaczyłam, że  rozgląda się po sali. Nie wiedziałam,
czy mnie szuka, czy też nie, ale nie chciałam, żeby zauważył, że mu się
przyglądam.  Poprawiłam  sukienkę  i zaczęłam  obserwować  jego
rodziców, którzy sprawiali wrażenie bardzo szczęśliwych.
    Pomyślałam  o tym,  jakim  szaleństwem  wydawał  mi  się  sam
pomysł  Eliminacji,  ale  trudno  mi  było  zignorować  ich  efekt.  Król
Clarkson  i królowa  Amberly  pasowali  do  siebie.  On  był  dominujący,
a ona  łagodziła  jego  charakter  wrodzonym  spokojem.  Ona  była
małomówna  i potrafiła  słuchać,  a on  zawsze  miał  coś  do  powiedzenia.
Chociaż  cały  ten  koncept  wydawał  się  archaiczny  i niedobry,
najwyraźniej działał w praktyce.
    Czy  podczas  Eliminacji  w pewnym  momencie  odsunęli  się  od
siebie, tak jak Maxon odsuwał się teraz ode mnie? Dlaczego ani razu nie
próbował  się  ze  mną  spotkać,  umawiając  się  z pozostałymi
dziewczętami?  Może  dlatego  właśnie  rozmawiał  z moim  tatą,
wyjaśniając mu, że zamierza mnie odesłać. Maxon był niezwykle dobrze
wychowany,  więc  mogłabym  się  po  nim  spodziewać  takiego
zachowania.
    Rozejrzałam  się  po  sali,  szukając  wśród  gości  Aspena,  a przy
okazji zauważyłam, że tata w końcu się pojawił i stał tuż koło mamy pod
przeciwległą  ścianą.  May  podeszła  do  Marlee  i przytuliła  się  do  niej,
a Marlee  obejmowała  ją  siostrzanym  gestem.  Ich  białe  sukienki  lśniły
w blasku kandelabrów. Nie dziwiło  mnie,  że  tak się  do siebie zbliżyły
w ciągu niecałego dnia. Westchnęłam. Gdzie się podział Aspen?
    W końcu obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam go – stał tuż za
mną, jak zwykle mnie pilnując. Kiedy nasze oczy się spotkały, mrugnął
szybko, co od razu poprawiło mi nastrój.
    Kiedy  król  i królowa  skończyli  tańczyć,  wszyscy  wyszliśmy  na
parkiet. Gwardziści krążyli po sali, prosząc dziewczęta do tańca. Maxon
nadal  stał  z boku  z Natalie  i Kriss.  Miałam  nadzieję,  że  może  ze  mną
zatańczy. Z pewnością nie zamierzałam mu się narzucać.
    Zebrałam  się  na  odwagę,  poprawiłam  suknię  i poszłam  w jego
kierunku.  Uznałam,  że  powinnam  przynajmniej  dać  mu  okazję,  żeby
zaproponował  mi  taniec. Przeszłam  przez  parkiet,  aby dołączyć  do ich
rozmowy, ale kiedy znalazłam się dostatecznie blisko, Maxon odwrócił
się do Natalie.
    – Czy można panią prosić do tańca? – zapytał.
    Roześmiała  się,  przechylając  jasną  główkę,  jakby  to  była
najbardziej oczywista rzecz na świecie, a ja minęłam ich, nie odrywając
spojrzenia  od  stołu  z czekoladkami,  jakbym  tam  właśnie  zmierzała  od
samego  początku.  Stałam  plecami  do  sali,  zjadając  pyszne  przysmaki,
z nadzieją, że nikt nie zauważy, jak bardzo się zaczerwieniłam.
    Jakieś  sześć  tańców  później  koło  mnie  pojawił  się  gwardzista
Woodwork. Podobnie jak Aspen, miał na sobie mundur.
    – Lady Americo? – zapytał, kłaniając się. – Czy mogę panią prosić
do tańca?
    Jego  głos  był  pogodny  i pełen  ciepła,  a entuzjazm  wydał  mi  się
zaraźliwy. Bez wahania włożyłam dłoń w jego rękę.
    – Z przyjemnością, sir – odparłam.  – Muszę jednak uprzedzić, że
nie jestem najlepszą tancerką.
    – Nic  nie  szkodzi,  będziemy  się  starać.  –  Jego  uśmiech  był  tak
życzliwy,  że  przestałam  się  martwić  o moje  umiejętności  taneczne
i z przyjemnością poszłam z nim na parkiet.
    Taniec  okazał  się  dość  szybki,  pogodny  jak  nastrój  gwardzisty
Woodworka. Przez cały czas  mówił, a ja  z trudem dotrzymywałam  mu
tempa. To tyle, jeśli idzie o staranie się.
    – Widzę,  że  doszła  już  pani  do  siebie  po  zderzeniu  ze  mną
– zażartował.
    – Wielka  szkoda,  że  nie  spowodował  pan  jakiejś  kontuzji
– odparowałam. – Gdybym była w gipsie, przynajmniej nie musiałabym
tańczyć.
    Woodwork roześmiał się.
    – Cieszę się, że ma pani takie poczucie humoru, jakie wszyscy pani
przypisują.  Słyszałem,  że  jest  pani  ulubienicą  księcia.  –  Tę  ostatnią
uwagę wygłosił, jakby to było coś oczywistego.
    – Nie  jestem  tego  pewna.  –  Jakaś  część  mnie  miała  dość  ludzi,
którzy to powtarzali. Inna część pragnęła, by okazało się to prawdą.
    Ponad  ramieniem  gwardzisty  Woodworka  zobaczyłam  Aspena
tańczącego z Celeste. Poczułam, że serce ściska mi się na ten widok.
    – Jest  pani  powszechnie  lubiana.  Ktoś  nawet  mówił,  że  podczas
ostatniego  ataku  zabrała  pani  swoje  pokojówki  do  schronu  rodziny
królewskiej. Czy to prawda? – W jego głosie brzmiało zdumienie. Wtedy
wydawało mi się czymś oczywistym, że chciałam chronić dziewczyny,
do których tak bardzo się przywiązałam, ale wszyscy inni uważali to za
akt odwagi albo dziwactwo.
    – Po prostu nie mogłam ich zostawić – wyjaśniłam.
    Gwardzista potrząsnął głową z podziwem.
    – Jest pani prawdziwą damą.
    Zarumieniłam się.
    – Dziękuję panu.
    Po zakończeniu tańca byłam całkiem zadyszana, więc przysiadłam
przy  jednym  ze  stolików,  rozstawionych  po  całej  sali.  Piłam  napój
pomarańczowy i wachlowałam się chusteczką, przyglądając się, jak inni
tańczą.  Zobaczyłam  Maxona  z Elise,  jak  zataczali  koła  po  parkiecie
i sprawiali wrażenie szczęśliwych. Tańczył z nią już po raz drugi i nadal
mnie nie poprosił.
    Chwilę  potrwało,  zanim  odszukałam  wzrokiem  Aspena  pośród
innych  gwardzistów  w mundurach,  ale  w końcu  zobaczyłam,  że  stoi
w rogu  sali  i rozmawia  z Celeste.  Widziałam,  że  mrugnęła  do  niego
i uśmiechnęła się zalotnie.
    Za kogo ona się uważa? Wstałam, żeby tam podejść i powiedzieć
jej,  że  ma  przestać,  ale  zanim  zdążyłam  zrobić  pierwszy  krok,
uświadomiłam  sobie,  co  to  by  oznaczało  dla  Aspena  i dla  mnie.
Usiadłam z powrotem  i wypiłam jeszcze łyk napoju, ale kiedy muzyka
umilkła  na  chwilę,  przeszłam  na  drugą  stronę  sali  i stanęłam  na  tyle
blisko, żeby Aspenowi wypadało poprosić mnie do tańca.
    Na szczęście to zrobił, ponieważ nie byłam pewna, jak długo uda
mi się zachować cierpliwość.
    – Co  to  miało  znaczyć?  –  zapytałam  przyciszonym  tonem,  ale
z wyraźną furią w głosie.
    – Co takiego?
    – Celeste prawie cię obmacywała!
    – Ktoś tu jest zazdrosny – zaśmiał mi się do ucha.
    – Daj spokój, ona nie powinna się w taki sposób zachowywać, to
wbrew  zasadom!  –  Rozejrzałam  się,  żeby  sprawdzić,  czy  nikt  nie
zauważył  naszej  poufnej  rozmowy,  a w szczególności, czy nie  widzieli
mnie  rodzice.  Mama  siedziała  i rozmawiała  z matką  Natalie,  natomiast
tata gdzieś zniknął.
    – I kto to mówi. – Aspen komicznie przewrócił oczami.
    – Skoro nie jesteśmy razem, nie możesz mi mówić, z kim mam nie
rozmawiać.
    Skrzywiłam się.
    – Wiesz, że nie o to chodzi.
    – To o co chodzi? – szepnął. – Nie wiem, czy mam się upierać, czy
sobie  odpuścić.  Nie  chcę  się  poddawać,  ale  jeśli  mam  sobie  nie  robić
nadziei, powiedz mi to wprost.
    Widziałam,  że  stara  się  zachować  nieruchomą  twarz,  chociaż
w jego głosie brzmiał cień żalu. Mnie także to zabolało – myśl o tym, że
wszystko  między  nami  miałoby  się  skończyć,  sprawiła,  że  poczułam
w piersi bolesne ukłucie.
    Westchnęłam i powiedziałam prawdę.
    – On mnie unika. Wita się ze mną, ale ostatnio umawia się tylko
z innymi  dziewczętami.  Chyba  mi  się  tylko  zdawało,  że  mu  na  mnie
zależy.
    Aspen  zatrzymał  się  na  moment,  wyraźnie  zaskoczony  moimi
słowami.  Szybko  pociągnął  mnie  dalej  do  tańca,  przyglądając  się
uważnie mojej twarzy.
    – Nie wiedziałem, że o to chodzi – powiedział cicho. – To znaczy,
wiesz,  że  chcę,  żebyśmy  byli  razem,  ale  nie  chciałem,  żebyś  została
zraniona.
    – Dziękuję – wzruszyłam ramionami. – Przede wszystkim czuję się
głupio.
    Aspen przyciągnął mnie odrobinę bliżej, nadal jednak zachowując
stosowną odległość, chociaż wiedziałam, że przychodzi mu to z trudem.
    – Zaufaj  mi,  Mer,  każdy  facet,  który  zrezygnuje  z szansy  bycia
z tobą, jest ostatnim idiotą.
    – Ty chciałeś zrezygnować z bycia ze mną – przypomniałam mu.
    – Właśnie  dlatego  to  wiem  –  odparł  z uśmiechem.  Byłam
szczęśliwa, że możemy teraz z tego żartować.
    Popatrzyłam  przez  ramię  Aspenowi  i zobaczyłam,  że  Maxon
znowu tańczy z Kriss. Czy nie zamierzał zatańczyć ze mną ani razu?
    Aspen nachylił się do mnie.
    – Wiesz, co mi przypomina ten bal?
    – Nie wiem?
    – Szesnaste urodziny Fern Tally.
    Popatrzyłam  na  niego,  jakby  nagle  zwariował.  Pamiętałam  te
urodziny  –  Fern  była  Szóstką  i czasem  u nas  pracowała,  jeśli  matka
Aspena była  zbyt  zajęta, żeby przyjść. Jej  szesnaste  urodziny wypadły
siedem  miesięcy  po  tym,  jak  Aspen  i ja  zaczęliśmy  się  spotykać.
Zostaliśmy  oboje  zaproszeni,  ale  trudno  byłoby  to  nazwać  przyjęciem.
Było ciasto, woda do picia i włączone radio, ponieważ Tally nie miała
żadnych płyt. W niewykończonej piwnicy panował półmrok, ale liczyło
się, że po raz pierwszy zostałam zaproszona na przyjęcie, które nie było
rodzinne  –  przyszły  tylko  miejscowe  nastolatki  i to  było  niesamowite
uczucie. Ale oczywiście nie mogło się równać z otaczającym nas teraz
przepychem.
    – W czym niby ten bal ma być podobny do tamtego? – zapytałam
z niedowierzaniem.
    Aspen przełknął ślinę i odpowiedział:
    – Tańczyliśmy  ze  sobą,  pamiętasz?  Byłem  niesamowicie  dumny,
że  mogę  cię  trzymać  w ramionach  na  oczach  ludzi.  Nawet  jeśli  ty  się
zachowywałaś, jakbyś miała atak padaczki.
    – Mrugnął do mnie.
    Te  słowa  poruszyły  coś  w moim  sercu.  Przypomniałam  to  sobie.
Żyłam tym wspomnieniem całymi tygodniami.
    W jednej  chwili  powróciło  tysiące  sekretów,  jakie  dzieliliśmy
z Aspenem: imiona wybierane dla naszych przyszłych dzieci, domek na
drzewie,  czuły  punkt  na  karku  Aspena,  liściki,  które  pisaliśmy
i ukrywaliśmy,  moją  nieudaną  próbę  zrobienia  domowego  mydła,  gry
w kółko  i krzyżyk,  rozgrywane  palcami  na  jego  brzuchu…  gry,
w których nie mogliśmy zapamiętać swoich ruchów… gry, które zawsze
pozwalał mi wygrywać.
    – Powiedz, że na mnie zaczekasz, Mer. Jeśli tak, poradzę sobie ze
wszystkim – wyszeptał mi do ucha.
    Muzyka zmieniła się i stojący niedaleko gwardzista zaprosił mnie
do tańca. Zostałam przez niego zabrana, pozostawiając Aspena i siebie
bez odpowiedzi.
    Wieczór  się  ciągnął,  a ja  kilka  razy  przyłapałam  się  na
obserwowaniu  Aspena.  Chociaż  starałam  się,  żeby  to  wyglądało
naturalnie,  byłam  pewna,  że  każdy,  kto  by  mi  się  przyglądał  uważnie,
coś  by  zauważył,  szczególnie  mój  tata,  gdyby  był  na  sali.  Ale  on
najwyraźniej bardziej interesował się zwiedzaniem pałacu niż tańcami.
    Starałam  się  czymś  zająć  i tańczyłam  chyba  ze  wszystkimi
mężczyznami  poza  Maxonem.  W końcu  usiadłam,  żeby  pozwolić
odpocząć zmęczonym stopom, i wtedy właśnie usłyszałam za sobą jego
głos.
    – Milady? – Odwróciłam się i zobaczyłam go. – Czy mogę panią
prosić do tańca?
    Ogarnęło  mnie  trudne  do  nazwania  uczucie.  Chociaż  czułam  się
odtrącona przez niego i zawstydzona, kiedy podał mi rękę, nie potrafiłam
mu odmówić.
    – Z przyjemnością.
    Maxon  wziął  mnie  za  rękę  i poprowadził  na  parkiet.  Taniec  był
wolny, a ja poczułam przypływ szczęścia. Maxon nie sprawiał wrażenia
zirytowanego  ani  zakłopotanego,  przeciwnie  –  przyciągnął  mnie  tak
blisko, że czułam zapach wody kolońskiej oraz ukłucia jego zarostu na
policzku.
    – Zastanawiałam się, czy w ogóle  mogę  liczyć  na  taniec z tobą  –
powiedziałam, starając się mówić żartobliwym tonem.
    Maxon przyciągnął mnie jeszcze bliżej.
    – Odkładałem tę  przyjemność.  Tańczyłem już  dość  z pozostałymi
dziewczętami,  więc  nie  mam  wobec  nich  żadnych  zobowiązań.  Mogę
teraz cieszyć się resztą wieczoru z tobą.
    Zarumieniłam  się,  tak  jak  zawsze,  kiedy  mówił  podobne  rzeczy.
Czasem  jego  słowa  brzmiały  jak  wyjęte  z wiersza,  a po  ostatnim
tygodniu nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś je usłyszę. Poczułam,
że serce zaczyna mi bić mocniej.
    – Jesteś  prześliczna,  Ami.  Zdecydowanie  zbyt  piękna,  żeby
pokazywać się w towarzystwie nieokrzesanego pirata.
    Zachichotałam.
    – A za  co  miałbyś  się  przebrać,  żeby  do  mnie  pasować?  Za
drzewo?
    – Przynajmniej za jakiś rodzaj krzaka.
    Znowu się roześmiałam.
    – Zapłaciłabym  każdą  sumę,  żeby  cię  zobaczyć  przebranego  za
krzak!
    – W przyszłym roku – obiecał.
    Popatrzyłam na niego. W przyszłym roku?
    – Chciałabyś  tego?  Żebyśmy  za  rok  w październiku  urządzili
następny bal halloweenowy? – zapytał Maxon.
    – Czy ja tu jeszcze będę za rok w październiku?
    Maxon zatrzymał się.
    – A dlaczego nie?
    Wzruszyłam ramionami.
    – Unikałeś  mnie  przez  cały  tydzień  i umawiałeś  się  z innymi
dziewczętami. I… widziałam, że rozmawiałeś z moim tatą. Pomyślałam,
że  chcesz  mu  powiedzieć,  dlaczego  wyrzucasz  z pałacu  jego  córkę.  –
Przełknęłam  narastającą  w gardle  gulę.  Nie  zamierzałam  się  tutaj
rozpłakać.
    – Ami.
    – Rozumiem  cię.  Któraś  z nas  musi  odejść,  ja  jestem  Piątką,
a Marlee to ulubienica wszystkich…
    – Ami, przestań – powiedział Maxon łagodnie. – Jestem zupełnym
idiotą.  Nie  miałem  pojęcia,  że  tak  to  odbierzesz.  Myślałem,  że  jesteś
bardziej pewna swojej pozycji.
    Najwyraźniej czegoś nie rozumiałam.
    Maxon westchnął.
    – Mogę  mówić  szczerze?  Próbowałem  dać  pozostałym
kandydatkom uczciwą szansę, ale od samego początku widziałem tylko
ciebie, pragnąłem tylko ciebie. – Pochyliłam głowę, żeby uniknąć jego
przenikliwego spojrzenia. – Kiedy powiedziałaś mi, co do mnie czujesz,
poczułem taką ulgę, że trudno mi było w to uwierzyć. Nadal trudno mi
wierzyć,  że  to  się  dzieje  naprawdę.  Byłabyś  zaskoczona,  jak  rzadko
udaje  mi  się  dostać  to,  na  czym  mi  naprawdę  zależy.  –  W oczach
Maxona  krył  się  smutek,  którego  przyczyną  na  razie  nie  chciał  się  ze
mną  dzielić.  Potrząsnął  głową  i mówił  dalej,  prowadząc  mnie  w rytm
muzyki.  –  Obawiałem  się,  że  się  mylę,  że  za  chwilę  zmienisz  zdanie.
Szukałem  jakiejś  innej  możliwości,  ale  szczerze  mówiąc…  –  Maxon
znowu popatrzył mi w oczy, nie odwracając głowy. – Liczysz się tylko
ty.  Może  nie  starałem  się  znaleźć  innej,  może  one  nie  były  mi
przeznaczone, to wszystko nie ma znaczenia. Wiem tylko, że chcę być
z tobą.  I to  mnie  przeraża.  Czekałem,  że  się  wycofasz,  że  poprosisz,
żebym ci pozwolił odejść.
    Na  chwilę  wstrzymałam  oddech.  Nagle  cały  ten  czas  zaczął
wyglądać zupełnie inaczej. Rozumiałam uczucia Maxona – to było zbyt
piękne,  żeby  było  prawdziwe,  zbyt  dobre,  by  można  było  temu  ufać.
Czułam się tak każdego dnia, który z nim spędzałam.
    – To ci na pewno nie grozi – szepnęłam tuż przy jego szyi. – Jeśli
już, to ty dojdziesz do wniosku, że nie jestem dość dobra.
    Przysunął mi usta do ucha.
    – Skarbie, jesteś idealna.
    Przyciągnęłam go do siebie bliżej, oplatając ramionami, a on zrobił
to  samo,  aż  znaleźliśmy  się  tak  blisko,  jak  nigdy  wcześniej.  W głębi
duszy wiedziałam, że znajdujemy się w pełnej ludzi sali, że moja matka
pewnie zemdlała już na ten widok, ale nie obchodziło mnie to. W tym
momencie miałam wrażenie, że jesteśmy sami na świecie.
    Cofnęłam się, żeby spojrzeć na Maxona, i zauważyłam, że muszę
otrzeć wilgotne oczy. Ale te łzy mi nie przeszkadzały.
    Maxon wszystko mi wyjaśnił.
    – Chciałem, żebyśmy dali sobie trochę czasu. Jutro oznajmię, która
dziewczyna wraca do domu, to powinno uspokoić mojego ojca i opinię
publiczną, ale nie chcę cię poganiać. Chciałbym tylko, żebyś obejrzała
apartamenty księżniczki. Przylegają do moich, wiesz – powiedział cicho.
Myśl o tym, że stale byłabym tak blisko niego, sprawiła, że nogi się pode
mną  ugięły.  –  Powinnaś  przemyśleć  to,  jak  chcesz  je  urządzić.
Chciałbym, żebyś czuła się tam jak w domu. Będziesz musiała wybrać
jeszcze  kilka  pokojówek  i zastanowić  się,  czy  chciałabyś,  żeby  twoja
rodzina  mieszkała  w pałacu,  czy  też  gdzieś  niedaleko.  Pomogę  ci  we
wszystkim.
    Jakaś  cząstka  mnie  zaczęła  się  zastanawiać,  co  z Aspenem,  ale
byłam tak zaabsorbowana słowami Maxona, że ledwie zwróciłam na tę
myśl uwagę.
    – Niedługo,  kiedy  przyjdzie  odpowiedni  moment  na  zakończenie
Eliminacji, oświadczę ci się i mam nadzieję, że bez wahania się zgodzisz
– mówił dalej Maxon. – Obiecuję, że do tego czasu będę robił, co tylko
w mojej mocy, by utwierdzić cię w twojej decyzji. Powiedz tylko, jeśli
będziesz chciała czegokolwiek, a ja zrobię dla ciebie wszystko.
    Czułam się przytłoczona – Maxon doskonale rozumiał, jak bardzo
denerwuję  się  ogromną  odpowiedzialnością,  jak  przerażająca  jest  dla
mnie myśl o byciu księżniczką. Zamierzał dać mi swobodę tak długo, jak
to  było  możliwe,  a w międzyczasie  zapewnić  mi  wszystko,  czego
mogłabym zapragnąć. Znowu trudno mi było uwierzyć, że to się dzieje
naprawdę.
    – To nie fair, Maxonie – mruknęłam. – Co takiego ja mogłabym ci
ofiarować?
    Uśmiechnął się.
    – Zależy mi tylko na obietnicy, że zostaniesz ze mną, że będziesz
należeć do mnie. Czasem mam wrażenie, że nie możesz być prawdziwa.
Obiecaj, że ze mną zostaniesz.
    – Oczywiście, że obiecuję.
    Oparłam  mu  głowę  na  ramieniu  i tańczyliśmy  do  kolejnych
melodii.  W pewnym  momencie  zauważyłam  May,  która  wyglądała,
jakby  miała  zaraz  umrzeć  ze  szczęścia,  kiedy  na  nas  patrzyła.  Mama
i tata  także  nas  obserwowali,  a tata  potrząsnął  głową,  jakby  chciał
powiedzieć: A ty się bałaś, że on chce cię odesłać do domu.
    Nagle o czymś sobie przypomniałam.
    – Maxonie? – zapytałam, spoglądając na niego.
    – Tak, skarbie?
    Uśmiechnęłam się, słysząc to czułe określenie.
    – O czym rozmawiałeś z moim tatą?
    – Chciałem  go  poinformować  o moich  zamiarach  i powinnaś
wiedzieć,  że  zgodził  się  bez  żadnych  zastrzeżeń,  o ile  tylko  będziesz
szczęśliwa. Tylko to go niepokoiło. Zapewniłem go, że zrobię wszystko,
żeby tak było, i powiedziałem mu, że wydaje mi się, że już jesteś tutaj
szczęśliwa.
    – Jestem.
    Poczułam, że pierś Maxona lekko się unosi.
    – To w takim razie i on, i ja mamy wszystko, o czym marzymy.
    Jego dłoń przesunęła się odrobinę na moich plecach, nie dając mi
się odsunąć. Ten dotyk pozwolił mi zrozumieć wiele rzeczy: wiedziałam,
że to się dzieje naprawdę i że mogę zacząć w to wierzyć. Wiedziałam, że
w razie  potrzeby  zdołam  się  rozstać  z poznanymi  podczas  Eliminacji
przyjaciółkami, chociaż byłam pewna, że Marlee nie ma nic przeciwko
przegranej.  Wiedziałam  też,  że  pozwolę  zgasnąć  moim  uczuciom  do
Aspena.  To  będzie  powolny  proces  i będę  musiała  wyznać  prawdę
Maxonowi, ale uda mi się.
    Ponieważ  teraz  należałam  do  niego.  Wiedziałam  to.  Nigdy  nie
byłam niczego tak pewna.
    Po raz pierwszy potrafiłam zobaczyć nasz ślub: kościół, zebranych
gości i Maxona czekającego na mnie przy ołtarzu. Ten obraz sprawiał, że
wszystko nabierało sensu.
    Bal skończył się dopiero późno w nocy, kiedy Maxon zaprosił całą
szóstkę kandydatek na taras przed pałacem, skąd najlepiej  można było
podziwiać fajerwerki. Celeste chwiejnie schodziła po schodach, a Natalie
porwała  czapkę  jakiegoś  niefortunnego  gwardzisty.  Szampan  krążył
wśród  gości,  a Maxon  świętował  przedwcześnie  nasze  zaręczyny
z butelką, którą miał tylko dla siebie.
    Kiedy fajerwerki rozjaśniły niebo, Maxon uniósł butelkę.
    – Wznoszę toast! – oznajmił.
    Uniosłyśmy  nasze  kieliszki  w oczekiwaniu.  Zauważyłam,  że  na
kieliszku  Elise  były  ślady  jej  ciemnej  szminki,  a Marlee  trzymała
kieliszek ostrożnie, raczej pociągając małe łyczki, niż pijąc do dna.
    – Za  wszystkie  piękne  damy.  I za  moją  przyszłą  żonę!  –  zawołał
Maxon.
    Dziewczęta  zaczęły  bić  brawo,  a chociaż  każda  z nich  myślała
pewnie,  że  ten  toast  może  być  specjalnie  dla  niej,  tylko  ja  znałam
prawdę. Kiedy opróżniłyśmy kieliszki, obserwowałam Maxona – mojego
niemal narzeczonego – który mrugnął do mnie prawie niedostrzegalnie
i wypił  jeszcze  łyk  szampana.  Radość  i ekscytacja  towarzysząca  temu
wieczorowi  ogarnęły  mnie  bez  reszty,  jakby  miały  mnie  pochłonąć
płomienie szczęścia.
    Nie  potrafiłam  sobie  wyobrazić  niczego,  co  mogłoby  mi  je
odebrać.

ROZDZIAŁ 9


  W nocy prawie nie zmrużyłam oka, ponieważ położyłam się bardzo
późno  i nie  potrafiłam  opanować  ekscytacji  na  myśl  o przyszłości.
Przytuliłam  się  do  May,  rozkoszując  się  jej  ciepłem.  Wiedziałam,  że
będę  za  nią  bardzo  tęskniła,  kiedy  już  wyjedzie,  ale  przynajmniej
mogłam się spodziewać, że w przyszłości zamieszka tutaj ze mną.
    Zastanawiałam  się,  która  dziewczyna  dzisiaj  opuści  pałac.  Nie
wypadało mi pytać, więc nie zrobiłam tego, ale gdybym zaczęła nalegać,
pewnie dowiedziałabym się, że Natalie. Marlee i Kriss były ulubienicami
opinii publicznej – w większym stopniu niż ja – a Celeste i Elise miały
przydatne  znajomości.  Ja  miałam  serce  Maxona,  a to  oznaczało,  że
Natalie jako jedyna nie może liczyć na zbyt wiele.
    Czułam  się  źle,  ponieważ  nic  nie  miałam  do  Natalie,  jeśli  już,
wolałabym, żeby to Celeste wyjechała. Może Maxon odeśle ją do domu,
wiedząc, jak bardzo jej nie lubię, ponieważ powiedział, że chce, abym
czuła się tutaj jak najlepiej.
    Westchnęłam,  przypominając  sobie  każdego  jego  słowo
z ostatniego  wieczora.  Nigdy  nie  wyobrażałam  sobie,  by  coś  takiego
było możliwe. Jak ja, America Singer – Piątka, zupełny nikt – mogłam
się  zakochać  w Maxonie  Schreave,  Jedynce,  TYM  Jedynce?  Jak  to
możliwe, skoro przez ostatnie dwa lata szykowałam się psychicznie na
zostanie Szóstką?
    Czułam  też  bolesne  ukłucie  w sercu  na  myśl  o tym,  że  muszę  to
wszystko wyjaśnić Aspenowi. Jak mam mu powiedzieć, że Maxon mnie
wybrał, a ja chcę z nim zostać? Czy Aspen mnie znienawidzi? Na samą
myśl  o tym  chciało  mi  się  płakać.  Niezależnie  od  wszystkiego  nie
chciałam, nie mogłam stracić przyjaźni Aspena.
    Pokojówki  weszły  bez  pukania,  jak  zwykle  –  zawsze  starały  się
pozwolić  mi  spać  tak  długo,  jak  to  było  możliwe,  a po  balu
zdecydowanie potrzebowałam odpoczynku. Ale zamiast zacząć poranne
przygotowania,  Mary  podeszła  do  May  i łagodnie  pogładziła  ją  po
ramieniu, żeby ją obudzić.
    Przewróciłam  się  na  drugi  bok  i zobaczyłam,  że  Anne  i Lucy
trzymają pokrowiec na ubranie. Przyniosły mi nową suknię?
    – Panienko May – wyszeptała Mary. – Pora wstawać.
    May podniosła się powoli.
    – Nie mogę jeszcze pospać?
    – Nie – odparła ze smutkiem  Mary.  – Dzisiaj  rano dzieje się coś
ważnego. Proszę zaraz iść do rodziców.
    – Coś ważnego? – zapytałam. – Co takiego?
    Mary  popatrzyła  na  Anne,  ja  zrobiłam  to  samo,  ale  Anne
potrząsnęła tylko głową, niczego nie wyjaśniając.
    Zdziwiona,  ale  pełna  nadziei,  wstałam  z łóżka  i zachęciłam  May,
żeby  też  się  podniosła.  Uściskałam  ją,  zanim  pobiegła  do  pokoju
rodziców.
    Kiedy wyszła, odwróciłam się do pokojówek.
    – Możesz mi teraz wyjaśnić, co się dzieje? – zapytałam Anne, która
potrząsnęła  głową.  –  A gdybym  ci  wydała  rozkaz?  –  zapytałam,
sfrustrowana.
    – Nasze rozkazy przyszły z samej góry. Musi panienka zaczekać. –
Popatrzyła na mnie z głęboką powagą w oczach.
    Stałam w drzwiach łazienki i obserwowałam, jak się krzątają. Lucy
drżącymi dłońmi wrzucała garści płatków róż do mojej kąpieli, a Mary
ze  ściągniętymi  brwiami  szykowała  przybory  do  makijażu  i szpilki  do
włosów.  Lucy  czasem  denerwowała  się  bez  powodu,  a Mary  robiła
dziwne  miny,  kiedy  się  na  czymś  koncentrowała.  Tym,  co  mnie
przerażało, było zachowanie Anne.
    Zawsze  była  opanowana,  nawet  w najstraszniejszej  i najbardziej
stresującej sytuacji, ale dzisiaj wyglądała, jakby jej kończyny były pełne
piasku, a zmartwienie przyginało ją do ziemi. Co chwila zatrzymywała
się i pocierała czoło, jakby mogła zetrzeć z niego ten niepokój.
    Popatrzyłam  na  sukienkę,  którą  wyjęła  z pokrowca:  skromną,
prostą…  i czarną.  Zrozumiałam,  że  to  może  oznaczać  tylko  jedno
i zaczęłam płakać, chociaż nie wiedziałam nawet, po kim to żałoba.
    – Panienko? – Mary podeszła do mnie.
    – Kto umarł? – zapytałam. – Kto umarł?
    Anne, opanowana jak zawsze, postawiła mnie prosto i otarła mi łzy
z oczu.
    – Nikt  nie  umarł  –  powiedziała,  ale  w jej  głosie  nie  brzmiało
współczucie.  Mówiła,  jakby  mi  wydawała  rozkaz.  –  Niech  panienka
będzie  za  to  wdzięczna  losowi,  kiedy  już  będzie  po  wszystkim.  Nikt
dzisiaj nie umarł.
    Nie wyjaśniła niczego więcej i wysłała  mnie od razu do łazienki.
Lucy starała  się  nad  sobą  panować, ale kiedy  w końcu zaczęła  płakać,
Anne poprosiła ją, żeby przyniosła mi coś lekkiego do zjedzenia. Lucy
natychmiast posłuchała i nawet nie dygnęła, wychodząc z pokoju.
    Przyniosła  mi  croissanty  i pokrojone  jabłko.  Chciałam  je  zjeść
powoli i spokojnie, żeby zyskać na czasie, ale jeden kęs pozwolił mi się
przekonać, że nie jestem w stanie niczego przełknąć.
    W końcu  Anne  przypięła  mi  broszkę  z imieniem,  której  srebro
odcinało się pięknie od czerni sukienki. Nie pozostawało mi nic innego,
jak zmierzyć się z tym, co miało mnie czekać.
    Otworzyłam  drzwi,  ale  poczułam,  że  nie  mogę  zrobić  ani  kroku.
Odwróciłam się do pokojówek.
    – Boję się – przyznałam się szczerze.
    Anne położyła mi ręce na ramionach.
    – Jest  panienka  teraz  damą  –  powiedziała.  –  Proszę  zachowywać
się jak dama.
    Skinęła  mi  szybko  głową  i odeszła.  Chciałabym  powiedzieć,  że
trzymałam głowę wysoko, ale niezależnie od tego, czy byłam damą czy
nie, byłam przerażona.
    Ku  mojemu  nieopisanemu  zdumieniu  w holu  czekały  pozostałe
kandydatki,  w podobnych  sukienkach  i podobnie  zagubione,  jak  ja.
Poczułam falę ulgi: nie chodziło o coś, co zrobiłam. Jeśli już, to chodziło
o nas  wszystkie,  więc  przynajmniej  nie  musiałam  stawiać  temu  czoła
sama.
    – Przyszła piąta – powiedział gwardzista do swojego towarzysza. –
Proszę panie za mną.
    Piąta?  Coś  się  nie  zgadzało.  Powinno  być  nas  sześć.  Kiedy
schodziłyśmy  po  schodach,  rozejrzałam  się  szybko.  Gwardzista  miał
rację, było nas tylko pięć. Brakowało Marlee.
    Moją pierwszą myślą było, że Maxon odesłał Marlee do domu, ale
czy  wtedy  nie  przyszłaby  do  mnie,  żeby  się  pożegnać?  Próbowałam
znaleźć jakieś powiązanie między całą tą tajemniczością a nieobecnością
Marlee, ale nie umiałam wymyślić żadnego wyjaśnienia.
    Na dole schodów czekali kolejni gwardziści, a także nasze rodziny.
Mama,  tata  i May  sprawiali  wrażenie  zaniepokojonych,  podobnie  jak
pozostali.  Popatrzyłam  na  nich  z nadzieją,  że  uda  mi  się  czegoś
domyślić,  ale  mama  potrząsnęła  głową,  a tata  wzruszył  ramionami.
Rozejrzałam się wśród mundurowych, szukając Aspena. Nie było go.
    Zobaczyłam, że dwóch gwardzistów wprowadza rodziców Marlee.
Jej matka, przygarbiona z niepokoju, opierała się na swoim mężu, który
wyglądał, jakby w tę jedną noc postarzał się o wiele lat.
    Zaraz – skoro Marlee wyjechała, to dlaczego oni tu byli?
    Odwróciłam  się,  kiedy  do  holu  wpadło  światło  słońca.  Po  raz
pierwszy od mojego przyjazdu do pałacu frontowe drzwi zostały otwarte
na oścież, a my wyszliśmy na zewnątrz, mijając podjazd i potężne mury,
odgradzające  nas  od  świata.  Kiedy  brama  pałacu  otwarła  się  ze
skrzypieniem, przywitały nas ogłuszające wiwaty zgromadzonego tłumu.
    Na  ulicy  została  ustawiona  ogromna  platforma.  Wokół
zgromadziły się setki, może tysiące ludzi, dzieci siedziały na ramionach
rodziców.  Wokół  platformy  stały  kamery,  a ekipy  reporterów  krzątały
się przed tłumem, dokumentując tę scenę. Zostaliśmy poprowadzeni do
niewielkiego  sektora  z krzesłami,  a tłum  wiwatował  na  nasz  widok.
Zobaczyłam,  że  pozostałe  kandydatki  uspokajają  się,  kiedy  ludzie  na
ulicy skandowali nasze imiona i rzucali nam kwiaty pod nogi.
    Podniosłam  rękę,  żeby  pomachać,  kiedy  usłyszałam  swoje  imię.
Było  mi  głupio,  że  tak  się  denerwowałam.  Skoro  ludzie  byli  tacy
szczęśliwi,  to  znaczy,  że  nie  działo  się  nic  złego.  Pałacowy  personel
powinien naprawdę przemyśleć sposób traktowania dziewcząt z Elity –
wszystkie te nerwy były niepotrzebne.
    May  roześmiała  się,  szczęśliwa,  że  może  brać  w tym  udział,  a ja
z ulgą zobaczyłam, że zachowuje się tak jak zawsze. Starałam się witać
z ludźmi,  ale  moją  uwagę  przykuły  dwie  dziwne  konstrukcje  na
platformie.  Jedna  była  czymś  w rodzaju  drabiny  w kształcie  litery  A,
druga – potężnym drewnianym blokiem z pętlami po bokach. Otoczona
przez  gwardzistów,  zajęłam  miejsce  w środku  pierwszego  rzędu
i zaczęłam się zastanawiać, o co tu chodzi.
    Tłum  znowu  zaczął  wiwatować,  kiedy  pojawili  się  król,  królowa
i Maxon.  Oni  także  założyli  ciemne  ubrania  i wyglądali  bardzo
poważnie.  Byłam  dość  blisko  Maxona,  więc  odwróciłam  się  do  niego.
Niezależnie od tego, co się działo, gdyby na mnie spojrzał i uśmiechnął
się,  wiedziałabym,  że  wszystko  będzie  dobrze.  Czekałam,  aż  na  mnie
popatrzy,  da  jakiś  znak,  że  mnie  zauważa,  ale  jego  twarz  była
nieruchoma i ściągnięta.
    Chwilę  później  wiwaty  tłumu  zmieniły  się  w okrzyki  oburzenia,
więc odwróciłam się, żeby zobaczyć, co się stało.
    Żołądek mi się zacisnął, a cały mój świat rozpadł się na kawałki.
    Gwardzista  Woodwork  był  wleczony  w kajdanach.  Miał  rozciętą
wargę,  a jego  mundur  był  tak  brudny,  jakby  przez  całą  noc  tarzał  się
w błocie. Za nim prowadzono Marlee – jej prześliczny kostium także był
brudny i pozbawiony skrzydeł – również skutą łańcuchem. Na ramiona
miała  narzucony  płaszcz  i mrużyła  oczy,  chroniąc  je  przed  światłem
słonecznym.  Zobaczyła  ogromny  tłum  i na  moment  spojrzała  na  mnie,
zanim  pociągnięto  ją  dalej.  Znowu  się  rozejrzała,  a ja  domyśliłam  się,
kogo szuka. Po lewej stronie zobaczyłam jej rodziców, tulących się do
siebie. Byli zdruzgotani i całkowicie pozbawieni nadziei.
    Popatrzyłam znowu na Marlee i Woodworka. Widać było ich lęk,
ale  starali  się  zachowywać  z godnością.  Tylko  raz,  kiedy  Marlee
potknęła się o rąbek własnej sukni, te pozory na moment zniknęły. Pod
nimi krył się czysty strach.
    Nie. Nie, nie, nie, nie.
    Kiedy  zostali  wprowadzeni  na  platformę,  zaczął  przemawiać
zamaskowany  mężczyzna.  Tłum  natychmiast  się  uciszył.  Najwyraźniej
podobne  rzeczy  działy  się  już  wcześniej  i mieszkańcy  tego  miasta
wiedzieli,  jak  należy  reagować.  Ja  nie  wiedziałam.  Pochyliłam  się,
a żołądek zaczął mi się buntować. Całe szczęście, że niczego nie jadłam.
    – Marlee Tames – zaczął  mężczyzna – jedna z Kandydatek, Córa
Illéi,  została  przyłapana  tej  nocy  na  intymnym  spotkaniu  z tym
mężczyzną,  Carterem  Woodworkiem,  zaufanym  członkiem  Gwardii
Pałacowej.
    Głos  mężczyzny  pełen  był  niestosownej  wyższości,  jakby
oznajmiał  wynalezienie  lekarstwa  na  jakąś  śmiertelną  chorobę.  Tłum
zabuczał w odpowiedzi na jego słowa.
    – Panna Tames  złamała  swoją  przysięgę  lojalności  wobec księcia
Maxona!  Pan  Woodwork,  wchodząc  w nią  w relację,  dopuścił  się
kradzieży własności rodziny królewskiej! Te przestępstwa są traktowane
jak  zdrada  stanu!  –  Mężczyzna  wykrzyczał  ostatnie  słowa,  aby
dodatkowo przekonać tłum do swojej racji. Udało mu się to.
    Jak  oni  mogli?  Czy  nie  rozumieli,  że  to  jest  Marlee?  Kochana,
śliczna, ufna i życzliwa Marlee? Może popełniła błąd, ale na pewno nie
zasłużyła na taką nienawiść.
    Carter został przywiązany do konstrukcji w kształcie litery A przez
innego  zamaskowanego  mężczyznę,  a zaciśnięte  na  jego  talii  i nogach
pasy  przytrzymywały  go  w niewygodnej  pozycji.  Marlee  została
zmuszona  do  uklęknięcia  przed  drewnianym  blokiem,  a zamaskowany
mężczyzna zerwał z niej płaszcz. Jej ręce zostały przywiązane pętlami,
dłońmi do góry.
    Płakała.
    – Karą  za  taką  zbrodnię  jest  śmierć!  Jednak  litościwy  książę
Maxon  postanowił  oszczędzić  życie  tych  zdrajców.  Niech  żyje  książę
Maxon!
    Tłum  zaczął  powtarzać  te  słowa,  a gdybym  była  w stanie  myśleć
jasno, wiedziałabym, że także powinnam to wołać albo przynajmniej bić
brawo.  Tak  robiły  pozostałe  kandydatki,  a także  nasi  rodzice,  chociaż
byli  wyraźnie  zaszokowani.  Ale  ja  nie  zwracałam  na  nich  uwagi.
Widziałam tylko twarze Marlee i Cartera.
    Nie  bez  powodu  posadzono  nas  w pierwszym  rzędzie  –  żeby
pokazać,  co  się  stanie,  jeśli  zrobimy  coś  równie  głupiego  –  ale  z tego
miejsca, kilka metrów od platformy, widziałam i słyszałam wszystko to,
co było ważne.
    Marlee  patrzyła  na  Cartera,  a on  odwzajemniał  jej  spojrzenie,
przekręcając  głowę.  Widziałam  ich  strach,  ale  wyraz  twarzy  Marlee
mówił mi też, że stara się go zapewnić, że niczego nie żałuje.
    – Kocham  cię,  Marlee  –  zawołał.  Było  to  ledwie  słyszalne
w okrzykach tłumu, ale wychwyciłam to z całą pewnością. – Wszystko
będzie dobrze. Poradzimy sobie. Obiecuję.
    Marlee  nie  była  w stanie  z przerażenia  wykrztusić  ani  słowa,  ale
skinęła głową. W tym momencie potrafiłam myśleć tylko o tym, jaka jest
piękna.  Jej  złociste  włosy  były  potargane,  a sukienka  w strzępach,
zgubiła gdzieś buty, ale mimo to wydawała się po prostu promienieć.
    – Marlee  Tames  i Carterze  Woodwork,  od  tej  chwili  zostajecie
pozbawieni swojej klasy. Jesteście najmarniejszymi z marnych. Jesteście
Ósemkami!
    Tłum zaczął bić brawo, co wydało mi się dziwne. Czy nie było tam
żadnych Ósemek, którym nie podobałoby się, że tak o nich mówiono?
    – Aby  jednak  ukarać  was  za  wstyd  i ból,  jaki  sprawiliście  jego
wysokości,  zostanie  wam  publicznie  wymierzone  piętnaście  uderzeń.
Niech te blizny przypominają wam o waszej hańbie!
    Uderzeń? Co to miało znaczyć?
    Zrozumiałam  to  w następnej  chwili,  kiedy  dwaj  zamaskowani
mężczyźni  wyjęli  z wiadra  z wodą  długie  pręty.  Machnęli  nimi
kilkakrotnie w powietrzu, żeby je sprawdzić, a ja słyszałam ich mdlący
świst.  Tłum  przywitał  tę  rozgrzewkę  z takim  samym  entuzjazmem
i podziwem, z jakim przed chwilą witał kandydatki.
    Za kilka sekund te pręty spadną na plecy Cartera, a śliczne dłonie
Marlee…
    – Nie! – wrzasnęłam. – Nie!
    – Chyba  zaraz  zwymiotuję  –  szepnęła  Natalie,  a Elise  jęknęła
cicho,  opierając  się  na  towarzyszącym  jej  gwardziście.  Ale  nikt  nie
zareagował.
    Wstałam i rzuciłam się w stronę Maxona, wpadając na mojego tatę.
    – Maxon! Maxon, przerwij to!
    – Proszę  siadać,  panienko  –  powiedział  gwardzista,  starając  się
posadzić mnie z powrotem na moim miejscu.
    – Maxon, błagam cię!
    – To niebezpieczne, panienko!
    – Puszczaj  mnie!  –  wrzasnęłam  na  gwardzistę  i kopnęłam  go
z całej siły. Mimo to nie wypuścił mnie.
    – Ami, proszę cię, siadaj – rzuciła moja matka.
    – Jeden – zawołał mężczyzna na platformie, a ja zobaczyłam, jak
pręt opada na dłonie Marlee.
    Wydała z siebie ciche skomlenie, jak kopnięty pies. Carter milczał.
    – Maxon! Maxon! – krzyczałam. – Przerwij to! Proszę, przerwij to!
    Słyszał mnie, wiem, że mnie słyszał. Zobaczyłam, że zamyka oczy
i przełyka ślinę, jakby chciał się odciąć od tego dźwięku.
    – Dwa!
    Marlee  krzyknęła  z bólu.  Trudno  mi  było  sobie  wyobrazić  jej
cierpienie, a czekało ją jeszcze trzynaście uderzeń.
    – Siadaj, Ami! – nalegała mama. May siedziała między nią a tatą,
odwracając głowę, i płakała niemal tak rozpaczliwie jak Marlee.
    – Trzy!
    Popatrzyłam  na  rodziców  Marlee.  Jej  matka  ukryła  twarz
w dłoniach, a ojciec obejmował ją ramionami, jakby w ten sposób mógł
ją uchronić przed tym wszystkim, co tracili w tej chwili.
    – Puść mnie! – krzyknęłam do gwardzisty, który mnie zignorował.
– MAXON! – wrzasnęłam. Niewiele widziałam przez łzy, ale widziałam
go dostatecznie dobrze, żeby wiedzieć, że mnie usłyszał.
    Spojrzałam na pozostałe dziewczęta. Czy nie powinnyśmy czegoś
zrobić? Niektóre także płakały. Elise pochyliła się i przyciskała dłoń do
czoła,  jakby  miała  zaraz  zemdleć.  Jednak  żadna  z nich  nie  sprawiała
wrażenia rozgniewanej. Dlaczego?
    – Pięć!
    Pomyślałam, że krzyk Marlee będzie mi dźwięczał w uszach przez
resztę życia. Nigdy nie słyszałam niczego tak przerażającego ani niczego
tak  obrzydliwego  jak  wiwaty  tłumu,  zachowującego  się,  jakby  to  było
widowisko rozrywkowe. Albo milczenie Maxona, który na to pozwalał.
Albo płacz pozostałych dziewcząt, które to akceptowały.
    Jedynym źródłem nadziei był dla mnie Carter. Chociaż spływał po
nim  pot  i dygotał  z bólu,  był  w stanie  jeszcze  wydobyć  z siebie
pocieszające słowa do Marlee.
    – Niedługo… będzie po wszystkim – zapewniał.
    – Sześć!
    – Kocham… cię – wykrztusił.
    Nie  mogłam  tego  znieść.  Spróbowałam  podrapać  trzymającego
mnie gwardzistę, ale chroniły go grube rękawy munduru. Wrzasnęłam,
kiedy ścisnął mnie mocniej.
    – Zostaw  w spokoju  moją  córkę!  –  krzyknął  tata  i szarpnął  go  za
ramię.  To  pozwoliło  mi  wykręcić  się  tak,  że  stanęłam  z gwardzistą
twarzą w twarz i kopnęłam go kolanem tak mocno, jak tylko mogłam.
    Wydał stłumiony krzyk i przewrócił się, a mój tata złapał go, zanim
upadł na ziemię.
    Przeskoczyłam przez barierkę, chociaż sukienka i buty na obcasach
krępowały mi ruchy.
    – Marlee!  Marlee!  –  krzyczałam,  biegnąc  tak  szybko,  jak  tylko
mogłam.  Udało  mi  się  dotrzeć  prawie do  samych  schodów, ale dwóch
gwardzistów dogoniło mnie i znalazłam się na przegranej pozycji.
    Z tego  miejsca  za  sceną  zobaczyłam  odsłonięte  plecy  Cartera,
wiszącą  w strzępach  skórę  i krew  ściekającą  na  spodnie  niegdyś
galowego munduru. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak wyglądają ręce
Marlee.
    Sama  myśl  o tym  sprawiła,  że  wpadłam  w całkowitą  histerię.
Wrzeszczałam  i kopałam  gwardzistów,  ale  osiągnęłam  tylko  tyle,  że
zgubiłam jeden pantofel.
    Zawleczono  mnie  do  pałacu,  kiedy  zamaskowany  mężczyzna
odliczał  kolejne  uderzenie,  i nie  wiedziałam,  czy  mam  się  czuć  z tego
powodu wdzięczna, czy zawstydzona. Z jednej strony nie musiałam na to
wszystko patrzeć, ale z drugiej miałam poczucie, że opuszczam Marlee
w najgorszym momencie jej życia.
    Czy gdybym była prawdziwą przyjaciółką, nie zrobiłabym czegoś
więcej?
    – Marlee!  –  wrzasnęłam  –  Marlee,  tak  mi  przykro!  –  Ale  nie
wierzyłam, że usłyszy mnie poprzez krzyki tłumu.

ROZDZIAŁ 10


  Szamotałam  się  i wrzeszczałam  przez  całą  drogę  z powrotem.
Gwardziści  musieli  trzymać  mnie  tak  mocno,  że  wiedziałam,  iż  nie
uniknę siniaków, ale nie obchodziło mnie to. Musiałam walczyć.
    – Gdzie jest jej pokój? – zapytał jeden z nich, a ja wykręciłam się
i zobaczyłam idącą korytarzem pokojówkę. Nie znałam jej, ale ona mnie
rozpoznała  i zaprowadziła  gwardzistów  pod  właściwe  drzwi.
Usłyszałam,  jak  moje  własne  pokojówki  protestują  przeciwko
sposobowi, w jaki zostałam potraktowana.
    – Proszę się uspokoić, panienko, nie można się tak zachowywać –
powiedział gwardzista i z jękiem wysiłku rzucił mnie na łóżko.
    – Precz z mojego pokoju! – wrzasnęłam.
    Pokojówki  przybiegły  z płaczem.  Mary  chciała  oczyścić  moją
sukienkę,  która  zabrudziła  się,  kiedy  upadłam,  ale  odtrąciłam  jej  rękę.
One wiedziały. Wiedziały i nie uprzedziły mnie.
    – Wy też! – krzyknęłam na nie. – Wynoście się wszystkie! Już!
    Cofnęły  się,  słysząc  te  słowa,  a dygotanie,  które  ogarnęło  Lucy,
sprawiło, że prawie ich pożałowałam. Ale musiałam zostać sama.
    – Przepraszamy, panienko  – powiedziała Anne, ciągnąc pozostałe
dwie za sobą. Wiedziały, jak blisko przyjaźniłam się z Marlee.
    Marlee…
    – Idźcie  już  –  szepnęłam  i odwróciłam  się,  chowając  twarz
w poduszkę.
    Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi, zrzuciłam ocalały pantofel
i skuliłam się na łóżku, teraz dopiero łącząc ze sobą wszystkie te drobne
znaki.  Więc  to  był  ten  sekret,  którym  Marlee  obawiała  się  ze  mną
podzielić.  Nie  chciała  zostać,  ponieważ  nie  kochała  Maxona,  ale  nie
chciała wyjeżdżać i rozstawać się z Carterem.
    Wiele  scen  nagle  nabrało  nowego  sensu:  dlaczego  stawała
w niektórych  miejscach  albo  patrzyła  w stronę  drzwi.  Chodziło
o Cartera,  on  tam  był.  Kiedy  podczas  wizyty  króla  i królowej
Norwego-Szwecji uparła się siedzieć na słońcu… Tam był Carter. To na
nią  czekał,  kiedy  wpadłam  na  niego  koło  łazienki.  To  zawsze  był  on,
stojący  w milczeniu  w pobliżu,  może  od  czasu  do  czasu  kradnący  jej
pocałunek i czekający, aż w końcu będą mogli naprawdę być razem.
    Jak bardzo musiała go kochać, żeby być tak nieostrożna, żeby tyle
ryzykować?
    Jak to w ogóle  mogło się wydarzyć? Nie mogłam w to uwierzyć.
Wiedziałam,  że  za  coś  takiego  czekała  nas  kara,  ale  to,  co  się  stało
z Marlee, to, że już jej tu nie będzie… Nie potrafiłam tego zrozumieć.
    Żołądek mi się skręcał. To mogłam być ja. Gdybyśmy z Aspenem
byli  mniej  ostrożni,  gdyby  ktoś  podsłuchał  naszą  rozmowę  na  sali
balowej zeszłego wieczoru, mogłoby nas spotkać to samo.
    Czy  jeszcze  kiedykolwiek  zobaczę  Marlee?  Dokąd  zostanie
odesłana? Czy rodzice się jej wyrzekną? Nie wiedziałam, do jakiej klasy
należał Carter, zanim po poborze został Dwójką, ale zgadywałam, że był
Siódemką.  Siódemki  znajdowały  się  nisko  w hierarchii,  ale  mimo  to
o wiele wyżej od Ósemek.
    Nie mogłam uwierzyć, że Marlee będzie Ósemką. To nie mogło się
dziać naprawdę.
    Czy Marlee w ogóle odzyska władzę w dłoniach? Ile czasu potrwa,
zanim  jej  rany  się  wygoją?  A co  będzie  z Carterem?  Czy  będzie  mógł
chodzić?
    To mógł być Aspen.
    To mogłam być ja.
    Ogarnęły  mnie mdłości. Czułam okrutną ulgę, że to nie byłam ja
i jednocześnie czułam się winna z powodu tej ulgi tak bardzo, że trudno
mi  było  oddychać.  Byłam  okropną  osobą,  okropną  przyjaciółką.
Wstydziłam się za siebie.
    Mogłam tylko płakać.
    ***

    Spędziłam cały poranek i większość popołudnia, zwinięta w kłębek
na  łóżku.  Pokojówki  przyniosły  mi  lunch,  ale  nie  byłam  w stanie  go
tknąć. Na szczęście nie upierały się, żeby przy mnie siedzieć i pozwoliły
mi zostać samej z moim smutkiem.
    Nie byłam w stanie się pozbierać, im dłużej myślałam o tym, co się
stało,  tym  gorzej  się  czułam.  Cały  czas  brzmiały  mi  w uszach  krzyki
Marlee i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek zdołam je zapomnieć.
    Usłyszałam  nieśmiałe  pukanie  do  drzwi.  Nie  było  pokojówek,
które  mogłyby  otworzyć,  a ja  nie  miałam  ochoty  się  ruszać,  więc  nie
zrobiłam tego. Po chwili mój gość wszedł mimo wszystko.
    – Ami? – zapytał cicho Maxon.
    Nie odpowiedziałam.
    Zamknął drzwi, przeszedł przez pokój i stanął przy moim łóżku.
    – Przykro mi – powiedział. – Nie miałem wyboru.
    Nie poruszyłam się, niezdolna wydusić nawet słowa.
    – Do  wyboru  było  coś  takiego  albo  kara  śmierci.  Reporterzy
przyłapali ich zeszłej nocy i zrobili nagranie, zanim się dowiedzieliśmy –
tłumaczył Maxon.
    Milczał przez dłuższą chwilę, być może w nadziei, że jeśli postoi
nade mną dostatecznie długo, będę mu miała coś do powiedzenia.
    W końcu przykląkł przy mnie.
    – Ami? Popatrz na mnie, skarbie.
    Czułe  określenie  sprawiło,  że  ścisnął  mi  się  żołądek,  ale  jednak
spojrzałam na niego.
    – Musiałem tak postąpić. Musiałem.
    – Jak mogłeś tam tak stać? – Mój głos zabrzmiał dziwnie.
    – Jak mogłeś niczego nie zrobić?
    – Powiedziałem  ci  kiedyś,  że  do  naszych  obowiązków  należy
zachowywanie  spokoju,  nawet  jeśli  musimy  ukrywać  emocje.  To  coś,
czego musiałem się nauczyć. Ty także się tego nauczysz.
    Zmarszczyłam  brwi.  Nie  myślał  chyba,  że  nadal  mogłabym  tego
chcieć? Najwyraźniej myślał, ponieważ dopiero teraz, kiedy przyjrzał mi
się uważnie, na jego twarzy odmalowało się przerażenie.
    – Ami,  wiem,  że  jesteś  wytrącona  z równowagi,  ale  proszę,
pamiętaj, że dla mnie jesteś jedyna. Nie rób tego.
    – Maxonie  –  powiedziałam  powoli.  –  Przykro  mi,  ale  chyba  nie
dam  rady.  Nie  potrafiłabym  nigdy  stać  spokojnie  i patrzeć,  jak  komuś
dzieje się taka krzywda, ze świadomością, że to moja decyzja. Nie mogę
zostać księżniczką.
    Odetchnął  ciężko,  co  stanowiło  chyba  najbardziej  dobitny  wyraz
smutku, jaki u niego widziałam.
    – Ami, chcesz oprzeć całą resztę swojego życia na pięciu minutach
cudzego. Takie rzeczy rzadko się zdarzają. Nie musiałabyś tego robić.
    Usiadłam, z nadzieją, że dzięki temu spojrzę na całą sprawę jaśniej.
    – Ja tylko… nie jestem w stanie w tym momencie nawet myśleć.
    – W takim  razie  nie  myśl  –  poprosił  Maxon.  –  Nie  podejmuj
decyzji  dotyczącej  nas  obojga,  kiedy  jesteś  do  tego  stopnia  wytrącona
z równowagi.
    Z jakiegoś powodu te słowa zabrzmiały niepokojąco.
    – Proszę  –  wyszeptał  gorączkowo,  ściskając  moje  dłonie.  Jego
desperacki głos sprawił, że podniosłam wzrok. – Obiecałaś, że ze mną
zostaniesz. Nie poddawaj się w taki sposób. Proszę.
    Odetchnęłam spokojniej i skinęłam głową.
    Jego ulga była wyraźnie widoczna.
    – Dziękuję.
    Maxon  siedział  przy  mnie,  ściskając  moje  dłonie,  jakby  to  było
koło ratunkowe. Jego dotyk był zupełnie inny niż wczoraj.
    – Wiem… – zaczął. – Wiem, że masz teraz wątpliwości związane
z pozycją  na  dworze.  Zawsze  wiedziałem,  że  trudno  będzie  ci  ją
zaakceptować,  a te  okoliczności  sprawiają,  że  jest  ci  jeszcze  trudniej.
Ale… co ze mną? Nadal jesteś pewna co do mnie?
    Poruszyłam się, niepewna, co mam odpowiedzieć.
    – Powiedziałam  ci,  że  nie  jestem  w stanie  w tej  chwili  o niczym
myśleć.
    – Ach.  Rozumiem.  –  Wyraźnie  widziałam,  jak  bardzo  jest
przygnębiony.  –  Zostawię  cię  teraz  w spokoju,  ale  niedługo  przyjdę
znowu, żeby porozmawiać.
    Pochylił się, jakby chciał mnie pocałować. Opuściłam głowę, a on
odchrząknął.
    – Do widzenia, Ami.
    Wyszedł z pokoju, a ja rozpłakałam się ponownie.
    Może kilka minut, a może kilka godzin później wróciły pokojówki
i znalazły  mnie,  szlochającą  rozpaczliwie.  Przewróciłam  się  na  bok,
a one musiały zauważyć rozpacz w moich oczach.
    – Och, panienko! – jęknęła Mary, podchodząc, żeby mnie objąć. –
Pomożemy panience przygotować się do spania.
    Lucy i Anne zaczęły rozpinać guziki sukienki, podczas kiedy Mary
wytarła mi twarz i rozczesała włosy.
    Pokojówki  siedziały  obok  i pocieszały  mnie,  kiedy  płakałam.
Chciałam  im  wyjaśnić,  że  nie  chodzi  tylko  o Marlee,  że  odczuwam
nieprzyjemny ból na myśl o Maxonie, ale byłam zbyt zawstydzona, żeby
się przyznać, jak bardzo mnie to zraniło, jak bardzo myliłam się co do
niego.
    Dodatkowym  ciosem  było  to,  że  kiedy  zapytałam  o moich
rodziców,  Anne  wyjaśniła,  że  wszystkie  rodziny  zostały  pospiesznie
odesłane do domów. Nie miałam nawet okazji się pożegnać.
    Anne  gładziła  mnie  po  włosach,  uspokajając  łagodnie.  Mary
pocieszająco masowała mi stopy. Lucy tylko przyciskała dłonie do serca,
jakby chciała przyjąć część mojego bólu.
    – Dziękuję  wam  –  wyszeptałam  pomiędzy  chlipnięciami.  –
Przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie.
    Pokojówki wymieniły spojrzenia.
    – Nie ma za co przepraszać, panienko – zapewniła Anne.
    Chciałam zaprotestować, bo na pewno swoim zachowaniem wobec
nich  przekroczyłam  pewną  granicę,  ale  znowu  rozległo się  pukanie do
drzwi. Zastanowiłam się, jak mam grzecznie powiedzieć, że nie chcę się
teraz  widzieć  z Maxonem,  ale  kiedy  Lucy  zerwała  się,  żeby  otworzyć,
zobaczyłam w drzwiach Aspena.
    – Przepraszam,  że  paniom  przeszkadzam,  ale  usłyszałem  płacz
i chciałem sprawdzić, czy coś się nie stało – powiedział.
    Podszedł do mojego łóżka, co było ogromną śmiałością, biorąc pod
uwagę dzisiejsze wydarzenia.
    – Lady  Americo,  jest  mi  niezwykle  przykro  z powodu  pani
przyjaciółki.  Słyszałem,  że  była  z nią  pani  bardzo  blisko.  Gdyby  pani
czegokolwiek potrzebowała, proszę mi powiedzieć.
    Wzrok Aspena powiedział mi bardzo wiele: że poświęciłby niemal
wszystko, aby choć trochę poprawić mój nastrój, że dla mnie zrobiłby,
co tylko w jego mocy.
    Byłam zupełną idiotką. Omal nie zrezygnowałam z jedynej osoby
na  całym  świecie,  która  mnie  naprawdę  znała  i kochała.  Aspen  i ja
planowaliśmy wspólne życie, a Eliminacje omal tego nie zniszczyły.
    Aspen był dla mnie domem. Z Aspenem byłam bezpieczna.
    – Dziękuję  panu  –  powiedziałam  cicho.  –  Te słowa bardzo  wiele
dla mnie znaczą.
    Aspen  uśmiechnął  się  niemal  niedostrzegalnie.  Wiedziałam,  że
chciałby  zostać,  i ja  także  tego  chciałam,  ale  to  było  niemożliwe  ze
względu na pokojówki. Przypomniałam sobie, jak kiedyś myślałam, że
zawsze będę miała Aspena, i cieszyłam się teraz, że tak jest w istocie.

ROZDZIAŁ 11


  Cześć, Kiciu
    Przykro  mi,  że  nie  mieliśmy  okazji  się  pożegnać.  Król  uznał
najwyraźniej,  że  będzie  najlepiej,  jeśli  wszystkie  rodziny  wyjadą  jak
najszybciej.  Daję  słowo,  że  próbowałem  się  do  Ciebie  dostać,  ale  nie
udało mi się.
    Chciałbym Ci powiedzieć, że dotarliśmy bezpiecznie do domu. Król
pozwolił  nam  zatrzymać  nasze  ubrania,  a May  w każdej  wolnej  chwili
zakłada  swoje  pałacowe  sukienki.  Podejrzewam,  że  w duchu  ma
nadzieję,  że  nie  urośnie  już  nawet  o centymetr  i będzie  mogła  założyć
sukienkę balową do ślubu. Jest z tego powodu naprawdę szczęśliwa. Nie
wiem,  czy  kiedykolwiek  przebaczę  rodzinie  królewskiej  to,  że  dwoje
moich  dzieci  musiało  z bliska  oglądać  coś  takiego,  ale  wiesz,  jak
odporna  psychicznie  jest  May.  Martwię  się  raczej  o Ciebie.  Napisz  do
nas jak najszybciej.
    Może to nie jest słuszne, ale chcę, żebyś wiedziała jedno: kiedy tam
pobiegłaś,  nigdy  w życiu  nie  byłem  z Ciebie  bardziej  dumny.  Zawsze
byłaś  piękna  i utalentowana,  a teraz  wiem,  że  także  Twój  kompas
moralny  działa  bez  zarzutu,  że  doskonale  wiesz,  co  jest  złe,  i zrobisz
wszystko, co w Twojej mocy, żeby to powstrzymać. Jako Twój ojciec nie
mógłbym pragnąć niczego więcej.
    Kocham Cię, Ami, i jestem z Ciebie bardzo, bardzo dumny.
    Tata
    Dlaczego  tata  zawsze  wiedział,  co  powinien  powiedzieć?
Pragnęłam,  żeby  ktoś  zmienił  układ  gwiazd  na  niebie,  tak  żeby
zapisywały  jego  słowa.  Potrzebowałam  ich;  wielkich,  lśniących
i widocznych  wtedy,  kiedy  ogarniała  mnie  ciemność.  Kocham  Cię.
I jestem z Ciebie bardzo, bardzo dumny.
    Kandydatki z Elity mogły zjeść śniadanie w swoich pokojach, więc
skorzystałam  z tego.  Nie  byłam  jeszcze  gotowa  na  spotkanie
z Maxonem.  Po  południu  zdołałam  się  już  trochę  uspokoić
i postanowiłam zajrzeć na chwilę do Komnaty Dam. Tam przynajmniej
był telewizor, a ja potrzebowałam czegoś, co odwróci moją uwagę.
    Dziewczęta  sprawiały  wrażenie  zaskoczonych  moim  widokiem,
czego zapewne należało się spodziewać. Od czasu do czasu zdarzało mi
się  chować,  a teraz  był  na  to  najodpowiedniejszy  moment.  Celeste
wyciągnęła  się  na  kanapie,  kartkując  czasopismo.  Illéa  nie  wydawała
codziennych gazet, jakie podobno były w innych krajach – zamiast tego
mieliśmy  Biuletyn.  Tylko  czasopisma  drukowały  różne  wiadomości,
a osób  takich  jak  ja  nie  było  na  nie  stać.  Celeste  zawsze  miała  jakieś
pismo pod ręką, a to nie wiedzieć czemu zaczęło mnie teraz irytować.
    Kriss  i Elise  siedziały  przy  stoliku,  pijąc  herbatę  i rozmawiając,
a Natalie stała z boku i wyglądała przez okno.
    – O, patrzcie tylko – powiedziała Celeste w przestrzeń. – Kolejna
reklama ze mną.
    Celeste  była  modelką,  ale  sama  myśl  o tym,  że  przeglądała  teraz
własne zdjęcia, pogłębiła moją irytację.
    – Lady  Americo?  –  usłyszałam  za  sobą.  Odwróciłam  się
i zobaczyłam w rogu  sali  królową  w towarzystwie  jej  pokojówek. Była
zajęta jakąś robótką ręczną.
    Dygnęłam,  a ona  gestem  zaprosiła  mnie,  żebym  podeszła  bliżej.
Żołądek  mi  się  ścisnął,  kiedy  przypomniałam  sobie  swoje  wczorajsze
zachowanie.  Nie  zamierzałam  nigdy  zrobić  niczego,  co  by  ją  uraziło,
a teraz obawiałam się, że właśnie tak to odebrała. Czułam, że pozostałe
dziewczęta  patrzą  na  mnie.  Królowa  zwykle  rozmawiała  z nami
wszystkimi, bardzo rzadko pojedynczo.
    Znowu dygnęłam, podchodząc do niej.
    – Wasza wysokość.
    – Usiądź,  proszę,  lady  Americo  –  powiedziała  życzliwie,
wskazując puste krzesło.
    Posłuchałam, wciąż się denerwując.
    – Pokazałaś  wczoraj  prawdziwego  ducha  bojowego  –  zauważyła
królowa.
    Przełknęłam ślinę.
    – Tak, wasza wysokość.
    – Byłyście przyjaciółkami?
    Poczułam ściskający mi gardło smutek.
    – Tak, wasza wysokość.
    Królowa westchnęła.
    – Dama  nie  może  zachowywać  się  w taki  sposób.  Kamery  były
zajęte czym innym, więc nie zarejestrowały twojego zachowania. Mimo
wszystko jednak tego rodzaju wybuch był czymś bardzo niestosownym.
    To  nie  brzmiało  jak  rozkaz  królowej,  tylko  jak  matczyne
upomnienie, a to sprawiło, że poczułam się tysiąc razy gorzej. Zupełnie
jakby czuła się za mnie odpowiedzialna, a ja ją zawiodłam.
    Pochyliłam głowę. Po raz pierwszy naprawdę pożałowałam swojej
reakcji.
    Królowa położyła dłoń na moim kolanie, więc popatrzyłam na nią,
zaskoczona poufałością tego gestu.
    – Mimo  wszystko  cieszę  się,  że  to  zrobiłaś  –  wyszeptała
i uśmiechnęła się do mnie.
    – Była moją najlepszą przyjaciółką.
    – To się nie zmieniło tylko dlatego, że jej tu nie ma, kochanie. –
Królowa Amberly życzliwie pogładziła mnie po nodze.
    Właśnie tego potrzebowałam teraz – matczynej czułości.
    Łzy napłynęły mi do oczu.
    – Nie  wiem,  co  mam  teraz  zrobić  –  wyszeptałam.  Omal  nie
wyznałam  wszystkiego  o tym,  co  czuję,  ale  wiedziałam,  że  inne
dziewczęta mnie obserwują.
    – Obiecywałam  sobie,  że  postaram  się  zachować  dystans
– stwierdziła  królowa  z westchnieniem.  –  Nawet  gdybym  chciała,
obawiam się, że niewiele mogę ci powiedzieć.
    Miała rację. Jakie słowa mogłyby odwrócić to, co się stało?
    Królowa pochyliła się do mnie i odezwała ciepłym głosem:
    – Ale mimo wszystko nie dręcz go za bardzo.
    Wiedziałam,  że  chciała  dobrze,  ale  naprawdę  nie  potrafiłam
rozmawiać z nią o jej synu. Skinęłam głową i wstałam.
    Królowa uśmiechnęła się do mnie życzliwie i gestem dała mi znać,
że mogę odejść. Podeszłam do Elise i Kriss, żeby usiąść razem z nimi.
    – Jak się czujesz? – zapytała ze współczuciem Elise.
    – Nic mi nie jest, martwię się tylko o Marlee.
    – Przynajmniej są razem. Poradzą sobie, tak długo, jak długo mają
siebie nawzajem – powiedziała Kriss.
    – Skąd wiesz, że Marlee i Carter są razem?
    – Maxon  mi  powiedział  –  wyjaśniła,  jakby  wszyscy  o tym
wiedzieli.
    – Aha – odparłam rozczarowana.
    – Nie do wiary, że tobie o tym nie powiedział. Przecież tak bardzo
przyjaźniłyście się z Marlee, a poza tym jesteś chyba jego ulubienicą –
zauważyła Kriss.
    Popatrzyłam  na  nią,  a potem  na  Elise.  Obie  sprawiały  wrażenie
zatroskanych, ale w ich oczach było także coś w rodzaju ulgi.
    Celeste roześmiała się.
    – Najwyraźniej  już  nie  –  mruknęła,  nie  podnosząc  głowy  znad
czasopisma.  –  Najwidoczniej  było  do  przewidzenia,  że  wypadniesz
z łask.
    Wróciłam do tematu Marlee.
    – Nie  mogę  uwierzyć,  że  Maxon  skazał  ich  na  coś  takiego.  To
okropne, jaki był wtedy spokojny.
    – Ale  ona  postąpiła  przecież  źle  –  przypomniała  Natalie.  W jej
tonie nie było potępienia, tylko spokojna akceptacja, jakby postępowała
zgodnie z instrukcjami.
    – Mógł ich skazać na śmierć – odezwała się Elise. – Prawo mu na
to pozwalało. Okazał im litość.
    – Litość? – skrzywiłam się. – Nazwałabyś litością takie publiczne
skatowanie?
    – Tak, biorąc pod uwagę inne możliwości – stwierdziła. – Założę
się, że gdybyśmy zapytały Marlee, wolałaby to niż śmierć.
    – Elise ma rację – dodała Kriss. – Zgadzam się, że to było okropne,
ale też wolałabym taki los od śmierci.
    – Daj spokój – warknęłam, nie mogąc powstrzymać złości. – Jesteś
Trójką.  Wszyscy  wiedzą,  że  twój  tata  jest  słynnym  profesorem,  a ty
spędziłaś  całe  życie  w wygodnych  bibliotekach.  Nie  zniosłabyś  czegoś
takiego, nie mówiąc już o życiu Ósemki. Błagałabyś o śmierć.
    Kriss spiorunowała mnie wzrokiem.
    – Nie zakładaj, że wiesz, co bym zniosła, a czego nie. Nie myśl, że
tylko dlatego, że jesteś Piątką, jako jedyna wiesz coś o cierpieniu.
    – Nie  myślę,  ale  jestem  pewna,  że  doświadczyłam  znacznie
gorszych rzeczy niż ty – odparłam, podnosząc w gniewie głos – a ja nie
zniosłabym tego, przez co przeszła Marlee. Mówię tylko, że nie wierzę,
żebyś ty poradziła sobie lepiej.
    – Jestem odważniejsza, niż ci się wydaje, Ami. Nie masz pojęcia,
ile  musiałam  poświęcić  przez  te  wszystkie  lata.  A gdybym  popełniła
błąd, potrafiłabym stawić czoło konsekwencjom.
    – A dlaczego  w ogóle  musiały  być  jakieś  konsekwencje?
– zaatakowałam.  –  Maxon  cały  czas  powtarza,  jak  wyczerpujące
psychicznie  są  dla  niego  Eliminacje,  jak  trudno  mu  jest  podejmować
wybory,  a tymczasem  jedna  z nas  zakochała  się  w kimś  innym.  Nie
powinien być jej wdzięczny za to, że ułatwiła mu decyzję?
    Natalie, wyraźnie zdenerwowana, spróbowała nam przerwać.
    – Nie uwierzycie, co wczoraj usłyszałam!
    – Ale prawo… – Kriss nie dała jej dojść do słowa.
    – Ami ma sporo racji – zauważyła Elise i na tym spokojna dyskusja
się zakończyła.
    Mówiłyśmy jedna przez drugą, starając się przekazać swoją opinię,
znaleźć argumenty za tym, że to, co się wydarzyło, było słuszne lub nie.
To się zdarzyło po raz pierwszy, ale należało tego oczekiwać od samego
początku.  Kiedy  tyle  dziewcząt  zgromadziło  się  w jednym  miejscu
i rywalizowało ze sobą, kłótnia była nieunikniona.
    Kłóciłyśmy się, aż w pewnej chwili Celeste mruknęła nieobecnym
głosem, nie odrywając się od czasopisma:
    – Ma, na co zasłużyła. Dziwka.
    Zapadła cisza równie intensywna, jak wcześniejsza kłótnia.
    Celeste  spojrzała  przez  ramię  i zobaczyła,  że  rzucam  się  na  nią.
Wrzasnęła, kiedy na nią spadłam, zrzucając nas obie na stolik do kawy.
Usłyszałam, że coś, zapewne filiżanka herbaty, rozbiło się na podłodze.
    Zamknęłam oczy w trakcie skoku, a kiedy je otworzyłam, Celeste
była  pode  mną,  próbując  złapać  mnie  za  nadgarstki.  Zamachnęłam  się
prawą ręką i spoliczkowałam ją tak mocno, jak tylko mogłam. Pieczenie
w mojej  dłoni  było  niemal  nie  do  zniesienia,  ale  wydało  mi  się  tego
warte, kiedy usłyszałam głośne klaśnięcie przy trafieniu.
    Celeste  wrzasnęła  i natychmiast  zaczęła  mnie  drapać,  a ja  po  raz
pierwszy pożałowałam, że w odróżnieniu od pozostałych dziewcząt nie
mam długich paznokci. Skaleczyła mnie w rękę, ale to rozzłościło mnie
jeszcze  bardziej,  więc  znowu  ją  uderzyłam.  Tym  razem  rozcięłam  jej
wargę. Celeste złapała coś – spodek od jej filiżanki herbaty – i uderzyła
mnie w głowę.
    Straciłam  równowagę,  a zanim  zdążyłam  przytrzymać  Celeste,
gwardziści  zaczęli  nas  od  siebie  odciągać.  Byłam  tak  zajęta  walką,  że
nawet nie zauważyłam, kiedy ktoś ich wezwał. Uderzyłam też jednego
z nich, miałam dość bycia przytrzymywaną.
    – Widziałyście, co mi zrobiła! – jęknęła Celeste.
    – Stul  lepiej  pysk!  –  wrzasnęłam.  –  Nie  wspominaj  o Marlee  ani
słowem.
    – To wariatka! Słyszycie ją? Widzicie, co zrobiła?
    – Puszczaj mnie! – krzyknęłam, szarpiąc się z gwardzistą.
    – Jesteś chora psychicznie! Zaraz powiem o wszystkim Maxonowi,
możesz się pożegnać z pałacem! – zagroziła Celeste.
    – Nikt  teraz  się  nie  zobaczy  z Maxonem  –  oznajmiła  surowo
królowa.  Popatrzyła  w oczy  Celeste,  a potem  w moje.  Widziałam
wyraźnie jej rozczarowanie, więc opuściłam głowę. – Obie idziecie do
skrzydła szpitalnego.
    ***

    Skrzydło  szpitalne  okazało  się  długą,  nieskazitelnie  czystą  salą
z łóżkami  po  bokach.  W głowach  każdego  z nich  stał  parawan,
umożliwiający  zachowanie  prywatności.  Pomiędzy  łóżkami  były
rozstawione szafki ze sprzętem medycznym i lekami.
    Celeste  i ja  zostałyśmy  rozsądnie  umieszczone  na  przeciwnych
końcach  sali  –  ona  tuż  przy  drzwiach,  a ja  pod  oknem  z tyłu.  Niemal
natychmiast  zażądała  ustawienia  parawanu,  żeby  oszczędzić  sobie
mojego widoku. Nie dziwiłam się jej, byłam bardzo z siebie zadowolona.
Nawet  kiedy  pielęgniarka  opatrywała  skaleczone  miejsce  we  włosach,
gdzie uderzyła mnie Celeste, nie miałam ochoty się krzywić z bólu.
    – Proszę  teraz  przytrzymać  ten  lód,  to  powinno  zmniejszyć
opuchliznę – poleciła.
    – Dziękuję – odparłam.
    Pielęgniarka rozejrzała się szybko, wyraźnie sprawdzając, czy ktoś
może nas usłyszeć.
    – Masz  szczęście  –  szepnęła.  –  Wiele  osób  czekało,  aż  to  się
w końcu stanie.
    – Naprawdę?  –  zapytałam  równie  cicho.  Prawdopodobnie  nie
powinnam była uśmiechać się tak szeroko.
    – Trudno mi policzyć te okropne historie, jakie o niej słyszałam –
wyjaśniła pielęgniarka, wskazując ruchem głowy zasłonięte parawanem
łóżko Celeste.
    – Okropne historie?
    – No cóż, sprowokowała tę dziewczynę, która ją uderzyła.
    – Annę? Naprawdę?
    – Książę  Maxon  jest  dobrym  człowiekiem  –  wyjaśniła
pielęgniarka. – Poprosił, żeby została zbadana przed wyjazdem do domu.
Powtórzyła  nam,  co  Celeste  powiedziała  o jej  rodzicach.  To  było  tak
obrzydliwe,  że  nie  mogę  nawet  powtórzyć.  –  Grymas  na  jej  twarzy
odzwierciedlał jej obrzydzenie.
    – Biedna Anna. Wiedziałam, że musiało chodzić o coś takiego.
    – Jedna dziewczyna przyszła tutaj z zakrwawioną nogą po tym, jak
ktoś  w nocy  nasypał  jej  szkła  do  pantofli.  Nie  mamy  dowodów,  że  to
była Celeste, ale kto inny byłby zdolny do takiej podłości?
    – Nawet o tym nie wiedziałam! – westchnęłam.
    – Bała  się,  że  na  tym  może  się  nie  skończyć  i pewnie  dlatego
wolała trzymać język za zębami. Poza tym Celeste bije swoje pokojówki.
Tylko gołymi rękami, ale zaglądają tu czasem po okłady z lodu.
    – Niemożliwe!
    Wszystkie  pokojówki,  jakie  poznałam  w pałacu,  były  uroczymi
dziewczynami. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, by którakolwiek z nich
mogła choć raz zrobić coś, co zasługiwałoby na uderzenie.
    – Powiem tylko, że wieści o twoim wyczynie szybko się rozeszły.
Jesteś tutaj bohaterką. – Pielęgniarka mrugnęła do mnie.
    Nie czułam się jak bohaterka.
    – Chwileczkę  –  odezwałam  się  nagle.  –  Maxon  poprosił,  żeby
Anna została przebadana przez wyjazdem do domu?
    – Tak,  panienko.  Bardzo  mu  zależy  na  tym,  żebyście  miały  tutaj
jak najlepszą opiekę.
    – A co  z Marlee?  Czy  także  tutaj  była?  W jakim  stanie  została
wypisana?
    Zanim  pielęgniarka  zdążyła  mi  odpowiedzieć,  usłyszałam
przenikliwy i nadąsany głosik Celeste, rozbrzmiewający w całej sali.
    – Maxon,  kochanie!  –  zawołała  momentalnie,  kiedy  pojawił  się
w drzwiach.
    Nasze  spojrzenia  przelotnie  się  spotkały,  ale  potem  podszedł  do
łóżka Celeste. Pielęgniarka wyszła, zostawiając mnie samą i nie mówiąc,
czy widziała wcześniej Marlee.
    Płaczliwy głos Celeste był trudny do wytrzymania. Słyszałam, jak
Maxon  półgłosem  wyraża  współczucie  dla  niej  i pociesza  biedactwo,
zanim  udało  mu  się  od  niej  uwolnić.  Wyłonił  się  zza  jej  parawanu
i wyraźnie  zmęczony  przeszedł  przez  salę,  nie  odrywając  ode  mnie
wzroku.
    – Masz szczęście, że mój ojciec wyrzucił z pałacu wszystkie ekipy
telewizyjne,  bo  inaczej  to  wszystko  nie  uszłoby  ci  na  sucho.  –
Bezradnym gestem przeczesał włosy palcami. – Co ja mam teraz znaleźć
na twoją obronę, Ami?
    – Czyli  zamierzasz  mnie  stąd  wyrzucić?  –  Bawiłam  się  rękawem
swojej sukienki i czekałam na jego odpowiedź.
    – Jasne, że nie.
    – A ją? – zapytałam, wskazując łóżko Celeste.
    – Też  nie.  Jesteście  wszystkie  wytrącone  z równowagi  po
wczorajszych wydarzeniach i trudno się temu dziwić. Nie wiem, czy mój
ojciec  zaakceptuje  takie  wytłumaczenie,  ale  to  właśnie  zamierzam  mu
powiedzieć.
    Zastanowiłam się.
    – Może  powinieneś  mu  powiedzieć,  że  to  moja  wina.  Może
powinieneś po prostu odesłać mnie do domu.
    – Ami, przesadzasz.
    – Popatrz  na  mnie,  Maxonie  –  upierałam  się,  czując  w gardle
narastającą  gulę  i z trudem  wyduszając  z siebie  kolejne  słowa.  –
Wiedziałam od początku, że się nie nadaję, ale myślałam, że może, bo ja
wiem, uda  mi się  zmienić  albo coś  na to poradzić. Ale nie  mogę tutaj
zostać. Nie mogę.
    Maxon usiadł na brzegu mojego łóżka.
    – Ami,  możesz  nienawidzić  Eliminacji  i doskonale  rozumiem,  że
możesz być wściekła o to, co się stało z Marlee, ale wiem, że zależy ci
na mnie wystarczająco, żebyś nie porzuciła mnie tak po prostu.
    Wzięłam go za rękę.
    – Zależy  mi  na  tobie  wystarczająco,  żebym  powiedziała  ci,  że
popełniasz błąd.
    Widziałam ból w oczach Maxona, kiedy mocniej ścisnął moją rękę,
jakby  dzięki  temu  mógł  zapobiec  mojemu  zniknięciu.  Pochylił  się
z wahaniem i wyszeptał:
    – Nie zawsze jest tak trudno. I chciałem ci to pokazać, ale musisz
mi dać trochę czasu. Mogę ci udowodnić, że nie wszystko jest całkiem
złe, tylko musisz zaczekać.
    Nabrałam powietrza, żeby zaprotestować, ale nie pozwolił mi dojść
do słowa.
    – Ami, przez całe tygodnie prosiłaś mnie, żebym dawał ci czas, a ja
się na to zgadzałem bez wahania, ponieważ ci ufałem. Proszę, chciałbym
teraz, żebyś ty zaufała mi choć trochę.
    Nie  wiedziałam,  co  takiego  miałby  mi  pokazać  Maxon,  żeby
skłonić  mnie do zmiany zdania, ale jak miałam  mu odmówić? Był tak
cierpliwy w stosunku do mnie.
    Westchnęłam.
    – Niech będzie.
    – Dziękuję. – W jego głosie zabrzmiała wyraźna ulga. – Muszę już
iść, ale niedługo się zobaczymy.
    Skinęłam  głową,  a Maxon  wstał  i wyszedł,  zatrzymując  się  tylko
na  chwilę,  żeby  pożegnać  się  z Celeste.  Patrzyłam  za  nim
i zastanawiałam się, czy zaufanie mu było dobrym pomysłem.

ROZDZIAŁ 12


  Okazało  się,  że  zarówno  Celeste,  jak  i ja  mamy  minimalne
obrażenia, więc po godzinie odesłano nas do pokojów. Na szczęście nie
jednocześnie.
    Kiedy  weszłam  po  schodach  i skręciłam  w korytarz,  zobaczyłam
zbliżającego  się  gwardzistę.  To  był  Aspen  –  chociaż  po  treningach
nabrał ciała, znałam jego sposób chodzenia, sylwetkę i tysiąc drobnych
rzeczy, zapisanych na zawsze w moim sercu.
    Kiedy  do  mnie  podszedł,  skłonił  się,  chociaż  nie  miał  takiego
obowiązku.
    – Słoik – wyszeptał, wyprostował się i poszedł dalej.
    Przez  chwilę  stałam  nieruchomo,  nic  nie  rozumiejąc,  a potem
uświadomiłam sobie, co miał na myśli. Z trudem powstrzymując się od
tego,  żeby  ruszyć  biegiem,  jak  najszybciej  poszłam  przed  siebie
korytarzem.
    Otworzyłam  drzwi  i z zaskoczeniem  i ulgą  przekonałam  się,  że
wszystkie moje pokojówki gdzieś poszły.
    Podeszłam do słoika stojącego przy moim łóżku i zobaczyłam, że
pojedyncza  jednocentówka  miała  towarzystwo.  Otworzyłam  pokrywkę
i wyjęłam złożony skrawek papieru. To było bardzo sprytne, pokojówki
na  pewno  by  tego  nie  zauważyły,  a nawet  gdyby,  uszanowałyby  moje
prawo do tajemnicy.
    Rozłożyłam  karteczkę  i znalazłam  bardzo  precyzyjne  instrukcje.
Najwyraźniej wieczorem miałam spotkanie z Aspenem.
    ***

    Wskazówki  zostawione  mi  przez  Aspena  były  bardzo
skomplikowane. Okrężną drogą zeszłam na parter, gdzie miałam znaleźć
drzwi przy półtorametrowym wazonie. Pamiętałam go z wcześniejszych
przechadzek  po  pałacu.  Jakie  kwiaty  potrzebowały  tak  ogromnego
wazonu?
    Znalazłam drzwi i rozejrzałam się, żeby sprawdzić, czy nikt mnie
nie widział. Nigdy wcześniej nie udało mi się do tego stopnia zniknąć
z oczu  gwardzistom.  W zasięgu  wzroku  nie  było  nikogo,  więc
otworzyłam drzwi i weszłam na palcach do środka. Przez okno świecił
księżyc,  dając  odrobinę  światła  i sprawiając,  że  ogarnęło  mnie  lekkie
zdenerwowanie.
    – Aspen?  –  wyszeptałam  w ciemność,  czując  się  jednocześnie
niemądra i przestraszona.
    – Zupełnie  jak  za  dawnych  czasów,  co?  –  usłyszałam  jego  głos,
chociaż go nie widziałam.
    – Gdzie  jesteś?  –  Zmrużyłam  oczy,  próbując  wypatrzeć  jego
sylwetkę.  Ciężka  kotara  na  oknie  poruszyła  się  w świetle  księżyca
i wyłonił się zza niej Aspen.
    – Przestraszyłeś mnie – poskarżyłam się żartobliwym tonem.
    – Nie  po  raz  pierwszy,  nie  po  raz  ostatni  –  w jego  głosie  był
uśmiech.
    Podeszłam  do  niego,  potykając  się  po  drodze  chyba  o wszystkie
możliwe przeszkody.
    – Cśśśś! – skarcił mnie. – Cały pałac się tu zleci, jeśli będziesz tak
wszystko przewracać. – Na szczęście zorientowałam się, że żartuje.
    – Przepraszam  –  odparłam,  śmiejąc  się  cicho.  –  Nie  możemy
zapalić światła?
    – Nie.  Jeśli  ktoś  zauważy  blask  pod  drzwiami,  możemy  zostać
przyłapani. W ten korytarz mało kto zagląda, ale wolę nie ryzykować.
    – Skąd  w ogóle  wiesz  o tym  pokoju?  –  Wyciągnęłam  rękę
i w końcu  dotknęłam  ramienia  Aspena.  Przytulił  mnie,  a potem
pociągnął w róg pokoju.
    – Jestem gwardzistą – wyjaśnił po prostu. – I jestem w tym bardzo
dobry.  Znam  już  cały  teren  pałacu,  wewnątrz  i na  zewnątrz.  Każde
przejście, każdą kryjówkę i nawet większość tajnych schronów. Tak się
też  składa,  że  znam  trasy  wartowników  i wiem,  które  miejsca  są
najrzadziej  sprawdzane  i o jakiej  porze  najmniej  gwardzistów  jest  na
służbie. Gdybyś kiedyś musiała się gdzieś zakraść w obrębie pałacu, to
ja będę najlepszym przewodnikiem.
    – Nie do wiary – mruknęłam. Siedzieliśmy za szerokim oparciem
kanapy,  w plamie  światła  księżyca  na  podłodze.  W końcu  zaczęłam
widzieć w ciemności rysy Aspena.
    – Jesteś  pewien,  że  tu  jest  bezpiecznie?  –  zapytałam  poważnie.
Gdyby  się  zawahał,  uciekłabym  stąd  w jednej  chwili,  dla  dobra  nas
obojga.
    – Zaufaj  mi,  Mer.  Musiałoby  się  zdarzyć  mnóstwo
nieprzewidzianych  rzeczy,  żeby  ktoś  nas  tutaj  znalazł.  Jesteśmy
bezpieczni.
    Nadal się niepokoiłam, ale tak bardzo potrzebowałam pociechy, że
dałam mu się przekonać.
    Aspen objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.
    – Jak się czujesz?
    Westchnęłam.
    – Chyba  w porządku.  Jestem  głównie  smutna  i zła.  Chciałabym
cofnąć te dwa dni i odzyskać Marlee. Cartera też, chociaż go nawet nie
znałam.
    – Ja  go  znałem  –  westchnął  Aspen.  –  Jest  świetnym  facetem.
Słyszałem,  że  cały  czas  powtarzał  Marlee,  że  ją  kocha,  i starał  się  jej
pomóc to znieść.
    – Owszem  –  potwierdziłam.  –  Przynajmniej  na  początku.  Potem
już nie wiem, zostałam siłą zawleczona do pałacu.
    Aspen pocałował mnie w czubek głowy.
    – Tak, o tym też słyszałem. Jestem bardzo dumny z tego, że tak się
postawiłaś. Dzielna dziewczynka.
    – Tata  też  był  ze  mnie  dumny.  Królowa  powiedziała,  że  nie
powinnam  była  tak  się  zachowywać,  ale  cieszy  się,  że  to  zrobiłam.
Trudno  mi  to  zrozumieć.  Prawie  dobry  pomysł,  ale  jednak  nie.
Ostatecznie i tak niczego nie zmienił.
    Aspen przyciągnął mnie bliżej.
    – To  był  dobry  pomysł.  Dla  mnie  twój  postępek  miał  ogromne
znaczenie.
    – Dla ciebie?
    – Tak  –  szepnął  i zawahał  się,  zanim  rozwinął  temat.  –
Zastanawiałem  się,  czy  Eliminacje  cię  zmieniły.  Jesteś  otaczana  tak
dobrą opieką i wszystko tu jest takie eleganckie,  że zastanawiałem się,
czy jeszcze jesteś tą samą Ami. To mi udowodniło, że tak, że nie udało
im się na ciebie wpłynąć.
    – Udało  im  się  na  mnie  wpłynąć,  tylko  nie  w taki  sposób.  To
miejsce co chwila przypomina mi o tym, że nie urodziłam się do takich
rzeczy.
    Oparłam głowę na piersi Aspena, tak jak zawsze robiłam, żeby się
ukryć, kiedy źle się działo.
    – Posłuchaj,  Mer,  musisz  pamiętać,  że  Maxon  jest  dobrym
aktorem.  Zawsze  zachowuje  się  nienagannie,  jakby  był  ponad  tym
wszystkim,  ale  jest  tylko  człowiekiem  i tak  samo  jak  każdy  ma  swoje
wady.  Wiem,  że  ci  na  nim  zależy,  bo  inaczej  byś  tu  nie  została,  ale
powinnaś pamiętać, że on nie jest prawdziwy.
    Skinęłam  głową.  Maxon  i jego  słowa  o zachowywaniu  spokoju.
Czy  to  właśnie  sam  zawsze  robił?  Czy  grał,  kiedy  był  ze  mną?  Jak
mogłam mieć pewność?
    Aspen mówił dalej.
    – Lepiej, żebyś się teraz przekonała. Co by było, gdybyś wyszła za
niego i dowiedziała się o tym dopiero później?
    – Wiem. Sama się zastanawiałam. – W kółko przypominałam sobie
to, co Maxon mówił do mnie na sali balowej. Wydawał się całkowicie
pewien  naszej  przyszłości,  szykował  się,  by  ofiarować  mi  tak  wiele.
Naprawdę  myślałam,  że  chce  tylko,  żebym  była  szczęśliwa.  Czy  nie
widział, jak bardzo nieszczęśliwa jestem teraz?
    – Masz  ogromne  serce,  Mer.  Wiem,  że  trudno  ci  się  pogodzić
z różnymi  rzeczami,  ale  naprawdę  nie  ma  nic  złego  w tym,  że  tak  się
czujesz. To wszystko.
    – Czuję  się  okropnie  głupia  –  wyszeptałam.  Miałam  ochotę  się
rozpłakać.
    – Nie jesteś głupia.
    – Owszem, jestem.
    – Mer, czy uważasz, że ja jestem mądry?
    – Oczywiście.
    – Bo  jestem.  I jestem  o wiele  za  mądry  na  to,  żeby  zakochać  się
w głupiej dziewczynie, więc możesz od razu to wykluczyć.
    Roześmiałam się cicho i pozwoliłam, żeby Aspen mnie przytulił.
    – Mam poczucie, że okropnie cię skrzywdziłam. Nie rozumiem, jak
to możliwe, że dalej mnie kochasz – przyznałam się.
    Aspen wzruszył ramionami.
    – Tak  po  prostu  jest.  Niebo  jest  niebieskie,  słońce  jest  jasne,
a Aspen na zawsze kocha Americę. Tak już został urządzony ten świat.
Mówię  szczerze,  Mer,  jesteś  jedyną  dziewczyną,  na  której  mi
kiedykolwiek  zależało.  Nie  potrafię  sobie  wyobrazić  siebie  z inną.
Starałem się na to przygotować, na wszelki wypadek, ale po prostu… nie
potrafiłem.
    Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, tuląc się do siebie. Każde
muśnięcie palców Aspena, ciepło jego oddechu na moich włosach, były
dla mojego serca jak lekarstwo.
    – Nie możemy tu dłużej zostawać – powiedział. – Wierzę w moje
możliwości, ale nie chciałbym kusić losu.
    Westchnęłam.  Miałam  wrażenie,  jakbym  dopiero  co  tu  przyszła,
ale miał pewnie rację. Poruszyłam się, żeby wstać, a Aspen zerwał się,
by mi pomóc. Przyciągnął mnie i przytulił na pożegnanie.
    – Wiem,  że  trudno  w to  uwierzyć,  ale  naprawdę  mi  przykro,  że
Maxon okazał się takim nieprzyjemnym facetem.
    Chciałem  cię  odzyskać,  ale  nie  chciałem,  żebyś  została  zraniona.
Szczególnie w taki sposób.
    – Dziękuję.
    – Mówię szczerze.
    – Wiem  o tym.  –  Aspen  miał  swoje  wady,  jednak  nie  zwykł
kłamać. – Ale to jeszcze nie koniec, przynajmniej dopóki tu jestem.
    – Wiem, przecież znam cię dobrze. Nie wycofujesz się, żeby twoja
rodzina dalej dostawała pieniądze i żebyś mogła się ze mną widywać, ale
on musiałby cofnąć czas, żeby to naprawić.
    Westchnęłam ciężko. Aspen mógł mieć rację. Uczucie do Maxona
zaczynało ze mnie opadać, zsuwać się z mojej skóry jak ciężki płaszcz.
    – Nie martw się, Mer. Zaopiekuję się tobą.
    W tym  momencie  Aspen  nie  mógł  tego  w żaden  sposób
udowodnić,  ale  wierzyłam  mu.  Był  gotów  zrobić  wszystko  dla  tych,
których  kochał,  a ja  wiedziałam  z całą  pewnością,  że  to  mnie  kochał
najbardziej.
    ***

    Następnego  dnia  pozwoliłam  sobie  myśleć  o Aspenie  podczas
porannych  przygotowań,  w czasie  śniadania  i godzin  spędzonych
w Komnacie  Dam.  Byłam  cudownie  zatopiona  w myślach,  aż  do
rzeczywistości  przywróciło  mnie  uderzenie  stosu  papierów  o stolik
przede mną.
    Podniosłam głowę i zobaczyłam Celeste z nadal spuchniętą wargą.
Wskazała  mi  jedno  ze  swoich  plotkarskich  czasopism,  otwarte  na
dwustronicowym  artykule.  W niespełna  sekundę  rozpoznałam  twarz
Marlee, wykrzywioną bólem z powodu uderzeń.
    – Pomyślałam,  że  powinnaś  to  zobaczyć  –  oznajmiła  Celeste
i poszła sobie.
    Nie  byłam  pewna,  co  ma  na  myśli,  ale  ponieważ  koniecznie
chciałam dowiedzieć się czegoś o Marlee, zagłębiłam się w lekturze.
    ***

    Spośród  wielkich  tradycji  naszego  narodu  największą
popularnością  cieszą  się  Eliminacje,  wprowadzone  po  to,  by  przynieść
radość  pogrążonemu  w smutku  krajowi.  Za  każdym  razem  z równą
ekscytacją  oglądamy  cudowną  historię  miłosną  księcia  i jego  przyszłej
księżniczki. Kiedy ponad osiemdziesiąt lat temu Gregory Illéa zasiadł na
tronie, a jego najstarszy syn Spencer zmarł tragicznie, cały kraj pogrążył
się  w żałobie  z powodu  utraty  tak  obiecującego  młodzieńca.  Gdy
Damon,  młodszy  syn  Gregory’ego,  został  wyznaczony  na  następcę
tronu,  wiele  osób  zastanawiało  się,  czy  w wieku  dziewiętnastu  lat  jest
w stanie wziąć na siebie taką odpowiedzialność. On jednak wiedział, że
jest  gotowy  na  wkroczenie  w dorosłość  i zamierzał  to  udowodnić,
podejmując się największej odpowiedzialności, jaka spotyka nas w życiu
– wstąpienia w związek małżeński. W ciągu kilku miesięcy narodziła się
idea  Eliminacji,  a naród  odzyskał  wiarę  w przyszłość  dzięki  temu,  że
zwyczajna  dziewczyna  otrzymała  szansę  zostania pierwszą  księżniczką
Illéi.
    Jednak od tamtych czasów wciąż zastanawiamy się nad rezultatami
takiego  wyboru.  Chociaż  sam  pomysł  wydaje  się  niezwykle
romantyczny, niektórzy uważają, że nie należy zmuszać następców tronu
do poślubiania kobiet niższych od nich stanem, acz oczywiście nikt nie
odmówiłby  królewskiej  urody  i godności  obecnej  królowej,  Amberly
Station Schreave. Niektórzy z nas nadal pamiętają plotki o tym, że Abby
Tamblin  Illéa  rzekomo  otruła  swojego  męża,  księcia  Justina  Illéę,
zaledwie  kilka  lat  po  ślubie,  a następnie  zgodziła  się  na  małżeństwo
z jego  kuzynem,  Porterem  Schreave,  aby  zachować  ciągłość  linii
królewskiej.
    Chociaż te plotki nigdy nie zostały potwierdzone, możemy z całą
pewnością  zauważyć,  że  tym  razem  zachowanie  dziewcząt  w pałacu
trudno  nazwać  inaczej  jak  skandalicznym.  Marlee  Tames,  obecnie
Ósemka,  została  przyłapana  z rozbierającym  ją  gwardzistą  w schowku,
w poniedziałek,  po  balu  halloweenowym,  który  miał  się  stać  jednym
z najważniejszych  wydarzeń  tych  Eliminacji.  Jego  przepych  został
niestety  przyćmiony  nieodpowiedzialnym  zachowaniem  panny  Tames,
które spowodowało zamęt w pałacu.
    Jednak nawet nie biorąc pod uwagę niewybaczalnego czynu panny
Tames,  należy  podkreślić,  że  pozostałe  w pałacu  dziewczęta  również
mogą nie być godne korony. Wiemy z anonimowego źródła, że niektóre
kandydatki  z Elity  bezustannie  się  kłócą  i rzadko  kiedy  wypełniają
odpowiednio  powierzane  im  obowiązki.  Wszyscy  pamiętamy
odprawienie  z pałacu  Anny  Farmer  na  początku  września,  po  tym  jak
z premedytacją  zaatakowała  uroczą  Celeste  Newsome,  modelkę
z Clermont. Nasz informator potwierdza, że nie był to jedyny przypadek
przemocy  fizycznej  między  członkiniami  Elity,  co  sprawia,  że  trudno
uniknąć  pytania,  czy  dziewczęta  dla  księcia  Maxona  nie  powinny  być
wybierane staranniej.
    Kiedy poprosiliśmy o komentarz do tych pogłosek, Jego Wysokość
Clarkson  powiedział  tylko:  „Niektóre  dziewczęta  pochodzą  z mniej
dystyngowanych  klas  i nie  zostały  nauczone  stosownego  zachowania,
jakiego wymagamy w pałacu.
    Najwyraźniej panna Tames nie dorosła do roli Jedynki. Niezwykłe
zalety  mojej  żony  czynią  ją  rzadkim  wyjątkiem  od  reguły  dotyczącej
niższych  klas.  Zawsze  pracowała  nad  sobą,  by  stać  się  godną  miana
królowej,  i trudno  będzie  znaleźć  równie  odpowiednią  kandydatkę  do
tronu.  Jednak  w przypadku  niektórych  przedstawicielek  niższych  klas,
pozostałych  jeszcze  w Eliminacjach,  trudno  nam  powiedzieć,  żebyśmy
byli zaskoczeni”.
    Wprawdzie Natalie Luca i Elise Whisks są Czwórkami, jednak do
tej  pory  publicznie  zachowywały  się  z najwyższą  stosownością,
w szczególności  lady  Elise,  której  maniery  są  zawsze  nienaganne.
Pozostaje  nam  założyć,  że  Jego  Wysokość  miał  na  myśli  Americę
Singer,  jedyną  Piątkę,  która  nie  odpadła  pierwszego  dnia  Eliminacji.
Panna  Singer  zbierała  do  tej  pory  dość  przeciętne  oceny.  Jest
niewątpliwie  atrakcyjna,  jednak  brakuje  jej  tego,  czego  Illéa
oczekiwałaby  od  nowej  księżniczki.  Wywiady  z nią  w Stołecznym
Biuletynie  bywają  zabawne,  jednak  nasz  kraj  potrzebuje  nowej
przywódczyni, a nie komediantki.
    Wśród  niepokojących  pogłosek  usłyszeliśmy  także,  że  panna
Singer próbowała uwolnić pannę Tames podczas wymierzania jej kary,
co  w naszych  oczach  może  ją  czynić  wspólniczką  w przestępczym
procederze panny Tames, która zdradziła naszego księcia.
    Wszystkie  te  doniesienia  (oraz  zniknięcie  panny  Tames,  jednej
z dotychczasowych  faworytek)  każą  na  nowo  zadać  sobie  pytanie:  kto
powinien zostać naszą księżniczką?
    Wyniki  przeprowadzonej  wśród  czytelników  ankiety  okazały  się
zgodne z przewidywaniami.
    Gratulujemy  pannie  Celeste  Newsome  i pannie  Kriss  Ambers
zajęcia  ex  aequo  pierwszego  miejsca  w rankingu.  Miejsce  trzecie
przypadło  pannie  Elise  Whisks,  zaś  za  nią  uplasowała  się  z niewielką
stratą  panna  Natalie  Luca.  Bez  zaskoczenia  należy  przyjąć,  że  miejsce
czwarte  ogromna  różnica  dzieli  od  piątego  i ostatniego,  zajmowanego
przez Americę Singer.
    W imieniu  całej  Illéi  życzymy  księciu  Maxonowi,  by  bez
pośpiechu  wybrał  dla  nas  najlepszą  księżniczkę.  Tym  razem  cudem
udało się uniknąć nieszczęścia i prawdziwa natura panny Tames wyszła
na  jaw,  zanim  na  jej  głowie  znalazła  się  korona.  Wasza  Wysokość,
książę Maxonie: którąkolwiek pokochasz, pamiętaj, by była tego godna.
My także chcemy ją pokochać!

ROZDZIAŁ 13


  Wybiegłam  z sali.  To  jasne,  że  Celeste  nie  zamierzała  mi  oddać
przysługi, chciała natomiast pokazać mi moje miejsce. Dlaczego w ogóle
zawracałam  sobie  tym  wszystkim  głowę?  Król  spodziewał  się,  że
poniosę  porażkę,  opinia  społeczna  mnie  nie  chciała,  a ja  byłam
całkowicie pewna, że nie potrafię zostać księżniczką.
    Weszłam  na  górę  szybko  i po  cichu,  starając  się  nie  zwracać  na
siebie uwagi. Nie miałam pojęcia, kim mógł być anonimowy informator
tego czasopisma.
    – Byłam  pewna,  że  panienka  zostanie  na  dole  do  lunchu
– powiedziała Anne, kiedy weszłam do pokoju.
    – Możecie mnie zostawić? Bardzo proszę.
    – Nie rozumiem?
    Westchnęłam, starając się nie tracić cierpliwości.
    – Chciałabym zostać sama. Proszę?
    Pokojówki  bez  słowa  dygnęły  i wyszły.  Podeszłam  do  pianina,
żeby zająć się czymś, aż uda mi się o wszystkim zapomnieć. Zagrałam
kilka  melodii,  które  znałam  na  pamięć,  ale  to  było  zbyt  proste.
Potrzebowałam  czegoś,  na  czym  mogłabym  się  naprawdę
skoncentrować.
    Wstałam  i otworzyłam  schowek  w taborecie,  żeby  znaleźć  coś
trudniejszego.  Przeglądałam  arkusze  z nutami,  aż  zobaczyłam  okładkę
zeszytu.  To  był  pamiętnik  Gregory’ego  Illéi!  Zupełnie  o nim
zapomniałam,  a teraz  mógł  mi  dostarczyć  interesującego  zajęcia.
Usiadłam  z nim  na  łóżku  i otworzyłam,  kartkując  i podziwiając
staroświeckie strony.
    Pamiętnik otworzył się na stronie dotyczącej Halloween, ponieważ
sztywna  fotografia  służyła  jako  naturalna  zakładka.  Ponownie
przeczytałam ten wpis.
    Dzieci w tym roku postanowiły uczcić Halloween, urządzając bal.
Jak przypuszczam, to dla nich okazja, by zapomnieć o tym, co dzieje się
wokół  nas,  ale  mnie  wydaje  się  to  niestosowne.  Jesteśmy  jedną
z nielicznych  rodzin,  które  stać  na  obchodzenie  tego  święta,  ale
wydawanie pieniędzy na dziecinne zabawy to marnotrawstwo.
    Znowu przyjrzałam się zdjęciu, zastanawiając się szczególnie nad
pokazaną na nim dziewczyną. Ile miała lat? Czym się zajmowała? Czy
cieszyła się, że jest córką Gregory’ego Illéi? Czy to sprawiło, że sama
była popularna?
    Przewróciłam  stronę  i zauważyłam,  że  to  nie  jest  nowy  wpis,  ale
kontynuacja poprzedniego, tego o Halloween.
    Wydawało mi się, że po chińskiej inwazji mój kraj zrozumie, gdzie
popełniał  błąd.  Dla  mnie  było  oczywiste,  szczególnie  ostatnio,  że
popadliśmy w marazm i gnuśność. Doprawdy trudno się dziwić, że Chiny
pokonały  nas  z taką  łatwością,  i trudno  się  dziwić,  że  potrzebowaliśmy
tyle  czasu,  aby  przygotować  się  do  walki  o wolność.  Straciliśmy  tego
ducha,  który  popychał  ludzi  do  podróży  przez  ocean,  pozwolił  im
przetrwać  wyniszczające  zimy  i wojnę  domową.  Zgnuśnieliśmy,  a kiedy
my pogrążaliśmy się w nieróbstwie, Chiny wykorzystały swoją szansę.
    W ostatnich  miesiącach  coraz  częściej  myślę  o tym,  że  chciałbym
wspomóc  mój  kraj  nie  tylko  poprzez  przekazywanie  pieniędzy  na
działania  wojenne.  Chciałbym  zostać  jego  przywódcą.  Mam  wiele
pomysłów,  a być  może,  skoro  dokonałem  tak  szczodrych  donacji,  teraz
przyszła właściwa chwila, by o nich przypomnieć. Potrzebujemy zmian,
a ja  zastanawiam  się,  czy  nie  jestem  jedyną  osobą  zdolną  do  ich
wprowadzenia.
    Przeszedł  mnie  dreszcz.  Mimo  woli  zaczęłam  porównywać
Maxona  do  jego  przodka.  Gregory  sprawiał  wrażenie  natchnionego,
chciał  naprawić  kraj.  Zastanawiałam  się,  co  by  powiedział,  gdyby
zobaczył dzisiejszą monarchię.
    Kiedy  Aspen  w nocy  wślizgnął  się  do  mojego  pokoju,  z trudem
powstrzymałam  się  przed  opowiedzeniem  mu  o tym,  co  wyczytałam.
Pamiętałam  jednak,  że  powiedziałam  już  tacie  o istnieniu  pamiętnika,
a samo to stanowiło naruszenie danej Maxonowi obietnicy.
    – Jak się czujesz? – zapytał Aspen, klękając przy łóżku.
    – Chyba jak  zwykle. Celeste pokazała  mi dzisiaj  jeden artykuł.  –
Potrząsnęłam głową. – Nie  mam ochoty nawet  mówić o tym.  Mam jej
kompletnie dość.
    – Skoro  Marlee  została  wyrzucona,  to  znaczy,  że  on  na razie  nie
odeśle nikogo do domu, tak?
    Wzruszyłam  ramionami.  Wiedziałam,  że  ludzie  czekali  na
zawężenie  grupy  kandydatek,  a to,  co  stało  się  z Marlee,  było  bardziej
dramatyczne, niż ktokolwiek by się mógł spodziewać.
    – Hej. – Aspen zaryzykował i dotknął mnie, chociaż przez szeroko
otwarte drzwi wlewało się światło z korytarza.
    – Wszystko będzie dobrze.
    – Wiem, ale tęsknię za nią. I czuję się zagubiona.
    – Z jakiego powodu?
    – Tak w ogóle. Nie wiem, co ja tutaj robię, kim jestem. Wydawało
mi się, że wiem… Ale teraz nawet nie umiem tego wyjaśnić. – To był
ostatnio mój stały problem. Każda myśl pojawiająca się w mojej głowie
była oderwana od pozostałych, nie potrafiłam ułożyć ich w żaden ciąg.
    – Wiesz,  kim  jesteś,  Mer.  Nie  pozwól  im,  żeby  cię  zmienili.  –
W jego  głosie  brzmiało  takie  zdecydowanie,  że  na  minutę  mu
uwierzyłam. Nie dlatego, że znalazłam jakieś odpowiedzi, ale dlatego, że
miałam  Aspena.  Gdybym  kiedykolwiek  zapomniała,  kim  jestem,
wiedziałam, że on pomoże mi się odnaleźć.
    – Czy mogę cię o coś zapytać?
    Aspen skinął głową.
    – Wiem,  że  to  zabrzmi  dziwnie,  ale  gdyby  bycie  księżniczką  nie
oznaczało,  że  muszę  za  kogoś  wychodzić,  gdyby  to  było  po  prostu
stanowisko, na które ktoś by mnie wybrał, to czy myślisz, że bym się do
tego nadawała?
    Aspen  na  moment  szerzej  otwarł  zielone  oczy,  zastanawiając  się
nad  tym  niesłychanym  pytaniem.  Musiałam  przyznać,  że  uczciwie
przemyślał swoją odpowiedź.
    – Przykro mi, Mer, ale nie. Nie potrafiłabyś być tak wyrachowana
jak oni. – Widziałam, że przykro mu z powodu tej odpowiedzi, ale nie
czułam  się  dotknięta  jego  przekonaniem,  że  nie  nadaję  się  na
księżniczkę. Byłam tylko trochę zaskoczona jego argumentem.
    – Wyrachowana? Jak to?
    Aspen westchnął.
    – Mer,  ja  wszędzie  chodzę  i słyszę  wiele  różnych  rzeczy.  Na
Południu,  gdzie  największy  procent  społeczeństwa  stanowią  niższe
klasy, jest bardzo niespokojnie. Starsi gwardziści mówili mi, że tamtejsi
ludzie nigdy nie zgadzali się do końca z metodami Gregory’ego Illéi i od
dawna  na  tamtym  obszarze  bywały  różne  problemy.  Plotki  głoszą,  że
właśnie  dlatego  król  wybrał  obecną  królową,  ponieważ  pochodziła
z Południa i to na pewien  czas  uspokoiło nastroje. Ale  najwyraźniej to
już przeszłość.
    Znowu  pomyślałam  o pamiętniku,  ale  jednak  nie  wspomniałam
o nim ani słowem.
    – To nie tłumaczy, dlaczego mówiłeś o wyrachowaniu.
    Aspen zawahał się.
    – Kilka  dni  temu,  przed  całym  tym  balem  halloweenowym,
zostałem przydzielony do ochrony jednego z gabinetów. Słyszałem, jak
zgromadzeni  tam  rozmawiali  o tym,  że  na  Południu  buntownicy  mają
wielu sympatyków. Kazano mi zanieść listy do biura pocztowego, ponad
trzysta listów, Ami. Trzysta rodzin zostało zdegradowanych do niższej
klasy za to, że nie doniosły o czymś albo pomogły komuś, kogo pałac
uznał za niebezpiecznego.
    Syknęłam przez zęby.
    – Wiem, trudno to sobie wyobrazić, prawda? A gdybyś to była ty
i umiała  tylko  grać  na  fortepianie?  Nagle  zaczęto  by  oczekiwać,  że
potrafisz  robić  inwentaryzację  w magazynie.  Musiałabyś  szukać  sobie
innego zajęcia. Przesłanie w tym przypadku jest oczywiste.
    Skinęłam głową.
    – Czy myślisz… Czy Maxon o tym wiedział?
    – Myślę,  że  musiał  o tym  wiedzieć.  Ostatecznie,  niedługo  ma
przejąć rządy.
    W głębi serca nie chciałam wierzyć, by Maxon zgadzał się z taką
decyzją,  ale  wydawało  się  prawdopodobne,  że  musiał  o niej  wiedzieć.
Oczekiwano, że w przyszłości będzie robił to samo.
    Czy ja potrafiłabym podejmować takie decyzje?
    – Nie  mów  o tym  nikomu,  dobrze?  Tego  rodzaju  niedyskrecja
może mnie kosztować stanowisko – ostrzegł mnie Aspen.
    – Oczywiście, już o niczym nie pamiętam.
    Aspen uśmiechnął się.
    – Tęsknię za byciem z tobą, z dala od tego wszystkiego. Tęsknię za
naszymi dawnymi problemami.
    Roześmiałam się.
    – Wiem,  co  masz  na  myśli.  Wykradanie  się  przez  okno  było
znacznie łatwiejsze niż skradanie się po pałacu.
    – A oszczędzanie jednocentówki, żeby ci ją dać, było lepsze niż nie
mieć niczego, co można ci dać. – Aspen postukał palcem w stojący przy
łóżku słoik, zawierający kiedyś mnóstwo jednocentówek, które mi dawał
w zamian za piosenki śpiewane w domku na drzewie, ponieważ uważał,
że  zasługiwałam  na  wynagrodzenie.  –  Aż  do  tego  dnia  przed  twoim
wyjazdem nie miałem pojęcia, że chowałaś je wszystkie.
    – Oczywiście, że je chowałam! Kiedy cię nie widziałam, tylko one
mi  zostawały.  Czasem  wysypywałam  je  na  łóżko,  zagłębiałam  w nich
palce, tylko po to, żeby je zaraz pozbierać. Miło było mieć coś, czego
dotykałeś.  –  Nasze oczy  się  spotkały  i cały  świat  nagle  stał  się  bardzo
odległy. Cudownie było znaleźć się znowu w tej przestrzeni, jaką Aspen
i ja stworzyliśmy dla siebie całe lata temu. – Co z nimi zrobiłeś?
    Przy  naszym  rozstaniu  byłam  na  niego  tak  wściekła,  że  oddałam
mu wszystkie  monety  – wszystkie z wyjątkiem jednej, która przykleiła
się do dna słoika.
    Aspen uśmiechnął się.
    – Czekają w domu.
    – Na co?
    Jego oczy zalśniły.
    – Nie mogę ci powiedzieć.
    Westchnęłam, ale mimo woli się uśmiechnęłam.
    – Proszę  bardzo,  masz  prawo  do  swoich  tajemnic.  I nie  przejmuj
się  tym,  że  nie  masz  mi  co  dać.  Jestem  szczęśliwa,  że  tu  jesteś,  że
mogliśmy naprawić tyle rzeczy, chociaż nie jest już tak jak dawniej.
    Widziałam wyraźnie, że Aspenowi to nie wystarczało. Sięgnął do
rękawa munduru i oderwał jeden złoty guzik.
    – Naprawdę  nie  mam  niczego,  ale  możesz  zatrzymać  to  –  coś,
czego  dotknąłem  –  żeby  myśleć  o mnie,  kiedy  tylko  będziesz  chciała.
Pamiętaj, że ja także zawsze myślę o tobie.
    Chociaż to było niemądre, miałam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę.
Trudno  było  uniknąć  porównywania  Aspena  do  Maxona.  Nawet  teraz,
kiedy myśl o tym, że będę musiała wybrać jednego z nich, wydawała się
bardzo odległa, porównywałam ich pod każdym względem.
    Maxonowi  z łatwością  przychodziło  obsypywanie  mnie
prezentami,  odtworzył  nawet  dla  mnie  zapomniane  święto  i pilnował,
żebym  dostawała  wszystko  to,  co  najlepsze  –  ponieważ  miał  do
dyspozycji  cały  świat.  Aspen  za  to  dawał  mi  bezcenne  wykradzione
chwile i najdrobniejsze pamiątki, które mogły nas połączyć, a ja miałam
wrażenie, że jego prezenty są o wiele więcej warte.
    Przypomniałam sobie w tym momencie, że Aspen zawsze taki był.
Poświęcał  dla  mnie  sen,  ryzykował  dla  mnie  złapanie  po  godzinie
policyjnej,  zbierał  dla  mnie  jednocentówki.  Szczodrość  Aspena  była
trudniejsza  do  zauważenia, ponieważ  nie stać  go było  na tak wylewne
gesty,  jak  prezenty  Maxona,  ale  w jego  drobnych  darach  kryło  się
o wiele więcej serca.
    Pociągnęłam nosem, powstrzymując łzy.
    – Nie wiem, co mam teraz zrobić. Mam wrażenie, że niczego nie
potrafię. Ja… ja nie zapomniałam o tobie, wiesz? Dalej tu jesteś.
    Położyłam  rękę  na  piersiach,  po  części  dlatego,  żeby  pokazać
Aspenowi,  co  mam  na  myśli,  a po  części  dlatego,  żeby  ukoić  dziwną
tęsknotę, jaka mnie ogarnęła. Aspen zrozumiał natychmiast.
    – To mi wystarczy.

ROZDZIAŁ 14


  Następnego  dnia  przy  śniadaniu  obserwowałam  ukradkiem
Maxona. Zastanawiałam się, ile wiedział o ludziach, którzy na Południu
zostali zdegradowani do niższych klas. Maxon tylko raz spojrzał w moją
stronę, ale miałam wrażenie, że nie patrzy na mnie, lecz gdzieś obok.
    Kiedy  zaczynałam  czuć  się  źle,  dotykałam  guzika  Aspena,  przez
który  przewlekłam  kawałek  wstążki,  robiąc  z niego  bransoletkę.
Wiedziałam, że on pomoże mi to wytrzymać.
    Pod  koniec  posiłku  król  wstał,  a my  przerwałyśmy  rozmowy
i popatrzyłyśmy na niego.
    – Ponieważ  zostało  pań  już  tylko  kilka,  uznałem,  że
z przyjemnością spotkam się z wami na podwieczorku przed jutrzejszym
nagraniem Biuletynu. Ponieważ jedna z was nie – długo zostanie naszą
synową,  królowa  i ja  chcielibyśmy  mieć  więcej  okazji,  żeby  z wami
porozmawiać i lepiej was poznać.
    Poczułam  lekkie  zdenerwowanie.  Sympatia  dla  królowej  to  było
jedno,  ale  nie  byłam  pewna,  co  myślę  o królu.  Pozostałe  dziewczęta
wpatrywały się w niego z nadzieją, a ja upiłam łyk soku.
    – Zapraszam  panie  na  godzinę  przed  Biuletynem  do  saloniku  na
parterze.  Jeśli  nie  wiedzą  panie,  gdzie  to  jest,  proszę  się  nie  obawiać.
Zostawimy otwarte drzwi, a w środku będzie grała muzyka. Usłyszą nas
panie  z daleka.  –  Król  uśmiechnął  się,  a dziewczęta  grzecznie  się
roześmiały.
    Niedługo  potem  kandydatki  zaczęły  się  kierować  do  Komnaty
Dam. Westchnęłam – czasem ta sala, chociaż tak ogromna, sprawiała, że
zaczynałam się czuć klaustrofobicznie. Zwykle starałam się rozmawiać
z innymi  lub  wykorzystywałam  ten  czas  na  czytanie,  ale  dzisiaj
zamierzałam  spędzić  ten  dzień  w stylu  Celeste  –  usiąść  przed
telewizorem i przestać myśleć o otoczeniu.
    Okazało się, że łatwiej powiedzieć niż zrobić. Dziewczęta dzisiaj
były wyjątkowo rozmowne.
    – Ciekawe,  czego  król  chciałby  się  o nas  dowiedzieć  –
zastanawiała się Kriss.
    – Musimy  tylko  pamiętać  wszystko  to,  czego  Silvia  nas  uczyła
o dobrych manierach – zauważyła Elise.
    – Mam  nadzieję,  że  moje  pokojówki  przygotują  mi  na  jutro
odpowiednią suknię. Nie chciałabym przechodzić przez coś podobnego,
jak  przed  balem  halloweenowym.  Czasem  są  okropnie  roztrzepane  –
oznajmiła Celeste obrażonym tonem.
    – Chciałabym,  żeby  król  zapuścił  brodę  –  powiedziała  Natalie
z nadzieją w głosie. Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam, że gładzi
dłonią niewidzialny zarost. – Myślę, że doskonale by z nią wyglądał.
    – Owszem,  to  możliwe  –  przyznała  wspaniałomyślnie  Kriss
i zmieniła temat.
    Potrząsnęłam  głową  i spróbowałam  się  skoncentrować  na
absurdalnym  programie  rozrywkowym  w telewizji,  ale  niezależnie  od
tego,  jak  bardzo  bym  się  nie  starała,  nie  potrafiłam  przestać  słuchać
pozostałych dziewcząt.
    W porze  lunchu  byłam  już  kłębkiem  nerwów.  Co  król  miał  do
powiedzenia  mnie  –  dziewczynie  z najniższej  klasy,  pozostałej  jeszcze
w Eliminacjach?  O czym  zamierzał  rozmawiać  z osobą,  po  której
niczego dobrego się nie spodziewał?
    ***

    Król Clarkson miał rację. Usłyszałam dźwięki fortepianu na długo,
zanim  udało  mi  się  znaleźć  salonik.  Pianista  był  naprawdę  dobry,  bez
wątpienia lepszy ode mnie.
    Zawahałam  się  przed  wejściem  do  środka.  Postanowiłam  czekać,
zanim  coś  powiem,  i naprawdę  zastanawiać  się  nad  swoimi  słowami.
Uświadomiłam  sobie,  że  chciałabym  udowodnić  królowi,  że  się  mylił.
Chciałam  udowodnić,  że  autor  tamtego  artykułu  też  był  w błędzie.
Nawet  gdybym  miała  przegrać,  nie  chciałam  wracać  do  domu
z poczuciem  porażki.  Byłam  zaskoczona,  jak  ważne  mi  się  to  nagle
wydało.
    Weszłam  do  środka  i od  razu  zauważyłam  Maxona.  Stał  pod
przeciwległą  ścianą,  pił  herbatę  i rozmawiał  z Gavrilem  Fadaye’em,
który trzymał kieliszek wina. Maxon nagle stracił całe zainteresowanie
rozmówcą – widziałam, że obejrzał mnie od stóp do głów, a jego usta na
moment ułożyły się w kształt litery O.
    Odwróciłam  głowę  i zarumieniłam  się,  przechodząc  na  bok.
Zaryzykowałam  rzucenie  jeszcze  jednego  spojrzenia  w jego  stronę
i zobaczyłam, że cały czas mnie obserwuje. Trudno mi było zachować
jasność myślenia, kiedy patrzył na mnie w taki sposób.
    Król Clarkson rozmawiał w rogu sali z Natalie, a królowa Amberly
siedziała w drugim rogu w towarzystwie Celeste. Elise piła herbatę, zaś
Kriss spacerowała po sali. Patrzyłam, jak mija Maxona i Gavrila, witając
tego ostatniego życzliwym uśmiechem. Powiedziała coś, co sprawiło, że
obaj się roześmiali, i poszła dalej, oglądając się przez ramię na Maxona.
    Później zbliżyła się do mnie.
    – Spóźniłaś się! – skarciła mnie żartobliwie.
    – Troszeczkę się denerwowałam.
    – Wiesz,  naprawdę  nie  ma  się  czym  martwić.  To  było  całkiem
przyjemne doświadczenie.
    – Już skończyliście?
    Skoro król porozmawiał już z co najmniej dwiema dziewczętami,
to  znaczyło,  że  miałam  jeszcze  mniej  czasu,  niż  myślałam,  żeby
przygotować się psychicznie.
    – Tak. Usiądź ze mną, możemy napić się herbaty, kiedy będziesz
czekać na swoją kolej.
    Kriss  pociągnęła  mnie  do  stolika,  przy  którym  natychmiast
pojawiła  się  pokojówka,  stawiając  przed  nami  herbatę,  mleko
i cukiernicę.
    – O co cię pytał? – zainteresowałam się.
    – To była bardzo niezobowiązująca rozmowa. Nie wydaje mi się,
żeby  próbował  się  dowiedzieć  czegoś  konkretnego,  raczej  starał  się
wybadać,  jaki  mam  charakter.  Udało  mi  się  go  rozśmieszyć!  –
pochwaliła  się  Kriss.  –  Poszło  bardzo  dobrze.  A ty  masz  wrodzone
poczucie  humoru,  więc  po  prostu  rozmawiaj  z nim  tak  samo  jak
z każdym, a wszystko będzie dobrze.
    Skinęłam głową i podniosłam filiżankę do ust. Słowa Kriss trochę
mnie uspokoiły. Może król po prostu dostosowywał swoje zachowanie
do  okoliczności?  Kiedy  chodziło  o zagrożenia  dla  kraju,  musiał
okazywać  chłodne  zdecydowanie,  działać  szybko  i skutecznie.  Teraz
jednak  był  na  podwieczorku  z gromadką  dziewcząt,  więc  nie  miał
powodów, żeby się tak wobec nas zachowywać.
    Królowa  zostawiła  Celeste  i rozmawiała  teraz  cicho  z Natalie,
która  wpatrywała  się  w nią  z nieskrywanym  uwielbieniem.  Dawniej
marzycielska  natura  Natalie  trochę  mnie  irytowała,  ale  teraz  jej
bezpośredniość wydawała mi się odświeżająca.
    Wypiłam jeszcze łyk herbaty. Król Clarkson podszedł do Celeste,
która  przywitała  go  uwodzicielskim  uśmiechem.  To  było  trochę
obrzydliwe, czy ta dziewczyna nie uznawała żadnych ograniczeń?
    Kriss pochyliła się, żeby dotknąć mojej sukni.
    – Ten  materiał  jest  niesamowity.  Z tymi  swoimi  włosami
wyglądasz jak zachód słońca.
    – Dziękuję  –  odparłam,  mrugając.  Światło  odbijające  się  od  jej
srebrnego  naszyjnika  na  moment  mnie  oślepiło.  –  Moje  pokojówki  są
bardzo utalentowane.
    – Niezwykle!  Bardzo  lubię  moje  pokojówki,  ale  jeśli  zostanę
księżniczką, na pewno zaraz wezmę sobie twoje!
    Roześmiała  się,  być  może  uważając  to  za  żart,  a być  może  nie.
Choć nie spodobała mi się myśl o moich pokojówkach obrębiających jej
suknie, mimo to zmusiłam się do uśmiechu.
    – Co was tak rozbawiło? – zapytał Maxon, podchodząc do nas.
    – A,  takie  babskie  rozmowy  –  odparła  zalotnie  Kriss.  Tego
wieczora wyraźnie rozkwitła. – Staram się uspokoić Ami, denerwuje się
przed rozmową z twoim ojcem.
    Bardzo dziękuję, Kriss.
    – Nie  musisz  się  o nic  martwić,  zachowuj  się  naturalnie.
Wyglądasz fantastycznie. – Maxon obdarzył mnie ciepłym uśmiechem.
Wyraźnie starał się na nowo nawiązać ze mną nić porozumienia.
    – To  samo  jej  mówiłam!  –  oznajmiła  Kriss.  Wymienili  szybkie
spojrzenia, a ja odniosłam wrażenie, że doskonale się rozumieli. To było
dziwne.
    – W takim  razie  zostawię  was  i wasze  babskie  rozmowy.  Do
widzenia  paniom.  –  Maxon  skłonił  się  nam  obu  i podszedł  do  swojej
matki, żeby dotrzymać jej towarzystwa.
    Kriss westchnęła, patrząc za nim.
    – Jest naprawdę niezwykły.
    Uśmiechnęła się do mnie i poszła porozmawiać z Gavrilem.
    Obserwowałam  skomplikowany  taniec  odbywający  się  na  sali,
ludzi  podchodzących  do  siebie,  żeby  chwilę  porozmawiać
i rozdzielających  się,  by  znaleźć  nowych  partnerów.  Byłam  nawet
szczęśliwa, że Elise dołączyła w pewnym momencie do mnie, nawet jeśli
prawie się nie odzywała.
    – Miłe  panie,  czas  nas  goni  –  zawołał  król.  –  Musimy  iść  na
nagranie.
    Popatrzyłam na zegar i zobaczyłam, że miał rację. Mieliśmy około
dziesięciu minut, żeby przejść na plan i przygotować się.
    Najwyraźniej  nie  miało  znaczenia,  co  myślałam  o zostawaniu
księżniczką ani co myślałam o Maxonie, ani co myślałam w ogóle. Król
najwyraźniej uznał mnie za tak mało prawdopodobną kandydatkę, że nie
zawracał sobie nawet głowy rozmową ze mną. Zostałam pominięta, być
może specjalnie, i nikt nawet tego nie zauważył.
    Trzymałam się jakoś w czasie Biuletynu, zdołałam nawet odprawić
potem pokojówki, ale kiedy zostałam sama, rozpłakałam się.
    Nie byłam pewna, jak zamierzałam się wytłumaczyć z moich łez,
gdyby  Maxon  zapukał,  ale  okazało  się,  że  to  nie  ma  znaczenia.  Nie
przyszedł tego wieczora, a ja nie potrafiłam przestać się zastanawiać nad
tym, którą z dziewcząt zaszczycił swoim towarzystwem.

ROZDZIAŁ 15


  Moje  pokojówki  były  naprawdę  wyjątkowe.  Nie  pytały  mnie
o podpuchnięte oczy ani o ślady łez na poduszce, pomogły mi tylko się
przygotować.  Pozwoliłam,  żeby  się  mną  zajmowały,  wdzięczna  za  ich
troskę. Były cudowne. Czy zachowywałyby się tak samo wobec Kriss,
gdyby udało jej się wygrać i zabrać je do siebie?
    Patrzyłam  na  nie,  zastanawiając  się  nad  tym,  i z zaskoczeniem
zauważyłam  między  nimi  jakiś  rozdźwięk.  Mary  zachowywała  się  jak
zwykle,  może  tylko  była  trochę  zatroskana,  ale  Anne  i Lucy  unikały
kontaktu  wzrokowego  i nie  rozmawiały,  jeśli  to  nie  było  absolutnie
konieczne.
    Trudno mi było zgadywać, co się wydarzyło, nie wiedziałam też,
czy  wypada  mi  o to  pytać.  One  nigdy  nie  dopytywały  o przyczyny
mojego  smutku  lub  złości,  więc  chyba  powinnam  zastosować  tę  samą
zasadę w stosunku do nich.
    Starałam się nie przejmować tą ciszą, a one uczesały mnie i ubrały
przed długim dniem w Komnacie Dam. Marzyłam o tym, żeby założyć
którąś  parę  ślicznych  spodni,  podarowanych  mi  przez  Maxona  do
noszenia w soboty, ale uznałam, że to nie byłby właściwy moment. Jeśli
przegrywałam, chciałam wyglądać jak dama i przynajmniej pokazać, że
się staram.
    Kiedy  weszłam  do  Komnaty  Dam,  gotowa  na  kolejny  dzień
z książkami  i herbatą, pozostałe  dziewczęta  rozmawiały  o wczorajszym
dniu. To znaczy wszystkie z wyjątkiem Celeste, na którą czekały nowe
plotkarskie  czasopisma.  Zastanawiałam  się,  czy  w tym,  które  trzyma
w ręku, jest coś o mnie.
    Kiedy rozważałam, czy nie spróbować ich pożyczyć, weszła Silvia,
niosąc gruby plik papierów. Cudownie – dodatkowa robota.
    – Dzień dobry, miłe panie! – zawołała Silvia. – Wiem, że w soboty
zwykle przyjmujecie gości, ale dzisiaj jej wysokość i ja mamy dla was
specjalne zadanie.
    – Właśnie  –  oznajmiła  królowa, podchodząc  do  niej.  –  Wiem,  że
zostało  niewiele  czasu,  ale  w najbliższym  tygodniu  będziemy  mieć
gości. Przyjechali obejrzeć nasz kraj i odwiedzą pałac, żeby was poznać.
    – Jak wiecie, zazwyczaj królowa organizuje wszystko, co związane
z wizytami ważnych gości. Pamiętacie piękne przyjęcie, które wydała na
cześć naszych przyjaciół z Norwego-Szwecji. – Silvia skłoniła się lekko
królowej, która uśmiechnęła się skromnie. – Jednakże goście z Federacji
Niemieckiej  oraz  Włoch  są  jeszcze  ważniejsi  od  norwego-szwedzkiej
rodziny królewskiej. Uznałyśmy, że ich wizyta będzie dla was doskonałą
okazją do sprawdzenia swoich umiejętności, szczególnie że ostatnio tyle
czasu poświęcamy dyplomacji.  Zostaniecie podzielone na dwa zespoły
i będziecie  miały  za  zadanie  przygotowanie  wszystkiego  na  przyjęcie
gości, w tym poczęstunku, rozrywki oraz prezentów – wyjaśniła Silvia.
    Przełknęłam ślinę, ona mówiła dalej:
    – Jest  dla  nas  niezwykle  ważne  zarówno  podtrzymywanie
przyjaznych  stosunków  dyplomatycznych,  jak  i nawiązywanie  nowych
z kolejnymi  państwami.  Otrzymacie  zarys  zasad  właściwej  etykiety
w przypadku  tych  gości,  jak  również  podręczniki  omawiające,  czego
należy  unikać  na  uroczystościach  tego  typu.  Jednak  sama  organizacja
zależy tylko od was.
    – Chciałyśmy, żebyście dostały równe szanse – dodała królowa. –
Wydaje mi się, że udało nam się to dobrze zaplanować. Celeste, Natalie
i Elise będą organizować pierwsze przyjęcie, zaś Kriss i America zajmą
się  drugim.  Ponieważ  macie  o jedną  osobę  mniej  w zespole,  będziecie
miały  o jeden  dzień  więcej.  Nasi  goście  z Federacji  Niemieckiej
przyjeżdżają  w środę,  natomiast  gości  z Włoch  będziemy  podejmować
w czwartek.
    Na  chwilę  zapadła  cisza,  a my  zastanawiałyśmy  się  nad  tym
zadaniem.
    – To znaczy, że mamy cztery dni? – pisnęła Celeste.
    – Tak – odparła Silvia. – Ale królowa zwykle zajmuje się tym sama
i zdarza się, że czasu bywa znacznie mniej.
    Wszystkie dziewczęta ogarnęła wyraźna panika.
    – Możemy dostać te materiały? – zapytała Kriss, wyciągając ręce.
Ja odruchowo zrobiłam to samo i po chwili zagłębiłyśmy się w lekturze.
    – To  będzie  trudne,  nawet  biorąc  pod  uwagę  dodatkowy  dzień  –
zauważyła Kriss.
    – Nie martw się, na pewno wygramy – zapewniłam ją.
    Roześmiała się nerwowo.
    – Jak możesz być tego taka pewna?
    – Ponieważ  nie  ma  mowy,  żebym  pozwoliła  Celeste  być  lepszą
w czymkolwiek – oznajmiłam stanowczo.
    ***

    Przeczytanie  wszystkiego  zajęło  nam  dwie  godziny,  a kolejną
spędziłyśmy  na  przyswajaniu  tych  wiadomości.  Było  niezwykle  dużo
różnych  rzeczy  do  wzięcia  pod  uwagę  i szczegółów  do  zaplanowania.
Silvia obiecała, że będzie do naszej dyspozycji, ale miałam przeczucie,
że  proszenie  jej  o pomoc  sprawi,  że  uzna  nas  za  niezdolne  do
samodzielnych działań, więc to nie wchodziło w grę.
    Samo  przygotowanie  dekoracji  okazało  się  trudnym  wyzwaniem.
Nie  mogłyśmy  wykorzystać  czerwonych  kwiatów,  ponieważ  były
kojarzone  z tajemnicami.  Nie  mogłyśmy  wykorzystać  też  żółtych,
ponieważ były kojarzone z zazdrością.
    I absolutnie  nic  nie  mogło  być  fioletowe,  ponieważ  uważano,  że
ten kolor jest pechowy.
    Wino, jedzenie i wszystko inne musiały być wystawne. Luksus nie
był  traktowany  jak  popisywanie  się,  tylko  jak  pokazanie  wartości
naszego kraju. Gdyby przyjęcie nie okazało się dostatecznie eleganckie,
goście  mogliby  wyjechać  niezadowoleni  i bez  najmniejszej  ochoty,  by
spotykać  się  z nami  w przyszłości.  Poza  tym  różne  rzeczy,  których  się
uczyłyśmy  wcześniej  –  konwersacja,  etykieta  przy  stole  i tak  dalej  –
musiały zostać dostosowane do kultury, o której Kriss i ja wiedziałyśmy
tylko tyle, ile zawierały przekazane nam materiały.
    To wszystko było po prostu przytłaczające.
    Spędziłyśmy  cały  dzień,  robiąc  notatki  i rozważając  różne
pomysły,  podczas  gdy  pozostałe  dziewczęta  robiły  to  samo  przy  stole
obok.  Późnym  popołudniem  zaczęłyśmy  wszystkie  narzekać
i zastanawiać się, która z nas jest w gorszej sytuacji, i po chwili zrobiło
się to wręcz zabawne.
    – Wy dwie macie przynajmniej dodatkowy dzień na przygotowania
– zauważyła Elise.
    – Ale  Illéa  ma  już  traktat  sojuszniczy  z Federacją  Niemiecką.
Włosi mogą uznać, że to, co zrobimy, jest okropne! – martwiła się Kriss.
    – Wiecie,  że  na  nasze  przyjęcie  musimy  założyć  suknie
w ciemnych  kolorach?  –  narzekała  Celeste.  –  To  będzie  strasznie,
sztywna impreza.
    – Pewnie  i tak  nie  chciałybyśmy  być  za  bardzo  wyluzowane.  –
Natalie  udała,  że  chwieje  się  bezwładnie  i roześmiała  się  z własnego
żartu. Uśmiechnęłam się i włączyłam do rozmowy.
    – No  cóż,  nasze  przyjęcie  ma  być  wyjątkowo  pełne  przepychu.
Musimy  wszystkie  założyć  najlepszą  biżuterię  –  poinformowałam
pozostałe  dziewczęta.  –  Musimy  zrobić  dobre  pierwsze  wrażenie,
a wygląd jest niezwykle ważny.
    – Całe szczęście, że przynajmniej na jednym z tych głupich przyjęć
będę mogła dobrze wyglądać – westchnęła Celeste, potrząsając głową.
    Ostatecznie  stało  się  jasne,  że  żadnej  z nas  nie  będzie  łatwo.  Po
tym,  co  stało  się  z Marlee,  i po  tym,  jak  zostałam  praktycznie
zlekceważona  przez  króla,  poczułam  się  zaskakująco  lepiej  na  myśl
o tym,  że  wszystkie  jesteśmy  równie  nieszczęśliwe.  Skłamałabym
jednak,  gdybym  nie  przyznała,  że  pod  koniec  dnia  ogarnęła  nas
prawdziwa  paranoja.  Nabrałam  przekonania,  że  pozostała  trójka  –
Celeste  w szczególności  –  może  spróbować  w jakiś  sposób  sabotować
nasze przyjęcie.
    – Na  ile  lojalne  są  twoje  pokojówki?  –  zapytałam  Kriss  przy
obiedzie.
    – Bardzo, a dlaczego pytasz?
    – Zastanawiam  się,  czy  nie  powinnyśmy  przechowywać  części
rzeczy w naszych pokojach, a nie w sali ogólnej. Wiesz, żeby pozostałe
nie  podpatrzyły  naszych  pomysłów.  –  To  było  tylko  częściowe
kłamstwo.
    Kriss skinęła głową.
    – To  dobry  pomysł, szczególnie  że  nasze  przyjęcie będzie drugie
z kolei i mogłoby wyglądać, jakbyśmy skopiowały ich pomysły.
    – Właśnie.
    – Jesteś niezwykle inteligentna, Ami. Nic dziwnego, że Maxon tak
bardzo cię lubił – oznajmiła Kriss i wróciła do jedzenia.
    Zauważyłam, że mimochodem użyła czasu przeszłego. Być  może
wtedy,  kiedy  ja  się  martwiłam,  czy  jestem  dość  dobra,  by  zostać
księżniczką, i jednocześnie nie byłam pewna, czy w ogóle chcę nią być,
Maxon zdążył o mnie całkowicie zapomnieć.
    Przekonywałam  się,  że  Kriss  stara  się  tylko  podbudować  własną
pewność siebie w kwestii Maxona. Przecież od ukarania Marlee minęło
dopiero kilka dni, co takiego mogła wiedzieć Kriss?
    Przenikliwe  wycie  syreny  alarmowej  wyrwało  mnie  ze  snu.  Ten
dźwięk był tak obcy, że trudno mi było zrozumieć, co się w ogóle dzieje.
Wiedziałam  tylko,  że  serce  tłucze  mi  się  w piersi  z powodu  nagłego
przypływu adrenaliny.
    Sekundę później drzwi mojego pokoju otwarły się gwałtownie i do
środka wbiegł gwardzista.
    – Szlag, szlag, szlag! – powtarzał.
    – Co  znowu?  –  zapytałam,  nadal  jeszcze  zaspana,  kiedy  do  mnie
podbiegł.
    – Wstawaj, Mer! – polecił, a ja zrobiłam to natychmiast.
    – Gdzie są twoje przeklęte buty?
    Buty?  Czyli  miałam  dokądś  iść.  Dopiero  wtedy  zrozumiałam,  co
oznacza  ten  dźwięk.  Maxon  mówił  mi  kiedyś,  że  w pałacu  był
zamontowany  alarm  mający  ostrzegać  w razie  pojawienia  się
buntowników,  ale  został  zniszczony  podczas  jednego  z niedawnych
ataków. Najwidoczniej w końcu go naprawiono.
    – Tutaj  –  powiedziałam, wsuwając  stopy w pantofle.  –  Potrzebny
mi  jeszcze  szlafrok  –  wskazałam  drugi  koniec  łóżka,  a Aspen
natychmiast  złapał  szlafrok  i zaczął  się  siłować  z guzikami.  –  Daj
spokój, wezmę go na rękę.
    – Pospiesz się – ponaglił mnie. – Nie wiem, jak blisko mogą być.
    Skinęłam  głową  i podeszłam  do  drzwi.  Aspen  trzymał  dłoń  na
moich plecach, a zanim zdążyłam  wyjść na korytarz, przyciągnął  mnie
do siebie i pocałował, głęboko i gwałtownie. Przez długą chwilę trzymał
dłoń  na  mojej  głowie  i nie  odrywał  warg  od  moich  ust.  Potem,  jakby
zapomniał o grożącym nam niebezpieczeństwie, przyciągnął mnie drugą
ręką  w talii  i pocałował  jeszcze  mocniej.  Minęło  wiele  czasu,  odkąd
całował  mnie  w taki  sposób  –  moje  niestałe  serce  i obawa  przed
zdemaskowaniem sprawiały, że nie mieliśmy powodów ani okazji. Ale
teraz czułam jego gorączkową niecierpliwość. Gdyby coś potoczyło się
źle, to mógł być nasz ostatni pocałunek.
    Chciał, żebyśmy oboje go zapamiętali.
    Odsunęliśmy się i przez króciutki moment popatrzyliśmy na siebie,
a potem Aspen położył mi rękę na ramieniu i popchnął mnie w kierunku
drzwi.
    – No już, uciekaj.
    Pobiegłam  do  tajnego  przejścia  na  końcu  korytarza.  Zanim
nacisnęłam  ścianę,  obejrzałam  się  i zauważyłam  plecy  Aspena,
znikającego za rogiem.
    Nie pozostawało mi nic poza ucieczką, więc to właśnie zrobiłam.
Tak  szybko,  jak  tylko  mogłam,  zbiegłam  po  stromych  i ciemnych
schodach,  prowadzących  do  schronu  przeznaczonego  dla  rodziny
królewskiej.
    Maxon  powiedział  mi  kiedyś,  że  są  dwie  frakcje  buntowników  –
z Północy i z Południa. Ci z Północy byli uciążliwi, ale to Południowcy
stanowili śmiertelne zagrożenie. Miałam nadzieję, że ci, przed którymi
uciekam, są bardziej zainteresowani sianiem chaosu niż zabijaniem.
    W miarę  jak  schodziłam  coraz  niżej,  zaczęło  mi  się  robić  zimno.
Zastanawiałam  się  nad  narzuceniem  szlafroka,  ale  nie  chciałam  się
o niego  potknąć.  Poczułam  się  pewniej,  kiedy  ujrzałam  przed  sobą
światła schronu. Przeskoczyłam ostatni stopień i zobaczyłam, że wśród
gwardzistów stoi też Maxon. Mimo późnej pory miał na sobie spodnie
od garnituru i koszulę, lekko wymięte, ale wciąż eleganckie.
    – Jestem  ostatnia?  –  zapytałam,  zakładając  szlafrok  i podchodząc
do niego.
    – Nie – odpowiedział. – Nie ma jeszcze Kriss. Ani Elise.
    Obejrzałam  się  za  siebie,  w ciemny  korytarz,  który  wydawał  się
ciągnąć  w nieskończoność.  Widziałam  zarysy  trzech  czy  czterech
rzędów  schodów,  rozchodzących  się  stąd  do  tajnych  przejść  w pałacu.
Wszystkie były puste.
    Jeśli Maxon  mówił  prawdę,  jego uczucia wobec Kriss i Elise nie
były  zbyt  gorące,  ale  teraz  w jego  oczach  malowało  się  głębokie
zaniepokojenie.  Potarł  skronie  i przekrzywił  głowę,  jakby  dzięki  temu
miał  zacząć  lepiej  widzieć  w ciemnościach.  Oboje  obserwowaliśmy
schody,  podczas  gdy  gwardziści  kręcili  się  przy  drzwiach  schronu,
niecierpliwie czekając, aż będą mogli je zamknąć.
    Maxon  westchnął  nagle  i oparł  ręce  na  biodrach,  a potem,  bez
żadnego ostrzeżenia, objął mnie.
    – Wiem,  że  pewnie  dalej  jesteś  na  mnie  zła  i rozumiem  to.  Ale
cieszę się, że jesteś bezpieczna.
    Maxon  nie  dotknął  mnie  od  balu  halloweenowego.  Od  tamtego
czasu minął niecały tydzień, ale z jakichś powodów wydawało mi się to
całą  wiecznością.  Może  dlatego,  że  tak  wiele  wydarzyło  się  tamtego
wieczora i jeszcze więcej działo się od tamtej pory?
    – Ja też się cieszę, że jesteś bezpieczny.
    Przycisnął mnie mocniej i nagle westchnął gwałtownie.
    – Elise!
    Odwróciłam  się  i zobaczyłam  jej  szczupłą  sylwetkę  na  schodach.
Gdzie się podziała Kriss?
    – Powinnaś  iść  do  środka  –  napomniał  mnie  łagodnie  Maxon.  –
Silvia na was czeka.
    – Porozmawiamy niedługo.
    Uśmiechnął się blado, ale z nadzieją, i skinął głową. Weszłam do
schronu tuż przed Elise. Kiedy podeszła bliżej, zobaczyłam, że płacze,
więc objęłam ją ramieniem, a ona zrobiła to samo, wyraźnie potrzebując
jakiegoś towarzystwa.
    – Gdzie byłaś? – zapytałam.
    – Moja  pokojówka  chyba  źle  się  czuła,  strasznie  powoli  mi  się
pomagała szykować. Poza tym ten alarm tak mnie przeraził, że w ogóle
zapomniałam, dokąd mam iść. Macałam chyba ze cztery ściany, zanim
znalazłam przejście. – Elise potrząsnęła głową, zła na własną niewiedzę.
    – Nie  martw  się  –  powiedziałam  i uściskałam  ją.  –  Jesteś  już
bezpieczna.
    Pokiwała  głową  i spróbowała  oddychać  spokojniej. Z całej  naszej
piątki była zdecydowanie najbardziej wrażliwa.
    Kiedy  weszłyśmy  do  schronu,  zobaczyłyśmy  króla  i królową,
siedzących obok siebie, w szlafrokach i kapciach. Król miał na kolanach
cienki  plik  papierów,  jakby  zamierzał  wykorzystać  ten  czas  na
dodatkową pracę. Pokojówka masowała dłonie królowej, która, podobnie
jak jej mąż, wyglądała na głęboko zatroskaną.
    – Cóż  to,  tym  razem  przyszłaś  sama?  –  zażartowała  Silvia,
sprawiając, że zauważyłam jej obecność.
    – Nie było ich ze mną – wyjaśniłam, nagle zaczynając się martwić
o bezpieczeństwo pokojówek.
    Silvia uśmiechnęła się ciepło.
    – Jestem pewna, że nic im się nie stanie. Chodź tutaj.
    Podeszłyśmy  do  rzędu  wąskich  łóżek,  ustawionych  pod
chropowatym  murem.  Kiedy  byłam  tu  po  raz  ostatni,  personel
opiekujący  się  tym  schronem  wyraźnie  nie  przewidział,  jaki  chaos
zapanuje,  gdy  trafią  tu  wszystkie  dziewczęta  z Eliminacji.  Od  tamtej
pory  poprawili  się,  chociaż  nie  byli  całkiem  na  czasie  –  zobaczyłam
sześć łóżek.
    Celeste leżała na tym, które stało najbliżej króla i królowej, chociaż
mimo wszystko dzieliła ją od nich spora odległość. Koło niej ulokowała
się Natalie, zaplatająca cienkie pasma swoich włosów w warkoczyk.
    – Chciałabym,  żebyście  się  położyły  i spróbowały  zasnąć.  Czeka
was wszystkie trudny tydzień i nie mogę dopuścić, żebyście planowały
przyjęcia, słaniając się na nogach ze zmęczenia. – Silvia poszła w stronę
drzwi, zapewne szukając Kriss.
    Elise i ja westchnęłyśmy. Nie mogłam uwierzyć, że zmuszają nas
do  organizowania  tych  przyjęć  –  czy  to,  co  działo  się  teraz,  nie  było
dostatecznie  stresujące?  Przestałyśmy  się  obejmować  i zajęłyśmy
miejsca  na  sąsiadujących  łóżkach.  Elise  szybko  przykryła  się  kołdrą,
wyraźnie wyczerpana.
    – Elise?  –  zapytałam  cicho,  więc  spojrzała  na  mnie.  –  Gdybyś
czegoś potrzebowała, po prostu mi powiedz, dobrze?
    – Dziękuję – uśmiechnęła się.
    – Nie ma za co.
    Przewróciła  się  na  drugi  bok  i zasnęła  chyba  w kilka  sekund.
Upewniłam  się,  że  śpi,  kiedy  nie  poruszyła  się,  gdy  przy  drzwiach
zapanowało zamieszanie. Obejrzałam się i zobaczyłam, że Maxon wnosi
Kriss  do  schronu,  a obok  nich  idzie  Silvia.  Zaraz  potem  drzwi  zostały
zamknięte i zaryglowane.
    – Przewróciłam się – powiedziała Kriss do Silvii, która krzątała się
koło niej nerwowo. – Chyba nie złamałam niczego, ale okropnie mnie
boli noga w kostce.
    – Z tyłu sali są bandaże, możemy ją przynajmniej zabandażować –
oznajmił  Maxon.  Silvia  przeszła  szybko  koło  nas  w poszukiwaniu
środków opatrunkowych.
    – Natychmiast spać! – poleciła.
    Westchnęłam  i nie  byłam  jedyna.  Natalie  przyjęła  polecenie
spokojnie,  ale  Celeste  sprawiała  wrażenie  wyjątkowo  zirytowanej.
Zastanowiłam się nad sobą – jeśli zachowywałam się podobnie do niej,
powinnam  natychmiast  to  zmienić.  Chociaż  nie  miałam  wcale  ochoty,
położyłam się na łóżku i odwróciłam do ściany.
    Starałam się nie myśleć o Aspenie, który walczył gdzieś na górze,
ani  o moich  pokojówkach,  które  mogły  nie  zdążyć  do  przeznaczonego
dla nich schronu. Starałam się nie martwić nadchodzącym tygodniem ani
tym,  że  buntownicy  mogą  być  z Południa  i starają  się  teraz  zabić  jak
najwięcej ludzi, podczas kiedy my odpoczywamy.
    Nie  potrafiłam  przestać  myśleć,  ale  okazało  się  to  tak
wyczerpujące, że niedługo zasnęłam na tym zimnym i twardym łóżku.
    ***

    Nie wiem, która była godzina, kiedy się obudziłam, ale musiało ich
minąć co najmniej kilka, od kiedy zeszłam do schronu. Przewróciłam się
na drugi bok i popatrzyłam na śpiącą spokojnie Elise. Król czytał swoje
dokumenty, przerzucając je tak gwałtownie, jakby był na nie wściekły.
Królowa oparła głowę na oparciu swojego fotela i we śnie wydawała się
jeszcze piękniejsza niż zwykle.
    Natalie nadal spała, a przynajmniej tak wyglądała, ale Celeste była
przytomna,  podpierała  się  na  łokciu  i patrzyła  na  coś  po  przeciwnej
stronie schronu. W jej oczach płonęła furia, jaką zwykle rezerwowała dla
mnie. Spojrzałam w tym samym kierunku i pod ścianą zobaczyłam Kriss
i Maxona.
    Siedzieli  obok  siebie,  a on  obejmował  ją  ramieniem.  Kriss
podkulała  nogi,  jakby  starała  się  rozgrzać,  chociaż  przecież  miała  na
sobie  szlafrok.  Lewą  kostkę  miała  obandażowaną,  ale  wyraźnie  w tej
chwili  nic  ją  nie  bolało.  Rozmawiała  z Maxonem  po  cichu,  oboje  się
uśmiechali.
    Nie chciałam na to patrzeć, więc odwróciłam się do ściany.
    Kiedy  Silvia  obudziła  mnie  dotknięciem  w ramię,  Maxon  już
zniknął, podobnie jak Kriss.

ROZDZIAŁ 16


  Kiedy wyszłam na górę po schodach, którymi wczoraj wieczorem
zbiegałam do schronu, stało się całkowicie jasne,  że pałac zaatakowali
Południowcy. W krótkim korytarzyku prowadzącym do mojego pokoju
piętrzyło  się  rumowisko,  które  musiałam  ominąć,  żeby  dostać  się  do
swoich drzwi.
    Zwykle  najgorszy  bałagan  był  już  posprzątany  do  czasu,  gdy
zostawaliśmy  wypuszczeni  ze  schronu.  Tym  razem  jednak  było  tego
chyba za dużo dla personelu pałacowego, a nie chciano trzymać nas na
dole  przez  cały  dzień.  Mimo  wszystko  żałowałam,  że  sprzątacze  nie
postarali  się  bardziej  – zauważyłam  kilka  pokojówek,  zmywających
ogromne litery ze ściany korytarza.
    NADCHODZIMY

    Te  słowa  powtarzały  się  wzdłuż  całego  korytarza,  w niektórych
miejscach  wypisane  błotem,  w innych  farbą,  a w jednym  czymś,  co
mogło być krwią. Przeszły mnie ciarki, zaczęłam się zastanawiać, co to
może oznaczać.
    Kiedy tak stałam, przybiegły moje pokojówki.
    – Panienko, wszystko w porządku? – zapytała Anne.
    Zaskoczyło mnie ich nagłe pojawienie się.
    – Tak, w porządku. – Znowu popatrzyłam na słowa na ścianie.
    – Chodźmy,  panienko.  Pomożemy  się  panience  przygotować  –
nalegała Mary.
    Posłusznie poszłam z nimi, lekko oszołomiona tym, co widziałam,
i zbyt zdezorientowana, żeby zająć się czymkolwiek innym. Jak zawsze
działały sprawnie, tak jak zwykle starając się uspokoić mnie rutynowymi
czynnościami  towarzyszącymi  ubieraniu.  W ich  pewnych  ruchach  –
nawet Lucy była opanowana – kryło się coś uspokajającego.
    Kiedy byłam gotowa, przyszła inna pokojówka, żeby zaprowadzić
mnie  do  ogrodu,  gdzie  najwyraźniej  miałyśmy  pracować  dzisiaj  przed
południem.  Słońce  Angeles  pozwalało  z łatwością  zapomnieć
o potłuczonym  szkle  i złowrogich  napisach  na  ścianach.  Maxon  i król
stali  przy  wyniesionym  na  zewnątrz  stole,  w otoczeniu  doradców,
przeglądając  stosy  dokumentów  i podejmując  decyzje.  Siedząca  pod
ogrodowym  namiotem  królowa  także  była  pogrążona  w lekturze
dokumentów, wskazując jakieś szczegóły towarzyszącej jej pokojówce.
Obok niej Elise, Celeste i Natalie zajęły miejsca przy stoliku i omawiały
plany przyjęcia. Dyskutowały tak zawzięcie, że najwyraźniej całkowicie
zapomniały o okropnej nocy.
    Kriss  i ja  usiadłyśmy  z drugiej  strony  trawnika,  pod  podobnym
namiotem,  ale  nasza  praca  posuwała  się  powoli.  Trudno  mi  było
rozmawiać,  ponieważ  nie  potrafiłam  zapomnieć  widoku  jej  i Maxona
w schronie.  Patrzyłam,  jak  podkreśla  coś  w dostarczonych  nam  przez
Silvię materiałach i robi notatki na marginesie.
    – Chyba już wiem, co powinnyśmy zrobić z kwiatami – oznajmiła,
nie podnosząc głowy.
    – O, to świetnie.
    Moje  spojrzenie  pobiegło  w kierunku  Maxona,  który  starał  się
udawać  bardziej  zajętego,  niż  był  w rzeczywistości.  Każdy,  kto  by  go
obserwował, mógłby zauważyć, że król ignorował jego komentarze. Nie
rozumiałam  tego.  Jeśli  król  niepokoił  się,  czy  Maxon  będzie  dobrym
władcą, powinien nim kierować i uczyć go wszystkiego, a nie zabraniać
mu robienia czegokolwiek, żeby nie popełnił przypadkiem błędu.
    Maxon  przełożył  jakieś  kartki  i podniósł  głowę,  pochwycił  moje
spojrzenie i pomachał do mnie. Kiedy chciałam też podnieść dłoń, kątem
oka  zobaczyłam,  że  Kriss  macha  do  niego  entuzjastycznie.
Skoncentrowałam się na trzymanych papierach, starając się nie rumienić.
    – Czyż on nie jest niesamowicie przystojny? – zapytała Kriss.
    – Jest.
    – Cały  czas  wyobrażam  sobie,  jak  wyglądałyby  dzieci  z jego
włosami i moimi oczami.
    – Jak twoja kostka?
    – Trochę  boli  –  przyznała  z westchnieniem.  –  Ale  doktor  Ashlar
powiedział, że do przyjęcia powinna być już w porządku.
    – To świetnie – powiedziałam i w końcu spojrzałam na nią. – Nie
chciałybyśmy, żebyś kuśtykała, witając się z tymi Włochami. – Starałam
się, żeby to zabrzmiało życzliwie, ale widziałam, że zastanawia się, co
miałam na myśli.
    Otwarła  usta,  żeby  coś  powiedzieć,  ale  zaraz  odwróciła  głowę.
Spojrzałam w tę samą stronę i zobaczyłam, że Maxon podchodzi do stołu
z przekąskami, który przygotowali dla nas lokaje.
    – Zaraz  wracam  –  rzuciła  Kriss  i pokuśtykała  w stronę  Maxona
szybciej, niż mogłabym sądzić.
    Nie  mogłam oderwać  od nich wzroku. Celeste także  podeszła  do
stołu  i rozmawiali  cicho,  nalewając  wodę  do  szklanek  i zajadając
malutkie kanapeczki. Celeste powiedziała coś, co sprawiło, że Maxon się
roześmiał. Kriss chyba także się uśmiechnęła, ale widać było wyraźnie,
że  jest  bardzo  niezadowolona,  ponieważ  Celeste  przeszkadza  jej
w spędzaniu czasu z Maxonem, i trudno jej się w tej sytuacji naprawdę
dobrze bawić.
    W tym  momencie  byłam  niemal  wdzięczna  losowi  za  Celeste.
Nawet jeśli irytowała  mnie z tysiąca różnych powodów, absolutnie  nie
dawała  się  nikomu  onieśmielić.  Czasem  mnie  też  przydałaby  się  taka
umiejętność.
    Król rzucił coś donośnie do swoich doradców, a ja odwróciłam się
w jego stronę. Nie usłyszałam, co powiedział, ale w jego głosie brzmiała
irytacja. Poza nim zauważyłam robiącego obchód Aspena.
    Spojrzał  na  mnie  przelotnie  i zaryzykował  szybkie  mrugnięcie.
Wiedziałam,  że  chciał  mnie  pocieszyć,  i trochę  mu  się  to  udało.  Cały
czas  zastanawiałam  się,  przez  co  musiał  przechodzić  ostatniej  nocy,
biorąc pod uwagę, że lekko utykał, a koło oka miał założony opatrunek.
    Kiedy  się  zastanawiałam,  czy  mogę  w jakiś  niezwracający  uwagi
sposób poprosić go, żeby zajrzał do mnie wieczorem, z wnętrza pałacu
rozległ się głośny krzyk.
    – Rebelianci! – krzyknął gwardzista. – Uciekajcie!
    – Co takiego? – odkrzyknął inny, wyraźnie zaskoczony.
    – Rebelianci są w pałacu! Nadchodzą!
    Jego słowa przypomniały mi ostrzeżenie, które rano widziałam na
ścianie korytarza:
    NADCHODZIMY
    Wszystko  zaczęło  się  dziać  niezwykle  szybko.  Pokojówki
pociągnęły królową na drugą stronę  pałacu. Dwie chwytały ją za ręce,
żeby  biegła  szybciej,  a pozostałe  otaczały  kręgiem,  żeby  zasłonić  ją
przed atakiem.
    Zauważyłam błysk czerwonej sukni Celeste, biegnącej za królową
w zapewne  słusznym  przekonaniu,  że  to  najlepsza  droga  ewakuacji.
Maxon złapał na ręce Kriss i podał ją najbliższemu gwardziście, którym
okazał się Aspen.
    – Uciekaj! – wrzasnął do Aspena. – Zabierz ją stąd!
    Aspen, posłuszny aż  do przesady,  pobiegł  jak najszybciej, niosąc
Kriss, jakby nic nie ważyła.
    – Maxonie, nie! – krzyknęła przez ramię.
    Z otwartych  drzwi  pałacu  usłyszałam  dźwięk  przypominający
głośne  trzaśnięcie  i wrzasnęłam.  Kiedy  kilku  gwardzistów  wyjęło  broń
spod  ciemnych  mundurów,  zrozumiałam,  co  oznacza  ten  dźwięk.
Rozległy  się  jeszcze  dwa  trzaski,  a ja  zastygłam,  patrząc  na  panujący
wokół mnie chaos. Gwardziści spychali wszystkich pod ściany, starając
się  ich  jak  najszybciej  usunąć  z drogi,  kiedy  ze  środka  wyłoniła  się
gromada  mężczyzn  w poszarpanych  spodniach  i brudnych  kurtkach,
niosących plecaki i worki wypełnione do granic możliwości. Rozległ się
kolejny strzał.
    W końcu  uświadomiłam  sobie,  że  muszę  się  ruszyć,  więc
odwróciłam się i bez namysłu popędziłam przed siebie na oślep.
    Skoro  rebelianci  wychodzili  z pałacu,  logiczną  rzeczą  wydawało
się  uciekać  w przeciwną  stronę,  ale  to  sprawiło,  że  biegłam  w stronę
lasu, ścigana przez bandę przerażających ludzi. Kilka razy poślizgnęłam
się w płaskich pantoflach, które miałam na nogach, i zastanawiałam się
nawet, czy nie powinnam ich zdjąć. Ostatecznie doszłam do wniosku, że
nawet buty na śliskich podeszwach są lepsze niż nic.
    – America! – krzyknął za mną Maxon. – Nie! Wracaj!
    Zaryzykowałam spojrzenie przez ramię i zobaczyłam, że król łapie
go  za  kołnierz  marynarki  i ciągnie  za  sobą.  Widziałam  przerażenie
w oczach patrzącego na mnie Maxona. Znowu ktoś strzelił.
    – Wstrzymać ogień! – wrzasnął Maxon. – Traficie ją! Wstrzymać
ogień!
    Padły  następne  strzały,  a Maxon  wciąż  wykrzykiwał  rozkazy,  aż
znalazłam  się  za  daleko,  żeby  odróżniać  słowa.  Przecinając  wielki
trawnik,  uświadomiłam  sobie,  że  jestem  sama.  Maxon  był
przytrzymywany  przez  ojca,  a Aspen  wypełniał  swoje  obowiązki.  Jeśli
nawet biegli za mną gwardziści, oddzielali mnie od nich rebelianci, więc
mogłam tylko uciekać, żeby ratować życie.
    Strach  dodał  mi  skrzydeł,  byłam  wręcz  zdumiona,  jak  sprawnie
biegnę przez las, pomimo zarośli. Ziemia była wyschnięta po miesiącach
bez deszczu i bardzo twarda. Czułam, że gałęzie drapią mi nogi, ale nie
zwolniłam, żeby sprawdzić, jak bardzo.
    Pociłam  się,  a sukienka  oklejała  mi  piersi.  W lesie  panował
chłodny  cień,  ale  mnie  było  gorąco.  W domu  biegałam  czasem  dla
przyjemności, bawiąc się z Geradem, albo po prostu po to, żeby trochę
się  poruszać,  ale  już  od  miesięcy  siedziałam  w pałacu,  jedząc  obfite
posiłki  po  raz  pierwszy  w życiu,  i teraz  zaczynałam  to  czuć.  Płuca  mi
płonęły, a nogi pulsowały bólem. Mimo to nie przestawałam biec.
    Kiedy znalazłam się w głębi lasu, obejrzałam się, żeby sprawdzić,
jak daleko są rebelianci. Nie słyszałam ich z powodu krwi pulsującej mi
w uszach,  ale  jak  się  okazało,  w zasięgu  wzroku  nie  było  nikogo.
Uznałam, że teraz mam szansę się schować, zanim zauważą w półmroku
lasu moją kolorową sukienkę.
    Nie zatrzymywałam się, dopóki nie znalazłam drzewa dostatecznie
rozłożystego,  by  mogło  mnie  ukryć,  ale  kiedy  się  za  nim  schowałam,
zobaczyłam, że jedna z gałęzi jest wystarczająco nisko, bym  mogła się
na  nie  wspiąć.  Zdjęłam  buty  i rzuciłam  je  w krzaki  z nadzieją,  że  nie
zdradzą  rebeliantom  mojej  kryjówki,  a potem  weszłam  na  drzewo,
chociaż  nie  bardzo  wysoko,  i oparłam  się  plecami  o pień,  starając  się
skulić jak najbardziej.
    Skoncentrowałam się na uspokajaniu oddechu w obawie, że może
mnie zdradzić, a kiedy mi się to udało, przez dłuższą chwilę siedziałam
w ciszy.  Uznałam,  że  zgubiłam  ich,  ale  nie  ruszyłam  się  jeszcze,
czekając, żeby mieć pewność. Kilka sekund później usłyszałam głośny
szelest liści.
    – Powinniśmy  byli  przyjść  w nocy  –  wysapał  dziewczęcy  głos.
Przycisnęłam  się  mocniej  do  drzewa,  modląc  się,  żeby  nie  trzasnęła
żadna gałązka.
    – W nocy wszyscy byliby w pałacu – odparł jakiś chłopak.
    Cały  czas  biegli,  a przynajmniej  się  starali,  i chyba  mieli  z tym
trudności.
    – Daj, wezmę coś od ciebie – zaproponował chłopak. To brzmiało,
jakby byli blisko.
    – Dam sobie radę.
    Wstrzymałam  oddech  i patrzyłam,  jak  przechodzą  tuż  pod  moim
drzewem.  Kiedy  już  myślałam,  że  jestem  bezpieczna,  niesiona  przez
dziewczynę torba pękła i na leśne poszycie wysypały się książki. Co ona
zamierzała zrobić z tyloma tomami?
    – Szlag!  –  zaklęła  i uklękła,  żeby  je  pozbierać.  Miała  na  sobie
dżinsową  kurtkę  haftowaną  w drobniutkie  kwiatki.  Musiała  się  w tym
gotować z gorąca.
    – Proponowałem, że ci pomogę.
    – Cicho  bądź!  –  Dziewczyna  żartobliwie  szturchnęła  chłopaka
w nogę. Widziałam, ile czułości było w tym geście.
    W oddali ktoś zagwizdał.
    – Czy to Jeremy? – zapytała dziewczyna.
    – Chyba tak. – Chłopak pochylił się i podniósł kilka książek.
    – Idź do niego, zaraz cię dogonię.
    Zawahał  się,  ale  się  zgodził,  pocałował  ją  w czoło  i oddalił  się
truchtem.
    Dziewczyna zebrała resztę książek, odcięła nożem pasek od torby
i wykorzystała go, żeby je związać.
    Ogarnęła  mnie  ulga,  kiedy  wstała,  ponieważ  uznałam,  że  zaraz
sobie pójdzie. Ale ona odrzuciła włosy z twarzy i podniosła głowę, żeby
spojrzeć w niebo.
    Zobaczyła mnie.
    Żadne milczenie ani bezruch nie mogły mnie teraz uratować. Czy
jeśli zacznę krzyczeć, przybiegną gwardziści? Czy może inni rebelianci
byli zbyt blisko, by to miało znaczenie?
    Patrzyłyśmy  na  siebie.  Czekałam,  aż  zawoła  swoich  towarzyszy,
i miałam nadzieję, że nie planują dla mnie niczego bolesnego.
    Ale  nie  wydała  żadnego  dźwięku,  jeśli  nie  liczyć  krótkiego,
rozbawionego śmiechu.
    Rozległ  się  kolejny  gwizd,  odrobinę  inny  od  poprzedniego,  a my
obie  spojrzałyśmy  odruchowo  w kierunku  dźwięku,  zanim  znowu
popatrzyłyśmy na siebie.
    Wtedy,  całkowicie  dla  mnie  nieoczekiwanie,  dziewczyna
przesunęła  jedną  nogę  do  tyłu  i dygnęła  z gracją.  Patrzyłam  na  nią,
kompletnie oszołomiona. Podniosła się, uśmiechnęła do mnie i pobiegła
w stronę, z której dobiegł gwizd. Patrzyłam za nią, kiedy jej ozdobiona
setkami haftowanych kwiatków kurtka znikała wśród drzew.
    Odczekałam  chyba  co  najmniej  z godzinę,  zanim  zdecydowałam
się  zejść  z drzewa.  Stojąc  pod  nim,  uświadomiłam  sobie,  że  nie  mam
pojęcia,  gdzie  są  moje  buty.  Obeszłam  pień,  bezskutecznie  próbując
wypatrzeć  białe  pantofelki.  W końcu  poddałam  się  i uznałam,  że
powinnam wracać do pałacu boso.
    Kiedy się rozejrzałam, stało się jasne, że to nie będzie takie proste.
Zgubiłam się w lesie.

ROZDZIAŁ 17


  Siedziałam  pod  drzewem  z podkulonymi  nogami  i czekałam.
Mama zawsze powtarzała nam, że tak właśnie powinniśmy postępować,
jeśli  się  zgubimy.  Dzięki  temu  miałam  czas,  żeby  zastanowić  się  nad
tym, co się wydarzyło.
    Jak to możliwe, że rebelianci zdołali wedrzeć się do pałacu w ciągu
dwóch  dni  pod  rząd?  Dwa  dni  pod  rząd!  Czy  sytuacja  poza  murami
pogorszyła się aż tak bardzo od czasu rozpoczęcia Eliminacji? Sądząc po
tym, co pamiętałam z Karoliny i czego doświadczyłam w pałacu, to było
wydarzenie bez precedensu.
    Miałam  podrapane  nogi,  a teraz,  kiedy  nie  musiałam  się  już
ukrywać, czułam, że zaczynają mnie piec. Miałam też nieduży siniak na
udzie, chociaż nie wiedziałam nawet, skąd się wziął. Chciało mi się pić,
a kiedy  tak  siedziałam,  poczułam  się  zmęczona  z powodu  napięcia
emocjonalnego,  psychicznego  i fizycznego  po  wydarzeniach  tego  dnia.
Oparłam głowę o drzewo i zamknęłam oczy. Nie zamierzałam zasypiać,
ale tak się właśnie stało.
    Jakiś  czas  później  usłyszałam  wyraźne  odgłosy  kroków.
Natychmiast otworzyłam oczy, a półmrok leśny wydał mi się głębszy niż
wcześniej. Jak długo spałam?
    Moją pierwszą myślą było wspiąć się z powrotem na drzewo, więc
obeszłam je, depcząc po podartych szczątkach torby należącej do młodej
rebeliantki. Wtedy jednak usłyszałam, że ktoś woła moje imię.
    – Lady Americo! – zawołał ktoś. – Gdzie pani jest?
    – Lady Americo! – odezwał się ktoś inny.
    Po chwili usłyszałam głośny rozkaz:
    – Szukajcie  dokładnie.  Jeśli  ją  zabili,  mogli  ją  powiesić  albo
próbować zakopać ciało. Rozglądajcie się uważnie.
    Wyjrzałam  zza  drzewa,  koncentrując  się  na  źródle  dźwięku.
Zmrużyłam  oczy  i spróbowałam  rozpoznać  sylwetki  poruszające  się
w półmroku, niepewna, czy naprawdę przyszli, żeby mnie ratować. Ale
widok jednego z gwardzistów, którego lekkie kuśtykanie nie spowalniało
w ogóle marszu, upewnił mnie, że jestem bezpieczna.
    Zaczęłam  biec,  kiedy  twarz  Aspena  oświetlił  wąski  promień
zachodzącego słońca.
    – Tu jestem! – krzyknęłam. – Tutaj!
    Wpadłam  prosto  w ramiona  Aspena,  raz  przynajmniej  mogąc  nie
dbać o to, kto nas zobaczy.
    – Całe szczęście – wyszeptał, przyciskając usta do moich włosów.
Odwrócił się do pozostałych. – Mamy ją! Żyje!
    Aspen pochylił się i wziął mnie na ręce.
    – Byłem  przerażony,  że  znajdziemy  tylko  twoje  ciało.  Nic  ci  nie
jest?
    – Mam trochę podrapane nogi.
    W następnej  chwili  otoczyli  nas  inni  gwardziści,  gratulując
Aspenowi sukcesu.
    – Lady Americo, czy jest pani ranna? – zapytał dowódca.
    Potrząsnęłam głową.
    – Mam tylko kilka zadrapań.
    – Nie skrzywdzili pani?
    – Nie, nie udało im się mnie złapać.
    Sprawiał wrażenie lekko zaskoczonego.
    – Nie  wydaje  mi  się,  żeby  którakolwiek  z pozostałych  dziewcząt
mogła im uciec w takiej sytuacji.
    Uśmiechnęłam się, czując w końcu ulgę.
    – Żadna z pozostałych dziewcząt nie była Piątką.
    Kilku gwardzistów, z Aspenem włącznie, roześmiało się.
    – Słuszne  słowa.  Wracajmy.  –  Dowódca  wyszedł  przed  grupę
i zawołał: – Zachowajcie czujność! Mogą się tu jeszcze kręcić!
    Kiedy szliśmy, Aspen powiedział po cichu:
    – Wiem, że jesteś szybka i przemyślna, ale mimo wszystko byłem
przerażony.
    – Nie powiedziałam prawdy – szepnęłam.
    – Jak to?
    – Udało im się mnie znaleźć.
    Aspen popatrzył na mnie ze zgrozą.
    – Nic  mi  nie  zrobili,  ale  jedna  dziewczyna  mnie  zauważyła.
Dygnęła i pobiegła dalej.
    – Dygnęła?
    – Też  byłam  zaskoczona.  Nie  sprawiała  wrażenia  złej  ani
niebezpiecznej. Wyglądała całkiem zwyczajnie.
    Przypomniałam  sobie,  jak  Maxon  opisywał  obie  frakcje
rebeliantów i domyśliłam się, że dziewczyna musiała być z Północy. Nie
było  w niej  żadnej  agresji,  tylko  chciała  wypełnić  swoją  misję.  Nie
miałam też wątpliwości, że za nocnym atakiem stali Południowcy. Czy
to oznaczało, że ataki miały miejsce jeden po drugim, ale odpowiadały
za  nie  różne  frakcje?  Czy  rebelianci  z Północy  obserwowali  nas,
czekając  na  chwilę  słabości?  Myśl  o tym,  że  tak  starannie  szpiegowali
pałac, wydawała mi się odrobinę przerażająca.
    Jednocześnie ten atak był niemal zabawny. Czy oni tak po prostu
weszli  przez  drzwi  frontowe?  Ile  godzin  spędzili  w pałacu,  zbierając
swoje skarby? To mi o czymś przypomniało.
    – Ona niosła mnóstwo książek – powiedziałam.
    Aspen skinął głową.
    – Tak,  to  się  często  dzieje.  Nie  mam  pojęcia,  co  z nimi  robią,
podejrzewam, że używają na podpałkę.
    – Hmmm  –  odpowiedziałam,  nie  komentując  tego.  Gdyby
potrzebowali  podpałki,  potrafiłam  sobie  wyobrazić  miejsca,  w których
znacznie  łatwiej  byłoby  ją  znaleźć  niż  w pałacu.  Tej  dziewczynie  tak
zależało na zebraniu rozrzuconych książek, że musiało się za tym kryć
coś więcej.
    Minęła prawie godzina, zanim powolnym marszem dotarliśmy do
pałacu.  Chociaż  Aspen  był  ranny,  nie  zgodził  się  wypuścić  mnie
z ramion i sprawiał wrażenie, jakby ten spacer sprawiał mu przyjemność
pomimo dodatkowego wysiłku. Mnie także sprawiało to przyjemność.
    – Przez  najbliższe  dni  mogę  być  bardzo  zajęty,  ale  postaram  się
niedługo wpaść do ciebie – szepnął Aspen, kiedy przechodziliśmy przez
rozległy trawnik, zbliżając się do pałacu.
    – Dobrze – odparłam równie cicho.
    Uśmiechnął się lekko i popatrzył przed siebie, a ja spojrzałam w tę
samą stronę. Pałac lśnił w zachodzącym słońcu, odbijającym się od szyb
na wszystkich piętrach. Nigdy go nie widziałam o tej porze – wyglądał
prześlicznie.
    Z jakichś  powodów  myślałam,  że  Maxon  będzie  na  mnie  czekał
przy drzwiach, ale nie było go tam. Nikogo tam nie było. Aspen dostał
polecenie  zabrania  mnie  do  skrzydła  szpitalnego,  żeby  doktor  Ashlar
mógł opatrzyć moje nogi. Inny gwardzista pobiegł zawiadomić rodzinę
królewską, że zostałam znaleziona żywa.
    Mój  powrót  przeszedł  niezauważony.  Leżałam  sama  na  łóżku
szpitalnym, z obandażowanymi nogami, aż w końcu zasnęłam.
    ***

    Obudziło mnie kichnięcie.
    Otworzyłam  oczy,  przez  moment  nie  pamiętając,  gdzie  jestem.
Zamrugałam i rozejrzałam się dokoła.
    – Nie chciałem cię obudzić – powiedział Maxon półgłosem. – Śpij
dalej. – Siedział na krześle przy moim łóżku tak blisko, że gdyby chciał,
mógłby oprzeć głowę na mojej ręce.
    – Która godzina? – zapytałam, przecierając oczy.
    – Dochodzi druga.
    – W nocy?
    Maxon  skinął  głową.  Obserwował  mnie  uważnie,  a ja  nagle
zaniepokoiłam  się,  jak  wyglądam.  Po  powrocie  umyłam  twarz
i związałam  włosy,  ale  byłam  całkiem  pewna,  że  mam  na  policzku
odciśniętą poduszkę.
    – Czy ty nigdy nie śpisz? – zapytałam.
    – Śpię, ale często nerwy nie pozwalają mi zasnąć.
    – Choroba zawodowa? – usiadłam trochę wyżej.
    Uśmiechnął się do mnie blado.
    – Coś w tym rodzaju.
    Zapadła  długa  cisza,  ponieważ  oboje  siedzieliśmy  i nie
wiedzieliśmy, co powiedzieć.
    – Dzisiaj,  w lesie,  coś  mi  przyszło  do  głowy  –  odezwałam  się
cicho.
    Maxon uśmiechnął się, z wyraźną ulgą przyjmując to, że tak lekko
traktuję cały incydent.
    – Naprawdę?
    – To dotyczyło ciebie.
    Przysunął  się  odrobinę  bliżej,  koncentrując  na  mnie  spojrzenie
swych brązowych oczu.
    – Słucham.
    – No  cóż  –  zaczęłam.  –  Myślałam  o tym,  jak  zachowywałeś  się
w nocy, kiedy Elise i Kriss nie zeszły jeszcze do schronu, jak bardzo się
o nie  martwiłeś.  A dzisiaj  widziałam,  że  próbowałeś  pobiec  za  mną,
kiedy zaatakowali nas rebelianci.
    – Chciałem.  Przepraszam.  –  Maxon  potrząsnął  głową,  wyraźnie
zawstydzony, że nie stać go było na nic więcej.
    – Nie  mam  pretensji  –  wyjaśniłam.  –  Nie  o to  chodzi.  Kiedy
siedziałam tam sama, myślałam o tym, że na pewno się o mnie martwisz
i że martwisz się o wszystkie dziewczęta. Nie będę udawać, że wiem, co
czujesz  do  którejkolwiek  z nas,  ale  wiem,  że  nasze  stosunki  w tym
momencie trudno nazwać idealnymi.
    Maxon roześmiał się cicho.
    – Zdarzały nam się lepsze dni.
    – Ale  mimo  to  pobiegłeś  za  mną.  Kazałeś  gwardziście  zanieść
Kriss w bezpieczne miejsce, ponieważ nie mogła biec.
    Robiłeś  wszystko,  żebyśmy  były  bezpieczne.  Więc  dlaczego
miałbyś skrzywdzić którąkolwiek z nas?
    Maxon milczał, niepewny, do czego zmierzam.
    – Teraz  to  rozumiem.  Skoro  tak  się  troszczysz  o nasze
bezpieczeństwo,  nie  mogłeś  chcieć  postąpić  w ten  sposób  z Marlee.
Jestem pewna, że gdybyś mógł, zapobiegłbyś temu.
    Maxon westchnął.
    – Bez namysłu.
    – Wiem.
    Maxon z wahaniem sięgnął do mnie. Pozwoliłam mu się wziąć za
rękę.
    – Pamiętasz, jak powiedziałem, że chciałbym ci coś pokazać?
    – Tak.
    – Nie  zapomnij  o tym,  dobrze?  To  już  niedługo.  Moja  pozycja
wymaga robienia mnóstwa rzeczy, które nie zawsze są przyjemne. Ale
czasem… czasem można zrobić coś wspaniałego.
    Nie rozumiałam, co ma na myśli, ale skinęłam głową.
    – Myślę  jednak,  że  to  będzie  musiało  poczekać,  aż  uporasz  się
z obecnym zadaniem. Jesteś trochę do tyłu z przygotowaniami.
    – No nie! – wyrwałam rękę Maxonowi, żeby zasłonić sobie oczy.
Całkowicie  zapomniałam  o przyjęciu.  Znowu  na  niego  popatrzyłam.  –
Nadal  każą  się  nam  tym  zajmować?  Przeżyliśmy  właśnie  dwa  ataki
rebeliantów  i spędziłam  większość  dnia,  błąkając  się  po  lesie.  Nie  uda
nam się.
    Maxon patrzył na mnie ze współczuciem.
    – Musisz sobie jakoś poradzić.
    Oparłam głowę na poduszce.
    – To będzie całkowita katastrofa.
    Maxon roześmiał się.
    – Nie martw się. Nawet jeśli poradzisz sobie gorzej niż pozostałe
dziewczęta, nie zdobędę się na to, żeby cię stąd wyrzucić.
    W tych słowach było coś dziwnego. Znowu usiadłam prosto.
    – Chcesz  powiedzieć,  że  jeśli  któraś  z pozostałych  poradzi  sobie
gorzej, to ją wyrzucisz?
    Maxon  zawahał  się,  wyraźnie  nie  wiedząc,  jak  ma  na  to
odpowiedzieć.
    – Maxonie?
    Westchnął.
    – Mam  jakieś  dwa  tygodnie,  zanim  zaczną  ode  mnie  oczekiwać
kolejnego  wyboru.  Te  przyjęcia  będą  miały  ogromne  znaczenie.  Ty
i Kriss macie trudniejsze zadanie – nowe relacje dyplomatyczne, mniej
osób  do  pomocy,  a chociaż  Włosi  uwielbiają  świętować,  bardzo  łatwo
jest ich czymś obrazić. Jeśli dodamy do tego, że jeszcze praktycznie nic
nie zrobiłyście…
    Zastanawiałam się, czy widać, że krew odpłynęła mi z twarzy.
    – Nie powinienem wam pomagać, ale gdybyś czegoś potrzebowała,
powiedz mi koniecznie. Nie mogę odesłać do domu żadnej z was.
    Kiedy  po  raz  pierwszy  się  pokłóciliśmy  –  to  była  ta  głupia
sprzeczka o Celeste – myślałam, że Maxon złamał mi serce. Po raz drugi
myślałam tak po tym, co się stało z Marlee. Byłam pewna, że za każdym
razem,  kiedy  coś  staje  mi  na  drodze,  jakiś  kawałeczek  mojego  serca
rozpada się w nicość. Ale nie miałam racji.
    Teraz,  kiedy  leżałam  na  szpitalnym  łóżku,  moje  serce  po  raz
pierwszy  zostało  złamane  przez  Maxona  Schreave,  a ból  wydawał  się
niemal nie do zniesienia. Do tej pory mogłam sobie wmawiać, że tylko
mi  się  wydaje,  że  dostrzegam  coś  pomiędzy  nim  a Kriss,  ale  teraz
zyskałam pewność.
    Zależało mu na niej. Może tak samo jak na mnie.
    Skinęłam głową, dziękując za ofertę pomocy, ale nie potrafiłam nic
odpowiedzieć.
    Spróbowałam jakoś ukoić swoje serce, nie oddawać go w całości
Maxonowi. Na początku byliśmy po prostu przyjaciółmi, więc może tak
właśnie miało pozostać. Ale czułam się zdruzgotana.
    – Powinienem już iść – powiedział Maxon. – Musisz się wyspać,
dużo dziś przeszłaś.
    Przewróciłam oczami. Czekał mnie jeszcze cięższy dzień.
    Maxon wstał i wygładził garnitur.
    – Miałem ci tyle do powiedzenia. Naprawdę  myślałem dzisiaj, że
cię straciłem.
    – Naprawdę nic mi nie jest. – Wzruszyłam ramionami.
    – Teraz  to  wiem,  ale  przez  kilka  godzin  szykowałem  się  na
najgorsze.  –  Umilkł,  starannie  dobierając  słowa.  –  Zazwyczaj  ze
wszystkich dziewcząt z tobą najłatwiej jest mi rozmawiać o tym, kim dla
siebie  jesteśmy.  Ale  mam  przeczucie,  że  teraz  może  nie  być  na  to
najlepszy moment.
    Pochyliłam  głowę  i skinęłam  niemal  niedostrzegalnie.  Nie
mogłabym rozmawiać o moich uczuciach z kimś, kto wyraźnie zakochał
się w innej.
    – Popatrz na mnie, Ami – poprosił łagodnie.
    Zrobiłam to.
    – Nie mam do ciebie pretensji. Mogę zaczekać. Chcę tylko, żebyś
wiedziała… Brakuje mi słów, żeby wyrazić, jaką ulgę poczułem, kiedy
znalazłaś  się  cała  i zdrowa.  Nigdy  w życiu  nie  byłem  tak  wdzięczny
losowi.
    Milczałam,  oszołomiona,  jak  zawsze,  gdy  jego  słowa  dotykały
najwrażliwszego miejsca w moim sercu. W głębi duszy niepokoiłam się
tym, jak łatwo przychodzi mi w nie wierzyć.
    – Dobranoc, Ami.

ROZDZIAŁ 18


  Był poniedziałek wieczór, a może wtorek rano – o tak późnej porze
trudno było zdecydować.
    Przez cały dzień  pracowałyśmy z Kriss, wyszukując odpowiednie
tkaniny, polecając lokajom rozwieszać je, wybierając suknie i biżuterię,
jaką zamierzałyśmy założyć, dobierając porcelanową zastawę i szykując
ogólny  zarys  menu.  Jednocześnie  słuchałyśmy  włoskich  zdań,  jakie
powtarzali  nam  korepetytorzy  z nadzieją,  że  coś  zapamiętamy.  Ja
przynajmniej znałam hiszpański, dzięki czemu było mi trochę łatwiej, bo
te  języki  były  dość  podobne.  Kriss  robiła,  co  w jej  mocy,  żeby  nie
zostawać w tyle.
    Powinnam  być  wyczerpana,  ale  mogłam  myśleć  tylko  o słowach
Maxona.
    Co zaszło między nim a Kriss? Dlaczego nagle stali się sobie tak
bliscy? Czy w ogóle powinnam się tym do tego stopnia przejmować?
    Ale tu chodziło o Maxona.
    Niezależnie  od  tego,  jak  bardzo  próbowałam  nabrać  dystansu,
zależało  mi  na  nim.  Nie  byłam  gotowa,  żeby  o nim  całkowicie
zapomnieć.
    Musiał istnieć jakiś sposób, żeby to zrozumieć. Zastanawiałam się
nad tym wszystkim, co się działo, próbując oddzielić moje problemy od
pozostałych, i odnosiłam wrażenie, że fragmenty układanki da się ułożyć
w cztery stosiki.
    Moje uczucia do Maxona. Uczucia Maxona do mnie. To, co działo
się  między  mną  i Aspenem.  I moje  uczucia  w kwestii  zostania
księżniczką.
    Spośród  tego  wszystkiego,  co  w tym  momencie  rozważałam,
wątpliwości  dotyczące  stanowiska  księżniczki  zaczęły  się  wydawać
najłatwiejsze. Ostatecznie miałam coś, czego nie miały inne dziewczęta
– pamiętnik Gregory’ego.
    Podeszłam  do  taboretu,  wyjęłam  z niego  zapiski  i z całego  serca
miałam  nadzieję,  że  znajdę  w nich  coś  mądrego.  Gregory  Illéa  nie
urodził się arystokratą, musiał się tego nauczyć. Sądząc po tym, co pisał
przy okazji Halloween, już wtedy przygotowywał się na wielką zmianę
w swojej przyszłości.
    Zdjęłam  okładkę,  chroniącą  zawartość  przed  światem,  i zaczęłam
czytać.
    Pragnę  uosabiać  tradycyjne  amerykańskie  ideały.  Mam  piękną
rodzinę  i jestem  niezwykle  zamożny,  a oba  te  elementy  pasują  do  tego
wizerunku,  ponieważ  nie  spadły  mi  z nieba.  Każdy,  kto  mnie  teraz
zobaczy, będzie wiedział, jak ciężko pracowałem na to, co udało mi się
osiągnąć.
    Jednakże to, że zdołałem wykorzystać obecną pozycję i ofiarować
krajowi tak wiele, podczas gdy inni nie mogli lub nie chcieli tego zrobić,
zmieniło  mnie  z bezimiennego  milionera  w powszechnie  znanego
filantropa.  Nie  mogę  na  tym  poprzestać.  Muszę  robić  więcej,  stać  się
kimś  więcej.  U władzy  obecnie  jest  Wallis,  a nie  ja,  więc  ja  muszę
znaleźć  sposób,  by  dać  społeczeństwu  to,  czego  potrzebuje,
i jednocześnie nie być postrzeganym jako uzurpator. Może przyjść dzień,
w którym  obejmę  władzę  i będę  mógł  postępować  zgodnie  z własnym
uznaniem.  Na  razie  postaram  się  zajść  jak  najdalej,  przestrzegając
obecnych zasad.
    Spróbowałam znaleźć jakieś przesłanie dla siebie w jego słowach.
Pisał, żeby wykorzystać swoją pozycję. Pisał, żeby przestrzegać zasad.
Pisał, żeby się nie bać.
    Może  to  powinno  mi  wystarczać,  ale  nie  wystarczało.  Nie  było
przydatne  nawet  w najmniejszym  stopniu.  Ponieważ  Gregory  mnie
zawiódł,  pozostał  tylko  jeden  mężczyzna,  na  którego  mogłam  liczyć.
Podeszłam  do  biurka,  wyjęłam  kartkę  oraz  długopis  i napisałam  krótki
list do mojego ojca.

ROZDZIAŁ 19


  Następny  dzień  minął  bardzo  szybko  i przyszła  pora,  żebyśmy  ja
i Kriss  w skromnych,  szarych  sukniach  pojawiły  się  na  przyjęciu
pozostałej trójki dziewcząt.
    – Jaki mamy plan? – zapytała Kriss.
    Zastanowiłam się nad tym. Nie lubiłam Celeste i nie miałabym nic
przeciwko  patrzeniu,  jak  ponosi  porażkę,  ale  nie  byłam  pewna,  czy
chciałabym, żeby ta porażka była tak spektakularna.
    – Powinnyśmy  być  uprzejme,  ale  nie  musimy  proponować
pomocy.  A poza  tym  możemy  obserwować  Silvię  i królową,  żeby
zdobyć  dodatkowe  wskazówki.  Powinnyśmy  nauczyć  się  tu  tyle,  ile
można, a potem pracować całą noc, żeby nasze przyjęcie było lepsze.
    – No dobrze – westchnęła Kriss. – Chodźmy.
    Przyszłyśmy punktualnie, co było w tym przypadku wymagane ze
względów kulturowych, i zastałyśmy pozostałe dziewczyny w opłakanej
sytuacji. Miałam wrażenie, że Celeste postanowiła tym razem sabotować
samą siebie. Podczas gdy Elise i Natalie miały sukienki w stonowanym,
ciemnoniebieskim  kolorze,  suknia  Celeste  była  prawie  biała.
Wystarczyłby  welon  i mogłaby  iść  do  ślubu.  Poza  tym  suknia  była
zdecydowanie  zbyt  wydekoltowana,  szczególnie  w porównaniu
z kreacjami  niemieckich  dam.  Większość  z nich  mimo  ciepłej  pogody
miała suknie z długimi rękawami.
    Natalie miała zająć się kwiatami i nie zwróciła uwagi na to, że lilie
są tradycyjnie używane w wieńcach pogrzebowych. Wszystkie dekoracje
kwiatowe musiały zostać pospiesznie zabrane.
    Elise,  chociaż  wyraźnie  bardziej  zdenerwowana  niż  zwykle,
sprawiała wrażenie oazy spokoju. Nasi goście bez wątpienia uznali ją za
gwiazdę wieczoru.
    Czułam  się  skrępowana,  próbując  z wysiłkiem  rozmawiać
z damami  z Federacji  Niemieckiej  –  mówiącymi  bardzo  łamanym
angielskim  –  szczególnie  biorąc  pod  uwagę,  że  przez  ostatnie  dni
przesiąkłam  językiem  włoskim.  Starałam  się  zachowywać  gościnnie,
a damy – mimo surowego wyglądu – okazały się bardzo życzliwe.
    Szybko stało się jasne, że prawdziwym zagrożeniem jest Silvia ze
swoim  notesem.  Podczas  gdy  królowa  z wdziękiem  towarzyszyła
dziewczętom w zabawianiu gości, Silvia spacerowała po sali, a jej bystry
wzrok zauważał każdy szczegół. Do końca przyjęcia zrobiła kilka stron
notatek. Kriss i ja szybko zrozumiałyśmy, że jedyną naszą nadzieją jest
sprawić,  by  to  Silvia  była  zachwycona  urządzonym  przez  nas
przyjęciem.
    Następnego  dnia  rano  Kriss  przyszła  do  mnie  razem  ze  swoimi
pokojówkami  i zaczęłyśmy  wspólne  przygotowania.  Zależało  nam  na
tym,  żeby  wyglądać  na  tyle  podobnie,  by  było  jasne,  że  jesteśmy
gospodyniami  przyjęcia,  ale  jednak  nie  na  tyle,  żeby  to  wyglądało
śmiesznie.  Całkiem  przyjemnie  było  mieć  tyle  dziewcząt  w pokoju.
Pokojówki znały się i rozmawiały z ożywieniem, nie przerywając pracy.
Przypomniało mi to czas, kiedy w pałacu gościła May.
    Na  kilka  godzin  przed  pojawieniem  się  naszych  gości  Kriss  i ja
zajrzałyśmy  do  sali,  żeby  po  raz  ostatni  wszystko  sprawdzić.
W odróżnieniu od pierwszego przyjęcia zrezygnowałyśmy z wizytówek
przy  miejscach  i zamierzałyśmy  pozwolić  gościom  siadać  tam,  gdzie
zechcą.  Zespół  kameralny  zaczął  już  ćwiczyć  i na  szczęście  dla  nas
okazało  się,  że  draperie,  które  zawiesiłyśmy  na  pustych  ścianach,
świetnie wpływają na akustykę.
    Poprawiłam naszyjnik Kriss, kiedy przepytywałyśmy się nawzajem
z podstawowych zdań. Jej włoski brzmiał bardzo naturalnie.
    – Dziękuję – powiedziała.
    – Grazie – odparłam.
    – Nie, nie. – Kriss odwróciła się do mnie. – Naprawdę chciałam ci
podziękować.  Tak  bardzo  się  napracowałaś  i…  sama  nie  wiem.
Myślałam, że po tym, co się stało z Marlee, poddasz się. Bałam się, że
zostanę  ze  wszystkim  sama,  ale  ty  pracowałaś  tak  ciężko.  Naprawdę
wspaniale sobie radzisz.
    – Dziękuję, ale tobie też się należą podziękowania. Nie wiem, czy
wytrzymałabym,  gdybym  musiała  pracować  z Celeste.  Z tobą  to  była
przyjemność. – Mówiłam całkiem szczerze, Kriss była niezmordowana.
Teraz  uśmiechnęła  się  z wdzięcznością.  –  I masz  rację,  trudno  jest  mi
bez  Marlee,  ale  nie  zamierzam  się  poddać.  To  będzie  wspaniałe
przyjęcie.
    Kriss  przygryzła  wargi  i zastanowiła  się  nad  czymś,  a potem
odezwała się szybko, jakby się bała, że może stracić opanowanie:
    – Czyli  nadal  bierzesz  udział  w rywalizacji?  Nadal  chcesz
Maxona?
    Wiedziałam  oczywiście,  co  tutaj  robimy,  ale  żadna  z pozostałych
dziewcząt  nie  mówiła  o tym  w taki  sposób.  Zostałam  zaskoczona,  nie
wiedziałam, czy w ogóle mam jej odpowiedzieć. A jeśli tak, to co mam
odpowiedzieć.
    – Dziewczęta! – zagruchała Silvia, wchodząc pospiesznie do sali.
Nigdy  jeszcze  nie  byłam  jej  tak  wdzięczna  za  pojawienie  się.  –  Już
prawie pora. Wszystko gotowe?
    Zaraz  za  nią  weszła  królowa,  której  kojące  opanowanie
kontrastowało  z tryskającą  energią  Silvii.  Silvia  rozejrzała  się  po  sali,
podziwiając naszą pracę. Z ogromną ulgą przyjęłyśmy jej uśmiech.
    – Prawie  gotowe  –  odparła  Kriss.  –  Musimy  jeszcze  zająć  się
kilkoma drobiazgami, a w jednym przypadku  potrzebujemy też  udziału
twojego i jej wysokości.
    – Tak? – zapytała z zainteresowaniem Silvia.
    Królowa podeszła do nas, a w jej ciemnych oczach gościła duma.
I ciepło.
    – Tu jest prześlicznie. A wy obie wyglądacie zachwycająco.
    – Dziękujemy – odparłyśmy chórem. Bladoniebieskie sukienki ze
złotymi  akcentami  były  moim  pomysłem.  Wyglądały  odświętnie
i ślicznie, ale nie były nadmiernie ekstrawaganckie.
    – Proszę zwrócić uwagę na nasze naszyjniki – powiedziała Kriss. –
Pomyślałyśmy,  że  jeśli  będą  podobne,  będzie  bardziej  widoczne,  że
jesteśmy tu gospodyniami.
    – Świetny pomysł – skinęła głową Silvia i zapisała coś w notesie.
    Kriss i ja wymieniłyśmy uśmiechy.
    – Ponieważ  ty  i jej  wysokość  także  jesteście  tu  gospodyniami,
pomyślałyśmy,  że  powinnyście  założyć  podobne  –  powiedziałam,
a Kriss wyjęła spod stołu dwa pudełka.
    – Naprawdę? – westchnęła królowa.
    – To… dla mnie? – zdziwiła się Silvia.
    – Oczywiście – odparła Kriss, podając jej biżuterię.
    – Zarówno jej wysokość, jak i ty, Silvio, bardzo nam pomogłyście.
To także wasze dzieło – dodałam.
    Widziałam, że królowa jest wzruszona naszym gestem, zaś Silvia
po prostu zaniemówiła. Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy ktokolwiek
w pałacu zrobił kiedyś dla niej coś takiego. Owszem, wpadłyśmy na ten
pomysł  wczoraj,  żeby  przeciągnąć  Silvię  na  swoją  stronę,  ale  teraz
z wielu powodów cieszyłam się, że to zrobiłyśmy.
    Co prawda, Silvia była wyniosła i nieprzystępna, ale wszystkie te
lekcje, których nam udzielała, były dla naszego dobra. Obiecałam sobie,
że będę pamiętać, żeby jej za to dziękować.
    Lokaj  zawiadomił,  że  przyszli  pierwsi  goście,  więc  Kriss  i ja
ustawiłyśmy  się  po  obu  stronach  podwójnych  drzwi,  żeby  witać
wchodzących.  Muzyka  zaczęła  cicho  grać  w tle,  pokojówki  roznosiły
tace z przekąskami, a my byłyśmy gotowe.
    Elise, Celeste i Natalie pojawiły się, co zaskakujące, punktualnie.
Kiedy  tylko  zobaczyły  nasze  dekoracje  –  marszczone  draperie  na
ścianach, lśniące ozdoby na stołach i mnogość kwiatów – w oczach Elise
i Celeste  pojawił  się  wyraźny  żal.  Natalie  jednak  była  zbyt
podekscytowana, żeby się tym przejmować.
    – Tu  pachnie  jak  w ogrodzie  –  westchnęła,  wchodząc  do  sali
niemal tanecznym krokiem.
    – Troszeczkę  za  mocno  –  dodała  Celeste.  –  Gości  z pewnością
rozbolą głowy. – To, że do czegoś się przyczepi, było prawie pewne.
    – Jeśli możecie, usiądźcie przy różnych stolikach – zaproponowała
Kriss, kiedy nas mijały. – Włosi są tutaj, żeby nas lepiej poznać.
    Celeste syknęła przez zęby, jakby poczuła się tym urażona. Miałam
ochotę  jej  powiedzieć,  żeby  wzięła  się  w garść  –  my  na  jej  przyjęciu
zachowywałyśmy  się  wzorowo.  Ale  w tym  momencie  zapomniałam
o niej,  bo  usłyszałam  ożywioną  włoską  konwersację,  a w korytarzu
pojawiły się zaproszone damy.
    Najlepszym słowem opisującym damy z Włoch było „posągowe”.
Były wysokie, miały złocistą skórę i wyglądały prześlicznie, a jakby tego
było  mało,  okazały  się  zadziwiająco  pogodne.  Zupełnie  jakby  nosiły
w duszach słońce i pozwalały, by opromieniało ono wszystkich dokoła.
    Monarchia  włoska  była  jeszcze  młodsza  od  Illéi.  Z materiałów,
które czytałam, wynikało, że przez całe dekady odtrącali nasze przyjazne
gesty i wizyta była pierwszym przejawem zainteresowania z ich strony.
Nasze spotkanie stanowiło pierwszy krok do zacieśnienia stosunków na
najwyższym  szczeblu.  Ta  myśl  wydawała  mi  się  przerażająca  aż  do
chwili, kiedy zaproszone damy weszły do sali, a ich życzliwość sprawiła,
że  moje  obawy  zniknęły.  Ucałowały  Kriss  w oba  policzki  i zawołały
„Salve?”  a ja  spróbowałam  odpowiedzieć  im  z takim  samym
entuzjazmem.
    Wydukałam  kilka  zdań  po  włosku,  a one  życzliwie  śmiały  się
z moich  błędów  i poprawiały  mnie.  Ich  angielski  okazał  się  świetny,
więc  po  chwili  wychwalałyśmy  nawzajem  swoje  fryzury  i suknie.
Najwyraźniej udało nam się zrobić dobre pierwsze wrażenie, a ja dzięki
temu odetchnęłam z ulgą.
    Większość  przyjęcia  spędziłam  w towarzystwie  Orabelli  i Noemi,
dwóch kuzynek księżniczki włoskiej.
    – Jest wspaniałe! – oznajmiła Orabella, unosząc kieliszek wina.
    – Cieszę się, że ci smakuje – odparłam, zastanawiając się, czy nie
wydam im się zbyt nieśmiała. Obie mówiły okropnie głośno.
    – Musisz koniecznie spróbować! – nalegała. Nie piłam alkoholu od
czasu  balu  halloweenowego,  i w ogóle  za  nim  nie  przepadałam.  Nie
chciałam  jednak  zachować  się  niegrzecznie,  więc  wzięłam  podany  mi
kieliszek i upiłam łyk.
    To  było  coś  niesamowitego.  Szampan  składał  się  z samych
bąbelków,  ale  bogate,  czerwone  wino  miało  wiele  smaków
nakładających się na siebie i po kolei pieszczących zmysły.
    – Mmmm – westchnęłam.
    – Właśnie, właśnie! – Noemi postanowiła zwrócić uwagę na siebie.
–  Książę  Maxon  jest  bardzo  przystojny.  Jak  można  się  załapać  do
Eliminacji?
    – Trzeba wypełnić mnóstwo papierków – zażartowałam.
    – To wystarczy? Masz może jakiś długopis?
    – O,  to  ja  też  poproszę  –  wtrąciła  Orabella.  –  Chętnie  zabiorę
Maxona do domu.
    Roześmiałam się.
    – Uwierz mi, tu nie zawsze jest tak przyjemnie.
    – Powinnaś wypić jeszcze trochę wina – nalegała Noemi.
    – Właśnie!  –  zgodziła  się  z nią  Orabella  i obie  wezwały  lokaja,
żeby napełnił mój kieliszek.
    – Byłaś kiedyś we Włoszech? – zapytała Noemi.
    Potrząsnęłam głową.
    – Przed Eliminacjami nie wyjeżdżałam nigdy ze swojej prowincji.
    – Koniecznie musisz przyjechać! – oznajmiła Orabella. – Możesz
zawsze wpaść do mnie z wizytą.
    – Wszystko  chcesz  mieć  dla  siebie  –  narzekała  Noemi.  –  Ona
zamieszka u mnie.
    Wino  mnie  rozgrzewało,  a ich  entuzjazm  sprawiał,  że  szczęście
niemal mnie rozsadzało.
    – To jak, czy on dobrze całuje? – zapytała Noemi.
    Zakrztusiłam się odrobinę winem i odstawiłam kieliszek, żeby się
roześmiać. Starałam się nie zdradzić za wiele, ale od razu się domyśliły.
    – Jak  dobrze?  –  dopytywała  się  Orabella.  Ponieważ  nie
odpowiedziałam, machnęła ręką. – Napij się jeszcze wina! – zażądała.
    Wskazałam  je  oskarżycielsko  palcem,  uświadamiając  sobie,  co
próbują zrobić.
    – Jesteście nieznośne!
    Odchyliły głowy, śmiejąc się do rozpuku, a ja szybko się do nich
przyłączyłam. Musiałam przyznać, że babskie pogaduszki były znacznie
przyjemniejsze, jeśli nie rywalizowałyśmy o tego samego chłopaka, ale
nie mogłam tego nadmiernie przeciągać.
    Wstałam, żeby zmienić miejsce, zanim spadnę pod stół.
    – Jest  bardzo  romantyczny,  jeśli  tylko  chce  –  powiedziałam.
Orabella  i Noemi  zaklaskały  w dłonie  i roześmiały  się,  a ja  poszłam
stamtąd, uśmiechając się na myśl o ich pogodnych charakterach.
    Wypiłam  trochę  wody,  zjadłam  coś,  a potem  zagrałam  na
skrzypcach  kilka  włoskich  piosenek,  które  większość  zaproszonych
gości  śpiewała  na głos. Kątem oka  zauważyłam,  że  Silvia robi  notatki
i jednocześnie przytupuje stopą do rytmu.
    Kiedy  Kriss  wstała  i wzniosła  toast  za  jej  wysokość  oraz  Silvię,
które pomagały nam w organizacji przyjęcia, cała sala biła brawo. Kiedy
ja  wzniosłam  toast za naszych gości, panie aż  zapiszczały z zachwytu,
opróżniły  kieliszki,  a potem  rzuciły  nimi  o ścianę.  Kriss  i ja  nie
spodziewałyśmy  się  tego,  więc  wzdrygnęłyśmy  się,  ale  zrobiłyśmy  to
samo.
    Biedne  pokojówki  przybiegły,  żeby  pozamiatać  szklane  okruchy,
muzyka  znowu  zagrała  i wszyscy  zaczęli  tańczyć.  Chyba  największą
atrakcją wieczoru była Natalie na stole, tańcząca w sposób kojarzący się
z podrygiwaniem ośmiornicy.
    Królowa Amberly siedziała w rogu sali, pogrążona w sympatycznej
rozmowie z włoską królową. Ten widok sprawił, że poczułam przypływ
satysfakcji  i byłam  tak  zajęta  obserwowaniem  ich,  że  prawie
podskoczyłam, kiedy Elise odezwała się do mnie:
    – Wasze jest lepsze – powiedziała niechętnie, ale szczerze.
    – Naprawdę udało wam się przygotować niezwykłe przyjęcie.
    – Dziękuję.  Trochę  się  martwiłam,  bo  początki  były  naprawdę
trudne.
    – Wiem, tym większe jest ostateczne wrażenie. Zupełnie jakbyście
obie  pracowały  nad  tym  przez  kilka  tygodni.  –  Elise  rozejrzała  się  po
sali, podziwiając kolorowy wystrój.
    Położyłam jej rękę na ramieniu.
    – Wiesz, Elise, wszyscy wczoraj widzieli, że w waszej grupie to ty
najwięcej zrobiłaś. Jestem pewna,  że Silvia dopilnuje,  żeby Maxon się
o tym dowiedział.
    – Tak myślisz?
    – Oczywiście. I obiecuję, że jeśli to są jakieś zawody i przegrasz,
sama powiem Maxonowi, jak bardzo się starałaś.
    Elise zmrużyła swe wąskie oczy.
    – Zrobiłabyś to?
    – Oczywiście, czemu nie – odparłam z uśmiechem.
    Elise potrząsnęła głową.
    – Naprawdę podziwiam twój charakter i tę szczerość, ale powinnaś
pamiętać,  że  jesteśmy rywalkami,  Ami.  –  Mój  uśmiech  zniknął.  –  Nie
zamierzam  kłamać  i próbować  cię  oczerniać,  ale  nie  zamierzam  też
mówić  Maxonowi,  że  zrobiłaś  coś  szczególnie  dobrze.  Nie  mogłabym
się na to zdobyć.
    – Nie musi tak być – powiedziałam cicho.
    Znowu potrząsnęła głową.
    – Owszem, musi. Tu nie chodzi o jakąś tam nagrodę, ale o męża,
koronę, przyszłość.
    Byłam jak ogłuszona. Myślałam, że się przyjaźnimy. Poza Celeste,
naprawdę  ufałam  tym  dziewczętom.  Czy  byłam  tak  ślepa,  żeby  nie
widzieć, jak ostro między sobą rywalizują?
    – To nie znaczy, że cię nie lubię – mówiła dalej Elise. – Bardzo cię
lubię. Ale nie będę ci kibicować, żebyś wygrała.
    Skinęłam głową, zastanawiając się ciągle nad jej słowami. To było
oczywiste, że nie czułam się tak bardzo zaangażowana w tę rywalizację
jak ona. To kolejna rzecz sprawiająca, że zaczęłam się zastanawiać, czy
się do tego nadaję.
    Elise  uśmiechnęła  się  do  kogoś  za  moimi  plecami,  więc
odwróciłam się i zobaczyłam, że zbliża się do nas włoska księżniczka.
    – Przepraszam,  czy  mogłabym  zamienić  słowo  z gospodynią?  –
zapytała z uroczym akcentem.
    Elise  dygnęła  i wróciła  na  parkiet,  a ja  spróbowałam  zapomnieć
o tej  rozmowie  i skoncentrować  się  na  osobie,  na  której  powinnam
zrobić dobre wrażenie.
    – Wasza wysokość, księżniczko Nicoletto, niezwykle mi przykro,
że  nie  miałyśmy  jeszcze  okazji  porozmawiać  –  powiedziałam,  także
dygając.
    – Ależ nie ma o czym mówić! Widziałam, że jesteś bardzo zajęta.
Moje kuzynki są tobą zachwycone!
    Roześmiałam się.
    – One także są urocze.
    Nicoletta pociągnęła mnie w róg sali.
    – Do  tej  pory  wahaliśmy  się  w kwestii  zacieśniania  stosunków
z Illéą. Nasi poddani mają znacznie… więcej swobody.
    – Mogę się domyślić.
    – Nie,  nie  –  odparła  całkiem  poważnie.  –  Chodzi  mi  o wolność
obywatelską.  U nas  jest  jej  znacznie  więcej.  W Illéi  ciągle  jest  system
klasowy, prawda?
    Nagle  zrozumiałam,  że  to  nie  jest  tylko  towarzyska  pogawędka,
i skinęłam głową.
    – Oczywiście  obserwujemy  was.  Wiemy,  co  tu  się  dzieje.
Zamieszki, rebelianci. Ludzie chyba nie są szczęśliwi?
    Nie byłam pewna, co odpowiedzieć.
    – Wasza wysokość, nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą, żeby
o tym rozmawiać. Nie mam na nic wpływu.
    Nicoletta wzięła mnie za ręce.
    – Ale mogłabyś mieć.
    Przebiegł mnie dreszcz. Czy dobrze rozumiałam jej słowa?
    – Widzieliśmy,  co  się  stało  z tą  dziewczyną.  Z tą  blondynką  –
powiedziała szeptem.
    – Marlee – skinęłam głową. – Była moją najlepszą przyjaciółką.
    Księżniczka uśmiechnęła się.
    – I widzieliśmy  ciebie.  Materiał  był  bardzo  okrojony,  ale
widzieliśmy, że chciałaś tam pobiec, walczyłaś.
    Wyraz  jej  oczu  przypomniał  mi  spojrzenie  królowej  Amberly
tamtego ranka. Była w nim nieskrywana duma.
    – Jesteśmy  niezwykle  zainteresowani  zacieśnieniem  więzi
z potężnym  narodem,  jeśli  ten  naród  będzie  potrafił  się  zmienić.
Nieoficjalnie  mogę  ci  powiedzieć,  że  jeśli  będziemy  mogli  pomóc  ci
w jakiś  sposób  w zdobyciu  korony,  daj  nam  znać.  Masz  nasze  pełne
poparcie.
    Wsunęła  mi  w dłoń  złożoną  karteczkę  i odwróciła  się.  Zawołała
coś po włosku, a cała sala zagrzmiała okrzykami zachwytu. Nie miałam
kieszeni, więc szybko wsunęłam karteczkę w stanik, z nadzieją, że nikt
tego nie zauważył.
    Nasze  przyjęcie  trwało  znacznie  dłużej  niż  poprzednie,  jak  sądzę
dlatego,  że  goście  bawili  się  doskonale  i nie  spieszyli  się  z wyjściem.
Mimo  wszystko  miałam  wrażenie,  że  w mgnieniu  oka  było  już  po
wszystkim.
    Kiedy  kilka  godzin  później  szłam  do  pokoju,  byłam  kompletnie
wyczerpana.  Czułam  się  zbyt  najedzona,  żeby  myśleć  o kolacji,
a chociaż było jeszcze dość wcześnie, kusiło mnie, żeby od razu położyć
się do łóżka.
    Zanim  zdążyłam  choćby  spojrzeć  na  łóżko,  Anne  przyniosła  mi
niespodziankę.  Westchnęłam  i natychmiast  wzięłam  list  z jej  ręki.
Musiałam przyznać, że kurierzy z pałacu byli naprawdę szybcy.
    Otworzyłam  kopertę  i wyszłam  na  balkon,  chłonąc  jednocześnie
słowa mojego ojca i ostatnie promienie zachodzącego słońca.
    Kochana Ami,
    Powinnaś niedługo napisać do May. Kiedy zobaczyła, że Twój list
jest  przeznaczony  tylko  dla  mnie,  była  bardzo  rozczarowana.  Muszę
powiedzieć,  że  ja  także  byłem  lekko  zaskoczony.  Nie  wiem,  czego  się
spodziewałem, ale z pewnością nie tego, o co chciałaś zapytać.
    Po  pierwsze,  to  prawda.  Podczas  naszej  wizyty  rozmawiałem
z Maxonem, który całkowicie jednoznacznie zadeklarował swoje zamiary
względem  Ciebie.  Nie  wydaje  mi  się,  żeby  był  w nim  choć  cień
nieszczerości  i wierzę  nadal,  że  bardzo  mu  na  Tobie  zależy.  Myślę,  że
gdyby  to  wszystko  było  prostsze,  już  dawno  by  Cię  wybrał.  Po  części
podejrzewam, że ta zwłoka może także wynikać z Twojej decyzji. Czy się
mylę?
    Najkrótsza odpowiedź brzmi: tak. Aprobuję Maxona i jeśli chcesz
z nim  być,  popieram  Twoją  decyzję.  Jeśli  nie  chcesz  z nim  być,  także
popieram Twoją decyzję. Kocham Cię i chcę, żebyś była szczęśliwa, a to
może  oznaczać,  że  będziesz  mieszkać  w naszym  starym  domu  zamiast
w pałacu. Nie będę miał o to pretensji.
    Jeśli chodzi o Twoje drugie pytanie, odpowiedź także brzmi: tak.
    Ami, wiem, że nie dostrzegasz własnych zalet, ale powinnaś zacząć
być ich świadoma. Od lat powtarzamy Ci, że jesteś utalentowana, ale Ty
nie  wierzyłaś  w to,  dopóki  nie  zaczęto  Cię  wynajmować  do  występów.
Pamiętam,  kiedy  po  raz  pierwszy  miałaś  zajęty  cały  tydzień
i zrozumiałaś, że to z powodu Twojego głosu i Twojej gry. Byłaś wtedy
bardzo z siebie dumna. Powtarzaliśmy Ci też od niepamiętnych czasów,
że jesteś prześliczna, ale nie jestem pewien, czy w ogóle się uważałaś za
ładną, zanim zostałaś wybrana do Eliminacji.
    Nadajesz się na przywódcę, Ami. Potrafisz trzeźwo myśleć, chętnie
się uczysz i, co być może najważniejsze, masz w sobie wiele współczucia.
To  coś,  czego  ludzie  w tym  kraju  pragną  bardziej,  niż  mogłabyś  się
domyślać.
    Jeśli  pragniesz  korony,  Ami,  weź  ją.  Weź  ją,  ponieważ  powinna
należeć do Ciebie.
    Ale  jednocześnie…  Jeśli  nie  chcesz  brać  na  swoje  barki  takiego
ciężaru,  nie  będę  Cię  za  to  winić.  Powitam  Cię  w domu  z otwartymi
ramionami.
    Całuję Cię,  

    Tata

    Łzy  spływały  mi  cicho  po  twarzy.  Tata  naprawdę  uważał,  że
mogłabym  to  zrobić.  On  jako  jedyny  tak  myślał.  No  dobrze,  on
i Nicoletta.
    Nicoletta!
    Zupełnie  zapomniałam  o karteczce.  Sięgnęłam  za  dekolt
i wyciągnęłam  ją  –  to  był  numer  telefonu.  Nie  dodała  nawet  swojego
imienia.
    Nie  potrafiłam  sobie  wyobrazić,  ile  ryzykowała,  składając  mi  tę
ofertę.
    Trzymałam  w rękach  list  taty  i ten  maleńki  skrawek  papieru.
Pomyślałam  o całkowitym  przekonaniu  Aspena,  że  nie  mogłabym  być
księżniczką.  Przypomniałam  sobie  ostatnie  miejsce  w rankingu
popularności. Pomyślałam o enigmatycznej obietnicy Maxona, złożonej
mi wcześniej w tym tygodniu…
    Zamknęłam  oczy  i spróbowałam  poszukać  odpowiedzi  we
własnym sercu.
    Czy  naprawdę  mogłabym  to  zrobić?  Czy  mogłabym  zostać
następną księżniczką Illéi?

ROZDZIAŁ 20


  Dzień  po  przyjęciu  na  cześć  Włochów  zgromadziłyśmy  się  po
śniadaniu w Komnacie Dam. Królowa była nieobecna i żadna z nas nie
wiedziała, co to naprawdę może oznaczać.
    – Założę  się,  że  pomaga  Silvii  w pisaniu  ostatecznego  raportu  –
zgadywała Elise.
    – Wydaje mi się, że chyba miała się nie wypowiadać w tej sprawie
– sprzeciwiła się Kriss.
    – Może ma kaca – podsunęła Natalie, masując skronie.
    – To, że ty go masz, nie znaczy, że ona też – prychnęła Celeste.
    – Może po prostu gorzej się czuje – zauważyłam. – Słyszałam, że
często choruje.
    Kriss skinęła głową.
    – Zastanawiam się, dlaczego.
    – Czy ona nie urodziła się na Południu? – zapytała Elise.
    – Słyszałam,  że  powietrze  i woda  są  tam  dość  zanieczyszczone.
Może choruje tak często dlatego, że tam dorastała.
    – Słyszałam,  że  na  południe  od  Sumner  wszystko  jest  okropne  –
dodała Celeste.
    – Pewnie  po  prostu  odpoczywa  –  przerwałam  te  rozważania.  –
Wieczorem będzie nagranie Biuletynu i chce się do niego przygotować.
Ma rację. Jest dopiero dziesiąta, a ja już mam ochotę na drzemkę.
    – Owszem,  wszystkie  powinnyśmy  się  zdrzemnąć  –  przyznała  ze
znużeniem Natalie.
    Weszła pokojówka z niedużą tacą i przeszła przez salę tak cicho, że
niemal jej nie zauważyłyśmy.
    – Czekajcie  –  odezwała  się  Kriss.  –  Nie  myślicie chyba,  że  będą
mówić o tych przyjęciach w Biuletynie?
    Celeste jęknęła.
    – To była zupełna głupota. Ty i America miałyście szczęście.
    – Żartujesz chyba? Czy masz jakiekolwiek…
    Kriss  urwała  w pół  zdania,  ponieważ  pokojówka  zatrzymała  się
koło mnie i podała mi na tacy złożony liścik.
    Czułam,  że  wszystkie  dziewczęta  na  mnie  patrzą,  kiedy
podniosłam go ostrożnie i przeczytałam.
    – Czy  to  od  Maxona?  –  zapytała  Kriss,  starając  się  ukryć
zainteresowanie.
    – Tak. – Nie podniosłam głowy.
    – Co pisze? – naciskała.
    – Że chce ze mną chwilę porozmawiać.
    Celeste roześmiała się.
    – Ktoś tu chyba ma kłopoty.
    Westchnęłam i wstałam, żeby wyjść za pokojówką z sali.
    – Chyba jest tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać.
    – Może w końcu zamierza ją stąd wyrzucić – powiedziała Celeste
tak głośnym szeptem, że mogłam ją usłyszeć.
    – Tak myślisz? – zapytała Natalie, odrobinę zbyt entuzjastycznie.
    Przeszedł  mnie zimny dreszcz. Może Maxon naprawdę zamierzał
mnie  wyrzucić?  Gdyby  chciał  porozmawiać  albo  spotkać  się  ze  mną,
ująłby to chyba jakoś inaczej?
    Maxon  czekał  na  korytarzu,  więc  podeszłam  do  niego  nieśmiało.
Nie sprawiał wrażenia rozgniewanego, ale był wyraźnie spięty.
    Przygotowałam się na najgorsze.
    – Słucham?
    Wziął mnie pod ramię.
    – Mamy  kwadrans.  Nie  możesz  powiedzieć  absolutnie  nikomu
o tym, co zamierzam ci pokazać. Rozumiesz?
    Skinęłam głową.
    – To dobrze.
    Wbiegliśmy po schodach na drugie piętro, a Maxon łagodnie, ale
pospiesznie pociągnął mnie za sobą do podwójnych białych drzwi.
    – Kwadrans – przypomniał mi.
    – Kwadrans.
    Wyjął  klucz  z kieszeni  i otworzył  jedno  skrzydło  drzwi,
przytrzymując  je,  żeby  mnie  przepuścić.  Pokój  był  przestronny  i pełen
światła,  miał  mnóstwo  okien  i dwoje  drzwi  wychodzących  na  balkon.
Stało w nim łóżko, potężna garderoba, a także stół i krzesła, ale poza tym
pomieszczenie było puste.
    Żadnych  wiszących  obrazów,  żadnych  przedmiotów  na  półkach.
Nawet farba na ścianach sprawiała wrażenie lekko spłowiałej.
    – To apartament księżniczki – wyjaśnił cicho Maxon. Otworzyłam
szeroko oczy.
    – Wiem,  że  teraz  wygląda  dość  skromnie.  Księżniczka  ma  sama
wybrać, jak chce go urządzić, więc kiedy moja matka przeniosła się do
apartamentów królowej, ten pokój został ogołocony ze wszystkiego.
    Królowa  Amberly  tu  kiedyś  mieszkała.  Ten  pokój  wydał  mi  się
magiczny.
    Maxon stanął za mną i zaczął pokazywać różne rzeczy.
    – Te  drzwi  prowadzą  na  balkon.  A tamte  –  wskazał  przeciwległą
ścianę  –  do  prywatnego  gabinetu  księżniczki.  Tutaj  – odwrócił  się
w prawą  stronę  –  są  drzwi  do  mojego  pokoju.  Muszę  przecież  mieć
księżniczkę pod ręką.
    Zarumieniłam się na myśl o tym, że miałabym spać tutaj, tak blisko
Maxona.
    Podszedł do garderoby.
    – A za  tym  meblem  jest  ukryte  przejście  do  schronu.  Można  się
nim  też  dostać  w różne  miejsca  w pałacu,  ale  ma  służyć  głównie  do
ucieczki przed rebeliantami. – Westchnął.
    – Ja zmierzam je wykorzystać nieco niezgodnie z przeznaczeniem,
ale uznałem, że będzie warto.
    Maxon  położył  rękę  na  ukrytej  zasuwce  i garderoba  wraz
z fragmentem ściany przesunęła się do przodu. Zobaczyłam, że Maxon
uśmiecha się, patrząc za nią.
    – W samą porę.
    – Nie spóźniłabym się przecież – odparł czyjś głos. Wstrzymałam
oddech.  To  niemożliwe,  żeby  ten  głos  należał  do  tej  osoby,  do  której
wydawało  mi  się,  że  należy.  Zajrzałam  za  potężny  mebel.  Ubrana
w bardzo skromną sukienkę, z włosami związanymi w koczek, stała tam
Marlee.
    – Marlee? – wyszeptałam, pewna, że muszę śnić. – Co ty tu robisz?
    – Strasznie  za  tobą  tęskniłam!  –  zawołała  i przybiegła  do  mnie
z otwartymi  ramionami.  Kiedy  wyciągnęła  ręce,  zobaczyłam  wyraźnie
czerwone, gojące się ślady na jej dłoniach. To naprawdę była Marlee.
    Rzuciła  mi  się  na  szyję  i obie  przewróciłyśmy  się  na  podłogę.
Byłam tak oszołomiona, że nie potrafiłam przestać płakać i dopytywałam
się w kółko, skąd się tu wzięła.
    Kiedy uspokoiłam się na dostatecznie długą chwilę, Maxon dotknął
mojego ramienia.
    – Dziesięć minut. Zaczekam na zewnątrz. Marlee,  możesz wrócić
tą samą drogą, którą przyszłaś.
    Obiecała, że tak zrobi, i Maxon zostawił nas same.
    – Nie  rozumiem  –  powiedziałam.  –  Miałaś  zostać  wysłana  na
Południe. Miałaś zostać Ósemką. Gdzie jest Carter?
    – Byliśmy tutaj przez cały czas. Właśnie zaczęłam pracę w kuchni,
a Carter  jeszcze  jest  rekonwalescentem,  ale  niedługo  powinien  się
przenieść do stajni.
    – Rekonwalescentem?  –  Tak  wiele  pytań  kłębiło  się  w mojej
głowie,  że  nie  byłam  pewna,  czemu  właśnie  to  wyrwało  się  jako
pierwsze.
    – Tak, może już chodzić, ale trudno mu wykonywać cięższe prace.
Będzie pomagać w kuchni, dopóki całkowicie nie wróci do zdrowia. Ale
nic mu nie będzie. I patrz na mnie – dodała Marlee, wyciągając ręce. –
Mamy doskonałą opiekę. To nie wygląda ładnie, ale przynajmniej już nie
boli.
    Ostrożnie  dotknęłam  nabrzmiałych  blizn  na  jej  dłoni,  niepewna,
czy  naprawdę  mogą  nie  boleć.  Ale  Marlee  nawet  nie  drgnęła
i w następnej  chwili  wsunęłam  dłonie  w jej  ręce.  To  było  dziwne
uczucie,  ale  jednocześnie  całkowicie  naturalne.  Marlee  była  tutaj,  a ja
trzymałam ją za ręce.
    – Czyli Maxon przez cały czas trzymał cię w pałacu?
    Marlee skinęła głową.
    – Bał się, że nie poradzimy sobie sami, więc zatrzymał nas tutaj.
Z pałacu wyjechało dwoje innych służących, brat i siostra, którzy mają
rodzinę  w Panamie.  Dostaliśmy  nowe  imiona  i nazwiska,  a Carter
zapuszcza brodę, więc niedługo będziemy całkowicie nierozpoznawalni.
Mało kto w ogóle wie, że jesteśmy w pałacu, tylko kucharki, z którymi
pracuję,  jedna  z pielęgniarek  i Maxon.  Myślę,  że  nawet  gwardziści
o niczym nie wiedzą, bo mają obowiązek składać meldunki królowi, a on
nie byłby zadowolony, gdyby się dowiedział.
    Marlee szybko potrząsnęła głową i mówiła dalej:
    – Mamy malutki pokój, mieści się w nim tylko nasze łóżko i regał,
ale przynajmniej jest tam czysto. Starałam się uszyć dla nas nową kapę
na łóżko, ale…
    – Czekaj, wasze łóżko? To znaczy, śpicie w jednym?
    Marlee uśmiechnęła się.
    – Pobraliśmy  się  dwa  dni  temu.  Powiedziałam  Maxonowi,  że
kocham  Cartera  i chcę  za  niego  wyjść,  przeprosiłam  też,  że  zraniłam
jego  uczucia.  Nie  był  tym  dotknięty.  Przyszedł  do  nas  dwa  dni  temu
i powiedział, że w pałacu trwają jakieś uroczystości, więc jeśli chcemy
się pobrać, to jest właściwa chwila.
    Policzyłam  –  dwa  dni  temu  przyjmowaliśmy  gości  z Federacji
Niemieckiej.  Cały  personel  pałacu  był  zajęty  ich  obsługą  albo
przygotowaniami do przyjęcia na cześć włoskich dam.
    – Maxon  poprowadził  mnie  do  ołtarza.  Nie  wiem,  czy  jeszcze
kiedykolwiek zobaczę rodziców. Im dalej się będę od nich trzymać, tym
lepiej.
    Widziałam,  że  te  słowa  ją  bolały,  ale  rozumiałam  ją  doskonale.
Gdybym  to  ja  nieoczekiwanie  została  Ósemką,  najlepszą  rzeczą,  jaką
mogłabym zrobić dla mojej rodziny, byłoby zniknięcie z ich życia. To by
potrwało,  ale  ludzie  by  zapomnieli  i moi  rodzice  w końcu  doszliby  do
siebie.
    Aby  odgonić  te  smutne  myśli,  Marlee  pomachała  lewą  ręką,  a ja
dopiero  teraz  zauważyłam  cienką  obrączkę  na  jej  palcu.  To  był  tylko
spleciony kawałek sznurka, ale oznajmiał jasno, że jest już zajęta.
    – Chyba  niedługo  będę  musiała  poprosić  Cartera,  żeby  mi  zrobił
nową,  bo  ta  zaczyna  się  już  strzępić.  Pewnie  jak  zacznie  pracować
w stajni,  ja  będę  musiała  robić  mu  codziennie  nową  obrączkę.  –
Żartobliwie wzruszyła ramionami. – Nie mam nic przeciwko temu.
    Przyszło mi do głowy następne pytanie – obawiałam się, że może
być  zbyt  bezpośrednie,  ale  wiedziałam,  że  nie  byłabym  w stanie
rozmawiać o tym z moją mamą ani z Kenną.
    – Czyli wy już… no wiesz…
    Potrwało chwilę, zanim mnie zrozumiała, po czym się roześmiała.
    – Tak, my już.
    Roześmiałyśmy się obie.
    – I jak to jest?
    – Szczerze?  Na  początku  trochę  nieprzyjemnie.  Drugi  raz  był
o wiele lepszy.
    – Aha. – Nie wiedziałam, co innego mogę powiedzieć.
    Na chwilę zapadła cisza.
    – Czuję  się  strasznie  samotna  bez  ciebie.  Tęsknię  za  tobą
– powiedziałam, bawiąc się sznurkiem na jej palcu.
    – Ja  też  za tobą  tęsknię. Może  kiedy zostaniesz  księżniczką  będę
mogła częściej się tu zakradać.
    Prychnęłam.
    – Nie jestem pewna, czy to rzeczywiście nastąpi.
    – Jak to? – zapytała całkowicie poważnie. – Przecież nadal jesteś
jego ulubienicą, prawda?
    Wzruszyłam ramionami.
    – Co  się  stało?  –  W głosie  Marlee  brzmiała  troska,  a ja  nie
chciałam mówić, że to się zaczęło od jej zniknięcia. To nie była jej wina.
    – Różne rzeczy.
    – Ami, o co chodzi?
    Westchnęłam.
    – Po tym, co się stało z tobą, byłam wściekła na Maxona. Dopiero
później zrozumiałam, że nie pozwoliłby na coś takiego, gdyby miał na to
wpływ.
    Marlee skinęła głową.
    – Robił, co w jego mocy, Ami. A kiedy mu się to nie udało, zrobił,
co  tylko  możliwe,  żeby  poprawić  naszą  sytuację.  Nie  gniewaj  się  na
niego.
    – Już  się  nie  gniewam,  ale  nie  jestem  też  pewna,  czy  chcę  być
księżniczką. Nie wiem, czy potrafiłabym się zdobyć na to, co on. Poza
tym jest jeszcze ten ranking popularności w czasopiśmie, który pokazała
mi Celeste. Ludzie mnie nie lubią, Marlee. Byłam na ostatnim miejscu.
Nie jestem pewna, czy się nadaję do roli księżniczki. Nigdy nie byłam
dobrą  kandydatką,  a ostatnio  idzie  mi  coraz  gorzej.  A teraz…  teraz…
wydaje mi się, że Maxon zbliżył się do Kriss.
    – Kriss? Kiedy?
    – Nie  mam  pojęcia  i nie  wiem,  co  powinnam  zrobić.  Jakaś  część
mnie  uważa,  że  to  dobrze,  ponieważ  ona  będzie  lepszą  księżniczką,
a jeśli on naprawdę ją kocha, chciałabym, żeby był szczęśliwy. Wiem, że
niedługo będzie musiał odesłać kolejną kandydatkę, więc kiedy dzisiaj
mnie wezwał, myślałam, że to ja mam wracać do domu.
    Marlee roześmiała się.
    – Ami, to absurd. Gdyby Maxon nic do ciebie nie czuł, odesłałby
cię do domu już dawno temu. Jesteś tutaj, ponieważ on ciągle jeszcze nie
traci nadziei.
    Roześmiałam się zdławionym głosem.
    – Chciałabym  z tobą  porozmawiać  dłużej,  ale  muszę  już  iść  –
powiedziała.  –  Korzystamy  z tego,  że  gwardziści  mają  teraz  zmianę
warty.
    – Nieważne,  że  widziałyśmy  się  tak  krótko,  cieszę  się,  że  jesteś
cała i zdrowa.
    Marlee przytuliła mnie mocno.
    – Nie poddawaj się, dobrze?
    – Nie poddam się. Może uda ci się czasem przesłać mi jakiś list?
    – Możliwe,  zobaczymy.  –  Marlee  wypuściła  mnie  i stanęłyśmy
obok  siebie.  –  Gdyby  mnie  zapytano  o zdanie  w tym  rankingu,
głosowałabym na ciebie. Od początku uważałam, że powinnaś wygrać.
    Zarumieniłam się.
    – No, idź już. Pozdrów ode mnie męża.
    Uśmiechnęła się.
    – Dziękuję, zrobię to.
    Szybko podeszła do garderoby i znalazła ukryty przycisk. Z jakichś
powodów  myślałam,  że  tamta  kara  fizyczna  ją  załamała,  ale  teraz
wydawała się silniejsza, nawet chodziła inaczej. Odwróciła się, posłała
mi pocałunek i zniknęła.
    Wyszłam  z pokoju  i zastałam  Maxona  czekającego  na  korytarzu.
Kiedy  usłyszał,  że  drzwi  się  otwierają,  z uśmiechem  podniósł  głowę
znad książki. Usiadłam obok niego.
    – Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
    – Chciałem najpierw się upewnić, że są bezpieczni. Mój ojciec nie
wie, co zrobiłem, więc musiałem trzymać wszystko w ścisłym sekrecie,
dopóki  nie  minęło  największe  niebezpieczeństwo.  Mam  nadzieję,  że
będziecie  mogły  się  częściej  widywać,  ale  potrzebuję  czasu,  żeby  to
zorganizować.
    Poczułam,  że  moje  ramiona  się  prostują,  jakby  został  z nich
w jednej chwili zdjęty ciężar zmartwień, które mnie dotąd przygniatały.
Byłam  szczęśliwa  z powodu  spotkania  z Marlee.  Cieszyłam  się,  że
Maxon ma tak dobre serce, jak przypuszczałam. Czułam także ogromną
ulgę, że to spotkanie nie dotyczyło odesłania mnie do domu.
    – Dziękuję – wyszeptałam.
    – Nie ma za co.
    Nie  byłam  pewna,  co  jeszcze  powinnam  powiedzieć.  Maxon  po
chwili odchrząknął.
    – Wiem,  że  jesteś  przeciwna  wykonywaniu  niektórych
najtrudniejszych obowiązków związanych z tym stanowiskiem, ale ono
daje  również  wiele  możliwości.  Myślę,  że  mogłabyś  robić  naprawdę
wspaniałe  rzeczy.  Wiem,  że  teraz  widzisz  we  mnie  przede  wszystkim
księcia, ale musiałabyś się z tym pogodzić w jakimś momencie, gdybyś
naprawdę miała być moja.
    Nie odwróciłam spojrzenia.
    – Wiem.
    – Nie potrafię już powiedzieć, o czym myślisz. Wiedziałem to na
początku, kiedy jeszcze ci na mnie zależało, ale kiedy nasze stosunki się
zmieniły, zaczęłaś na mnie patrzeć inaczej. Teraz czasem wydaje mi się,
że to widzę, a czasem mam wrażenie, że już stąd zniknęłaś.
    Skinęłam głową.
    – Nie proszę cię, żebyś powiedziała, że mnie kochasz. Nie proszę
cię,  żebyś  nagle  zdecydowała,  że  chcesz  być  księżniczką.  Chcę  tylko
wiedzieć, czy w ogóle chcesz tu być.
    Wspaniałomyślność  Maxona  sprawiła,  że  moje  serce  drgnęło.
Nadal musiałam się zastanowić nad wieloma rzeczami, ale nie mogłam
się poddać. Nie w tej chwili.
    Maxon opierał rękę na swojej nodze, więc wsunęłam dłoń pod jego
dłoń. Uścisnął ją zachęcająco.
    – Jeśli nadal tego chcesz, chciałabym zostać.
    Maxon odetchnął z ulgą.
    – Bardzo mi na tym zależy.
    ***

    Wróciłam do Komnaty Dam po krótkiej wizycie w łazience. Nikt
nie odezwał się ani słowem, dopóki nie usiadłam, i to Kriss miała dość
śmiałości, żeby zapytać wprost.
    – O co chodziło?
    Zobaczyłam, że nie tylko ona jest ciekawa, wszystkie dziewczęta
obserwują mnie uważnie.
    – Wolałabym nie mówić.
    Moje podpuchnięte od płaczu oczy i taka odpowiedź pozwoliły im
się  domyślać,  że  nic  dobrego  nie  wynikło  ze  spotkania  z Maxonem.
Musiałam jednak dzielnie znieść ich podejrzenia, żeby chronić Marlee.
    Naprawdę zabolało mnie to,  że Celeste zacisnęła usta, ukrywając
uśmiech,  Natalie  uniosła  brwi  i udawała,  że  czyta  pożyczone
czasopismo, zaś Kriss i Elise wymieniły pełne nadziei spojrzenia.
    Rywalizacja była bardziej zacięta, niż przypuszczałam.

ROZDZIAŁ 21


  Oszczędzono  nam  upokorzenia,  jakim  byłoby  analizowanie
organizowanych  przez  nas  przyjęć  w trakcie  Biuletynu.  Wspomniano
o wizycie  zagranicznych  gości,  ale  szczegóły  ich  pobytu  nie  zostały
podane  do  publicznej  wiadomości.  Dopiero  następnego  dnia  przed
południem Silvia i królowa przyszły, żeby omówić nasze wyniki.
    –  Otrzymałyście  niezwykle  trudne  zadanie  i mogłyście  ponieść
całkowitą porażkę. Chciałabym jednak z przyjemnością zawiadomić, że
oba  zespoły  poradziły  sobie  bardzo  dobrze.  –  Silvia  popatrzyła  na  nas
z aprobatą.
    Odetchnęłyśmy  z ulgą,  a Kriss  odwzajemniła  mój  uścisk  ręki.
Chociaż nie wiedziałam, co mam myśleć o niej i Maxonie, wiedziałam,
że nie poradziłabym sobie bez niej.
    – Szczerze  mówiąc,  jeden  zespół  poradził  sobie  trochę  lepiej,  ale
wszystkie powinnyście być dumne ze swoich dokonań. Otrzymaliśmy od
naszych  długoletnich  przyjaciół  z Federacji  Niemieckiej  listy
z podziękowaniami za życzliwe przyjęcie – oznajmiła Silvia, patrząc na
Celeste, Natalie i Elise. – Było trochę drobnych potknięć i nie wydaje mi
się,  żeby  ktokolwiek  z nas  dobrze  się  bawił  podczas  tak  wytwornej
uroczystości,  ale  goszczące  u nas  damy  były  w pełni
usatysfakcjonowane. Jeśli natomiast chodzi o was – Silvia odwróciła się
do  mnie  i Kriss  –  damy  z Włoch  były  zachwycone  i oczarowane
wystrojem  sali  oraz  jedzeniem,  pragnęły  także  szczególnie  pochwalić
podane  wino,  więc  należą  się  wam  brawa.  Nie  byłabym  zdziwiona,
gdyby  Illéa  po  tym  przyjęciu  zyskała  nowego  potężnego  sojusznika.
Należą się wam najwyższe pochwały.
    Kriss pisnęła, a ja roześmiałam się nerwowo, szczęśliwa, że mam
to już za sobą, a na dodatek okazało się, że jesteśmy lepsze od drugiego
zespołu.
    Silvia  oznajmiła,  że  ma  teraz  przygotować  oficjalny  raport  dla
króla i Maxona, ale zapewniła nas,  że nie musimy się o nic niepokoić.
W pewnym  momencie  do  sali  wbiegła  pokojówka  i podeszła  do
królowej, żeby szepnąć jej coś do ucha.
    – Ależ  oczywiście,  mogą  –  powiedziała  królowa,  wstając
i podchodząc do drzwi.
    Pokojówka pospiesznie otworzyła je, wpuszczając króla i Maxona.
Wiedziałam,  że  mężczyźni  mogą  wchodzić  do  tej  sali  tylko  za  zgodą
królowej, ale zabawne było zobaczyć to w praktyce.
    Kiedy weszli, wstałyśmy, żeby dygnąć, ale oni wyraźnie nie dbali
o protokół.
    – Miłe panie, przepraszamy za to najście, ale mamy coś pilnego do
zakomunikowania – oznajmił król.
    – Obawiam  się,  że  wojna  w Nowej  Azji  przybrała  niepokojący
obrót  –  powiedział  stanowczym  głosem  Maxon.  –  Sytuacja  jest  tak
trudna, że wraz z ojcem udajemy się natychmiast na miejsce, by stawić
czoło zagrożeniu.
    – Co się stało? – zapytała królowa, przyciskając dłoń do piersi.
    – Nie  musisz  się  niczym  martwić,  moja  droga.  –  W głosie  króla
brzmiała  całkowita  pewność,  ale  nie  byłam  przekonana,  czy
rzeczywiście mówi prawdę, skoro musieli wyjeżdżać w takim pośpiechu.
    Maxon podszedł do matki i zamienili kilka słów szeptem, a potem
ona  pocałowała  syna  w czoło,  a Maxon  ją  uściskał  i odsunął  się.  Król
zaczął przekazywać żonie szczegółowe instrukcje, a książę przyszedł się
z nami pożegnać.
    Z Natalie  pożegnał  się  szybko,  niemal  zdawkowo,  ale  ona  nie
sprawiała wrażenia dotkniętej, a ja nie wiedziałam, jak to rozumieć. Czy
nie przejmowała się brakiem uczuć ze strony Maxona, czy też udawała
obojętność, zmuszając się do zachowania spokoju?
    Celeste  rzuciła  się  Maxonowi  na  szyję  i wybuchnęła
najgłośniejszym  udawanym  płaczem,  jaki  kiedykolwiek  słyszałam.
Przypomniały  mi  się  czasy,  kiedy  May  była  mała  i myślała,  że  jej  łzy
w magiczny  sposób  spowodują,  że  znajdą  się  pieniądze  na  to,  czego
byśmy  chcieli.  Kiedy  Maxon  wyplątał  się  z ramion  Celeste,  ucałowała
go szybko w usta, a on pospiesznie – i tak grzecznie, jak tylko mógł –
otarł wargi, kiedy tylko się odwrócił.
    Elise  i Kriss  stały  na  tyle  blisko  mnie,  że  słyszałam,  co  do  nich
mówił.
    – Zadzwoń  do  nich  i poproś,  żeby  nam  pomogli  –  powiedział  do
Elise.  Niemal  zapomniałam,  że  głównym  powodem  jej  pozostawania
w Eliminacjach  były  kontakty  rodzinne  w Nowej  Azji.  Zastanawiałam
się, czy nagła zmiana sytuacji na froncie nie będzie jej kosztowała utraty
miejsca w pałacu.
    W tym momencie nagle uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia,
co straciłaby Illéa, gdybyśmy przegrali tę wojnę.
    – Jeśli  tylko  uzyskam  dostęp  do  telefonu,  porozmawiam
z rodzicami – obiecała Elise.
    Maxon skinął głową, pocałował ją w rękę i podszedł do Kriss.
    Natychmiast splotła dłonie z jego palcami.
    – Czy to będzie niebezpieczne?  – zapytała cicho, a jej głos lekko
zadrżał.
    – Nie wiem. Kiedy ostatni raz odwiedzaliśmy Nową Azję, sytuacja
nie  była  do  tego  stopnia  napięta.  Tym  razem  trudno  cokolwiek
przewidzieć. – Jego głos był tak czuły, jakby ta rozmowa odbywała się
na  osobności.  Kriss  podniosła  oczy  do  góry  i westchnęła,  a przez  tę
krótką chwilę Maxon spojrzał na mnie. Odwróciłam głowę.
    – Uważaj na siebie – wyszeptała Kriss. Po jej policzku spłynęła łza.
    – Oczywiście, moja miła. – Maxon zasalutował jej żartobliwie, co
sprawiło, że się uśmiechnęła. Pocałował Kriss w policzek i pochylił się
do jej ucha. – Zajmij się, proszę, moją matką. Jest bardzo zmartwiona.
    Odsunął  się,  żeby  spojrzeć  Kriss  w oczy,  a kiedy  skinęła  głową,
puścił  jej  rękę.  W tym  momencie  zadrżała,  a dłonie  Maxona  także
drgnęły, jakby chciał ją objąć, ale odsunął się i podszedł do mnie.
    Nawet gdyby jego słowa w zeszłym tygodniu mi nie wystarczyły,
miałam teraz fizyczny dowód  łączącej ich więzi.  Widziałam  wyraźnie,
że  jest  czuła  i prawdziwa.  Jeden  rzut  oka  na  Kriss,  ukrywającą  twarz
w dłoniach,  wystarczył,  żeby  mi  powiedzieć,  jak  bardzo  jej  zależy  na
Maxonie. Chyba że była naprawdę niezwykle utalentowaną aktorką.
    Spróbowałam porównać, czy Maxon patrzy na mnie tak samo jak
na Kriss. Czy może jest jakaś różnica? Czy w jego spojrzeniu było mniej
ciepła?
    – Postaraj  się  nie  wpakować  w żadne  kłopoty  pod  moją
nieobecność, dobrze? – poprosił żartobliwie.
    Przy Kriss nie próbował żartować. Czy to coś znaczyło?
    Uniosłam prawą rękę.
    – Obiecuję, że będę się starała zachowywać wzorowo.
    Maxon roześmiał się.
    – Świetnie, to mam o jedno zmartwienie mniej.
    – A co z nami? Powinnyśmy się martwić?
    Maxon potrząsnął głową.
    – Prawdopodobnie uda nam się załagodzić konflikt. Ojciec potrafi
być naprawdę dobrym dyplomatą i…
    – Czasem  zachowujesz  się  jak  ostatni  idiota  –  powiedziałam,
a Maxon  zmarszczył  brwi.  –  Chodzi  mi  o ciebie.  Czy  powinnyśmy  się
martwić o ciebie?
    Popatrzył na mnie poważnie, co tylko podsyciło moje obawy.
    – Podczas lotu w obie strony. Jeśli już bezpiecznie wylądujemy…
– Maxon przełknął ślinę, a ja zobaczyłam, że naprawdę się boi.
    Chciałam zapytać o coś jeszcze, ale nie wiedziałam jak.
    Maxon odchrząknął.
    – Ami, zanim wyjadę…
    Popatrzyłam na niego, czując, że łzy napływają mi do oczu.
    – Chcę, żebyś wiedziała, że wszystko…
    – Maxonie  –  warknął  król.  Maxon  uniósł  głowę,  czekając  na
polecenie. – Musimy już iść.
    Maxon skinął głową.
    – Do  widzenia,  Ami  –  powiedział  cicho  i podniósł  moją  dłoń  do
ust.  Kiedy  to  zrobił,  zauważył  bransoletkę,  którą  sobie  zrobiłam,
przyjrzał  się  jej,  wyraźnie  zaskoczony,  a potem  ucałował  mnie  czule
w rękę.
    Ten lekki pocałunek obudził wspomnienia tego, co wydawało  mi
się  odległe  o całe  lata.  W ten  sposób  ucałował  moją  dłoń  pierwszego
wieczora w pałacu, kiedy nakrzyczałam na niego, a on mimo to pozwolił
mi zostać.
    Pozostałe dziewczęta nie odrywały wzroku od wychodzących króla
i Maxona,  ale  ja  patrzyłam  na  królową.  Miałam  wrażenie,  że  całe  jej
ciało nagle osłabło. Ile razy jej mąż i jedyne dziecko będą narażać się na
niebezpieczeństwo, zanim ją to całkowicie załamie?
    Kiedy  tylko  zamknęły  się  za  nimi  drzwi,  królowa  Amberly
zamrugała oczami, odetchnęła głęboko i wyprostowała się.
    – Wybaczcie, dziewczęta, ale te nagłe nowiny wymagają ode mnie
zajęcia się wieloma sprawami. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli wrócę do
swoich  apartamentów,  żeby  spokojnie  popracować.  –  Walczyła  z całej
siły o zachowanie spokoju.
    – Proponuję, żeby podano wam tutaj lunch, który będziecie mogły
zjeść,  gdy  zgłodniejecie,  a ja  dotrzymam  wam  towarzystwa  przy
obiedzie.
    Skinęłyśmy głowami.
    – Doskonale  –  oznajmiła  królowa  i odwróciła  się,  żeby  wyjść.
Wiedziałam,  że  jest  silna.  Wychowywała  się  w biednym  mieście
i w biednej prowincji, pracowała w fabryce aż do dnia, gdy wybrano ją
do Eliminacji. Kiedy już była królową, przeżyła kilka poronień, zanim
w końcu udało jej się urodzić zdrowe dziecko. Wiedziałam, że wróci do
swoich apartamentów  jak dama, tak  jak wymaga tego jej  pozycja.  Ale
gdy zostanie sama, będzie płakać.
    Po  wyjściu  królowej  Celeste  również  poszła  do  siebie,  a ja
zdecydowałam,  że  także  nie  mam  ochoty  siedzieć  dłużej  w Komnacie
Dam. Wróciłam do swojego pokoju, żeby pomyśleć w samotności.
    Cały czas zastanawiałam się nad Kriss. Dlaczego ona i Maxon tak
nagle  się  do  siebie  zbliżyli?  Nie  tak  dawno  temu  planował  wspólną
przyszłość ze mną. Nie mógł być nią tak bardzo zainteresowany, kiedy
mówił mi coś takiego. Coś musiało się wydarzyć później.
    Dzień  minął  szybko.  Po  kolacji,  kiedy  pokojówki  w ciszy
szykowały mnie do snu, jedno zdanie oderwało mnie od mojego odbicia
w lustrze.
    – Wie panienka, kogo tu zastałyśmy dzisiaj rano? – zapytała Anne,
delikatnie szczotkując moje włosy.
    – Kogo?
    – Gwardzistę Legera.
    Zamarłam na ułamek sekundy.
    – Naprawdę?  –  zapytałam.  Nie  odrywałam  wzroku  od  mojego
odbicia, kiedy opowiadały dalej.
    – Tak – potwierdziła Lucy. – Powiedział, że musi zrobić inspekcję
pokoju  z powodu  bezpieczeństwa.  –  Sprawiała  wrażenie  lekko  tym
zaskoczonej.
    – Ale to było dziwne – dodała Anne, także zdziwionym tonem. –
Był w cywilnym ubraniu, nie w mundurze. Nie powinien zajmować się
takimi rzeczami, kiedy nie jest na służbie.
    – Widocznie  jest  bardzo  oddany  swojej  pracy  –  skomentowałam
obojętnie.
    – Też  tak  myślę  –  odparła  Lucy  z podziwem  w głosie.  –  Kiedy
tylko widzę go w pałacu, zawsze zauważa coś istotnego. To doskonały
żołnierz.
    – To  prawda  –  potwierdziła  rzeczowo  Mary.  –  Niektórzy
gwardziści w przeciwieństwie do niego naprawdę kiepsko nadają się do
służby.
    – I wygląda  dobrze  nawet  w zwykłym  ubraniu  –  dodała  Lucy.  –
Większość mężczyzn wygląda okropnie, kiedy tylko zdejmą mundur.
    Mary  zachichotała  i zarumieniła  się,  nawet  Anne  nie  mogła
powstrzymać  uśmiechu.  Dużo  czasu  minęło,  odkąd  widziałam  je  tak
odprężone.  Innego  dnia,  w innej  chwili  mogłoby  być  przyjemnie
poplotkować  o gwardzistach,  ale  nie  dzisiaj.  Potrafiłam  myśleć  tylko
o tym, że gdzieś w pokoju jest wiadomość od Aspena. Chciałam spojrzeć
przez ramię na mój słoik, ale nie odważyłam się.
    Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zostawiły mnie
samą.  Zmusiłam  się  do  cierpliwości  i odczekałam  jeszcze  kilka  minut,
żeby  mieć  pewność,  że  nie  wrócą.  W końcu  podbiegłam  do  łóżka
i podniosłam  słoik  –  tak  jak  się  spodziewałam,  czekał  w nim  skrawek
papieru.
    Maxon wyjechał. To wszystko zmienia.


ROZDZIAŁ 22


  Jesteś?  –  wyszeptałam  zgodnie  z instrukcjami,  jakie  Aspen
zostawił  mi  poprzedniego  dnia.  Ostrożnie  weszłam  do  pokoju
oświetlonego  tylko  słabym  blaskiem  zmierzchu,  wpadającym  przez
cienkie firanki. Tyle światła wystarczyło, żeby zobaczyć ożywioną twarz
Aspena.
    Zamknęłam za sobą drzwi, a on natychmiast podbiegł, żeby mnie
objąć.
    – Tęskniłem za tobą.
    – Ja też za tobą tęskniłam. Przez to przyjęcie byłam tak zajęta, że
nie miałam chwili na oddech.
    – Cieszę się, że już po wszystkim. Trudno ci się było tu dostać? –
zapytał żartobliwie.
    Zachichotałam.
    – Wiesz co, Aspenie, naprawdę jesteś aż za dobry do tej roboty.
    Jego  pomysł  tym  razem  był  tak  prosty,  że  aż  zabawny.  Królowa
mniej sztywno przestrzegała pałacowej etykiety, a może po prostu miała
teraz za dużo na głowie. Pozwoliła nam wybierać, czy chcemy jeść obiad
w swoim pokoju, czy w ogólnej jadalni. Moje pokojówki przebrały mnie
do obiadu, ale zamiast zejść na dół, poszłam do dawnego pokoju Bariel.
To było aż za proste.
    Aspen  z uśmiechem  przyjął  ten  komplement  i posadził  mnie
w kącie pokoju na stosie przygotowanych poduszek.
    – Wygodnie ci?
    Skinęłam  głową.  Spodziewałam  się,  że  także  usiądzie,  ale  nie
zrobił  tego.  Przesunął  dużą  kanapę,  która  zasłoniła  widok  od  strony
drzwi, a potem przyciągnął stolik, którego blat znalazł się tuż nad moją
głową.  W końcu  wziął  ze  stołu  paczkę  pachnącą  jedzeniem  i ulokował
się koło mnie.
    – Prawie jak w domu, co? – Usiadł  za  mną tak, że  znalazłam się
między jego nogami. Ta pozycja była tak znajoma, a przestrzeń, w jakiej
siedzieliśmy,  tak  ciasna,  że  rzeczywiście  przypominało  to  trochę  nasz
stary domek na drzewie. To było zupełnie tak, jakby Aspen odtworzył
coś, co – jak mi się wydawało – przepadło na zawsze.
    – Nawet  lepiej  –  westchnęłam,  opierając  się  o niego.  Po  chwili
poczułam jego palce, przeczesujące moje włosy, i zadrżałam.
    Przez  jakiś  czas  siedzieliśmy  w milczeniu,  a ja  zamknęłam  oczy
i skoncentrowałam się na oddechu Aspena. Nie tak dawno temu robiłam
tak  samo  z Maxonem,  ale  to  było  co  innego.  Gdybym  musiała,
rozpoznałabym  Aspena  po  samym  oddechu  –  tak  dobrze  go  znałam.
A on  najwyraźniej  równie  dobrze  znał  mnie.  Ta  chwila  spokoju  była
czymś, czego pragnęłam, a Aspen potrafił mi ją ofiarować.
    – O czym myślisz, Mer?
    – O wielu rzeczach – westchnęłam. – O domu, o tobie, o Maxonie,
o Eliminacjach, o różnych sprawach.
    – A co myślisz o tym wszystkim?
    – Głównie to, że jestem kompletnie zagubiona. Czasem wydaje mi
się,  że  wiem,  co  się  ze  mną  dzieje,  a potem  coś  się  zmienia  i moje
uczucia także się zmieniają.
    Aspen  milczał  przez  chwilę,  a kiedy  się  odezwał,  w jego  głosie
słychać było ból.
    – Czy twoje uczucia względem mnie często się zmieniają?
    – Nie! – odparłam, przysuwając się do niego. – Jeśli już, ty jesteś
jedynym stałym punktem. Wiem, że nawet gdyby wszystko inne stanęło
na  głowie,  ty  nadal  tu  będziesz,  dokładnie  w tym  samym  miejscu.
Wszystko  się  robi  tak  zwariowane,  że  moja  miłość  do  ciebie  bywa
spychana gdzieś na margines, ale ja wiem, że nadal tam jest. Czy mówię
z sensem?
    – Tak. Wiem, że moja obecność sprawia, że wszystko jest jeszcze
bardziej  skomplikowane.  Cieszę  się  jednak,  że  nie  wypadłem  tak
całkiem z rozgrywki.
    Aspen  otoczył  mnie  ramionami,  jakby  dzięki  temu  mógł  mnie
zatrzymać na zawsze.
    – Nie zapomniałam o nas – zapewniłam.
    – Czasem  mam  wrażenie,  że  Maxon  i ja  bierzemy  udział  we
własnej wersji Eliminacji. Zostaliśmy tylko on i ja, jeden z nas w końcu
cię zdobędzie, a ja nie mogę zdecydować, który z nas ma gorzej. Maxon
nie  wie  o tej  rywalizacji,  więc  może  się  aż  tak  bardzo  nie  starać.
Z drugiej strony ja muszę się ukrywać, więc nie mogę ci dawać tyle, co
on. Jakby na to nie spojrzeć, to nie jest uczciwa walka.
    – Nie powinieneś na to patrzeć w taki sposób.
    – Nie wiem, jak inaczej miałbym na to patrzeć, Mer.
    Westchnęłam.
    – Zmieńmy temat.
    – Zgoda. I tak nie lubię o nim rozmawiać. A te inne rzeczy, które
sprawiają, że czujesz się zagubiona? Co się dzieje?
    – Lubisz być żołnierzem? – zapytałam, odwracając się do niego.
    Aspen z entuzjazmem skinął głową, a potem rozpakował jedzenie.
    – Uwielbiam  to,  Mer.  Myślałem,  że  będę  nienawidzić  każdej
minuty w armii, ale jest świetnie. – Ugryzł kromkę chleba i mówił dalej.
–  To  znaczy,  są  oczywiste  korzyści,  na  przykład  to,  że  jestem  zawsze
najedzony.  Chcą,  żebyśmy  byli  wielcy  i silni,  więc  karmią  nas  jak
najlepiej.  Są  też  zastrzyki  –  przypomniał  sobie.  –  Ale  to  nie  takie
okropne.  Poza  tym  dostaję  żołd.  Zapewniają  mi  wszystko,  czego
potrzebuję do życia, a oprócz tego dostaję pieniądze.
    Umilkł na moment, bawiąc się plasterkiem pomarańczy.
    – Wiesz sama, jak wspaniale jest wysyłać pieniądze rodzinie.
    Z pewnością myślał teraz o swojej mamie i szóstce rodzeństwa. Od
dawna  zastępował  w domu  ojca,  a ja  zastanawiałam  się,  czy  to
sprawiało, że tęsknił za rodziną jeszcze bardziej niż ja.
    Aspen odchrząknął i kontynuował monolog.
    – Ale są jeszcze inne rzeczy, co do których nie spodziewałem się,
że je polubię. Naprawdę podoba mi musztra i dyscyplina. Podoba mi się,
że  robię  coś  pożytecznego.  Czuję  się…  spełniony.  Od  lat  czułem
wieczny  niepokój,  robiąc  inwentaryzacje  albo  sprzątając  domy.  Teraz
mam wrażenie, że robię to, do czego zostałem stworzony.
    – Czyli absolutnie tak? Uwielbiasz to?
    – Owszem.
    – Ale  nie  lubisz  Maxona  i wiem,  że  nie  podoba  ci  się  sposób,
w jaki  Illéa  jest  rządzona.  Rozmawialiśmy  o tym  w domu,  a teraz
opowiadałeś  mi  o tej  sprawie  z ludźmi  z Południa,  degradowanymi  do
niższych klas. Wiem, że trudno było ci się z tym pogodzić.
    Aspen skinął głową.
    – Uważam, że to okrucieństwo.
    – Więc  jak  to  możliwe,  że  odpowiada  ci  obrona  istniejącego
porządku?  Walczysz  z rebeliantami,  żeby  zapewnić  bezpieczeństwo
królowi i Maxonowi. To oni podejmują te wszystkie decyzje, które się
tobie nie podobają. Jak możesz lubić to, co robisz?
    Aspen przełknął kęs, zastanawiając się.
    – Nie  wiem.  To  pewnie  nie  ma  sensu,  ale…  no  dobrze,  tak  jak
powiedziałem, mam poczucie, że robię coś pożytecznego. To dla mnie
wyzwanie,  okazja  do  zaangażowania  się  i zrobienia  czegoś  ze  swoim
życiem. Może Illéa nie jest doskonała, wiem, że wiele jej do tego stanu
brakuje, ale… mam nadzieję, że w przyszłości będzie lepiej – odparł po
prostu.
    Przez chwilę w milczeniu rozmyślaliśmy nad tymi słowami.
    – Mam wrażenie, że różne rzeczy się poprawiają, chociaż szczerze
przyznam,  że  nie  znam  się  dostatecznie  na  historii,  żeby  mieć  na  to
jakieś  dowody.  I mam  przeczucie,  że  w przyszłości  będzie  naprawdę
lepiej. Myślę, że jest na to szansa.
    I może to zabrzmi głupio, ale to jest  mój kraj. Rozumiem,  że źle
działa, co nie znaczy, że anarchiści mogą sobie przyjść i tak po prostu go
zabrać. Mimo wszystko jest mój. Czy to brzmi dziwacznie?
    Skubnęłam  kromkę  chleba,  rozważając  słowa  Aspena.
Przypominały mi o naszym domku na drzewie i tych wszystkich razach,
kiedy zadawałam mu pytania o różne rzeczy. Nawet jeśli się z nim nie
zgadzałam,  dzięki  temu  łatwiej  mi  było  zrozumieć  wiele  spraw.  Ale
w tym  przypadku  podzielałam  jego  zdanie.  W gruncie  rzeczy  dzięki
niemu  dostrzegłam  to,  co  prawdopodobnie  od  początku  kryło  się
w moim sercu.
    – To nie brzmi dziwacznie. To brzmi zupełnie rozsądnie.
    – A czy rozwiązało choć część twoich wątpliwości?
    – Pomogło.
    – Opowiesz mi o nich?
    Uśmiechnęłam się.
    – Na razie nie.
    Aspen był inteligentny i pewnie już się wszystkiego domyślał. Jego
pełne zadumy spojrzenie podpowiadało mi, że tak właśnie było.
    Odwrócił głowę, przesuwając dłonią po mojej ręce, a potem bawiąc
się bransoletką.
    – Wpakowaliśmy się w bagno, prawda?
    – Okropne.
    – Czasem mam wrażenie, że jesteśmy zasupłani tak, że nie da się
tego rozplątać.
    Skinęłam głową.
    – To prawda. Ogromna część mnie jest przywiązana do ciebie, bez
ciebie czuję się zagubiona.
    Aspen  przyciągnął  mnie  bliżej,  pogładził  mnie  po  skroniach  i po
policzku.
    – W takim razie musimy pozostać zaplątani.
    Pocałował  mnie  ostrożnie,  jakby  się  bał,  że  gdyby  naciskał  zbyt
mocno,  ta  chwila  może  się  roztrzaskać  i wszystko  stracimy.
Niewykluczone,  że  miał  rację.  Powoli  położył  mnie  na  posłaniu
z poduszek i tulił, całując mnie raz za razem. To wszystko było znajome
i dawało mi poczucie bezpieczeństwa.
    Przesunęłam  palcami  przez  krótko  obcięte  włosy  Aspena,
przypominając sobie, jak opadały mu na twarz i łaskotały mnie, kiedy się
całowaliśmy. Czułam, że otaczające mnie ramiona są znacznie bardziej
umięśnione, znacznie mocniejsze. Zmienił się nawet sposób, w jaki mnie
przytulał  –  była  w tym  nowo  odkryta  pewność  siebie,  zaszczepiona
w nim dlatego, że został Dwójką, został żołnierzem.
    Zbyt szybko przyszedł czas rozstania i Aspen odprowadził mnie do
drzwi. Obdarzył mnie długim pocałunkiem, po którym zakręciło mi się
w głowie.
    – Postaram się niedługo przesłać ci kolejną wiadomość – obiecał.
    – Będę  czekała.  –  Oparłam  się  o niego  i przytuliłam  na  dłuższą
chwilę, a potem wyszłam, żeby nie ściągać na nas zagrożenia.
    Zatopiona  w marzeniach  pozwalałam,  żeby  pokojówki  szykowały
mnie do snu. Dawniej miałam wrażenie, że Eliminacje sprowadzają się
do  prostego  wyboru:  Maxon  czy  Aspen.  Potem,  tak  jakby  to  mogło
ułatwić  mojemu  sercu  znalezienie  odpowiedzi,  pojawiło  się  więcej
pytań.  Czy  byłam  teraz  Piątką,  czy  Trójką?  Czy  kiedy  to  się  skończy,
będę Dwójką czy Jedynką? Czy spędzę resztę życia jako żona żołnierza,
czy króla? Czy  wtopię  się  po cichu w tło, co zawsze  mi  odpowiadało,
czy też zmuszę się, by stanąć w świetle reflektorów, których zawsze się
obawiałam?  Czy  będę  szczęśliwa  w każdym  z tych  przypadków?  Czy
będę  potrafiła  nie  znienawidzić  dziewczyny,  z którą  ożeni  się  Maxon,
jeśli wybiorę Aspena? Czy będę potrafiła nie znienawidzić dziewczyny,
którą wybierze Aspen, jeśli zostanę z Maxonem?
    Kiedy położyłam się do łóżka i zgasiłam światło, napomniałam się
po raz kolejny, że jestem tutaj na skutek mojej własnej decyzji. Aspen
mógł mnie o to prosić, a matka mogła mnie do tego popychać, ale nikt
nie zmusił mnie, żebym wypełniła formularze do Eliminacji.
    Cokolwiek mnie czekało, musiałam stawić temu czoło. Nie miałam
wyboru.

ROZDZIAŁ 23


  Dygnęłam przed królową, wchodząc do jadalni, ale nie zauważyła
mnie. Popatrzyłam na Elise, która jako jedyna była już na miejscu, ale
tylko rozłożyła ręce. Usiadłam, a kiedy weszły Celeste i Natalie, zostały
także  zignorowane.  W końcu  pojawiła  się  Kriss  i zajęła  miejsce  koło
mnie, nie odrywając wzroku od królowej Amberly. Królowa sprawiała
wrażenie  zatopionej  w myślach,  wpatrywała  się  w podłogę,  a chwilami
patrzyła na puste miejsca Maxona i króla, jakby coś było nie tak.
    Lokaje  zaczęli  podawać  posiłek  i większość  z nas  zajęła  się
jedzeniem, tylko Kriss wciąż obserwowała główny stół.
    – Wiesz może, czy coś się stało? – zapytałam szeptem.
    Westchnęła i spojrzała na mnie.
    – Elise  zadzwoniła  do  rodziny,  żeby  dowiedzieć  się,  co  tam  się
dzieje,  i poprosić  krewnych,  żeby  spotkali  się  z Maxonem  i królem,
kiedy  będą  w Nowej  Azji.  Ale  jej  rodzina  powiedziała,  że  oni  się
w ogóle nie pojawili.
    – Jak to?
    Kriss skinęła głową.
    – To dziwne, bo król dzwonił po wylądowaniu i zarówno on, jak
i Maxon rozmawiali z królową Amberly. Byli cali i zdrowi, powiedzieli
jej, że są w Nowej Azji, ale rodzina Elise powtarza, że nie przyjechali.
    Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad tym.
    – Co to może znaczyć?
    – Nie wiem – przyznała Kriss. – Powiedzieli, że tam są, więc jak
może ich nie być? To nie ma sensu.
    – Aha  –  odparłam,  nie  wiedząc,  co  miałabym  dodać.  Dlaczego
rodzina  Elise  nie  wiedziała  o obecności  władcy?  A może  w ogóle  król
i Maxon nie dotarli do Nowej Azji? Gdzie się zatem podziali?
    Kriss pochyliła się do mnie bliżej.
    – Chciałam  z tobą  jeszcze  o czymś  porozmawiać  –  powiedziała
szeptem. – Czy mogłybyśmy po śniadaniu przejść się po ogrodzie?
    – Oczywiście  –  odparłam.  Byłam  ciekawa  tego,  co  ona  może
wiedzieć.
    Obie szybko dokończyłyśmy posiłek. Nie wiedziałam, czym chce
się  ze  mną  podzielić  Kriss,  ale  musiało  chodzić  o coś,  co  wolała
zachować  w tajemnicy.  Królowa  była  tak  roztargniona,  że  niemal  nie
zwróciła uwagi na nasze wyjście.
    Słońce w ogrodach grzało cudownie.
    – Strasznie  dawno  mnie  tu  nie  było  –  powiedziałam,  zamykając
oczy i wystawiając twarz na promienie słońca.
    – Zwykle przychodzisz tu z Maxonem, prawda?
    – Mhm.  –  Zaraz  potem  zastanowiłam  się,  skąd  ona  to  wie.  Czy
wszyscy wiedzieli?
    Odchrząknęłam.
    – O czym chciałaś porozmawiać?
    Kriss schowała się w cieniu pod drzewem i odwróciła się do mnie.
    – Myślę, że powinnyśmy pomówić o Maxonie.
    – W jakim sensie?
    Kriss poruszyła się niespokojnie.
    – No  cóż,  byłam  przygotowana,  że  przegram.  Chyba  wszystkie
byłyśmy, może poza Celeste. To się wydawało oczywiste, Ami. Maxon
chciał właśnie ciebie. Ale potem wydarzyła się ta cała historia z Marlee
i wszystko się zmieniło.
    Nie byłam pewna, co mam odpowiedzieć.
    – I chcesz teraz powiedzieć, że ci przykro, bo zajęłaś moje miejsce,
czy jak?
    – Nie! – odparła z naciskiem. – Widzę, że dalej mu na tobie zależy,
nie  jestem  ślepa.  Chcę  tylko  powiedzieć,  że  nie  wykluczam,  że  w tej
chwili  mamy  wyrównane  szanse.  Polubiłam  cię,  uważam,  że  jesteś
wspaniałą  osobą  i nie  chciałabym,  żeby  zrobiło  się  w razie  czego
nieprzyjemnie.
    – Więc to ma być…?
    Zaplotła dłonie, szukając odpowiednich słów.
    – To  ma  być  moja  propozycja  całkowitej  szczerości  w kwestii
mojej relacji z Maxonem. I mam nadzieję na to samo z twojej strony.
    Zaplotłam  ręce  i zadałam  pytanie,  którym  zadręczałam  się  od
dłuższego czasu:
    – Kiedy ty i Maxon zdążyliście się tak do siebie zbliżyć?
    Oczy  Kriss  przybrały  rozmarzony  wyraz,  zaczęła  się  bawić
kosmykiem ciemnoblond włosów.
    – Chyba zaraz po tej historii z Marlee. To pewnie zabrzmi głupio,
ale zrobiłam dla niego kartkę z życzeniami. Zawsze tak robiłam w domu,
kiedy  ktoś  z moich  przyjaciół  miał  zmartwienie.  Maxon  był
zachwycony, powiedział, że nikt jeszcze nie dał mu prezentu.
    Jak  to?  No  tak.  Po  tym  wszystkim,  co  dla  mnie  zrobił,  czy  ja
rzeczywiście nigdy nie zrobiłam nic dla niego?
    – Był taki szczęśliwy, że poprosił, żebym posiedziała z nim trochę
w jego pokoju i…
    – Byłaś w jego pokoju? – zapytałam, zaszokowana.
    – Tak, a ty nie?
    Moje milczenie wystarczyło jej jako odpowiedź.
    – Och  –  powiedziała  z zakłopotaniem.  –  Cóż,  nie  masz  czego
żałować. Jest ciemny, ma tam stojak na broń i mnóstwo zdjęć na ścianie.
Nic specjalnego – zapewniła, machając ręką. – W każdym razie potem
zaczął  mnie  odwiedzać  praktycznie  w każdej  wolnej  chwili.  –
Potrząsnęła głową. – To się działo bardzo szybko.
    Westchnęłam.
    – Właściwie powiedział mi o tym – przyznałam się. – Rzucił raz,
że potrzebuje tutaj nas obu.
    – Czyli… – Kriss przygryzła wargę. – Jesteś pewna, że dalej mu na
tobie zależy?
    Czy i tak sama tego nie podejrzewała? Czy potrzebowała  mojego
potwierdzenia?
    – Kriss, naprawdę chcesz o tym słuchać?
    – Tak!  Chcę  wiedzieć,  na  czym  stoję.  I powiem  ci  wszystko,  co
będziesz chciała wiedzieć. Nie my ustalamy tu zasady, ale to nie znaczy
jeszcze, że one mają nami rządzić.
    Zrobiłam małe kółko, starając się wszystko rozważyć. Nie byłam
pewna,  czy  miałabym  odwagę,  żeby  zapytać  Maxona  o Kriss,
z największym trudem przychodziła mi szczera rozmowa z nim o mnie.
Ale miałam cały czas wrażenie, jakby brakowało mi jakichś okruchów
prawdy dotyczącej mojej sytuacji. Może to była dla mnie jedyna szansa,
żeby się tego dowiedzieć.
    – Jestem  praktycznie  pewna,  że  chce,  żebym  tu  na  razie  została.
Ale myślę, że chce także, żebyś ty została.
    Kriss skinęła głową.
    – Domyśliłam się tego.
    – Pocałował cię? – wypaliłam.
    Kriss uśmiechnęła się nieśmiało.
    – Nie, ale myślę, że zrobiłby to, gdybym go nie poprosiła, żeby nie
próbował.  Mamy  w naszej  rodzinie  taką  tradycję,  że  czekamy
z pocałunkami  do  zaręczyn.  Czasem  urządzamy  przyjęcie,  na  którym
para ogłasza datę ślubu i wszyscy goście są świadkami ich pierwszego
pocałunku. Sama właśnie tego bym chciała.
    – Ale próbował?
    – Nie, powiedziałam mu o tym, zanim zaszliśmy aż tak daleko. Ale
często całował mnie w rękę albo w policzek. Myślę, że to urocze z jego
strony – pochwaliła się Kriss.
    Skinęłam głową, wpatrując się w trawę.
    – Czekaj – powiedziała z wahaniem. – A czy ciebie całował?
    Miałam ochotę  się  pochwalić,  że  to  był  jego  pierwszy  pocałunek
i że kiedy się całowaliśmy, wydawało się, że czas stanął w miejscu.
    – Tak jakby. Trudno to wyjaśnić – odparłam wymijająco.
    Kriss skrzywiła się.
    – Nie tak trudno. Tak czy nie?
    – To skomplikowane.
    – Ami,  jeśli  nie  zamierzasz  być  szczera,  to  tracimy  tutaj  czas.
Chciałam rozmawiać z tobą otwarcie, uznałam, że obie skorzystamy na
tym, że się zaprzyjaźnimy.
    Wykręcałam  sobie  palce  i zastanawiałam  się,  jak  mam  się
wytłumaczyć.  Nie  chodziło  to,  że  nie  lubiłam  Kriss.  Gdybym  miała
wracać do domu, chciałabym, żeby to właśnie ona wygrała.
    – Chcę się z tobą zaprzyjaźnić, Kriss. Szczerze mówiąc myślałam,
że już mi się to udało.
    – Ja też – odparła łagodnie.
    – Po  prostu  okropnie  trudno  mi  mówić  o moich  prywatnych
sprawach. Doceniam też twoją szczerość, ale wcale nie wiem, czy chcę
wiedzieć  wszystko.  Mimo  że  sama  zapytałam  –  dodałam  szybko,  bo
widziałam,  co  zamierza  odpowiedzieć.  –  Wiem  już,  że  Maxon  coś  do
ciebie  czuje.  Widzę  to.  Wydaje  mi  się,  że  wolę,  żeby  pewne  sprawy
pozostały na razie niedopowiedziane.
    Kriss uśmiechnęła się.
    – Mogę to uszanować. Ale czy oddałabyś mi przysługę?
    – Tak, jeśli będę mogła.
    Kriss  przygryzła  wargi  i na  chwilę  odwróciła  spojrzenie.  Kiedy
znowu na mnie popatrzyła, zobaczyłam łzy w kącikach jej oczu.
    – Jeśli  byłabyś  pewna,  że  on  mnie  nie  wybierze,  czy  mogłabyś
mnie  ostrzec?  Nie  wiem,  co  do  niego  czujesz,  ale  ja  go  kocham
i zależałoby mi, żeby to wiedzieć. Oczywiście gdybyś była pewna.
    Kochała  go  i potrafiła  odważnie  powiedzieć  to  na  głos.  Kriss
kochała Maxona.
    – Jeśli kiedyś powie mi to na pewno, powtórzę ci.
    Skinęła głową.
    – I może mogłybyśmy sobie coś jeszcze obiecać: że nie będziemy
celowo  sobie  nawzajem  przeszkadzać.  Nie  chciałabym  wygrać  w taki
sposób i jestem pewna, że ty też byś tego nie chciała.
    – Nie jestem Celeste – odparłam z odrazą, a Kriss się roześmiała. –
Obiecuję, że będę zachowywać się fair.
    – To świetnie. – Kriss otarła oczy i poprawiła sukienkę. Widziałam
wyraźnie, jak elegancko prezentowałaby się w koronie.
    – Muszę już iść – skłamałam. – Dziękuję za tę rozmowę.
    – Dziękuję,  że  zgodziłaś  się  ze  mną  spotkać  i przepraszam,  jeśli
byłam zbyt natrętna.
    – Nic się nie stało – odparłam, cofając się o krok. – Do zobaczenia.
    – Na razie.
    Odwróciłam  się  tak  szybko,  jak  mogłam,  żeby  to  nie  wyglądało
niegrzecznie,  i poszłam  do  pałacu.  Kiedy  znalazłam  się  w środku,
przyspieszyłam i prawie pobiegłam do schodów, pragnąc tylko się ukryć.
    Weszłam  na  piętro  i skierowałam  się  do  mojego  pokoju,  ale  po
drodze  zauważyłam  kartkę  papieru,  co  było  niezwykłe  dla  zazwyczaj
idealnie wysprzątanego pałacu. Znajdowała się przy zakręcie korytarza
przed moimi drzwiami, więc pomyślałam, że może być do mnie. Żeby to
sprawdzić, odwróciłam ją i przeczytałam.
    Kolejny  atak  rebeliantów  dziś  rano,  tym  razem  w Palomie.
Aktualne szacunki  to ponad trzysta osób zabitych  i dalsze sto  rannych.
Po  raz  kolejny  głównym  żądaniem  było  przerwanie  Eliminacji
i pozwolenie na wygaśnięcie linii królewskiej. Oczekujemy na odpowiedź
w sprawie reakcji.
    Zrobiło  mi  się  zimno.  Obejrzałam  kartkę  z obu  stron
w poszukiwaniu  daty.  Kolejny  atak  dziś  rano?  Nawet  jeśli  wiadomość
była  sprzed  kilku  dni,  to  oznaczało,  że  jest  to  co  najmniej  drugi  atak.
I „po  raz  kolejny”  domagano  się  zakończenia  Eliminacji.  Czy  o to
chodziło we wszystkich ostatnich atakach? Czy chcieli się nas pozbyć?
A jeśli tak, to czy zależało na tym zarówno rebeliantom z Południa, jak
i tym z Północy?
    Nie  wiedziałam,  co  mam  robić.  Nie  powinnam  była  czytać  tej
wiadomości, więc nie mogłam na ten temat z nikim porozmawiać. Ale
czy do osób, które powinny o tym wiedzieć, dotarła już ta informacja?
Uznałam, że zostawię kartkę na podłodze. Miałam nadzieję, że niedługo
pojawi się jakiś gwardzista i zaniesie ją we właściwe miejsce.
    Na  razie  powinnam  uważać  za  optymistyczną  wiadomość,  że
w ogóle ktoś odpowiadał.

ROZDZIAŁ 24


  Przez następne dwa dni jadłam wszystkie posiłki w swoim pokoju,
dzięki czemu udawało mi się unikać Kriss aż do obiadu w środę. Miałam
nadzieję,  że  do  tego  czasu  przestanę  się  czuć  przy  niej  aż  tak
skrępowana,  ale  niestety  się  myliłam.  Wymieniłyśmy  życzliwe
uśmiechy,  ale  nie  potrafiłam  się  zmusić,  żeby  cokolwiek  powiedzieć.
Prawie  żałowałam,  że  nie  siedzę  po  przeciwnej  stronie  sali,  pomiędzy
Celeste a Elise. Prawie.
    Tuż przed deserem Silvia wbiegła tak szybko, jak tylko mogła na
wysokich  obcasach.  Niemal  niezauważalnie  dygnęła,  a potem  podeszła
do królowej i powiedziała coś szeptem.
    Królowa  westchnęła  głośno  i razem  z Silvią  opuściła  pospiesznie
jadalnię, zostawiając nas same.
    Uczono nas, że nie powinnyśmy nigdy podnosić głosu, ale w tym
momencie nie potrafiłyśmy się powstrzymać.
    – Czy ktoś wie, co się dzieje? – zapytała głośno Celeste, niezwykle
jak na nią poruszona.
    – Chyba nic im się nie stało? – powiedziała Elise.
    – Nie! – westchnęła Kriss i oparła głowę na stole.
    – Wszystko  będzie  dobrze,  Kriss.  Spróbuj  tej  szarlotki  –
zaproponowała Natalie.
    Ja  nie  byłam  w stanie  wykrztusić  ani  słowa,  bałam  się  choćby
myśleć, co się może dziać.
    – A jeśli zostali porwani? – Kriss głośno wyraziła swoje obawy.
    – To  raczej  niepodobne  do  ludzi  z Nowej  Azji  –  odparła  Elise,
chociaż widziałam, że także jest zaniepokojona. Nie byłam pewna, czy
obawia  się  tylko  o bezpieczeństwo  Maxona,  czy  też  denerwuje  się
dlatego, że jakiekolwiek gwałtowne działania ze strony ludzi, z którymi
była powiązana, mogły zniweczyć jej szanse w rywalizacji.
    – A jeśli samolot się rozbił? – zapytała cicho Celeste.
    Kiedy  podniosła  głowę,  zobaczyłam  autentyczny  strach  na  jej
twarzy, a to wystarczyło, żebyśmy wszystkie umilkły.
    A jeśli Maxon nie żył?
    Królowa  Amberly  wróciła  w towarzystwie  Silvii,  a my  nie
odrywałyśmy  od  niej  spojrzenia.  Ku  naszej  niewypowiedzianej  uldze
była rozpromieniona.
    – Mam  dobre  wieści,  dziewczęta.  Jego  wysokość  i książę  Maxon
wracają dzisiaj wieczorem! – oznajmiła dźwięcznie.
    Natalie klasnęła w dłonie, a Kriss i ja jednocześnie oparłyśmy się
ciężko na krześle. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo spięta byłam
przez tych kilka minut.
    – Ponieważ te ostatnie dni mieli bardzo intensywne, nie będziemy
urządzać uroczystego przyjęcia powitalnego – wtrąciła Silvia. – Zależnie
od godziny wylotu z Nowej Azji może się też zdarzyć, że nie zobaczymy
ich już dzisiaj.
    – Dziękuję,  Silvio  –  odparła  cierpliwie  królowa.  –  Wybaczcie,
dziewczęta, ale mam kilka rzeczy do zrobienia. Mam nadzieję, że deser
będzie  wam  smakował  i że  będziecie  miały  udany  wieczór  –
powiedziała, a potem odwróciła się i prawie wybiegła z sali.
    Kilka  sekund  później  wyszła  także  Kriss.  Może  zamierzała
przygotować kartki powitalne.
    Zjadłam szybko deser i wróciłam na górę, ale kiedy szłam w stronę
pokoju, zobaczyłam jasne włosy pod białym czepkiem i obszerną czarną
spódnicę  pokojówki,  biegnącej  do  schodów  na  przeciwnym  końcu
korytarza. To była Lucy i wydawało mi się, że płakała. Bardzo chciała
pozostać  niezauważona,  więc  postanowiłam  jej  nie  wołać.  Kiedy
skręciłam  za  róg  korytarza,  zobaczyłam,  że  moje  drzwi  są  otwarte.
Ponieważ  nie  tłumiły  w ten  sposób  dźwięków  ze  środka,  wyraźnie
słyszałam kłótnię Anne i Mary.
    – …dlaczego zawsze musisz być dla niej taka surowa – narzekała
Mary.
    – A co miałam jej powiedzieć? Że będzie mogła dostać wszystko,
czego zapragnie? – odpaliła Anne.
    – Tak!  Czy  stałoby  się  coś  strasznego,  gdybyś  po  prostu
powiedziała, że w nią wierzysz?
    Co  tam  się  działo?  Czy  to  dlatego  ostatnio  wydawały  mi  się
bardziej zdystansowane?
    – Ona celuje za wysoko – oznajmiła Anne oskarżycielskim tonem.
– Byłoby z mojej strony podłością dawać jej fałszywą nadzieję.
    Głos Mary ociekał sarkazmem.
    – No tak, bo  to, co  jej powiedziałaś, to nie było podłe. Jesteś  po
prostu zgorzkniała! – oznajmiła.
    – Co takiego?! – wykrzyknęła ze złością Anne.
    – Jesteś  zgorzkniała.  Nie  możesz  znieść  tego,  że  ona  może  być
bliżej od ciebie do czegoś, co ty byś chciała – podniosła głos Mary. –
Zawsze patrzyłaś na Lucy z góry, ponieważ nie mieszkała w pałacu tak
długo,  jak  ty,  i zazdrościłaś  mi,  bo  ja  się  tu  urodziłam.  Dlaczego  nie
możesz  być  zadowolona  z tego,  co  masz,  i musisz  ją  poniżać,  żeby
poczuć się lepiej?
    – Nie zamierzałam robić niczego takiego – odparła Anne łamiącym
się głosem.
    Jej stłumione chlipnięcia sprawiły, że Mary ucichła. Mnie także by
to powstrzymało – trudno było sobie wyobrazić płaczącą Anne.
    – Czy  to  naprawdę  takie  okropne,  że  chcę  czegoś  więcej?  –
zapytała  przez  łzy.  –  Rozumiem,  że  moja obecna  pozycja przynosi  mi
zaszczyt, i cieszę się, że wykonuję tę pracę, ale nie chcę tego robić przez
resztę życia. Chcę czegoś więcej. Chcę mieć męża. Chcę… – Rozpacz
uniemożliwiła jej dalsze mówienie.
    Poczułam, że serce mi pęka. Dla Anne jedyną szansą na rezygnację
z tej  pracy  było  małżeństwo,  a trudno  przypuszczać,  żeby  całe  zastępy
Trójek  i Czwórek  spacerowały  po  pałacu,  szukając  pokojówki,  którą
mogłyby wziąć za żonę. Naprawdę nie miała wyboru.
    Westchnęłam, postarałam się opanować i weszłam do pokoju.
    – Lady  Americo.  –  Mary  przywitała  mnie  dygnięciem,  a Anne
zrobiła to samo. Kątem oka zobaczyłam, że pospiesznie ociera łzy.
    Ponieważ nie chciałam urazić jej dumy, uznałam, że nie powinnam
tego zauważać, więc minęłam je obie i podeszłam do lustra.
    – Jak się panienka czuje? – zapytała Mary.
    – Jestem  okropnie  zmęczona,  chyba  od  razu  się  położę  –
powiedziałam,  koncentrując  się  na  wyciąganiu  szpilek  z włosów.  –
Wiecie co? Może wy też już odpocznijcie, poradzę sobie sama.
    – Jest panienka  pewna?  –  zapytała  Anne, starając  się  z całej  siły,
żeby jej głos był opanowany.
    – Całkowicie pewna. Do zobaczenia jutro.
    Na  szczęście  to  wystarczyło  im  jako  zachęta  do  wyjścia.  Nie
chciałam, żeby w tej chwili się mną zajmowały, a one także nie miały na
to  ochoty.  Zdjęłam  suknię  i położyłam  się  do  łóżka,  a potem  długo
rozmyślałam o Maxonie.
    Nie  byłam  właściwie  pewna,  co  o nim  myślałam  –  wszystko  to
było nieostre i rozmyte, ale co chwila wracało do mnie głębokie uczucie
szczęścia,  jakie  mnie  ogarnęło,  kiedy  się  dowiedziałam,  że  jest
bezpieczny  i wraca  do  pałacu.  W głębi  duszy  zastanawiałam  się,  czy
myślał o mnie choć raz podczas swojej nieobecności.
    ***

    Przez kilka godzin przewracałam się niespokojnie z boku na bok,
a koło pierwszej uznałam, że skoro nie jestem w stanie zasnąć, to równie
dobrze  mogę  coś  poczytać.  Zapaliłam  lampę  i wyjęłam  pamiętnik
Gregory’ego.  Przekartkowałam  wpisy  z jesieni  i wybrałam  jeden
z lutego.
    Czasem  mam  ochotę  roześmiać  się  na  myśl  o tym,  jak  proste  to
było.  Gdyby  kiedykolwiek  napisano  podręcznik  obalania  rządów,
zająłbym w nim poczesne miejsce. A może sam powinienem go napisać?
Nie wiem dokładnie, co zaleciłbym jako pierwszy krok, ponieważ trudno
jest zmusić inny kraj, żeby spróbował inwazji, ani też celowo postawić
idiotów u władzy, ale z pewnością zachęciłbym wszystkich potencjalnych
przywódców, żeby dowolnymi sposobami zgromadzili monstrualne sumy
pieniędzy.
    Jednakże obsesja na punkcie pieniędzy tu nie wystarczy. Trzeba je
mieć  i trzeba  być  w pozycji  umożliwiającej  wywyższenie  się  ponad
innych.  Mój  brak  doświadczenia  w polityce  nie  okazał  się  przeszkodą
przy  gromadzeniu  poparcia.  Powiedziałbym  wręcz,  że  wcześniejsze
unikanie  angażowania  się  w politykę  okazało  się  jedną  z moich
największych zalet. Nikt nie ufa politykom, nie bez powodu. Wallis od lat
składał obietnice bez pokrycia w nadziei, że któraś z nich się sprawdzi,
chociaż  nie  było  na  to  od  początku  nawet  najmniejszych  szans.  Ja  ze
swojej strony obiecałem, że ludzie dostaną coś więcej niż mają teraz. Bez
żadnych gwarancji, samo tylko optymistyczne przeświadczenie, że coś się
może  zmienić.  W tamtym  momencie  nie  miało  nawet  znaczenia,  co
miałoby  się  zmienić.  Ludzie  byli  tak  zdesperowani,  że  nawet  o to  nie
pytali. Nie przyszło im do głowy, żeby zapytać.
    Być  może  kluczem  do  sukcesu  jest  zachowanie  chłodnej  głowy,
kiedy inni wpadają w panikę. Wallis jest obecnie tak znienawidzony, że
kiedy niemalże  przekazał  mi  prezydenturę, nikt nie pisnął  nawet  słowa
sprzeciwu.  Ja  nic  nie  mówiłem,  nic  nie  robiłem  i uśmiechałem  się
życzliwie, podczas gdy wszyscy wokół popadali w histerię. Jeden rzut oka
na tego tchórza koło mnie wystarczył, żeby się przekonać, o ile lepiej od
niego wyglądałem na mównicy lub kiedy ściskałem dłoń premiera. Wallis
tak  rozpaczliwie  potrzebuje  u swego  boku  kogoś,  kto  cieszy  się
popularnością  w społeczeństwie,  że  jestem  całkowicie  pewien,  iż
wystarczą  dwie,  trzy  niewinnie  brzmiące  umowy  i będę  miał  nad
wszystkim kontrolę.
    Ten  kraj  jest  już  mój.  Czuję  się  jak  chłopiec  nad  szachownicą,
rozgrywający  partię,  w której  jest  pewien  wygranej.  Jestem
inteligentniejszy,  bogatszy  i zdecydowanie  odpowiedniejszy  na  to
stanowisko  w oczach  całego  kraju,  podziwiającego  mnie  z powodów,
których nikt nie potrafiłby wskazać. Kiedy w końcu ktoś zacznie się nad
tym zastanawiać, będzie już za późno. Mogę robić, co tylko chcę, i nie
został nikt, kto mógłby mnie powstrzymać. Co teraz?
    Wydaje mi się, że nadszedł czas na obalenie starego systemu. Ta
żałosna  republika  leży  dziś  w gruzach  i praktycznie  nie  funkcjonuje.
Prawdziwe  pytanie  brzmi,  jaką  rolę  powinienem  przyjąć?  Jak  mam
sprawić, by opinia publiczna błagała mnie o jej przyjęcie?
    Mam pewien pomysł. Mojej córce się on nie spodoba, ale nie dbam
o to. Najwyższy czas, by na coś mi się przydała.
    Zamknęłam  gwałtownie  pamiętnik,  zdezorientowana
i sfrustrowana.  Czy  coś  mi  umknęło?  Jaki  system  należy  obalić?
Wywyższanie  się  ponad  ludzi?  Czy  obecna  struktura  naszego  państwa
nie wynikała z konieczności, tylko powstała dla czyjejś wygody?
    Zastanawiałam  się,  czy  nie  poszukać  w pamiętniku  informacji
o tym,  co  stało  się  z córką  Gregory’ego,  ale  czułam  się  już  tak
zagubiona, że zrezygnowałam z tego pomysłu. Zamiast tego wyszłam na
balkon  z nadzieją,  że  świeże  powietrze  pomoże  mi  zrozumieć  to,  co
właśnie przeczytałam.
    Popatrzyłam w niebo, zastanawiając się nad słowami z pamiętnika,
ale nie wiedziałam nawet, od czego zacząć. Westchnęłam i popatrzyłam
na  ciemny  ogród,  dostrzegając  w nim  błysk  bieli.  Maxon  spacerował
samotnie  po  alejkach  –  w końcu  wrócił  do  domu.  Miał  koszulę
wyciągniętą ze spodni, nie założył też marynarki ani krawata. Co robił
na  zewnątrz  tak  późno?  Zobaczyłam,  że  trzyma  jeden  ze  swoich
aparatów fotograficznych. Widocznie także miał ciężką noc.
    Zawahałam się, ale z kim innym mogłam porozmawiać o tym, co
przeczytałam?
    – Psssst!
    Maxon  gwałtownie  podniósł  głowę,  szukając  źródła  dźwięku.
Znowu syknęłam, machając rękami, aż w końcu mnie zauważył. Na jego
twarzy  pojawił  się  zaskoczony  uśmiech,  kiedy  pomachał  do  mnie
w odpowiedzi. Pociągnęłam się za ucho z nadzieją, że zauważy ten gest.
Odwzajemnił  go,  więc  wskazałam  palcem  na  niego,  a potem  na  swój
pokój. Skinął głową i podniósł palec, żeby mi powiedzieć, że będzie za
minutę.  Odpowiedziałam  skinieniem  głowy  i wróciłam  do  pokoju,
podczas gdy on skierował się do pałacu.
    Założyłam  szlafrok  i przeczesałam  włosy  palcami,  z nadzieją,  że
będę  choć  w części  wyglądać  na  tak  opanowaną  jak  on.  Nie  byłam
pewna,  jak  właściwie  mam  sformułować  pytanie,  ponieważ  w gruncie
rzeczy chciałam zapytać Maxona, czy wie, że znajduje się na szczycie
państwa  stworzonego  ze  znacznie  mniej  altruistycznych  pobudek,  niż
przypuszczało społeczeństwo. Kiedy już zaczęłam się zastanawiać, co go
zatrzymało, zapukał do drzwi.
    Podbiegłam,  żeby  je  otworzyć  i powitał  mnie  obiektyw  aparatu,
a kliknięcie  migawki  utrwaliło  mój  zaskoczony  uśmiech.  Wyraz  mojej
twarzy  dał  jasno  do  zrozumienia,  że  nie  jestem  zachwycona  tym
podstępem, a Maxon, śmiejąc się, zrobił jeszcze jedno zdjęcie.
    – Jesteś  niemożliwy.  Wejdź  wreszcie  –  poleciłam  mu,  łapiąc  go
pod ramię.
    Dał się pociągnąć do środka.
    – Przepraszam, nie potrafiłem się oprzeć.
    – Strasznie dużo czasu ci zajęło, żeby tu przyjść – poskarżyłam się,
siadając na brzegu łóżka. Maxon usiadł koło mnie, w takiej odległości,
żebyśmy mogli na siebie patrzeć.
    – Musiałem wstąpić do mojego pokoju. – Odłożył aparat na stolik
koło  łóżka,  przesuwając  słoiczek  z jednocentówką.  Prychnął
z rozbawieniem  i znowu  na  mnie  spojrzał,  nie  wyjaśniając,  z czego
wynikała ta zwłoka.
    – Aha. Jak ci się udała podróż?
    – Była dziwna – przyznał. – Ostatecznie pojechaliśmy na głęboką
prowincję w Nowej Azji. Ojciec powiedział, że to jakiś konflikt lokalny,
ale  kiedy  dotarliśmy  na  miejsce,  wszystko  było  w porządku.  –  Maxon
potrząsnął głową. – To naprawdę nie ma sensu. Spędziliśmy kilka dni,
chodząc  po  zabytkowych  miastach  i próbując  rozmawiać  z ich
mieszkańcami.  Ojciec  był  bardzo  rozczarowany  moją  znajomością
języka  i stwierdził,  że  powinienem  się  bardziej  przykładać  do  nauki.
Jakbym  bez  tego  nie  miał  dość  obowiązków  –  zakończył
z westchnieniem.
    – To rzeczywiście dziwne.
    – Podejrzewam, że to był jakiś rodzaj próby. Ojciec ostatnio testuje
mnie przy najróżniejszych okazjach i nie zawsze wiem z góry, na czym
to ma polegać. Może chodzi o moją zdolność do podejmowania decyzji
lub radzenia sobie z nieprzewidzianymi sytuacjami. Nie wiem. – Maxon
wzruszył ramionami. – Tak czy inaczej jestem pewien, że oblałem.
    Przez chwilę bawił się palcami.
    – Poza  tym  bardzo  chciał  porozmawiać  ze  mną  o Eliminacjach.
Chyba uważał, że trochę dystansu dobrze mi zrobi, pozwoli spojrzeć na
wszystko  z właściwej  perspektywy.  Naprawdę  mam  dość  tego,  że
wszyscy chcą rozmawiać ze mną o decyzji, którą ja mam podejmować.
    Byłam  pewna,  że  „perspektywa”,  o którą  chodziło  królowi,
oznaczała  sprawienie,  że  Maxon  o mnie  zapomni.  Widziałam,  jak  król
uśmiechał  się  do  innych  dziewcząt  podczas  posiłków  albo  witał  się
z nimi na korytarzu. W moim przypadku nigdy tego nie robił. Poczułam
się zakłopotana, nie wiedziałam, co mam powiedzieć.
    Maxon chyba też nie wiedział.
    Uznałam, że nie mogę go na razie pytać o pamiętnik. Podchodził
z taką  odpowiedzialnością  do  swoich  obowiązków  –  do  tego,  jakim
będzie przywódcą, jakim chce być królem – że nie potrafiłam domagać
się  od  niego  odpowiedzi  na  pytania,  nie  wiedząc,  czy  w ogóle  będzie
umiał  mi  ich  udzielić.  W jakimś  zakamarku  umysłu  martwiłam  się
bezustannie, że nigdy nie mówił mi wszystkiego, co wie, ale musiałam
sama dowiedzieć się więcej, zanim poruszę ten temat.
    Maxon  odchrząknął  i wyciągnął  cienki  sznurek  paciorków
z kieszeni.
    – Tak  jak  mówiłem,  chodziliśmy  po  najróżniejszych  miastach
i zobaczyłem coś takiego na straganie jakiejś staruszki. Jest niebieska –
dodał, podkreślając rzecz oczywistą. – A ty chyba lubisz niebieski.
    – Uwielbiam niebieski – wyszeptałam.
    Popatrzyłam  na  małą  bransoletkę.  Kilka  dni  temu  Maxon
spacerował  po  drugiej  stronie  świata,  zobaczył  to  na  straganie…
i pomyślał o mnie.
    – Nie przywiozłem nic dla nikogo innego, więc byłbym wdzięczny,
gdybyś zachowała to w sekrecie.
    Pokiwałam głową, zgadzając się z nim.
    – Nigdy nie lubiłaś się przechwalać – mruknął Maxon.
    Nie  mogłam  oderwać  wzroku  od  bransoletki.  Była  niezwykle
skromna,  z wypolerowanymi  kamykami,  które  nie  były  nawet
półszlachetne.  Wyciągnęłam  rękę  i pogładziłam  palcem  owalny
paciorek,  a Maxon  potrząsnął  bransoletką,  co  sprawiło,  że  się
roześmiałam.
    – Chcesz, żebym ci ją założył? – zaproponował.
    Skinęłam głową i wyciągnęłam do niego ten nadgarstek, na którym
nie  miałam  zawiązanej  wstążeczki  z guzikiem  Aspena.  Maxon  wsunął
chłodne kamyki na moją rękę i zawiązał wstążeczkę.
    – Wygląda ślicznie – powiedział.
    W tym  momencie  pojawiło  się  coś,  co  pozwoliło  mi  odsunąć
wszystkie troski: nadzieja.
    Zdjęła  mi  z serca  ogromny  ciężar  i sprawiła,  że  uświadomiłam
sobie, jak  bardzo  za nim  tęskniłam. Pragnęłam wymazać  wszystko, co
wydarzyło  się  od  balu  halloweenowego,  wrócić  do  tamtego  wieczoru
i zatrzymać  na  wieczność  tamtą  parę  tańczącą  na  parkiecie.
A jednocześnie serce mi się ścisnęło: podczas balu halloweenowego nie
miałabym żadnych powodów, by wątpić w ten podarunek.
    Nawet jeśli byłam rzeczywiście taka, za jaką uważał mnie ojciec,
nawet jeśli nie byłam taka, za jaką uważał mnie Aspen… Nie mogłam
być Kriss. Kriss była ode mnie lepsza.
    Byłam  tak  zmęczona,  zestresowana  i zagubiona,  że  zaczęłam
płakać.
    – Ami? – zapytał Maxon z wahaniem. – Co się stało?
    – Nie rozumiem.
    – Czego nie rozumiesz? – zapytał cicho. Zanotowałam w myślach,
że ostatnio znacznie lepiej radził sobie z płaczącymi dziewczętami.
    – Ciebie  –  przyznałam.  –  Jestem  ostatnio  całkowicie  zagubiona,
jeśli idzie o ciebie. – Otarłam  łzy z policzka, a Maxon wyciągnął rękę,
żeby łagodnie wytrzeć je z drugiego.
    To  było  w jakiś  sposób  dziwne,  że  znowu  mnie  dotykał,
a jednocześnie  ten  dotyk  był  tak  znajomy,  że  wydawałoby  się  dziwne,
gdyby  tego  nie  zrobił.  Kiedy  wytarł  moje  łzy,  nie  cofnął  dłoni,
przytulając ją do mojego policzka.
    – Ami – powiedział otwarcie. – Jeśli chcesz wiedzieć coś o mnie…
co jest dla mnie ważne albo kim jestem… Wystarczy, że zapytasz.
    Wyglądał tak szczerze, że niemal go zapytałam. Mało brakowało,
żebym go błagała, by powiedział mi o wszystkim: czy od początku brał
pod  uwagę  Kriss,  czy  wiedział,  co  jest  napisane  w pamiętnikach,  co
takiego w tej prześlicznej bransoletce sprawiło, że pomyślał o mnie.
    Ale skąd miałam wiedzieć, czy powiedziałby mi prawdę? A poza
tym  –  ponieważ  powoli  zaczęłam  sobie  uświadamiać,  że  to  byłby
pewniejszy wybór – co z Aspenem?
    – Nie wiem, czy jestem już na to gotowa.
    Po chwili namysłu Maxon popatrzył na mnie.
    – Rozumiem.  Przynajmniej  wydaje  mi  się,  że  rozumiem.  Ale
musimy bardzo niedługo pomówić o czymś poważnie. A kiedy będziesz
gotowa, wiesz, gdzie mnie szukać.
    Nie  nalegał,  wstał  już,  skłonił  się  lekko,  zabrał  swój  aparat
i podszedł  do  drzwi.  Obejrzał  się  jeszcze  raz,  a potem  zniknął  na
korytarzu. Byłam zaskoczona tym, jak bolało mnie to, że poszedł.

ROZDZIAŁ 25


  Prywatne  lekcje?  –  zapytała  Silvia.  –  Masz  na  myśli  kilka
w tygodniu?
    – Właśnie tak – odparłam.
    Po  raz  pierwszy  od  przyjazdu  do  pałacu  dziękowałam  losowi  za
obecność  Silvii.  Wiedziałam,  że  nie  będzie  potrafiła  odmówić  komuś,
kto chciałby chłonąć jej każde słowo, a jeśli miałaby mi dorzucić pracy,
to oznaczało, że będę miała się czym zająć.
    Na  razie  nie  potrafiłam  myśleć  o Maxonie,  Aspenie,  pamiętniku
i innych  dziewczętach.  Protokół  był  czarno-biały,  kroki  potrzebne  do
zaproponowania  nowego  prawa  zostały  ściśle  określone.  Takie  rzeczy
byłam w stanie opanować.
    Silvia popatrzyła na mnie, lekko zaskoczona, a potem uśmiechnęła
się szeroko i objęła mnie.
    – To  cudownie!  –  wykrzyknęła.  –  W końcu  któraś  z was  zaczęła
rozumieć, jakie to jest ważne! – Odsunęła mnie na długość ramienia. –
Kiedy chcesz zaczynać?
    – Od razu?
    Silvia rozpłynęła się ze szczęścia.
    – Zaczekaj, przyniosę tylko książki.
    Zajęłam się pod jej kierunkiem nauką, wdzięczna za słowa, fakty
i statystyki,  które  wtłaczała  mi  do  głowy.  Jeśli  nie  byłam  z Silvią,
czytałam  jakąś  zadaną  przez  nią  lekturę,  spędzając  długie  godziny
w Komnacie Dam i całkowicie ignorując pozostałe dziewczęta.
    Pracowałam  i z niecierpliwością  czekałam  na  dzień,  kiedy  cała
nasza piątka miała się spotkać na lekcji.
    Silvia zaczęła od pytania, co jest dla nas najważniejsze. Zapisałam
moją  rodzinę,  muzykę,  a potem,  jakby  to  słowo  domagało  się
uwzględnienia, sprawiedliwość.
    – Pytam  was  o to,  ponieważ  królowa  zazwyczaj  stoi  na  czele
jakiegoś  komitetu  działającego  dla  dobra  kraju.  Na  przykład  królowa
Amberly wprowadziła  program  szkolenia rodzin w zakresie opieki  nad
niepełnosprawnymi  umysłowo  lub  fizycznie  krewnymi.  Wiele  takich
osób  trafiało  na  ulicę,  kiedy  rodziny  przestawały  sobie  z nimi  radzić,
a liczba  Ósemek  rosła  w zastraszającym  tempie.  Statystyki  z ostatnich
dziesięciu  lat  pokazują,  że  jej  program  pozwolił  ograniczyć  tę  liczbę,
tym samym zabezpieczając ogół społeczeństwa.
    – Czy  też  mamy  wymyślić  taki  program?  –  zapytała  nerwowo
Elise.
    – Tak, to właśnie będzie wasze kolejne zadanie – odparła Silvia. –
Za  dwa  tygodnie  w Biuletynie  Stołecznym  Illéi  zostaniecie  poproszone
o przedstawienie  swoich  pomysłów  i zaproponowanie  sposobów  ich
wdrożenia.
    Natalie  pisnęła  cicho,  a Celeste  przewróciła  oczami.  Kriss
wyglądała,  jakby  już  nad  czymś  się  zastanawiała,  a jej  widoczny
entuzjazm sprawił, że zaczęłam się denerwować.
    Przypomniałam  sobie,  że  Maxon  mówił  o kolejnym  wyborze,
jakiego musi dokonać. Miałam poczucie, że Kriss i ja mamy niewielką
przewagę  nad  pozostałymi,  ale  mimo  wszystko  nie  czułam  się  zbyt
pewna siebie.
    – Czy to naprawdę jest do czegoś przydatne? – zapytała Celeste. –
Wolałabym się uczyć czegoś, co naprawdę będziemy wykorzystywać.
    Wiedziałam, że mimo zatroskanego tonu głosu była albo znudzona
tym pomysłem, albo lekko nim onieśmielona.
    Silvia sprawiała wrażenie oburzonej.
    – To będzie bardzo przydatne! Którakolwiek z was zostanie nową
księżniczką, będzie się zajmować projektami charytatywnymi.
    Celeste  mruknęła  coś pod nosem i zaczęła się bawić długopisem.
Nie  znosiłam  jej  za  to,  że  chciała  tylko  władzy,  bez  żadnej
odpowiedzialności.
    Pomyślałam,  że  byłabym  lepszą  księżniczką  od  niej  i w tym
momencie  uświadomiłam  sobie,  że  taka  jest  prawda.  Nie  miałam
znajomości  Celeste  ani  godności  Kriss,  ale  przynajmniej  mi  zależało.
A czy to nie było coś warte?
    Po  raz  pierwszy  od  dawna  poczułam  prawdziwy  przypływ
entuzjazmu.  Oto  był  projekt,  który  pozwoli  pokazać  tę  jedną  rzecz,
odróżniającą mnie od pozostałych dziewcząt. Zamierzałam dać z siebie
wszystko  i – miejmy  nadzieję  –  zaproponować  coś,  co  naprawdę
mogłoby  mieć  znaczenie.  Może  i tak  przegram  na  dłuższą  metę,  może
w ogóle  nie  będę  chciała  wygrać,  ale  postaram  się  być  księżniczką
w takim stopniu, w jakim tylko mi się to uda, i w ten sposób pogodzę się
z Eliminacjami.
    ***

    To było beznadziejne. Chociaż starałam się ze wszystkich sił, nie
potrafiłam  wymyślić  żadnego  projektu  charytatywnego.  Myślałam,
czytałam i znowu myślałam. Pytałam pokojówki, ale one też nie miały
żadnych  pomysłów.  Zapytałabym  Aspena,  ale  od  kilku  dni  nie  dawał
znaku  życia  –  prawdopodobnie  postanowił  być  szczególnie  ostrożny,
odkąd Maxon wrócił do pałacu.
    Najgorsze  wydawało  mi  się  to,  że  Kriss  najwyraźniej  była
całkowicie  pochłonięta  przygotowywaniem  swojej  prezentacji.  Znikała
na  całe  godziny  z Komnaty  Dam,  żeby  czytać,  a kiedy  przychodziła,
zagłębiała się w lekturze lub notowała coś z zapałem.
    Szlag.
    Kiedy  nadszedł  piątek,  miałam  ochotę  umrzeć  i nagle
uświadomiłam sobie, że został mi tylko tydzień, a ja nie mam żadnego
pomysłu.  Podczas  Biuletynu  Gavril  zapowiedział,  że  w kolejnym
tygodniu  komunikaty  zostaną  ograniczone  do  minimum,  a reszta
programu będzie poświęcona naszym prezentacjom.
    Zaczęłam się lekko pocić.
    Zauważyłam,  że  Maxon  mnie  obserwuje.  Pociągnął  się  za  ucho,
a ja  nie  byłam  pewna,  co  zrobić.  Nie  chciałam  się  zgadzać,  ale  nie
zamierzałam też go ignorować. Pociągnęłam się więc również za ucho,
co przyjął z wyraźną ulgą.
    Czekałam  na  niego  niespokojnie,  bawiąc  się  kosmykami  włosów
i krążąc po pokoju.
    Maxon  zapukał  szybko  i od  razu  wszedł,  jak  zwykle.  Wstałam,
ponieważ  miałam  poczucie,  że  powinnam  zachowywać  się  nieco
bardziej  formalnie  niż  zazwyczaj.  Wiedziałam,  że  to  absurdalne,  ale
jednocześnie nie potrafiłam się powstrzymać.
    – Jak się miewasz? – zapytał, podchodząc do mnie.
    – Szczerze? Denerwuję się.
    – To dlatego, że jestem taki przystojny, prawda?
    Roześmiałam się na widok jego udawanego współczucia.
    – Powinnam przestać na ciebie patrzeć – odparłam  żartobliwie. –
Tak naprawdę chodzi mi głównie o ten projekt charytatywny.
    – Ach, to – powiedział, siadając przy stole. – Możesz mi pokazać
swoją prezentację, jeśli chcesz. Kriss tak zrobiła.
    Poczułam, że tracę pewność siebie. Jasne, że tak zrobiła.
    – Nie  mam  jeszcze  żadnego  pomysłu  –  przyznałam  się,  siadając
naprzeciwko niego.
    – W takim razie rozumiem, że to może być stresujące.
    Rzuciłam  mu  spojrzenie  mówiące,  że  nie  ma  pojęcia,  jak  ja  się
czuję.
    – Co  jest  dla  ciebie  naprawdę  ważne?  Musi  istnieć  coś,  co
naprawdę cię obchodzi, a na co inne mogą nie zwracać uwagi. – Maxon
wygodnie rozparł się na krześle, opierając rękę na stole.
    Jak  mógł  być  tak  odprężony?  Widział  przecież,  jaka  jestem
zdenerwowana.
    – Zastanawiam się nad tym od tygodnia i nic mi nie przychodzi do
głowy.
    Maxon roześmiał się cicho.
    – Przysiągłbym,  że  tobie  będzie  najłatwiej.  Widziałaś  więcej
ludzkiej biedy i nieszczęścia niż wszystkie pozostałe dziewczyny razem
wzięte.
    – Oczywiście, ale nigdy nie wiedziałam, jak mogłabym cokolwiek
zmienić.  Na  tym  polega  problem.  –  Wpatrywałam  się  w stół,
przypominając  sobie  wyraźnie  sceny  z Karoliny.  –  Widziałam  to
wszystko…  Siódemki,  które  zostawały  kalekami  przez  ciężką  pracę
i były  degradowane  do  Ósemek,  ponieważ  nie  mogły  już  pracować.
Dziewczęta spacerujące ulicami tuż przed godziną policyjną, wchodzące
do łóżek samotnym  mężczyznom praktycznie za byle co. Dzieci, które
nigdy  nie  miały  dość…  dość  jedzenia,  dość  ciepła,  dość  miłości…
ponieważ  ich  rodzice  zapracowywali  się  na  śmierć.  Potrafię  sobie
w każdej  chwili  przypomnieć  najtrudniejsze  dni  w moim  życiu.  Ale
wymyślić wykonalny sposób, żeby coś na to poradzić? – Potrząsnęłam
głową. – Co mogłabym powiedzieć?
    Popatrzyłam  na  Maxona  z nadzieją,  że  znajdę  odpowiedź  w jego
oczach. Nie znalazłam.
    – Masz całkowitą rację – odparł i zamilkł.
    Przemyślałam to, co właśnie powiedziałam, i jego odpowiedź. Czy
to  znaczyło,  że  wiedział  o planach  Gregory’ego  Illéi  więcej,  niż
przypuszczałam? Czy też oznaczało, że czuł się winny, ponieważ  miał
tak wiele, podczas gdy inni mieli tak mało?
    Maxon westchnął.
    – Tak  naprawdę  miałem  nadzieję  porozmawiać  dzisiaj  o czymś
innym.
    – A o czym?
    Popatrzył na mnie, jakbym nagle straciła rozum.
    – O tobie, oczywiście.
    Wsunęłam kosmyk włosów za ucho.
    – Czyli tak dokładnie o czym?
    Maxon zmienił pozycję, przesuwając krzesło tak, żeby znaleźć się
bliżej  mnie,  i pochylając  się,  jakby  chciał  mi  powiedzieć  coś
w tajemnicy.
    – Myślałem,  że  kiedy  zobaczysz  Marlee,  wszystko  się  zmieni.
Byłem pewien, że zacznie ci znowu na mnie zależeć, ale tak się nie stało.
Nawet dzisiaj zgodziłaś się ze mną spotkać, ale widzę, że traktujesz mnie
chłodno.
    Czyli jednak to zauważył.
    Przesunęłam  palcami  po  blacie  stołu,  nie  patrząc  Masonowi
w oczy.
    – To nie chodzi o ciebie, tylko o tytuł – wzruszyłam ramionami. –
Myślałam, że o tym wiesz.
    – Ale po spotkaniu z Marlee…
    Podniosłam szybko głowę.
    – Po spotkaniu z Marlee różne rzeczy działy się jedna po drugiej.
W jednej  chwili  rozumiałam,  co  oznacza  bycie  księżniczką,
a w następnej przestawałam to rozumieć. Nie jestem taka jak pozostałe
dziewczęta.  Pochodzę  z najniższej  klasy,  a nawet  jeśli  Elise  jest
Czwórką, jej rodzina bardzo się różni od większości Czwórek. Mają tak
ogromny majątek, że to aż dziwne, że jeszcze nie wkupili się do wyższej
klasy. Ty się tutaj wychowywałeś, a dla mnie to poważna zmiana.
    Maxon skinął głową, jak zawsze bezgranicznie cierpliwy.
    – Rozumiem to, Ami. Po części dlatego chciałem ci dać czas. Ale
musisz także myśleć o mnie.
    – Myślę.
    – Nie, nie w ten sposób. Nie jakbym był częścią równania. Biorąc
pod uwagę moje położenie, nie zostało mi już dużo czasu. Ten projekt
charytatywny  ma  stać  się  podstawą  do  dokonania  kolejnej  eliminacji.
Jestem pewien, że domyśliłaś się tego.
    Pochyliłam głowę. Jasne, że się domyśliłam.
    – Więc  co  mam  zrobić,  kiedy  zostaną  cztery  kandydatki?  Dać  ci
więcej  czasu?  Kiedy  zostaną  trzy,  powinienem  dokonać  ostatecznego
wyboru.  Jeśli  zostaniecie  we  trzy,  a ty  nadal  będziesz  się  zastanawiać,
czy chcesz przyjąć tę odpowiedzialność, tę pracę, czy chcesz mnie… Co
mam wtedy zrobić?
    Przygryzłam wargi.
    – Nie wiem.
    Maxon potrząsnął głową.
    – To  nie  wystarczy.  Potrzebuję  twojej  odpowiedzi.  Ponieważ  nie
mogę odesłać do domu kogoś, kto naprawdę chce tu być, kto chce mnie,
tylko po to, żebyś na końcu zmieniła zdanie.
    Zaczęłam szybciej oddychać.
    – Czyli  muszę  ci  odpowiedzieć  teraz?  Nie  wiem  nawet,  na  jakie
pytanie udzielam  tej odpowiedzi. Czy jeśli powiem, że chcę zostać, to
będzie  znaczyło,  że  chcę  być  tą  jedyną?  Nie  wiem  tego  na  pewno.  –
Czułam, że moje mięśnie się napinają, jakbym się szykowała do biegu.
    – Nie musisz teraz niczego mówić, ale do czasu nagrania Biuletynu
musisz  wiedzieć,  czy  chcesz  tego,  czy  nie.  Nie  zamierzam  dawać  ci
ultimatum,  ale  zachowujesz  się  trochę  nieodpowiedzialnie.  –  Maxon
westchnął i urwał na chwilę.
    – Nie  chciałem,  żeby  ta  rozmowa  potoczyła  się  w taki  sposób.
Chyba powinienem już iść.
    Słyszałam  w jego  głosie,  że  chciałby,  żebym  go  poprosiła
o pozostanie, powiedziała mu, że wszystko się jakoś ułoży.
    – Chyba powinieneś – wyszeptałam.
    Maxon z irytacją potrząsnął głową i wstał.
    – Dobrze. – Przeszedł przez pokój szybkimi, gniewnymi krokami.
– Pójdę zajrzeć do Kriss.

ROZDZIAŁ 26


  Zeszłam  na  śniadanie  dość  późno,  ponieważ  nie  chciałam  po
drodze wpaść na Maxona ani na żadną z dziewcząt. Zanim doszłam do
schodów, zobaczyłam w korytarzu Aspena. Westchnęłam z irytacją, a on
rozejrzał się i zbliżył się do mnie.
    – Gdzie byłeś? – zapytałam cicho.
    – Pracowałem,  Mer.  Jestem  gwardzistą,  nie  mam  wpływu  na  to,
gdzie  i kiedy  dostaję  wartę.  Przestali  mnie  przydzielać  do  pilnowania
twojego pokoju.
    Chciałam zapytać, dlaczego, ale to nie była właściwa chwila.
    – Muszę z tobą porozmawiać.
    Aspen zastanowił się.
    – O drugiej  możesz  przyjść  na  koniec  korytarza  na  parterze,  za
skrzydłem  szpitalnym.  Będę  mógł  się  tam  pojawić,  chociaż  tylko  na
krótko.
    Skinęłam  głową,  a Aspen  skłonił  się  szybko  i poszedł  dalej  na
obchód, zanim ktoś zdążył zauważyć naszą wymianę zdań. Ja zeszłam na
parter, nie czując się w najmniejszym stopniu usatysfakcjonowana.
    Miałam  ochotę  krzyczeć.  Wyjątkową  niesprawiedliwością
wydawało  mi  się  to,  że  w sobotę  byłyśmy  skazane  na  siedzenie  przez
cały  dzień  w Komnacie  Dam.  Kiedy  przychodzili  goście,  chcieli  się
spotkać  z królową,  nie  z nami.  To  się  prawdopodobnie  miało  zmienić,
gdy  jedna  z nas  zostanie  księżniczką,  ale  na  razie  musiałam  siedzieć
bezczynnie  i obserwować  Kriss  pogrążoną  w pracy  nad  swoją
prezentacją. Pozostałe dziewczęta także czytały notatki lub raporty, a ja
czułam, że zaczyna  mnie  mdlić. Potrzebowałam jakiegoś pomysłu, i to
zaraz.  Byłam  pewna,  że  Aspen  mi  w tym  pomoże,  i niezależnie  od
wszystkiego musiałam zacząć przygotowania dzisiaj wieczorem.
    Silvia,  która  przyszła  zajrzeć  do  królowej,  podeszła  do  mnie,
zupełnie jakby czytała mi w myślach.
    – Jak się miewa moja prymuska? – zapytała przyciszonym głosem,
tak żeby nie zwracać uwagi pozostałych.
    – Świetnie.
    – Jak  twoja  prezentacja?  Potrzebujesz  pomocy  przy  ostatnich
poprawkach?
    Ostatnich  poprawkach?  Jak  miałam  poprawiać  coś,  czego  nie
miałam?
    – Idzie  mi  świetnie. Jestem  pewna,  że  będzie pani  zachwycona  –
skłamałam.
    Silvia przechyliła głowę na bok.
    – Strasznie jesteś tajemnicza.
    – Troszeczkę – uśmiechnęłam się.
    – Nic nie szkodzi. Ostatnio wspaniale sobie radzisz i jestem pewna,
że wypadniesz doskonale. – Silvia poklepała mnie po ramieniu i wyszła
z sali.
    Miałam okropne kłopoty.
    Minuty  mijały  powoli,  zupełnie  jakby  to  był  jakiś  rodzaj  tortury.
Tuż  przed  drugą  przeprosiłam  i wyszłam  na  korytarz.  Na  jego  końcu,
pod ogromnym oknem, stała bordowa, wyściełana kanapa, więc zajęłam
na niej miejsce, żeby zaczekać. Nie miałam tu zegara, ale minuty mijały
zdecydowanie  zbyt  wolno.  W końcu  zza  rogu  korytarza  wyłonił  się
Aspen.
    – Nareszcie – westchnęłam.
    – Co  się  stało?  –  zapytał,  stając  obok  kanapy  i starając  się
wyglądać na służbistę.
    Tak wiele rzeczy – pomyślałam. – Tak wiele rzeczy, o których nie
mogę ci powiedzieć.
    – Mamy nowe zadanie, a ja nie wiem, co mam robić, nie potrafię
nic wymyślić, stresuję się i nie mogę spać – powiedziałam szybko.
    Aspen roześmiał się.
    – Jakie zadanie? Macie zaprojektować sobie diademy?
    – Nie! – odparłam, rzucając mu zirytowane spojrzenie.
    – Mamy  wymyślić  jakiś  projekt  pożyteczny  dla  kraju.  Tak  jak
działalność królowej Amberly dotycząca osób niepełnosprawnych.
    – I tym się tak denerwujesz? – Aspen potrząsnął głową. – Dlaczego
to ma być stresujące? To bardzo ciekawy pomysł.
    – Też mi się tak wydawało, ale nie potrafię niczego wymyślić. Co
ty byś zrobił?
    Aspen zastanowił się przez chwilę.
    – Wiem!  Zaproponuj  program  wymiany  klasowej  –  podsunął,
a jego oczy zalśniły ekscytacją.
    – Co takiego?
    – Program  wymiany  klasowej.  Ludzie  z wyższych  klas
zamienialiby się miejscami z ludźmi z niższych klas, żeby zobaczyli, jak
to jest znaleźć się na naszym miejscu.
    – Nie  wydaje  mi  się,  żeby  to  był  dobry  pomysł,  w każdym  razie
w przypadku tego zadania.
    – To  świetny  pomysł  –  upierał  się.  –  Wyobraź  sobie,  jak  taka
Celeste łamie sobie paznokcie, układając towary w magazynie. Mieliby
za swoje.
    – Co  w ciebie  wstąpiło?  Czy  niektórzy  gwardziści  nie  są
z pochodzenia Dwójkami? Nie zaprzyjaźniłeś się z nimi?
    – Nic  we  mnie  nie  wstąpiło  –  odparł  obronnym  tonem  Aspen.  –
Jestem  taki  sam  jak  zawsze.  To  ty  zapomniałaś,  jak  to  jest  mieszkać
w budynku bez ogrzewania.
    Wyprostowałam się.
    – Nie  zapomniałam.  Staram  się  wymyślić  projekt,  który  mógłby
zapobiegać  takim  rzeczom.  Nawet  jeśli  wrócę  do  domu,  ktoś  może
wykorzystać mój pomysł, więc chciałabym, żeby był dobry. Chciałabym
pomóc ludziom.
    – Nie  zapominaj,  Mer.  –  W oczach  Aspena  pojawił  się  cichy
gniew.  –  Ten  rząd  siedział  bezczynnie,  kiedy  ty  chodziłaś  głodna.
Pozwolili, żeby mój brat został pobity. Żadne słowa nie zdołają zmienić
tego, kim jesteśmy. Wpakowali nas do dziury, z której nie możemy się
wydostać o własnych siłach, i nie spieszą się, żeby nas wyciągnąć. Mer,
oni po prostu tego nie rozumieją.
    Prychnęłam i wstałam.
    – Dokąd idziesz? – zapytał Aspen.
    – Wracam do Komnaty Dam – odparłam i odwróciłam się.
    Aspen poszedł za mną.
    – Naprawdę kłócimy się o jakiś głupi projekt?
    Odwróciłam się.
    – Nie. Kłócimy się, ponieważ ty też nie rozumiesz. Ja jestem teraz
Trójką, a ty Dwójką. Zamiast obrażać się na to, co dostaliśmy, dlaczego
nie  dostrzeżesz,  jakie  nam  to  daje  możliwości?  Możesz  zmienić  życie
swojej  rodziny.  Możesz  prawdopodobnie  zmienić  życie  wielu  ludzi,
a tobie  zależy  tylko  na  wyrównaniu  rachunków.  To  do  niczego  nie
prowadzi.
    Aspen nic nie odpowiedział, więc sobie poszłam. Starałam się nie
złościć o to, że podchodził emocjonalnie do swoich pragnień. Właściwie
należałoby  to  chyba  uznać  za  zaletę?  Ale  to  sprawiło,  że  zaczęłam
rozmyślać  o klasach  i o tym,  że  nie  można  nic  na  nie  poradzić,  a przy
tym sama zaczęłam się złościć na całą tę sytuację.
    Nic się i tak nie miało zmienić, więc po co zawracać sobie głowę?
    ***

    Poćwiczyłam grę na skrzypcach, wzięłam kąpiel i spróbowałam się
zdrzemnąć.  Przez  część  wieczoru  siedziałam  w milczeniu  w pokoju,
a potem przeniosłam się na balkon.
    To wszystko było bez znaczenia. Robiło się niebezpiecznie późno,
a ja nadal nie miałam pomysłu na swój projekt.
    Przez  całe  godziny  leżałam  w łóżku,  starając  się  zasnąć,  lecz  na
tym polu także poniosłam porażkę. Ciągle przypominały mi się gniewne
słowa  Aspena,  jego  bezustanna  walka  z losem.  Myślałam  o Maxonie
i jego  ultimatum,  żądaniu  ode  mnie  jakiegoś  dowodu  zaangażowania.
Potem  zaczęłam  się  zastanawiać,  czy  to  wszystko  w ogóle  ma  jeszcze
znaczenie, skoro z pewnością miałam wrócić do domu zaraz po tym, jak
w piątkowy wieczór okaże się, że nie mam żadnej prezentacji.
    Westchnęłam  i odsunęłam  kołdrę.  Unikałam  zaglądania  do
pamiętnika Gregory’ego Illéi, ponieważ obawiałam się, że znowu znajdę
tam  więcej  pytań  niż  odpowiedzi.  Ale  nie,  może  znajdę  tam  jakieś
wskazówki, coś, o czym mogłabym powiedzieć w Biuletynie.
    Poza  tym  nawet  gdybym  miała  nie  znaleźć  tam  niczego
pożytecznego,  chciałam  koniecznie  się  dowiedzieć,  co  się  stało  z jego
córką.  Byłam  prawie  pewna,  że  miała  na  imię  Katherine,  więc
przekartkowałam  pamiętnik,  szukając  jakichś  wzmianek  o niej
i ignorując  wszystko  inne,  aż  w końcu  znalazłam  zdjęcie  dziewczyny
stojącej obok znacznie starszego od siebie mężczyzny. Może mi się tylko
wydawało, ale wyglądała, jakby płakała.
    Katherine  w końcu  poślubiła  dzisiaj  Emila  de  Monpezat
z Norwego-Szwecji. Chlipała przez całą drogę do kościoła, aż w końcu
powiedziałem  jej  jasno,  że  jeśli  się  nie  opanuje  przed  ceremonią,  to
potem się z nią policzę. Jej matka nie jest szczęśliwa i wydaje mi się, że
Spencer  jest  także  niezadowolony,  ponieważ  wie,  jak  bardzo  jego
młodsza siostra się temu sprzeciwiała. Ale jest bystrym chłopcem i myślę,
że  niedługo  zacznie  się  zachowywać  rozsądnie,  gdy  zobaczy,  jakie
możliwości  stworzyłem  dla  niego.  A Damon  jest  tak  lojalny,  że
najchętniej  zaszczepiłbym  trochę  tej  jego  lojalności  reszcie
społeczeństwa. Trzeba jedno przyznać tym młodym: to właśnie pokolenie
Spencera  i Damona  w największym  stopniu  przyczyniło  się  do
wyniesienia  mnie  na  obecną  pozycję.  Ich  entuzjazm  jest  niespożyty,
a ludzie wolą słuchać ich, niż zgrzybiałych starców, którzy upierają się,
że  zmierzamy  niewłaściwą  drogą.  Zastanawiam  się,  czy  istnieje  jakiś
sposób  uciszenia  malkontentów,  który  nie  odbiłby  się  niekorzystnie  na
moim dobrym imieniu.
    Tak  czy  inaczej  koronacja  została  zaplanowana  na  jutro.  Teraz,
kiedy  Norwego-Szwecja  zyskała  potężnego  sojusznika  w postaci  Unii
Północnoamerykańskiej,  będę  mógł  dostać  to,  czego  chcę:  koronę.
Myślę,  że  to  uczciwy  układ.  Po  co  mam  zostawać  prezydentem  Illéą,
kiedy  mogę  być  królem  Gregorym?  Poprzez  moją  córkę  jestem  teraz
skoligacony z rodem królewskim.
    Wszystko  jest  na  swoim  miejscu.  Jutro  nie  będzie  można  już  się
wycofać.
    Sprzedał ją. Ten wieprz sprzedał swoją córkę mężczyźnie, którego
nie znosiła, żeby dostać to, czego chciał.
    W pierwszej  chwili  chciałam  od  razu  zamknąć  pamiętnik,  odciąć
się  od  tego  wszystkiego,  ale  zmusiłam  się,  żeby  go  kartkować  dalej,
czytając  przypadkowe  fragmenty.  W jednym  miejscu  znalazłam
uproszczony  schemat  systemu  klasowego,  początkowo  mającego  się
składać  z sześciu,  a nie  ośmiu  klas.  Na  innej  Illéa  planował
zadekretowanie  zmian  nazwisk,  żeby  odciąć  ludzi  od  ich  przeszłości.
Jeden wpis jasno zapowiadał, że zamierza ukarać swoich przeciwników,
umieszczając  ich  w niższych  klasach,  i nagrodzić  lojalnych,
przydzielając ich do klas wyższych.
    Zastanawiałam się, czy moi pradziadkowie po prostu nie mieli mu
nic do zaoferowania, czy też  sprzeciwiali  się  mu. Miałam nadzieję,  że
chodziło o to drugie.
    Jak powinno brzmieć moje nazwisko? Czy tata to wiedział?
    Przez  całe  życie  kazano  mi  wierzyć,  że  Gregory  Illéa  był
bohaterem,  człowiekiem,  który  ocalił  nasz  kraj,  gdy  ten  stanął  na
krawędzi  zagłady.  Najwyraźniej  jednak  był  po  prostu  żądnym  władzy
potworem. Jaki człowiek tak bez wahania manipulowałby innymi? Jaki
człowiek oddałby komuś córkę dla własnej korzyści?
    Zajrzałam  do  pierwszych  wpisów,  odczytując  je  teraz  na  nowo.
Nigdy nie powiedział, że chce być dobrym ojcem, pisał tylko, że chce
sprawiać  takie  wrażenie.  Zgadzał  się  grać  zgodnie  z regułami  Wallisa
„na  razie”.  Wykorzystywał  przyjaciół  swojego  syna  do  zdobycia
poparcia. Od samego początku prowadził nieczystą grę.
    Poczułam, że  mnie mdli. Wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju,
próbując jakoś poukładać sobie to wszystko w głowie.
    Jak  to  możliwe,  że  cała  historia  została  zapomniana?  Jak  to
możliwe, że nikt nie opowiadał o dawnych krajach? Gdzie się podziały
te wszystkie informacje? Dlaczego nikt o niczym nie wiedział?
    Otworzyłam oczy i popatrzyłam w niebo. To wydawało się wręcz
niemożliwe. Na pewno część ludzi nie zgodziłaby się z tym, wyjawiłaby
dzieciom prawdę. Ale z drugiej strony, może tak właśnie zrobili. Często
się  zastanawiałam,  dlaczego  tata  nie  pozwala  mi  powiedzieć  nikomu
o zniszczonym  podręczniku  do  historii,  ukrytym  w jego  pokoju,
i dlaczego  znana  mi  historia  Illéi  nigdy  nie  ukazała  się  w formie
podręcznika. Może dlatego, że gdyby tam napisano, że Gregory Illéa nie
był bohaterem, ludzie by się zbuntowali. Ale jeśli wszystko pozostawało
w sferze  domysłów,  gdzie  jedna  osoba  upierała  się  przy  jakiejś  wersji
wydarzeń,  a inna  temu  zaprzeczała,  jak  ktokolwiek  mógł  być  pewien
prawdy?
    Zastanawiałam się, czy Maxon był świadom tej sytuacji.
    Nagle  przypomniałam  sobie  coś:  nie  tak  dawno  Maxon  i ja
pocałowaliśmy  się  po  raz  pierwszy.  To  było  tak  nieoczekiwane,  że
odepchnęłam go i sprawiłam, że poczuł się zakłopotany. A potem, kiedy
uświadomiłam  sobie,  że  chcę,  żeby  Maxon  mnie  pocałował,
zaproponowałam,  żebyśmy  po  prostu  wymazali  tamto  wspomnienie
i stworzyli nowe.
    Maxon powiedział wtedy: Ami, nie można zmienić przeszłości. A ja
odpowiedziałam: Na pewno można. Poza tym wiemy o tym tylko ty i ja.
    Myślałam  wtedy,  że  to  niewinny  żart.  Oczywiście,  gdybyśmy
ostatecznie  byli  razem,  pamiętalibyśmy,  co  się  naprawdę  wydarzyło,
niezależnie  od  tego,  jak  było  to  niemądre.  Nigdy  tak  naprawdę  nie
zastąpilibyśmy tej historii jej lepiej brzmiącą wersją, tylko na pokaz.
    Ale  całe  Eliminacje  były  jednym  wielkim  pokazem.  Czy  gdyby
Maxona  i mnie  zapytano  kiedyś  o nasz  pierwszy  pocałunek,
powiedzielibyśmy komuś, jak było naprawdę? Czy zachowalibyśmy ten
drobiazg w tajemnicy, tylko dla nas dwojga? Po naszej  śmierci nikt by
się  już  o tym  nie  dowiedział  i ten  krótki  moment,  tak  ważny  dla  tego,
kim byliśmy, przepadłby na zawsze.
    Czy to mogło być takie proste? Opowiedzieć jakąś wersję historii
jednemu  pokoleniu  i powtarzać  ją,  aż  zacznie  być  przyjmowana  jako
oczywistość? Jak często pytałam kogoś starszego niż moja mama i tata,
co wie lub co widzieli jego rodzice? To byli starzy ludzie, co oni mogli
wiedzieć?  W swojej  arogancji  całkowicie  ich  lekceważyłam,  a teraz
czułam się okropnie głupia.
    Ale  kluczowe  w tym  wszystkim  było  nie  to,  jak  się  czułam.
Kluczowe było to, co zamierzałam z tą wiedzą zrobić.
    Przeżyłam  całe  życie,  wpakowana  w sztywne  ramy,  a jako  że
kochałam muzykę, nie narzekałam na to. Ale chciałam być z Aspenem,
a ponieważ on był Szóstką, to było trudniejsze, niż powinno być. Gdyby
Gregory Illéa wiele lat temu nie zaprojektował z całym cynizmem praw
naszego  kraju,  siedząc  wygodnie  przy  biurku,  Aspen  i ja  nie
pokłócilibyśmy  się,  a ja  nigdy  nie  poznałabym  Maxona.  Maxon  nie
byłby  w ogóle  księciem,  ręce  Marlee  byłyby  całe,  a ona  i Carter  nie
musieliby mieszkać w pokoiku niewiele większym od ich łóżka. Gerad,
mój  kochany  malutki  braciszek,  mógłby  się  uczyć,  czego  pragnął,
zamiast zmuszać się do uprawiania sztuki, do której nie miał talentu.
    Zapewniając  sobie  wygodne  życie  i piękny  dom,  Gregory  Illéa
obrabował większość kraju z możliwości osiągnięcia kiedykolwiek tego
samego.
    Maxon  powiedział,  że  gdybym  chciała  wiedzieć,  kim  jest,
wystarczy, że zapytam. Bałam się, że okaże się takim człowiekiem jak
Gregory  Illéa,  ale  musiałam  wiedzieć.  Jeśli  miałam  podjąć  decyzję
o uczestnictwie w Eliminacjach lub powrocie do domu, musiałam mieć
pewność, z jakiej jest ulepiony gliny.
    Włożyłam kapcie i szlafrok, a potem wyszłam z pokoju, mijając po
drodze stojącego na warcie gwardzistę.
    – Wszystko w porządku, panienko? – zapytał.
    – Tak, za chwilę wrócę.
    Wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale odeszłam zbyt
szybko, żeby zdążył się odezwać. Skierowałam się do schodów na drugie
piętro, ale na ich szczycie stali gwardziści, którzy nie pozwolili mi tak po
prostu podejść do drzwi Maxona.
    – Muszę  pomówić  z księciem  –  oznajmiłam,  starając  się,  żeby
zabrzmiało to stanowczo.
    – Jest bardzo późna pora, panienko – zauważył ten po lewej.
    – Maxon nie będzie miał nic przeciwko temu – zapewniłam.
    Ten po prawej uśmiechnął się lekko.
    – Obawiam  się,  że  w tej  chwili  nie  byłby  zachwycony
towarzystwem.
    Zmarszczyłam czoło, powtarzając w myślach to zdanie.
    Był z inną dziewczyną.
    Należało  założyć,  że  była  to  Kriss,  która  siedziała  teraz  w jego
pokoju,  rozmawiała  z nim,  śmiała  się,  a może  nawet  łamała  rodzinną
tradycję zabraniającą pocałunków.
    Zza rogu  wyłoniła  się  pokojówka z tacą,  minęła  mnie i zeszła  po
schodach.  Odsunęłam  się  na  bok,  zastanawiając  się,  czy  powinnam
próbować  się  przepychać  z gwardzistami,  czy  może  dać  sobie  spokój.
Kiedy znowu otworzyłam usta, wartownik nie dał mi dojść do słowa.
    – Proszę wracać do łóżka, panienko.
    Miałam ochotę zacząć na nich krzyczeć albo coś im zrobić. Czułam
się zupełnie bezsilna. To jednak by mi nie pomogło, więc poszłam sobie.
Usłyszałam, że jeden z gwardzistów – ten, który się uśmiechał – mruknął
coś  półgłosem,  a to  jeszcze  pogorszyło  mój  nastrój.  Czy  on  sobie  ze
mnie  żartował?  Żałował  mnie?  Nie  potrzebowałam  jego  litości.  I bez
tego czułam się wystarczająco źle.
    Kiedy wróciłam na pierwsze piętro, z zaskoczeniem zauważyłam tę
samą  pokojówkę,  która  przyklękła,  jakby  zawiązywała  but,  chociaż
najwyraźniej nic nie robiła. Kiedy się zbliżyłam, podniosła głowę, wzięła
tacę i podeszła do mnie.
    – Nie ma go w pokoju – szepnęła.
    – Kogo? Maxona?
    Pokojówka skinęła głową.
    – Proszę spróbować na dole.
    Uśmiechnęłam się i potrząsnęłam z zaskoczeniem głową.
    – Dziękuję.
    Dziewczyna wzruszyła ramionami.
    – Mogłaby  panienka  go  sama  znaleźć  i tak.  Poza  tym  –  dodała
z oczami pełnymi podziwu – my lubimy panienkę.
    Poszła  w swoją  stronę,  szybkim  krokiem  kierując  się  na  parter.
Zastanawiałam się, kim są ci „my”, ale na razie wystarczał mi jej drobny
akt życzliwości. Przez chwilę stałam w miejscu, żeby nie iść tuż za nią,
a potem także zeszłam na dół.
    Sala  Wielka  była  otwarta,  ale  pusta,  podobnie  jak  jadalnia.
Zajrzałam do Komnaty Dam, myśląc, że to byłoby zabawne miejsce na
randkę,  ale  tam  także  ich  nie  znalazłam.  Zapytałam  gwardzistów
stojących  na  warcie  przy  drzwiach,  ale  zapewnili  mnie,  że  Maxon  nie
wyszedł  do  ogrodu,  więc  zajrzałam  do  kilku  bibliotek  i gabinetów,
a w końcu  doszłam  do  wniosku,  że  on  i Kriss  musieli  albo  się  już
rozstać, albo wrócić do jego pokoju.
    Poddałam się, skręciłam za róg i skierowałam do drugich schodów,
które były bliżej niż główne schody. Nic nie widziałam, ale zbliżając się,
usłyszałam  wyraźnie  jakiś  szept.  Zwolniłam,  nie  chcąc  przeszkadzać.
Nie byłam też do końca pewna, skąd ten dźwięk dochodzi.
    Kolejny szept.
    Zalotny chichot.
    Ciepłe westchnienie.
    Zaczęłam  domyślać  się  ich  źródła.  Zrobiłam  jeszcze  krok  do
przodu,  spojrzałam  w lewo  i zobaczyłam  parę  obejmującą  się
w półmroku.  Kiedy  moje  oczy  przywykły  do  ciemności,  przeżyłam
prawdziwy szok.
    Jasnych  włosów  Maxona  nie  pomyliłabym  z nikim  innym,  nawet
po ciemku. Ile razy widywałam go w słabym świetle latarni w ogrodach?
Ale  nigdy  wcześniej  nie  widziałam,  nigdy  wcześniej  nie  wyobrażałam
sobie, jak wyglądałyby jego włosy z wplecionymi w nie długimi palcami
Celeste, o pomalowanych na czerwono paznokciach.
    Maxon był praktycznie przyszpilony do ściany przez ciało Celeste.
Drugą rękę opierała na jego piersi, a jej długa noga była opleciona wokół
niego – rozcięcie sukni odsłaniało całe udo, którego skóra w ciemności
korytarza wydawała się lekko niebieskawa. Przyciągnęła go bliżej tylko
po to, żeby zaraz się odsunąć, jakby celowo się z nim drażniła.
    Czekałam, aż Maxon powie jej, żeby go puściła, że to nie na niej
mu  zależy.  Ale  nie  zrobił  tego,  tylko  pocałował  ją.  Rozkoszowała  się
tym  pocałunkiem  i zachichotała  znowu,  szczęśliwa  z powodu  jego
czułości.  Maxon  wyszeptał  jej  coś  do  ucha,  a kiedy  pochyliła  się  do
niego, pocałował ją mocniej i namiętniej niż wcześniej. Ramiączko sukni
zsunęło się jej z ramienia, zostawiając całe kilometry odsłoniętej skóry
na plecach, ale żadne nich nie zawracało sobie głowy poprawianiem go.
    Stałam  jak  sparaliżowana.  Chciałam  zacząć  krzyczeć  lub  płakać,
ale  miałam  zupełnie  ściśnięte  gardło.  Dlaczego  spośród  wszystkich
dziewcząt to musiała być właśnie ona?
    Usta Celeste zsunęły się z warg Maxona i przeniosły na jego szyję.
Znowu  zachichotała  irytująco  i zaczęła  go  całować.  Maxon  zamknął
oczy  i uśmiechnął  się,  ale  ponieważ  Celeste  nie  zasłaniała  mu  już
widoku, znalazłam się dokładnie na linii jego spojrzenia.
    Chciałam uciec. Chciałam zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu, ale
tylko stałam w miejscu.
    Dlatego kiedy Maxon otworzył oczy, zobaczył mnie.
    Celeste  całowała  go  dalej  po  szyi,  a Maxon  i ja  po  prostu
patrzyliśmy  na  siebie.  Jego  uśmiech  zniknął,  a on  sam  stał  jak
skamieniały.  Szok  w jego  oczach  w końcu  skłonił  mnie  do  zrobienia
jakiegoś  ruchu.  Celeste  niczego  nie  zauważyła,  więc  wycofałam  się
cicho, wstrzymując oddech.
    Kiedy  tylko  znalazłam  się  poza  zasięgiem  ich  słuchu,  ruszyłam
biegiem, mijając gwardzistów i lokajów, pracujących na nocnej zmianie.
Zaczęłam płakać, zanim jeszcze znalazłam się na schodach.
    Postarałam  się  opanować  i jak  najszybciej  wróciłam  do  pokoju.
Wyminęłam  zaskoczonego  wartownika,  a potem  usiadłam  na  łóżku,
patrząc  w okno balkonowe. W spokoju i ciszy swojego pokoju czułam,
jak boli mnie serce. Jesteś głupia, Ami. Całkiem głupia.
    Wrócę  do  domu.  Zapomnę,  że  to  się  kiedykolwiek  wydarzyło.
Wyjdę za Aspena.
    Aspen był jedyną osobą, na którą mogłam liczyć.
    Niedługo  usłyszałam  pukanie  do  drzwi  i wszedł  Maxon,  nie
czekając  na  moje  zaproszenie.  Podszedł  do  mnie,  chyba  tak  samo
rozzłoszczony, jak ja.
    Zanim zdążył powiedzieć choć słowo, zaatakowałam:
    – Okłamałeś mnie.
    – Co? Kiedy?
    – A kiedy mnie nie okłamywałeś? Jak mężczyzna, który mówił, że
zamierza mi się oświadczyć, mógł się dać przyłapać w korytarzu z kimś
takim jak ona?
    – To,  co  robię  z nią,  nie  ma  nic  wspólnego  z tym,  co  czuję  do
ciebie.
    – Żartujesz,  prawda?  Czy  może  dlatego,  że  jesteś  przyszłym
królem,  wydaje  ci  się  całkiem  stosowne,  że  wieszają  się  na  tobie
półnagie dziewczęta, jeśli tylko masz na to ochotę?
    Maxon sprawiał wrażenie naprawdę dotkniętego.
    – Nie, nie myślę w taki sposób.
    – Dlaczego  ona?  –  zapytałam,  podnosząc  oczy  do  sufitu.  –
Dlaczego ze wszystkich ludzi na świecie miałbyś chcieć właśnie jej?
    Kiedy  popatrzyłam  na  Maxona  w poszukiwaniu  odpowiedzi,
zobaczyłam, że potrząsa głową i rozgląda się po pokoju.
    – Maxonie,  ona  jest  fałszywa  do  szpiku  kości,  jest  aktorką.
Powinieneś widzieć, że pod tym całym makijażem i stanikami push-up
kryje się dziewczyna, której zależy tylko na tym, żeby manipulować tobą
i dostać to, czego chce.
    Maxon stłumił śmiech.
    – Szczerze mówiąc, wiem o tym.
    Byłam wstrząśnięta jego spokojem.
    – To dlaczego…
    Ale znałam już odpowiedź.
    On  wiedział.  Jasne,  że  wiedział.  Wychowywał  się  tutaj,  czytał
pewnie  pamiętnik  Gregory’ego  Illéi  zamiast  bajek  na  dobranoc.  Nie
wiem, dlaczego spodziewałam się po nim czegoś innego.
    Jak bardzo naiwna się okazałam? Myślałam, że jest ktoś, kto lepiej
ode  mnie  nadaje  się  na  księżniczkę,  ale  wyobrażałam  sobie  w tej  roli
Kriss.  Była  urocza,  cierpliwa  i miała  milion  zalet,  których  ja  byłam
pozbawiona,  jednak  wyobrażałam  ją  sobie  obok  innego  Maxona.  Dla
mężczyzny,  który  miałby  iść  w ślady  Gregory’ego  Illéi,  jedyną
odpowiednią kandydatką była Celeste. Nikt inny nie byłby tak jak ona
zadowolony z tego, że ma cały kraj pod butem.
    – Kończę  z tym  –  powiedziałam,  machając  przed  sobą  ręką.  –
Chciałeś, żebym podjęła decyzję, więc oto moja decyzja: kończę z tym.
Kończę  z Eliminacjami,  kończę  z tymi  kłamstwami,  a w szczególności
kończę z tobą. Boże, nie mogę uwierzyć, że byłam tak głupia.
    – Jeszcze  z niczym  nie  kończysz,  Americo  –  zaprzeczył  szybko,
a jego  postawa  wyraźnie  podkreślała  jego  słowa.  –  Skończysz  z tym,
kiedy ja tak  powiem. Jesteś  teraz zdenerwowana, ale jeszcze z niczym
nie kończysz.
    Zacisnęłam  palce  na  kosmyku  włosów,  mając  ochotę  wyrwać  je
razem z cebulkami.
    – Co  się  z tobą  dzieje?  Jesteś  kompletnie  oderwany  od
rzeczywistości?  Jakim  cudem  wierzysz,  że  kiedykolwiek  pogodzę  się
z tym, co przed chwilą widziałam? Nienawidzę tej dziewczyny, a ty się
z nią całowałeś. Nie chcę mieć z tobą więcej do czynienia.
    – Dobry Boże, kobieto, nie dajesz mi się nigdy wytłumaczyć!
    – A jak niby miałbyś to wytłumaczyć? Po prostu odeślij mnie do
domu, nie chcę już dłużej tu być.
    Nasza  wymiana  zdań  była  tak  szybka,  że  jego  milczenie  mnie
zaskoczyło.
    – Nie.
    Byłam wściekła. Czy nie dostał dokładnie tego, co chciał?
    – Maxonie  Schreave,  jesteś  po  prostu  dzieciakiem,  trzymającym
zabawkę, której sam nie chce, ale nie umie znieść myśli, że dostałby ją
ktoś inny.
    Maxon odezwał się bardzo cicho:
    – Rozumiem, że jesteś zła, ale…
    Popchnęłam go.
    – Jestem więcej niż zła!
    Zachował spokój.
    – Ami, nie nazywaj mnie dzieciakiem. I nie popychaj mnie.
    Popchnęłam go znowu.
    – Bo co zamierzasz zrobić?
    Maxon złapał mnie za nadgarstki i przytrzymał mi ręce za plecami,
a w jego  oczach  zobaczyłam  gniew.  Byłam  z tego  zadowolona,
chciałam,  żeby  mnie  sprowokował.  Potrzebowałam  powodu,  żeby  go
zranić. W tym momencie byłam gotowa rozerwać go na strzępy.
    Ale  nie  było  w nim  złości,  ogarnęło  mnie  za  to  ciepłe,
elektryzujące  uczucie,  za  którym  od  dawna  tęskniłam.  Twarz  Maxona
była  o kilka  centymetrów  od  mojej,  wpatrywał  się  w moje  oczy,  być
może chcąc wiedzieć, jak zostanie przyjęty, być może w ogóle o to nie
dbając. Chociaż  to  wszystko  było  nie tak,  nadal  go  pragnęłam, a moje
usta rozchyliły się, zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje.
    Potrząsnęłam  głową,  żeby  otrzeźwieć,  i cofnęłam  się  w stronę
balkonu. Maxon nie próbował mnie przytrzymywać. Odetchnęłam kilka
razy dla uspokojenia i odwróciłam się do niego.
    – Czy odeślesz mnie do domu? – zapytałam cicho.
    Maxon potrząsnął głową, albo nie chcąc, albo nie będąc w stanie
mi odpowiedzieć.
    Zerwałam z nadgarstka bransoletkę i cisnęłam nią w głąb pokoju.
    – W takim razie idź stąd – szepnęłam.
    Odwróciłam  się  w stronę  balkonu  i odczekałam  kilka  ciężkich
chwil,  aż  usłyszałam  zamykające  się  drzwi.  Kiedy  Maxon  wyszedł,
opadłam na podłogę i zaczęłam szlochać.
    On  i Celeste  byli  do  siebie  tak  bardzo  podobni,  wszystko  w nich
było na pokaz. Wiedziałam, że Maxon spędzi resztę życia, przekonując
społeczeństwo,  jaki  jest  cudowny,  i trzymając  ludzi  uwięzionych  na
swoich miejscach. Dokładnie tak, jak Gregory Illéa.
    Siedziałam  po  turecku  na  podłodze  w koszuli  nocnej.  Chociaż
byłam zła na Maxona, byłam tak samo zła na siebie.
    Powinnam  była  bardziej  walczyć.  Powinnam  była  zrobić  więcej.
Nie powinnam siedzieć tutaj z poczuciem porażki.
    Otarłam  łzy  i zastanowiłam  się  nad  moją  sytuacją.  Skończyłam
z Maxonem, ale nadal tu byłam. Aspen mógł uważać, że nie jestem dość
twarda, by nadawać się na księżniczkę – i miał  rację – ale wierzył we
mnie. Wiedziałam o tym. Wiedział to także mój ojciec. I Nicoletta.
    Nie zależało mi już dłużej na wygranej, więc mogłam przynajmniej
odejść w wielkim stylu.

ROZDZIAŁ 27


  Kiedy  Silvia  zapytała,  czego  będę  potrzebowała  do  swojej
prezentacji,  poprosiłam  tylko  o małe  biureczko  na  kilka  książek
i sztalugę na poster, który zamierzałam przygotować. Pomysł z posterem
spodobał  się  jej  w szczególności  –  jako  jedyna  z dziewcząt  miałam
jakieś doświadczenia w tworzeniu grafiki.
    Spędziłam całe godziny, zapisując notatki do mojego wystąpienia
na  karteczkach,  żeby  o niczym  nie  zapomnieć,  robiąc  zakładki
w książkach, którymi zamierzałam się posiłkować, a także ćwicząc przed
lustrem  te  fragmenty,  które  wydawały  mi  się  szczególnie  trudne.
Starałam się nie zastanawiać zbyt głęboko nad tym, czego zamierzałam
dokonać, ponieważ jak tylko to robiłam, zaczynałam cała dygotać.
    Poprosiłam  Anne  o suknię,  która  będzie  wyglądała  na  skromną
i niewinną, co sprawiło, że uniosła brwi.
    – To  brzmi,  jakby  panienka  uważała,  że  pokazujemy  ją  światu
w samej bieliźnie – odparła żartobliwie.
    Roześmiałam się.
    – Nie  uważam  tak,  wiesz  przecież,  że  jestem  zachwycona
wszystkimi  sukienkami,  jakie  dla  mnie  szyjecie.  Po  prostu  chciałabym
wyglądać… anielsko.
    Anne uśmiechnęła się do siebie.
    – Myślę, że uda nam się przygotować coś odpowiedniego.
    Musiały  pracować  jak  szalone,  ponieważ  w dniu  nagrania
Biuletynu  zobaczyłam Anne,  Mary  i Lucy dopiero  jakąś  godzinę  przed
programem,  kiedy  wpadły  do  mnie  z sukienką.  Była  leciutka,  z białej
gazy, ozdobiona długim pasmem zielono-niebieskiego tiulu, upiętym po
prawej  stronie.  Dół  został  wykończony  w sposób  przypominający
chmurę, a podniesiona talia sprawiała, że suknia była zarówno cnotliwa,
jak i pełna wdzięku. Byłam nią zachwycona – bez wątpienia podobała mi
się najbardziej ze wszystkich, jakie do tej pory dla mnie zaprojektowano.
To  miała  być  prawdopodobnie  ostatnia  suknia  wykonana  przez  moje
pokojówki, jaką kiedykolwiek założę.
    Trudno  mi  było  zachować  mój  plan  w tajemnicy,  ale  jednak  się
udało.  Kiedy  dziewczęta  pytały,  co  przygotowuję,  odpowiadałam  po
prostu, że to niespodzianka. Patrzyły na mnie trochę sceptycznie, ale nie
przejmowałam się tym. Poprosiłam pokojówki, żeby nie dotykały rzeczy
na moim biurku nawet po to, żeby posprzątać, a one przestrzegały tego
zakazu, zostawiając kartki zapisaną stroną do dołu.
    Nikt o niczym nie wiedział.
    Najbardziej  chciałam  opowiedzieć  o wszystkim  Aspenowi,  ale
powstrzymałam się. Po części bałam się, że zacznie mnie odwodzić od
mojego  pomysłu,  a ja  się  ugnę.  Po  części  zaś  obawiałam  się,  że
podejdzie do niego z nadmiernym entuzjazmem.
    Podczas  gdy  pokojówki  pracowały  nad  uczynieniem  mnie  jak
najpiękniejszą, ja patrzyłam w lustro i myślałam, że jestem całkiem sama
z tym,  co  zamierzam  zrobić.  Tak  było  najlepiej.  Nie  chciałam,  by
ktokolwiek  –  moje  pokojówki,  inne  kandydatki,  a w szczególności
Aspen – miał przeze mnie kłopoty.
    Pozostawało tylko zrobić wszystko po kolei.
    – Anne, Mary, czy mogłybyście mi przynieść herbatę?
    Popatrzyły na siebie.
    – Obie? – zapytała dla pewności Mary.
    – Tak, bardzo proszę.
    Spojrzały  na  mnie  podejrzliwie,  ale  mimo  wszystko  dygnęły
i wyszły. Kiedy zniknęły za drzwiami, odwróciłam się do Lucy.
    – Usiądź koło mnie – poprosiłam i pociągnęłam ją na  wyściełaną
kozetkę,  na  której  siedziałam.  Kiedy  to  zrobiła,  zapytałam  wprost:  –
Jesteś szczęśliwa?
    – Panienko?
    – Ostatnio  wydajesz  mi  się  smutna,  więc  zastanawiałam  się,  czy
wszystko w porządku.
    Lucy opuściła głowę.
    – Aż tak to widać?
    – Troszeczkę – przyznałam, obejmując ją ramieniem i przytulając
do siebie. Westchnęła i oparła mi głowę na ramieniu. Byłam niezwykle
szczęśliwa,  że  chociaż  na  chwilę  zapomniała  o dzielącej  nas
niewidzialnej granicy.
    – Czy  panienka  kiedykolwiek  chciała  mieć  coś,  czego  nie  mogła
dostać?
    Prychnęłam.
    – Lucy,  zanim  tu  przyjechałam,  byłam  Piątką.  Było  tak  wiele
rzeczy,  których  nie  mogłam  dostać,  że  nie  potrafiłabym  ich  nawet
policzyć.
    Choć  to  było  do  niej  zupełnie  niepodobne,  po  policzku  Lucy
spłynęła pojedyncza łza.
    – Nie wiem, co mam robić. Mam wrażenie, że utknęłam w miejscu.
    Wyprostowałam się i skłoniłam ją, żeby na mnie spojrzała.
    – Lucy,  chciałabym  ci  powiedzieć,  że  moim  zdaniem  możesz
zrobić  wszystko,  stać  się,  kim  tylko  zechcesz.  Uważam,  że  jesteś
wspaniałą dziewczyną.
    Uśmiechnęła się do mnie blado.
    – Dziękuję, panienko.
    Wiedziałam, że mamy niewiele czasu.
    – Posłuchaj,  chciałabym,  żebyś  coś  dla  mnie  zrobiła.  Nie  wiem,
czy mogę liczyć na pozostałe dziewczyny, ale tobie ufam.
    Chociaż wyglądała na zaskoczoną, bez wahania odpowiedziała:
    – Zrobię dla panienki wszystko.
    Sięgnęłam do szuflady i wyjęłam list.
    – Czy możesz to przekazać gwardziście Legerowi?
    – Gwardziście Legerowi?
    – Chciałam mu podziękować za jego życzliwość, ale pomyślałam,
że byłoby niestosowne, gdybym sama dała mu ten list. Rozumiesz. – To
była  marna  wymówka,  ale  tylko  w ten  sposób  mogłam  wyjaśnić
Aspenowi, dlaczego zrobiłam to, co zamierzałam zrobić, i pożegnać się
z nim.  Zakładałam,  że  po  dzisiejszym  wieczorze  mój  pobyt  w pałacu
będzie bardzo krótki.
    – Mogę mu to zanieść w ciągu godziny – odparła Lucy z zapałem.
    – Dziękuję.  –  Miałam  ochotę  się  rozpłakać,  ale  przełknęłam  łzy.
Bałam  się,  ale  z wielu  powodów  musiałam  być  wierna  sobie
i doprowadzić swój plan do końca.
    Wszyscy  zasługiwaliśmy  na  lepszy  los.  Moja  rodzina,  Marlee
i Carter, Aspen, nawet moje pokojówki – wszyscy utknęliśmy w miejscu
z powodu planów Gregory’ego Illéi. Musiałam o nich myśleć.
    Weszłam do sali, w której był nagrywany Biuletyn, niosąc naręcze
książek  z licznymi  zakładkami,  a także  portfolio  do  posteru.  Wszyscy
byli  rozlokowani  na  zwykłych  miejscach  –  król,  królowa  i Maxon
w pobliżu drzwi, kandydatki po lewej stronie – ale na środku, tam gdzie
zwykle znajdowało się podium, z którego przemawiał król lub fotele dla
gości, z którymi był przeprowadzany wywiad, zostało wolne miejsce na
nasze prezentacje. Zobaczyłam przygotowane dla mnie biurko i sztalugę,
także  ekran,  na  którym  wyraźnie  miały  być  przez  kogoś  wyświetlane
slajdy. To było naprawdę imponujące – zastanawiałam się, kto był dość
pomysłowy, by posunąć się tak daleko.
    Zajęłam  ostatnie  wolne  miejsce  –  niestety  koło  Celeste
– i położyłam moje portfolio obok siebie, trzymając książki na kolanach.
Natalie  także  miała  kilka  książek,  zaś  Elise  w kółko  czytała  swoje
notatki.  Kriss  patrzyła  w sufit  i chyba  w myślach  recytowała  swoją
prezentację. Celeste poprawiała makijaż.
    Silvia  była  na  sali,  co  zdarzało  się  czasem,  jeśli  miałyśmy
rozmawiać  o czymś,  do  czego  nas  przygotowywała.  Dzisiaj  sprawiała
wrażenie  wyjątkowo  podekscytowanej.  To  było  chyba  najtrudniejsze
zadanie, jakie przed nami postawiono, a to, jak sobie z nim poradzimy,
rzutowało także na ocenę jej pracy.
    Odetchnęłam głęboko. Całkowicie zapomniałam o Silvii, ale teraz
było już za późno.
    – Wyglądacie prześlicznie, dziewczęta, po prostu fantastycznie!  –
powiedziała,  podchodząc  do  nas.  –  Skoro  już  wszystkie  tu  jesteście,
wyjaśnię  w skrócie  kilka  spraw.  Najpierw  król  wygłosi  kilka
komunikatów,  a potem  Gavril  zapowie  główny  punkt  programu,  czyli
wasze prezentacje. – Silvia, zazwyczaj opanowana i odporna psychicznie
z powodu  życia  w pałacu,  zachowywała  się  jak  pijana  z radości.
Niemalże  podskakiwała,  mówiąc  dalej.  –  Wiem,  że  wszystkie
ćwiczyłyście. Macie osiem minut, a jeśli ktoś będzie potem miał do was
pytania,  Gavril  pokieruje  dyskusją.  Pamiętajcie  o właściwej  postawie
i koncentracji.  Cały  kraj  na  was  patrzy!  Jeśli  zgubicie  wątek,
odetchnijcie  głęboko  i mówcie  dalej.  Wypadniecie  wspaniale.  Aha,
będziecie wygłaszać prezentacje w kolejności, w jakiej tu siedzicie, czyli
lady  Natalie  będzie  pierwsza,  a lady  America  ostatnia.  Życzę
powodzenia, dziewczęta!
    Silvia  pobiegła,  żeby  jeszcze  raz  wszystko  posprawdzać,  a ja
spróbowałam  się  uspokoić.  Ostatnia.  No  cóż,  to  chyba  dobrze.
W najgorszej sytuacji była Natalie, która miała być pierwsza. Spojrzałam
na nią i zobaczyłam, że się poci – taka koncentracja musiała być dla niej
prawdziwą  torturą.  Nie  potrafiłam  też  nie  obserwować  Celeste.  Nie
wiedziała,  że  widziałam  ją  z Maxonem,  i zaczęłam  się  zastanawiać,
dlaczego  nigdy  nikomu  o tym  nie  powiedziała.  To,  że  zachowała
wszystko dla siebie, pozwalało mi przypuszczać, że wtedy nie spotkali
się po raz pierwszy.
    To tylko dodatkowo pogarszało sprawę.
    – Denerwujesz  się?  –  zapytałam,  patrząc,  jak  skubie  coś  na
paznokciu.
    – Nie. To wszystko głupi pomysł, który nikogo nie obchodzi. Będę
szczęśliwa,  kiedy  będzie  po  wszystkim.  Poza  tym  jestem  modelką  –
dodała,  w końcu  spoglądając  na  mnie.  –  Umiem  występować  przed
publicznością.
    – Faktycznie, potrafisz doskonale pozować – mruknęłam.
    Widziałam,  że  zastanawia  się  intensywnie,  szukając  w moich
słowach ukrytej obelgi. W końcu przewróciła oczami i odwróciła głowę.
    Wtedy właśnie wszedł król z królową u boku. Rozmawiali szeptem
o czymś,  co  wydawało  się  bardzo  ważne.  Chwilę  później  pojawił  się
Maxon,  poprawiając  po  drodze  spinki  do  mankietów.  Wyglądał  tak
niewinnie,  tak  schludnie  w tym  garniturze,  aż  musiałam  sobie
przypomnieć, że w rzeczywistości jest zupełnie inny.
    Popatrzył  na  mnie  –  nie  zamierzałam  dać  się  onieśmielić
i odwracać głowy, więc odwzajemniłam spojrzenie. Maxon z wahaniem
pociągnął się za ucho, ale ja powoli potrząsnęłam głową, a wyraz mojej
twarzy mówił jasno, że jeśli to będzie ode mnie zależało, nigdy więcej
nie zamierzam z nim rozmawiać.
    Poczułam, że się pocę, kiedy zaczęły się prezentacje. Wystąpienie
Natalie było krótkie i trochę bez sensu.
    Oznajmiła, że wszystkie działania rebeliantów są podłe i szkodliwe
dla  kraju,  a co  za  tym  idzie,  powinny  zostać  zakazane,  aby  prowincje
Illéi  były  bezpieczne.  Kiedy  skończyła  mówić,  patrzyliśmy  na  nią
w milczeniu. Jak mogła nie wiedzieć, że oni od początku łamią prawo?
    W szczególności królowa sprawiała wrażenie głęboko zasmuconej,
kiedy Natalie wróciła na swoje miejsce.
    Elise  zaproponowała  program  dla  członków  wyższych  klas,
polegający na nawiązywaniu znajomości korespondencyjnych w Nowej
Azji.  Stwierdziła,  że  to  pomogłoby  wzmocnić  więzi  między  naszymi
krajami  i przyczyniłoby  się  do  zakończenia  wojny.  Nie  byłam  pewna,
czy  to  faktycznie  byłoby  przydatne,  ale  w ten  sposób  na  nowo
przypominała  Maxonowi  i opinii  publicznej,  dlaczego  wciąż  jest
w pałacu.  Królowa  zapytała,  czy  zna  w Nowej  Azji  kogoś,  kto  byłby
zainteresowany  takim  programem,  a Elise  zapewniła  ją,  że  oczywiście
tak.
    Wystąpienie Kriss było naprawdę niezwykłe. Chciała zreformować
system szkolnictwa publicznego, co – jak wiedziałam – było ideą bliską
sercu  królowej  i Maxona.  Byłam  też  pewna,  że  jako  córka  profesora
myślała  o tym  przez  całe  życie.  Wykorzystała  ekran,  żeby  pokazać
zdjęcia  ze  szkół  w jej  prowincji,  przysłane  przez  jej  rodziców.  Na
twarzach nauczycieli wyraźnie było widać zmęczenie, a jedno ze zdjęć
pokazywało  klasę,  w której  czwórka  dzieci  musiała  siedzieć  na
podłodze,  ponieważ  nie  miały  dość  krzeseł.  Królowa  zadała  liczne
pytania,  a Kriss  odpowiadała  na  wszystkie  błyskawicznie.
Wykorzystując  pokazywane  nam  wcześniej  raporty  o sytuacji
ekonomicznej kraju, opracowała nawet sposób na znalezienie pieniędzy
pozwalających  na  wdrożenie  programu  i miała  kilka  pomysłów,  jak
zapewnić mu dalsze finansowanie.
    Kiedy usiadła, zauważyłam,  że  Maxon  skinął  głową  i uśmiechnął
się do niej, a ona zarumieniła się w odpowiedzi i zaczęła się wpatrywać
w koronki  swojej  sukni.  To  było  podłe  z jego  strony,  że  bawił  się  nią
w taki sposób, biorąc  pod uwagę, w jakiej zażyłości  był  z Celeste. Ale
nie zamierzałam mu przeszkadzać. Niech sobie robi, co chce.
    Prezentacja  Celeste  była  interesująca,  choć  odrobinę
demagogiczna.  Zaproponowała  ustalenie  minimalnych  pensji  dla
niższych  klas,  zmieniających  się  w pewnym  przedziale,  zależnie  od
uzyskanych  certyfikatów.  Jednak,  aby  zdobyć  te  certyfikaty,  Piątki,
Szóstki  i Siódemki  musiałyby  chodzić  do  szkół…  za  które  musiałyby
płacić…  co  byłoby  korzystne  przede  wszystkim  dla  Trójek,  spośród
których  wywodzili  się  wszyscy  nauczyciele.  Ponieważ  Celeste  była
Dwójką, nie miała pojęcia, jak to jest pracować na okrągło, żeby związać
koniec z końcem. Nikt nie miałby czasu, żeby zdobywać te certyfikaty,
a to znaczyło, że płace nigdy by nie wzrosły. Na pierwszy rzut oka jej
program  przedstawiał  się  ciekawie,  ale  w praktyce  nie  miał  szans  na
wdrożenie.
    Celeste  wróciła  na  swoje  miejsce,  a ja  wstałam,  czując,  że
zaczynam drżeć. Przez ułamek sekundy zastanowiłam się, czy nie udać,
że  mdleję.  Ale  bardzo  chciałam  zrobić  to,  co  zaplanowałam.  Nie
chciałam tylko radzić sobie z tym, co będzie się działo później.
    Umieściłam mój poster, przedstawiający schemat klas, na sztaludze
i ułożyłam  książki  na  biurku  w odpowiedniej  kolejności.  Odetchnęłam
głęboko i ścisnęłam mocniej kartki z notatkami, chociaż z zaskoczeniem
się  przekonałam,  że  kiedy  już  zaczęłam  mówić,  w ogóle  ich  nie
potrzebowałam.
    – Dobry  wieczór,  Illéo.  Dzisiaj  staję  przed  państwem  nie  jako
członkini Elity, nie jako Trójka czy Piątka, ale jako obywatelka, równa
wśród  równych.  W zależności  od  waszej  klasy  wasze  poglądy  na  kraj
różnią  się  bardzo  znacząco.  Mogę  to  powiedzieć  z całą  pewnością  na
własnym  przykładzie.  Jednak  dopiero  niedawno  zrozumiałam,  jak
bardzo kocham Illeę. Chociaż dorastałam w domu, w którym brakowało
czasem jedzenia lub prądu, chociaż oglądałam ludzi, których kochałam,
zmuszonych  do  podjęcia  określonych  od  urodzenia  zawodów,
niemających praktycznie nadziei na zmianę, chociaż widziałam przepaść
dzielącą mnie od tych, którzy pochodzili z innej klasy, mimo że niemal
nie  różnili  się  ode  mnie.  –  Tu  popatrzyłam  na  kandydatki.  –  Mimo  to
stwierdziłam, że kocham nasz kraj.
    Machinalnie przewróciłam kartkę, żeby zrobić chwilę przerwy.
    – Moja  propozycja  jest  prosta.  Może  nawet  być  bolesna,  ale
z całego  serca  wierzę,  że  wyjdzie  na  dobre  całemu  królestwu.  –
Odetchnęłam głęboko. – Uważam, że powinniśmy zlikwidować klasy.
    Usłyszałam  kilka  zdławionych  westchnień,  ale  postanowiłam  je
zignorować.
    – Wiem,  że  w swoim  czasie,  kiedy  nasz  kraj  był  młody,  te  klasy
pozwoliły  zorganizować  na  nowo  pogrążone  w chaosie  społeczeństwo.
Ale nie żyjemy już w tamtych czasach. Osiągnęliśmy teraz bardzo wiele.
Pozwalanie,  by  pozbawieni  talentów  ludzie  cieszyli  się  przywilejami,
i ograniczanie  możliwości  rozwoju  być  może  najlepszych  umysłów  na
świecie  dla  dobra  trwania  archaicznego  systemu  jest  okrucieństwem
i uniemożliwia nam zrealizowanie naszego prawdziwego potencjału.
    Wskazałam  sondaż  w jednym  ze  starych  czasopism  Celeste,
opublikowany  po  omawianiu  pomysłu  ochotników  w armii  –
sześćdziesiąt  pięć  procent  ludzi  uznało,  że  to  dobry  pomysł.  Dlaczego
całkowicie zamykać przed nimi tę ścieżkę kariery? Zacytowałam także
jeden  z dawnych  raportów,  którymi  się  zajmowałyśmy,  dotyczącym
standaryzowanych  testów  przeprowadzanych  w szkołach  publicznych.
Przedstawiał  on  bardzo  jednostronny  punkt  widzenia  –  ponieważ
zaledwie  trzy  procent  Szóstek  i Siódemek  wykazywało  się  wybitnym
poziomem  inteligencji,  widać  było,  że  system  klasowy  działa
prawidłowo. Ja twierdziłam, że powinniśmy się wstydzić, że tacy ludzie
muszą całe życie kopać rowy, podczas gdy mogliby zostać chirurgami.
    W końcu moja śmiała prezentacja zaczęła się zbliżać do końca.
    – Być  może  nasz  kraj  ma  swoje  wady,  ale  nie  możemy  nie
dostrzegać  jego  mocnych  stron.  Obawiam  się,  że  bez  wprowadzenia
zmian te mocne strony zaczną się coraz bardziej osłabiać. Kocham nasz
kraj za bardzo, by pozwolić, by tak się stało. Mam w sercu zbyt wiele
nadziei, by na to pozwolić.
    Przełknęłam ślinę, szczęśliwa, że jest po wszystkim.
    – Dziękuję za poświęcony mi czas – powiedziałam, odwracając się
do rodziny królewskiej.
    Było  źle.  Twarz  Maxona  wyglądała  jak  wykuta  z kamienia,  jak
wtedy,  kiedy  oglądał  karę,  która  spotkała  Marlee.  Królowa  odwróciła
wzrok  i sprawiała  wrażenie  głęboko  rozczarowanej.  Natomiast  król
spiorunował mnie wzrokiem.
    Bez chwili wahania zaatakował mnie.
    – A jak  twoim  zdaniem  powinniśmy  zlikwidować  te  klasy?  –
zapytał ostro. – Mamy tak po prostu nagle je zabrać?
    – Ja… nie wiem.
    – I nie pomyślałaś, że to by wywołało zamieszki? Że zapanowałby
chaos?  Że  to  pozwoliłoby  rebeliantom  na  wykorzystanie  społecznych
niepokojów?
    Nie zastanawiałam się nad tym. Myślałam tylko o tym, jak bardzo
niesprawiedliwy jest obecny system.
    – Myślę,  że  wprowadzenie  klas  także  spowodowało  ogromne
niepokoje  i poradziliśmy  sobie  z tym.  Tak  właściwie  –  sięgnęłam  do
stosu książek. – Mam tutaj nawet opis.
    Zaczęłam  szukać  odpowiedniej  strony  w pamiętniku  Gregory’ego
Illéi.
    – Zeszliśmy z wizji? – ryknął król.
    – Tak, wasza wysokość – odpowiedział czyjś głos.
    Podniosłam  głowę  i zobaczyłam,  że  zgasły  wszystkie  światełka
sygnalizujące pracę kamer. Jakimś niezauważalnym dla mnie sygnałem
król przerwał nagranie Biuletynu.
    Król wstał.
    – Skierujcie kamery na ziemię.
    Wszystkie kamery zostały skierowane na podłogę.
    Podszedł do mnie szybkim krokiem i wyrwał mi pamiętnik z ręki.
    – Skąd to wzięłaś? – krzyknął.
    – Ojcze, przestań! – zdenerwowany Maxon podbiegł do nas.
    – Skąd ona to wzięła? Odpowiadaj!
    – Ja jej to dałem – przyznał Maxon. – Chcieliśmy się dowiedzieć
czegoś o Halloween. Było o tym coś w pamiętnikach, a ja pomyślałem,
że ona chętnie by je przeczytała.
    – Jesteś  idiotą  –  warknął  król. –  Wiedziałem,  że  powinienem  był
wcześniej  cię  zmusić,  żebyś  przeczytał  te  zapiski.  Jesteś  kompletnym
ignorantem, nie masz pojęcia, jakie ciążą na tobie obowiązki!
    No nie. Nie, nie, nie.
    – Ona wyjeżdża jeszcze dzisiaj – rozkazał król. – Mam jej dość.
    Spróbowałam się skulić i odsunąć od króla na tyle, na ile mogłam,
żeby to nie było wyraźnie widoczne. Próbowałam nawet nie oddychać
zbyt  głośno.  Popatrzyłam  na  inne  dziewczęta,  z jakichś  powodów
zwracając uwagę na Celeste. Spodziewałam się, że będzie się uśmiechać,
ale  wyglądała  na  zdenerwowaną.  Król  nigdy  się  w taki  sposób  nie
zachowywał.
    – Nie możesz jej odesłać do domu. To moja decyzja, a ja mówię,
że ona zostaje – odparł spokojnie Maxon.
    – Maxonie, jestem królem Illéi i mówię…
    – Czy mógłbyś na pięć minut przestać być królem i zacząć być po
prostu moim ojcem?! – krzyknął Maxon. – To mój wybór. Ty musiałeś
dokonać  swojego,  więc  ja  chcę  zrobić  to  samo.  Nikt  nie  wyjedzie,
dopóki ja tak nie zdecyduję!
    Natalie przylgnęła do Elise. Obie wyglądały, jakby się trzęsły.
    – Amberly, odnieś to na miejsce – oznajmił król, wpychając żonie
książkę do ręki. Skinęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca. – Maxonie,
proszę do mojego gabinetu.
    Popatrzyłam na Maxona i może mi się tylko wydawało, ale miałam
wrażenie, że dostrzegłam w jego oczach przelotną panikę.
    – Mogę też porozmawiać bezpośrednio z nią – zaproponował król,
wskazując na mnie.
    – Nie  –  odparł  szybko Maxon, unosząc  dłoń  w geście protestu.  –
To  nie  będzie  konieczne.  Miłe  panie  –  zwrócił  się  do  nas.  –  Czy
mogłybyście  udać  się  już  na  górę?  Podamy  wam  dzisiaj  obiad
w pokojach. – Umilkł na chwilę. – Americo, może jednak się spakujesz.
Na wszelki wypadek.
    Król  uśmiechnął  się,  co  wydawało  się  dziwną  reakcją  po  tym
wybuchu chwilę wcześniej.
    – Doskonały pomysł. Proszę przodem, synu.
    Popatrzyłam  na  Maxona,  który  wyglądał,  jakby  poniósł  porażkę.
Czułam  się  głęboko  zawstydzona.  Maxon  otworzył  usta,  żeby  coś
powiedzieć, ale potrząsnął tylko głową i poszedł w kierunku drzwi.
    Kriss patrzyła za nim, wyłamując palce. Nie winiłam jej za to. Coś
w tej całej scenie wydawało mi się złowieszcze.
    – Clarksonie?  –  odezwała  się  cicho  królowa  Amberly.  –  A co
z tamtą sprawą?
    – Jaką? – zapytał z irytacją.
    – Z wiadomością do przekazania – przypomniała mu.
    – A, prawda. – Znowu podszedł do nas. Byłam na tyle blisko, że
postanowiłam  wycofać  się  za  krzesło,  ponieważ  obawiałam  się  stanąć
z nim znowu oko w oko. Głos króla Clarksona był pewny i spokojny.
    – Natalie,  nie  chcieliśmy  ci  tego  mówić  przed  Biuletynem,  ale
otrzymaliśmy bardzo złe wieści.
    – Złe wieści? – zapytała, bawiąc się nerwowo naszyjnikiem.
    Król podszedł bliżej.
    – Tak.  Głęboko  współczuję  ci  tej  straty,  ale  dziś  rano  rebelianci
porwali twoją siostrę.
    – Co takiego? – wyszeptała.
    – Jej  ciało  zostało  znalezione  po  południu.  Wyrażamy  najgłębsze
ubolewanie.  –  Trzeba  przyznać,  że  w jego  głosie  niemalże  brzmiało
współczucie, chociaż sprawiało raczej wrażenie wyuczonego aktorstwa
niż szczerości.
    Szybko odwrócił się do Maxona i niemal siłą wyprowadził go za
drzwi, podczas gdy Natalie wydała z siebie przeraźliwy krzyk. Królowa
podbiegła do niej, gładząc ją po włosach i próbując ją uspokoić. Celeste,
niebędąca  nigdy  wzorem  siostrzanych  uczuć,  wyszła  dyskretnie  z sali,
a tuż  za  nią  podążyła  przytłoczona  tym  wszystkim  Elise.  Kriss  została
i próbowała  pocieszać  Natalie,  ale  kiedy  stało  się  jasne,  że  niewiele
może  zrobić,  także  sobie  poszła.  Królowa,  cały  czas  tuląc  Natalie,
zapewniła  ją,  że  jej  rodzice  dostaną  na  wszelki  wypadek  ochronę  i że
będzie mogła pojechać na pogrzeb, jeśli tylko jej na tym zależy.
    Sprawy  tak  szybko  przybrały  najgorszy  obrót,  że  siedziałam  jak
skamieniała na swoim miejscu.
    Kiedy przed moją twarzą pojawiła się dłoń, odsunęłam się szybko
z zaskoczenia.
    – Nic ci nie zrobię – powiedział Gavril. – Chciałem tylko pomóc ci
wstać. – Szpilka w jego klapie zalśniła, odbijając światło.
    Podałam mu rękę, zaskoczona tym, że trzęsą mi się nogi.
    – On cię naprawdę kocha – powiedział Gavril, kiedy już stanęłam
pewniej.
    Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy.
    – Dlaczego pan tak myśli?
    Gavril westchnął.
    – Znam Maxona od dziecka. Nigdy w podobny sposób nie postawił
się ojcu.
    Gavril podszedł do kamerzystów, żeby poprosić ich o zachowanie
dzisiejszych wydarzeń w tajemnicy.
    Zbliżyłam  się  do  Natalie.  Niewiele  o niej  wiedziałam,  ale  byłam
pewna,  że  kochała  swoją  siostrę  tak  samo,  jak  ja  kochałam  May,
i potrafiłam sobie wyobrazić jej cierpienie.
    – Tak mi przykro, Natalie – szepnęłam. Skinęła głową, niezdolna,
by zrobić cokolwiek więcej.
    Królowa  popatrzyła  na  mnie  ze  współczuciem,  wyraźnie  nie
wiedząc, jak ma przekazać swój smutek.
    – I…  przepraszam  też  waszą  wysokość.  Nie  próbowałam…
Chciałam tylko…
    – Wiem, skarbie.
    Biorąc  pod  uwagę  stan  Natalie,  przeciąganie  pożegnania  byłoby
z mojej strony samolubnością, więc po raz ostatni dygnęłam nisko przed
królową i powoli wyszłam z sali, rozpaczając nad katastrofą, którą sama
spowodowałam.

ROZDZIAŁ 28


  Ostatnią  rzeczą,  jakiej  się  spodziewałam,  wchodząc  do  pokoju,
były ogłuszające brawa moich pokojówek.
    Stałam  przez  chwilę  bez  ruchu,  autentycznie  wzruszona  ich
poparciem  i pocieszona  dumą  malującą  się  na  ich  twarzach.  Kiedy
przestały  mnie  już  zawstydzać,  Anne  złapała  mnie  za  ręce  i uścisnęła
lekko.
    – Dobrze powiedziane, panienko. – Zobaczyłam w jej oczach taką
radość  z powodu  moich  słów,  że  na  chwilę  przestałam  się  czuć  tak
okropnie.
    – Nie do wiary, że panienka to zrobiła! Nikt nigdy nie wstawił się
za nami! – dodała Mary.
    – Maxon  musi  panienkę  wybrać!  –  zawołała  Lucy.  –  Tylko
panienka dała mi nadzieję.
    Nadzieja.
    Musiałam pomyśleć, a jedynym miejscem, gdzie mogłam to zrobić,
były  ogrody.  Chociaż  pokojówki  nalegały,  żebym  została,  zeszłam  na
dół okrężną drogą, przez tylne schody na drugim końcu korytarza. Poza
pojedynczymi gwardzistami parter był pusty i cichy. Miałam poczucie,
że w pałacu powinien panować gorączkowy ruch, biorąc pod uwagę, ile
się wydarzyło przez ostatnie pół godziny.
    Kiedy mijałam skrzydło szpitalne, drzwi otworzyły się gwałtownie
i wpadłam  prosto  na  Maxona,  który  upuścił  zamknięty  metalowy
kuferek. Jęknął, kiedy się zderzyliśmy, chociaż nie było to aż tak mocne.
    – Dlaczego  nie  jesteś  w swoim  pokoju?  –  zapytał,  pochylając  się
powoli,  żeby  podnieść  kuferek.  Zobaczyłam,  że  z boku  było  wypisane
jego  imię  i zastanowiłam  się,  dlaczego  był  przechowywany  w skrzydle
szpitalnym.
    – Chciałam  iść  do  ogrodu.  Próbuję  się  zastanowić,  czy  zrobiłam
coś głupiego, czy też nie.
    Maxon wyprostował się z niejaką trudnością.
    – Mogę cię zapewnić, że to było głupie.
    – Potrzebujesz pomocy?
    – Nie  –  odparł  szybko,  unikając  mojego  spojrzenia.  –  Właśnie
wracałem do pokoju i proponuję, żebyś zrobiła to samo.
    – Maxonie.  –  Cicha  prośba  w moim  głosie  sprawiła,  że  na  mnie
popatrzył. – Bardzo mi przykro. Byłam wściekła i chciałam. Nawet nie
wiem już, co chciałam. To ty powiedziałeś mi, że bycie Jedynką wiąże
się z pewnymi korzyściami, że można coś zmienić.
    Maxon przewrócił oczami.
    – Nie jesteś Jedynką. – Na chwilę zapadła cisza. – Nawet gdybyś
była, czy nie zwróciłaś uwagi na to, w jaki sposób ja działam? Po cichu
i małymi  krokami,  tak  musi  na  razie  być.  Nie  możesz  pokazać  się
w telewizji, narzekając na obecny porządek, i oczekiwać, że mój ojciec
lub ktokolwiek inny to poprze.
    – Przepraszam! – jęknęłam. – Naprawdę strasznie przepraszam.
    Maxon zastanowił się.
    – Nie jestem pewien, czy…
    W tym momencie usłyszeliśmy krzyki. Maxon odwrócił się i ruszył
szybkim krokiem,  a ja  poszłam  za  nim, próbując  się  zorientować, o co
chodzi.  Czy  ktoś  się  kłócił?  Kiedy  zbliżyliśmy  się  do  skrzyżowania
z głównym  korytarzem  i drzwi  do  ogrodu,  zobaczyliśmy  biegnących
w naszą stronę gwardzistów.
    – Włączyć alarm! – krzyknął któryś. – Są już za bramą!
    – Szykować broń! – rozkaz innego wzniósł się ponad krzyki.
    – Zawiadomić króla!
    W tym  momencie  korytarz  wypełniły  drobne,  szybkie  kulki,
przypominające  szukające  miejsca  do  lądowania  pszczoły.  Trafiony
gwardzista upadł na plecy, a jego głowa z okropnym chrzęstem uderzyła
o marmur. Krew płynąca z jego piersi sprawiła, że wrzasnęłam.
    Maxon instynktownie odciągnął mnie, chociaż nie tak szybko, jak
się spodziewałam. Możliwe, że także był w szoku.
    – Wasza wysokość! – krzyknął gwardzista, podbiegając do nas. –
Proszę natychmiast udać się do schronu!
    Bezceremonialnie  odwrócił  Maxona  i popchnął  go  przed  sobą.
Maxon krzyknął i znowu upuścił skrzynkę. Popatrzyłam na gwardzistę,
spodziewając się, że wbił mu nóż w plecy, ale zobaczyłam tylko grubą,
cynową  obrączkę  na  jego  kciuku.  Podniosłam  skrzynkę  z nadzieją,  że
zawartości nic się nie stało, i pobiegłam w stronę, w którą próbował nas
skierować strażnik.
    – Nie dam rady – powiedział Maxon.
    Odwróciłam się i zobaczyłam, że obficie się poci. Coś było z nim
bardzo nie tak.
    – Tak jest – odparł ponuro gwardzista. – Proszę tędy.
    Pociągnął Maxona za róg korytarza, w ślepy zaułek. Zaczęłam się
zastanawiać,  czy  zamierza  nas  tu  zostawić,  kiedy  nacisnął  jakiś
niewidoczny przycisk w ścianie i kolejne tajne drzwi w pałacu otworzyły
się  przed  nami.  Za  nimi  było  tak  ciemno,  że  nie  widziałam,  dokąd
idziemy, ale Maxon bez namysłu wszedł do środka, pochylając głowę.
    – Powiedz  mojej  matce,  że  America  i ja  jesteśmy  bezpieczni.
Zajmij się tym w pierwszej kolejności – powiedział.
    – Oczywiście,  sir.  Osobiście  przyjdę  po  waszą  wysokość,  kiedy
będzie już po wszystkim.
    Rozległo się wycie syreny. Miałam nadzieję, że zabrzmiała w porę,
żeby wszystkich uratować.
    Maxon  skinął  głową,  a drzwi  zamknęły  się,  zostawiając  nas
w całkowitej  ciemności.  Były  tak  szczelne,  że  stłumiły  nawet  dźwięk
alarmu. Usłyszałam, że Maxon szura ręką po ścianie, aż w końcu znalazł
włącznik  i pomieszczenie  wypełniło  słabe  światło.  Rozejrzałam  się
wokół siebie.
    Na  półkach  leżały  jakieś  paczki  w ciemnej  folii,  a na  innej  półce
zobaczyłam  kilka  cienkich  koców.  Na  środku  maleńkiego  schronu
znajdowała się jedna drewniana ławka, na której mogły usiąść ze cztery
osoby,  a pod  przeciwległą  ścianą  była  mała  umywalka  i coś,  co
wyglądało jak bardzo prymitywna toaleta. Na jednej ze ścian znajdował
się  rząd  pustych  haczyków,  a całe  pomieszczenie  pachniało  metalem,
z którego chyba zrobione były jego ściany.
    – Przynajmniej  to  jeden  z tych  lepszych  –  powiedział  Maxon
i pokuśtykał do ławki, żeby na niej usiąść.
    – Co ci jest?
    – Nic – odparł cicho i oparł głowę na rękach.
    Usiadłam  koło  niego,  położyłam  metalowy  kuferek  na  ławce
i znowu się rozejrzałam.
    – Jak się domyślam, to Południowcy?
    Maxon skinął głową. Spróbowałam uspokoić oddech i zapomnieć
o tym,  co  widziałam  przed  chwilą.  Czy  ten  gwardzista  przeżyje?  Czy
ktokolwiek mógł przeżyć coś takiego?
    Zastanawiałam  się,  jak  daleko  dotarli  rebelianci  od  czasu,  gdy
weszliśmy do schronu. Czy alarm zdołał ostrzec wszystkich?
    – Jesteśmy tu bezpieczni?
    – Tak.  To  jeden  ze  schronów  dla  służby.  Jeśli  atak  zastał  ich
w kuchni albo w magazynach, są praktycznie bezpieczni, ale ci, którzy
akurat wypełniają tutaj jakieś obowiązki, mogą nie mieć czasu, żeby tam
dotrzeć.  Tu  nie jest  aż  tak bezpiecznie, jak  w schronie przeznaczonym
dla  nas,  poza  tym  tam  mamy  więcej  zapasów,  ale  wystarczy  w razie
konieczności.
    – Czy rebelianci wiedzą o tych schronach?
    – Niewykluczone – odparł, prostując się odrobinę i mrużąc oczy. –
Ale  nie  mogą  się  tu  dostać,  kiedy  ktoś  jest  w środku.  Są  tylko  trzy
sposoby, żeby stąd wyjść. Ktoś z kluczem musi otworzyć mechanizm od
zewnątrz,  ktoś  z kluczem  może  otworzyć  schron  od  środka  –  Maxon
poklepał  się  po  kieszeni,  dając  do  zrozumienia,  że  w razie  potrzeby
mógłby  nas  stąd  wydostać  –  albo  trzeba  zaczekać  dwa  dni.  Po
czterdziestu ośmiu godzinach drzwi otwierają się automatycznie. Kiedy
zagrożenie  już  minie,  gwardziści  sprawdzają  wszystkie  schrony,  ale
zawsze  istnieje  ryzyko,  że  zapomną  o którymś,  więc  bez  takiego
mechanizmu ktoś mógłby zostać tu na zawsze.
    Potrzebował  dłuższej  chwili,  żeby  powiedzieć  to  wszystko.
Wyraźnie cierpiał, ale próbował chyba odwrócić od tego własną uwagę
tym  monologiem.  Pochylił  się  i syknął,  kiedy  ten  ruch  sprawił,  że  coś
dodatkowo go zabolało.
    – Maxonie?
    – Nie  mogę…  Nie  wytrzymam  dłużej.  Ami,  pomożesz  mi  zdjąć
marynarkę?
    Wyciągnął  ręce,  więc  zerwałam  się,  żeby  mu  pomóc.  Rzucił
marynarkę na ziemię i zaczął rozpinać guziki koszuli. Spróbowałam mu
pomóc, ale powstrzymał mnie, przytrzymując moje dłonie.
    – Chwilowo  trudno  mi  powiedzieć,  żebyś  umiała  dochować
tajemnicy. Ale ta ma iść z tobą do grobu. I ze mną. Czy to jasne?
    Skinęłam głową, chociaż nie rozumiałam, co ma na myśli. Maxon
wypuścił  moje  ręce  i powoli  rozpiął  koszulę.  Zastanawiałam  się,  czy
kiedykolwiek wyobrażał sobie, jak ja to robię – musiałam przyznać, że ja
sobie  wyobrażałam.  W noc  po  balu  halloweenowym  leżałam  w łóżku
i marzyłam  właśnie  o tej  chwili  z naszej  przyszłości.  Myślałam,  że
będzie  wyglądała  zupełnie  inaczej,  ale  mimo  wszystko  przeszedł  mnie
dreszcz.
    Z wykształcenia  byłam  muzykiem,  ale  wychowywałam  się
w rodzinie  artystów.  Widziałam  kiedyś  liczącą  setki  lat  rzeźbę
mężczyzny  rzucającego  dyskiem  i myślałam  wtedy,  że  tylko  artysta
może uczynić czyjeś ciało tak pięknym. Pierś Maxona była wyrzeźbiona
równie pięknie.
    Ale  wszystko  się  zmieniło,  kiedy  chciałam  zsunąć  mu  koszulę
z pleców.  Była  przyklejona  i wydała  mokry,  lepki  dźwięk,  kiedy
próbowałam ją zdjąć.
    – Ostrożnie  –  powiedział,  więc  skinęłam  głową  i obeszłam  go,
żeby spróbować z drugiej strony.
    Koszula Maxona na plecach była przesiąknięta krwią.
    Wstrzymałam oddech i na chwilę zamarłam, ale ponieważ miałam
wrażenie,  że  tylko  pogarszam  sprawę,  gapiąc  się  na  niego,  zaczęłam
działać.  Kiedy  udało  mi  się  zdjąć  koszulę,  zawiesiłam  ją  na  jednym
z haczyków, co dało mi chwilę na odzyskanie panowania nad sobą.
    Odwróciłam  się  i przyjrzałam  dokładniej  plecom  Maxona.
Krwawiąca  pręga  zaczynała  się  przy  ramieniu  i biegła  aż  do  pasa,
krzyżując  się  z drugą,  także  krwawą,  trzecią,  która  wyglądała  na
wygojoną  od  dawna  i czwartą,  będącą  już  tylko  wypukłą  blizną.
W sumie było może sześć świeżych śladów na plecach Maxona, na tak
wielu starszych, że nie byłam w stanie ich policzyć.
    Jak to możliwe? Maxon był księciem, synem królewskim, następcą
tronu, stojącym ponad wszystkimi, a czasem nawet ponad prawem. Jak
mógł być cały w bliznach?
    W tym momencie przypomniałam sobie wyraz oczu króla i wysiłek
Maxona, żeby ukryć strach. Jak ktoś mógł zrobić coś takiego swojemu
synowi?
    Odwróciłam  się  znowu  i zaczęłam  przeszukiwać  schron,  aż
znalazłam niewielką szmatkę i podeszłam z nią do zlewu. Na szczęście
okazało się, że kran działa, chociaż woda w nim była lodowata.
    Podeszłam do Maxona, starając się zachować spokój ze względu na
niego.
    – To może trochę piec – ostrzegłam go.
    – Nie szkodzi – szepnął. – Jestem przyzwyczajony.
    Przetarłam ostrożnie ślad na jego ramionach, uznając, że najlepiej
będzie pracować z góry na dół. Maxon odsunął się odrobinę, ale milczał.
Kiedy zajęłam się drugą pręgą, zaczął mówić.
    – Od lat szykowałem się na dzisiejszy wieczór, wiesz? Czekałem
na dzień, kiedy będę dość silny, żeby go powstrzymać.
    Milczał przez chwilę, a różne rzeczy zaczęły mieć sens: dlaczego
ktoś,  kto  głównie  siedział  przy  biurku,  miał  tak  wyrobione  mięśnie,
dlaczego  zawsze  był  porządnie  ubrany  i dlaczego  dziewczyna,
nazywająca go dzieciakiem i popychająca go, mogła go rozgniewać.
    Odchrząknęłam.
    – To dlaczego tego nie zrobiłeś?
    Zawahał się przed odpowiedzią.
    – Bałem się, że jeśli nie dostanie mnie, weźmie się za ciebie.
    Musiałam  się  zatrzymać  na  chwilę,  zbyt  przytłoczona  tym
wszystkim, żeby wykrztusić choć słowo. Czułam, że łzy cisną mi się do
oczu,  ale  postarałam  się  je  stłumić.  Byłam  pewna,  że  to  by  tylko
wszystko pogorszyło.
    – Czy ktoś o tym wie? – zapytałam.
    – Nie.
    – Nawet lekarz? Ani twoja matka?
    – Lekarz  z konieczności,  ale  on  jest  dyskretny.  Nigdy  nie
powiedziałbym  o tym  matce  ani  nawet  nie  dałbym  jej  powodów,  żeby
zaczęła  coś  podejrzewać.  Wie,  że  ojciec  jest  dla  mnie  surowy,  ale  nie
chcę, żeby się o mnie martwiła. Ja to wytrzymam.
    Dalej przecierałam jego rany.
    – On jej tak nie traktuje – zapewnił mnie szybko Maxon.
    – Na pewno bywa dla niej niemiły, ale nie w taki sposób.
    – Mhm – powiedziałam, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
    Znowu dotknęłam pręgi szmatką, a Maxon syknął.
    – Szlag, to bolało.
    Odsunęłam się na chwilę, a on uspokoił oddech. Po chwili niemal
niedostrzegalnie skinął głową, więc wróciłam do pracy.
    – Mam więcej współczucia dla Cartera i Marlee, niż mogłoby ci się
wydawać – powiedział, starając się, żeby to zabrzmiało lekko. – Zawsze
trochę potrwa, zanim przestanie boleć, szczególnie jeśli ktoś się uprze,
że będzie sam sobie z tym radzić.
    – A za  co  są  te  wcześniejsze?  –  zapytałam  i zaraz  potrząsnęłam
głową. – Przepraszam, nie powinnam pytać.
    Maxon wzruszył jednym ramieniem.
    – Za  różne  rzeczy,  które powiedziałem  albo zrobiłem.  Za  rzeczy,
o których wiedziałem.
    – Rzeczy,  o których  ja  wiedziałam  –  dodałam.  –  Maxonie,  ja.  –
Oddech uwiązł  mi w gardle, miałam wrażenie, że zaraz zacznę płakać.
Równie dobrze mogłam sama go pobić.
    Nie odwrócił się, ale wyciągnął rękę i ścisnął moje kolano.
    – Jak masz skończyć mnie opatrywać, skoro płaczesz?
    Roześmiałam  się  słabo  przez  łzy  i wytarłam  oczy.  Oczyściłam
wszystkie ślady, starając się robić to jak najdelikatniej.
    – Myślisz, że są tu jakieś bandaże? – zapytałam, rozglądając się po
schronie.
    – W kuferku – odparł.
    Podczas  gdy  Maxon  siedział  i starał  się  równo  oddychać,  ja
otworzyłam klamry kuferka i zobaczyłam liczne środki opatrunkowe.
    – Dlaczego nie trzymałeś tego w swoim pokoju?
    – Z czystej  dumy.  Powtarzałem  sobie,  że  nie  będę  ich  już  nigdy
potrzebował.
    Westchnęłam  cicho.  Przeczytałam  etykiety  na  buteleczkach,
znalazłam  płyn  dezynfekujący,  coś,  co  było  chyba  środkiem
przeciwbólowym, oraz bandaże.
    Stanęłam za plecami Maxona, przygotowując środki opatrunkowe.
    – Może zaboleć.
    Kiedy dotknęłam jego skóry, jęknął raz, a potem zamilkł. Starałam
się działać szybko i starannie, żeby w miarę możności nie sprawiać mu
dodatkowego bólu.
    Zaczęłam od posmarowania ran maścią i szybko stało się jasne, że
jest ona bardzo skuteczna. Napięte mięśnie ramion Maxona zaczęły się
rozluźniać,  co  mnie  ucieszyło.  Miałam  poczucie,  że  chociaż  w części
mogę zadośćuczynić za te wszystkie kłopoty, których byłam przyczyną.
    Maxon prychnął cicho z rozbawieniem.
    – Wiedziałem,  że  mój  sekret  w końcu  zostanie  przez  kogoś
odkryty,  i od  lat  próbowałem  wymyślić  jakąś  przekonującą  historyjkę.
Miałem nadzieję,  że uda mi się na  coś wpaść przed ślubem, ponieważ
moja  żona  musiałaby  je  zobaczyć,  ale  kompletnie  nic  mi  nie
przychodziło do głowy. Masz jakieś pomysły?
    Zastanowiłam się.
    – Prawda zwykle działa.
    Maxon skinął głową.
    – Owszem,  acz  nie  jest  to  moja  ulubiona  opcja.  Przynajmniej
w tym przypadku.
    – Chyba skończyłam.
    Maxon  spróbował  się  obejrzeć  i pochylił  się  lekko,  ostrożnym
ruchem.  Kiedy  na  mnie  popatrzył,  na  jego  twarzy  malowała  się
wdzięczność.
    – Świetna robota, Ami. Poszło ci lepiej niż mnie kiedykolwiek.
    – Zawsze do usług.
    Popatrzył  na  mnie,  a cisza  zaczęła  się  przedłużać.  Co  jeszcze
zostało do powiedzenia?
    Moje  oczy  co  chwila  zatrzymywały  się  na  jego  piersi,  a ja
musiałam coś z tym zrobić.
    – Wypłuczę  twoją  koszulę.  –  Schowałam  się  w kącie,  pocierając
w dłoniach materiał koszuli i patrząc, jak woda nabiera rdzawego koloru
i znika  w odpływie.  Wiedziałam,  że  w ten  sposób  nie  pozbędę  się
całkowicie śladów krwi, ale przynajmniej miałam coś do roboty.
    Kiedy  skończyłam,  wyżęłam  koszulę  i powiesiłam  ją  z powrotem
na haczyku. Gdy się odwróciłam, Maxon wpatrywał się we mnie.
    – Dlaczego  nigdy  nie  zadajesz  pytań,  na  które  chciałbym
odpowiedzieć?
    Uznałam,  że  nie  zdołam  siedzieć  koło  niego  na  ławce
i powstrzymać  się  przed  dotykaniem  go,  więc  zajęłam  miejsce  na
podłodze naprzeciwko niego.
    – Nie wiedziałam, że tak robię.
    – Owszem.
    – Cóż, o co takiego nie pytam, a co chciałbyś mi powiedzieć?
    Odetchnął głęboko i lekko pochylił się do przodu, opierając łokcie
na kolanach.
    – Nie  chcesz,  żebym  ci  wyjaśnił,  jak  wyglądają  moje  relacje
z Kriss i Celeste? Nie uważasz, że na to zasłużyłaś?

ROZDZIAŁ 29


  Zaplotłam ramiona.
    – Słyszałam od Kriss, co zaszło między wami, i nie wydaje mi się,
żeby  koloryzowała.  A jeśli  chodzi  o Celeste,  wolałabym  nigdy  więcej
o niej nie rozmawiać.
    Maxon roześmiał się.
    – Jesteś okropnie uparta. Będzie mi tego brakowało.
    Milczałam przez chwilę.
    – Czyli już postanowione? Wyjeżdżam stąd?
    Maxon zastanowił się.
    – Nie  wiem,  czy  mógłbym  teraz  temu  zapobiec.  Czy  nie  tego
właśnie chciałaś?
    Potrząsnęłam głową.
    – Byłam wściekła – szepnęłam. – Byłam okropnie wściekła.
    Odwróciłam  głowę,  żeby  się  nie  rozpłakać.  Najwyraźniej  Maxon
uznał, że muszę wysłuchać tego, co ma mi do powiedzenia, niezależnie
od tego, czy mam na to ochotę. Siedziałam tu jak w pułapce i musiałam
słuchać wszystkiego, co planował mi zakomunikować.
    – Myślałem,  że  jesteś  moja  –  powiedział.  Spojrzałam  na  niego
kątem oka i zobaczyłam, że wpatruje się w sufit. – Gdybym mógł ci się
oświadczyć podczas balu halloweenowego, zrobiłbym to. Powinienem to
załatwić  oficjalnie,  w obecności  moich  rodziców,  gości  i kamer,  ale
dostałem  specjalne  pozwolenie,  żeby  zapytać  cię  prywatnie,  kiedy
będziemy gotowi, i dopiero potem urządzić uroczystość. Nigdy ci o tym
nie mówiłem, prawda?
    Maxon  popatrzył  na  mnie,  a ja  lekko  potrząsnęłam  głową.
Uśmiechnął się z goryczą na to wspomnienie.
    – Miałem  przygotowaną  przemowę,  wszystkie  te  obietnice,  które
chciałem ci złożyć. Prawdopodobnie i tak bym o nich zapomniał i zrobił
z siebie idiotę. Chociaż… teraz je pamiętam. – Westchnął. – Oszczędzę
ci tego.
    Umilkł na krótką chwilę.
    – Kiedy mnie odepchnęłaś, wpadłem w panikę. Myślałem, że mam
już  z głowy  ten  chory  konkurs,  a nagle  poczułem  się  tak  samo,  jak
pierwszego dnia Eliminacji, tylko tym razem miałem znacznie mniejszy
wybór. Dosłownie tydzień wcześniej spotykałem się ze wszystkimi tymi
dziewczętami, szukając takiej, która mogłaby cię przyćmić, której może
mógłbym  pragnąć  bardziej.  Bezskutecznie.  Całkiem  straciłem  nadzieję
i wtedy przyszła do mnie Kriss, pełna pokory, pragnąca tylko, żebym był
szczęśliwy, a ja nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie zauważyłem tego
wcześniej. Wiedziałem, że jest miła i bardzo atrakcyjna, ale od początku
było w niej o wiele więcej. Myślę, że po prostu tego nie szukałem. Po co
miałbym to robić, skoro byłaś ty?
    Oplotłam  się  mocniej  ramionami,  starając  się  uciec  przed  tym
bólem. Już mnie nie było. Sama wszystko zrujnowałam.
    – Kochasz  ją?  –  zapytałam  słabo.  Nie  chciałam  widzieć  wyrazu
jego twarzy, ale długa cisza powiedziała mi, że łączące ich uczucie jest
bardzo głębokie.
    – To  zupełnie  inne  uczucie  niż  to,  które  łączyło  nas.  Znacznie
spokojniejsze, może więcej w tym przyjaźni, ale jest też bardzo stabilne.
Mogę polegać na Kriss i wiem bez cienia wątpliwości, że jest mi oddana.
Jak sama widzisz, w moim życiu jest bardzo mało stabilnych elementów,
więc pod tym względem jej obecność jest dla mnie czymś nowym.
    Skinęłam  głową,  nadal  nie  patrząc  mu  w oczy.  Potrafiłam  tylko
myśleć o tym, że mówi o nas w czasie przeszłym i wychwala Kriss pod
każdym  względem.  Miałam  ochotę  powiedzieć  o niej  coś
nieprzyjemnego, co sprowadziłoby go trochę na ziemię, ale nie zrobiłam
tego.  Kriss  była  damą.  Od  samego  początku  robiła  wszystko  dobrze
i w sumie  powinnam  być  zaskoczona,  że  kiedykolwiek  wolał  mnie
bardziej niż ją. Była dla niego idealna.
    – No to dlaczego Celeste? – zapytałam, w końcu na niego patrząc.
– Skoro Kriss jest taka cudowna…
    Maxon  pochylił  głowę,  wyraźnie  zakłopotany  poruszonym
tematem. Ponieważ jednak to on zaczął tę rozmowę, musiał mieć coś do
powiedzenia  w tej  sprawie.  Wstał,  ostrożnie  się  wyprostował  i zaczął
chodzić po niedużym pomieszczeniu.
    – Jak właśnie się dowiedziałaś, moje życie jest pełne stresu, którym
wolę się nie dzielić z innymi. Żyję w stałym napięciu, jestem przez cały
czas  obserwowany,  oceniany.  Moi  rodzice,  doradcy…  zawsze
towarzyszą mi kamery, a teraz jesteście jeszcze wy wszystkie – machnął
ręką  w moim  kierunku.  –  Nie  wątpię,  że  wiele  razy  czułaś  się  jak
w więzieniu z powodu swojej klasy, ale spróbuj sobie wyobrazić, jak ja
się  czuję.  Widziałem  i wiem  różne  rzeczy,  Ami,  i nie  wydaje  mi  się,
żebym kiedykolwiek mógł je zmienić. Wiesz na pewno, że teoretycznie
mój  ojciec  powinien  przekazać  mi  koronę  za  kilka  lat,  kiedy  uzna,  że
jestem  gotów,  by  zasiąść  na  tronie,  ale  czy  myślisz,  że  kiedykolwiek
wycofa się z czynnego życia politycznego? To się nie stanie tak długo,
jak  długo  żyje,  a ja  wiem,  że  jest  okropnym  człowiekiem,  z drugiej
strony nie chcę, żeby umarł… Jest moim ojcem.
    Skinęłam głową.
    – Skoro już o tym mowa, praktycznie od początku miał wpływ na
Eliminacje.  To  całkiem  oczywiste,  jeśli  przyjrzysz  się  dziewczętom,
które zostały. Natalie jest niezwykle podatna na wpływy i to sprawiło, że
stała się faworytką mojego ojca, ponieważ jego zdaniem ja jestem zbyt
niezależny.  To,  że  on  ją  lubi,  sprawia,  że  trudno  mi  znieść  jej
towarzystwo. Elise ma znajomości w Nowej Azji, ale nie jestem pewien,
czy nam się przydadzą na cokolwiek. Ta wojna… – Maxon zastanowił
się  nad  czymś  i potrząsnął  głową.  Były  jakieś  kwestie  dotyczące  tej
wojny, którymi nie chciał się ze mną dzielić. – Poza tym ona jest taka…
nie  wiem  nawet,  jak  to  nazwać.  Od  początku  wiedziałem,  że  nie  chcę
dziewczyny,  która  zgadzałaby  się  z każdym  moim  słowem  albo  kładła
uszy  po  sobie  i podziwiała  mnie  bezkrytycznie.  Próbowałem  się  jej
sprzeciwiać, a ona natychmiast ustępowała. Za każdym razem! To mnie
doprowadzało do szału. Zupełnie jakby nie miała kręgosłupa.
    Odetchnął  głęboko  dla  uspokojenia.  Nie  wiedziałam,  że  te
dziewczyny do tego stopnia zalazły mu za skórę. Zawsze był wobec nas
niezwykle cierpliwy. W końcu Maxon popatrzył na mnie.
    – Ty zostałaś wybrana przeze mnie. I tylko ty. Mój ojciec nie był
zachwycony,  ale  wtedy jeszcze nie zrobiłaś  niczego, co  by  mu się  nie
spodobało. Dopóki siedziałaś cicho, nie miał nic przeciwko temu, żebym
cię  zatrzymał.  Co  więcej,  nie  miał  nic  przeciwko  temu,  żebym  cię
wybrał,  gdybyś  tylko  dobrze  się  zachowywała.  Wykorzystał  twoje
ostatnie działania, żeby dowieść, że nie potrafię dokonywać właściwych
wyborów,  i twierdzi,  że  w tej  sytuacji  to  on  powinien  mieć  ostatnie
słowo.  –  Maxon  potrząsnął  głową.  –  To  nie  wchodzi  w grę.  Pozostałe
kandydatki,  Marlee,  Kriss  i Celeste,  zostały  wybrane  przez  doradców.
Marlee  była  ulubienicą  opinii  publicznej,  tak  jak  teraz  Kriss.  –
Westchnął. – Kriss byłaby dobrym wyborem. Chciałbym, żeby dopuściła
mnie trochę bliżej, chociażby dlatego, że nie wiem, czy jest między nami
jakaś…  chemia.  Chciałbym  mieć  o tym  przynajmniej  jakieś
wyobrażenie.  No  i jest  jeszcze  Celeste.  Niezwykle  wpływowa,
celebrytka,  a to  wygląda  dobrze  w telewizji.  Wydaje  się  właściwe,  że
moim ostatecznym wyborem jest ktoś zbliżony do mnie statusem. Poza
tym  lubię  ją  chociażby  za  jej  wytrwałość,  ona  przynajmniej  ma
kręgosłup. Ale widzę, że ma też zapędy do manipulacji innymi i stara się
ze swojej  obecnej  sytuacji  wycisnąć  tak wiele, jak  tylko się  da. Kiedy
mnie przytula, wiem, że tak naprawdę tuli do serca koronę.
    Maxon zamknął oczy, jakby chciał powiedzieć coś najgorszego.
    – Wykorzystuje mnie, więc nie czuję się winny, wykorzystując ją.
Nie  byłbym  zaskoczony,  gdyby  ktoś  ją  zachęcał,  żeby  się  na  mnie
wieszała. Mogę uszanować zasady Kriss i zdecydowanie wolałbym być
w twoich  ramionach,  ale  ty  praktycznie  przestałaś  się  do  mnie
odzywać… Czy to naprawdę takie okropne, że chciałbym chociaż przez
kwadrans  niczym  się  nie  przejmować?  Po  prostu  czuć  się  dobrze?
Udawać przez chwilę, że ktoś mnie kocha? Możesz mnie potępiać, jeśli
zechcesz,  ale  nie  będę  przepraszać  za  to,  że  pragnąłem  odrobiny
normalności.
    Popatrzył  mi  głęboko  w oczy,  czekając,  aż  zacznę  mu  czynić
wyrzuty, i jednocześnie mając nadzieję, że tego nie zrobię.
    – Rozumiem.
    Pomyślałam o Aspenie, przytulającym  mnie  mocno i składającym
te wszystkie obietnice. Czy ja nie robiłam tego samego? Widziałam, że
Maxon  zastanawia  się  intensywnie  nad  tym,  na  ile  dosłownie  należy
rozumieć  moją  odpowiedź,  ale  tym  sekretem  nie  mogłam  się  z nim
podzielić.  Nawet  jeśli  dla  mnie  wszystko  już  było  skończone,  nie
mogłam pozwolić, by Maxon myślał o mnie w taki sposób.
    – Czy mógłbyś w ogóle ją wybrać? To znaczy, Celeste?
    Usiadł  koło  mnie,  poruszając  się  ostrożnie.  Nie  potrafiłam  sobie
wyobrazić, jak bardzo bolą go plecy.
    – Gdybym nie miał wyboru, wolałbym ją od Elise czy Natalie. Ale
to się nie stanie, chyba że Kriss postanowi wyjechać.
    Skinęłam głową.
    – Kriss to dobry wybór. Będzie znacznie lepszą księżniczką, niż ja
bym się kiedykolwiek mogła stać.
    Maxon roześmiał się.
    – Nie  jest  taką  prowokatorką.  Bóg  jeden  wie,  co  by  się  stało
z krajem rządzonym przez ciebie.
    Ja także się roześmiałam, ponieważ miał całkowitą rację.
    – Prawdopodobnie doprowadziłabym go do upadku.
    Maxon odpowiedział, nadal z uśmiechem:
    – Być może nasz kraj właśnie tego potrzebuje.
    Przez  chwilę  siedzieliśmy  w milczeniu.  Zastanawiałam  się,  jak
nasz  świat  wtedy  by  wyglądał.  Nie  moglibyśmy  się  pozbyć  rodziny
królewskiej  –  czym  mielibyśmy  ją  zastąpić?  –  ale  może  moglibyśmy
zmienić  sposób  zarządzania  wieloma  rzeczami.  Wysokie  urzędy
mogłyby  być  obsadzane  w drodze  wyborów,  a nie  dziedziczone.
A klasy… naprawdę byłabym szczęśliwa, gdyby zniknęły raz na zawsze.
    – Zrobiłabyś coś dla mnie? – zapytał Maxon.
    – Co masz na myśli?
    – Wiesz,  powiedziałem  ci  o rzeczach,  do  których  bardzo  trudno
było mi się przyznać. Zastanawiam się, czy ty odpowiedziałabyś mi na
jedno pytanie.
    Jego  twarz  była  tak  szczera,  że  nie  chciałam  odmawiać.  Miałam
nadzieję, że tego nie pożałuję, ale on był ze mną bardziej szczery, niż na
to w tym momencie zasługiwałam.
    – Tak, na każde.
    Przełknął ślinę.
    – Czy kiedykolwiek mnie kochałaś?
    Maxon  patrzył  mi  w oczy,  a ja  zastanawiałam  się,  ile  może
zobaczyć.  Wszystkie  te  emocje,  z którymi  walczyłam,  ponieważ
myślałam, że okazał się kimś, kim jednak nie był, wszystkie te uczucia,
których nigdy nie chciałam nazywać. Pochyliłam głowę.
    – Wiem, że kiedy myślałam, że jesteś odpowiedzialny za to, co się
stało  z Marlee,  byłam  zdruzgotana.  Nie  tylko  z powodu  tego,  co  się
wydarzyło,  ale  dlatego,  że  nie  chciałam  cię  widzieć  jako  takiego
człowieka. Wiem, że kiedy mówiłeś o Kriss albo kiedy myślałam o tym,
jak  całowałeś  się  z Celeste…  byłam  tak  zazdrosna,  że  trudno  mi  było
oddychać.  I wiem,  że  kiedy  rozmawialiśmy  podczas  balu
halloweenowego,  myślałam  o naszej  przyszłości  i byłam  szczęśliwa.
Wiem,  że  gdybyś  zapytał,  zgodziłabym  się.  –  Ostatnie  słowa
wypowiedziałam szeptem, ponieważ były niemal zbyt trudne, by o tym
myśleć.  –  Wiem  też,  że  nigdy  nie  wiedziałam,  jak  myśleć  o tym,  że
umawiasz  się  z innymi  dziewczynami  albo  że  jesteś  księciem.  Nawet
mimo tego wszystkiego, co mi dzisiaj powiedziałeś, myślę, że są pewne
sprawy, które na zawsze zachowasz dla siebie. Ale mimo wszystko… –
Skinęłam  głową.  Nie  mogłam  powiedzieć  tego  na  głos.  Gdybym  to
powiedziała, jak mogłabym stąd wyjechać?
    – Dziękuję – szepnął Maxon. – Przynajmniej teraz wiem na pewno,
że  przez  jeden  krótki  moment  z tych  wszystkich,  które  spędzaliśmy
razem, czuliśmy to samo.
    Oczy  mnie  zapiekły  z powodu  napływających  łez.  Tak  naprawdę
nie powiedział nigdy, że mnie kocha, i nie mówił tego teraz. Ale te słowa
były bardzo, bardzo bliskie wyznania.
    – Byłam okropnie niemądra – przyznałam, chociaż trudno mi było
oddychać. Nie byłam w stanie dłużej powstrzymywać łez. – Pozwalałam
cały czas, żeby myśl o koronie przerażała mnie i zniechęcała do ciebie.
Powtarzałam  sobie,  że  nie  jesteś  dla  mnie  ważny.  Myślałam,  że
okłamywałeś mnie albo oszukiwałeś, że nie ufasz mi i nie zależy ci na
mnie w dostatecznym stopniu. Wmówiłam sobie, że nie dbasz o mnie.
    Popatrzyłam na jego przystojną twarz.
    – Jedno spojrzenie na twoje plecy wystarcza, żebym wiedziała, że
zrobiłbyś  dla  mnie  praktycznie  wszystko.  A ja  to  odrzuciłam.  Tak  po
prostu to odrzuciłam…
    Kiedy  otworzył  ramiona,  wpadłam  prosto  w nie.  Maxon  przytulił
mnie  w milczeniu  i zaczął  gładzić  po  włosach.  Pragnęłam  wymazać
wszystko  inne  i zatrzymać  ten  moment  na  zawsze,  tę  krótką  chwilę,
kiedy on i ja wiedzieliśmy, ile dla siebie znaczymy.
    – Nie płacz, skarbie. Gdybym mógł, oszczędziłbym ci łez na resztę
życia.
    Oddychałam z trudem, ale zdołałam wykrztusić:
    – Nigdy więcej cię nie zobaczę. To moja wina.
    Maxon przytulił mnie mocniej.
    – Nie, ja także powinienem być bardziej otwarty.
    – Powinnam być bardziej cierpliwa.
    – Powinienem  był  ci  się  oświadczyć  tamtego  wieczora  w twoim
pokoju.
    – Powinnam była ci na to pozwolić.
    Roześmiał  się,  więc  popatrzyłam  na  niego,  zastanawiając  się,  ile
jego  uśmiechów  jeszcze  otrzymam.  Palce  Maxona  otarły  mi  łzy
z policzków,  a potem  po  prostu  siedział  i patrzył  mi  w oczy.
Odwzajemniałam  to  spojrzenie,  pragnąc  z całego  serca  zachować  je
w pamięci.
    – Ami… Nie wiem, ile jeszcze czasu spędzimy razem, ale nie chcę,
żebyśmy go tracili na żałowanie rzeczy, których nie zrobiliśmy.
    – Ja  też.  –  Przytuliłam  twarz  do  jego  dłoni,  całując  ją,  a potem
pocałowałam koniuszek  każdego palca.  Maxon wsunął  mi rękę  głębiej
we włosy i przyciągnął moje wargi do swoich.
    Brakowało  mi  tych  pocałunków,  pełnych  spokoju  i pewności.
Wiedziałam, że przez całe życie, jeśli wyjdę za Aspena czy kogokolwiek
innego, nikt nigdy nie sprawi, że będę się czuła w taki sposób. Maxon
nie zachowywał się, jakbym czyniła dla niego świat lepszym miejscem.
Zachowywał  się,  jakbym  była  jego  światem.  Nie  było  w tym
gwałtowności  eksplozji,  fajerwerków  –  to  był  ogień,  płonący  powoli
w jego wnętrzu.
    Zsunęliśmy  się  z ławki,  tak  że  ja  leżałam  na  podłodze,  a Maxon
pochylał  się  nade  mną.  Przesunął  nosem  po  mojej  brodzie  i szyi,  po
ramionach, a potem wycałował drogę powrotną do moich ust. Ja ciągle
przeczesywałam  palcami  jego  włosy  –  były  takie  miękkie,  niemal
łaskotały mnie w dłonie.
    Po jakimś czasie rozłożyliśmy koce i zrobiliśmy zaimprowizowane
posłanie.  Maxon  tulił  mnie  bez  końca,  patrząc  mi  w oczy.  Gdyby  nie
moje postępowanie, moglibyśmy spędzić w ten sposób całe lata.
    Maxon  założył  swoją  koszulę,  kiedy  tylko  wyschła,  zasłaniając
plamy  krwi  marynarką,  a potem  znowu  położył  się  koło  mnie.  Kiedy
oboje się już zmęczyliśmy, zaczęliśmy rozmawiać. Nie chciałam tracić
nawet sekundy na sen i wyczuwałam, że Maxon myśli podobnie.
    – Myślisz, że do niego wrócisz? Do twojego byłego chłopaka?
    Nie chciałam teraz rozmawiać o Aspenie, ale zastanowiłam się nad
odpowiedzią.
    – To dobry wybór. Jest inteligentny, odważny i niewykluczone, że
jest jedyną osobą na świecie bardziej upartą ode mnie.
    Maxon roześmiał się lekko. Miałam zamknięte oczy, ale mówiłam
dalej.
    – Ale  mimo  wszystko  musi  upłynąć  sporo  czasu,  zanim  będę
w stanie o tym myśleć.
    – Mhm.
    Zapadła długa cisza. Maxon potarł kciukiem moją dłoń, której nie
wypuszczał.
    – Będę mógł do ciebie napisać? – zapytał.
    Pomyślałam o tym.
    – Może  powinieneś  odczekać  kilka  miesięcy.  Możliwe,  że  nawet
nie będziesz za mną tęsknił.
    Jego śmiech był mocno zdławiony.
    – Gdybyś miał do mnie pisać… musiałbyś powiedzieć o tym Kriss.
    – Masz rację.
    Nie sprecyzował, czy to by znaczyło, że musiałby jej powiedzieć,
czy  że  po  prostu  by  do  mnie  nie  pisał,  ale  w tej  chwili  naprawdę  nie
chciałam tego wiedzieć.
    Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko stało się z powodu głupiego
pamiętnika.
    Odetchnęłam gwałtownie i otworzyłam oczy. Pamiętnik!
    – Maxonie, a jeśli rebelianci z Północy szukają tych pamiętników?
    Maxon poruszył się, ale nie sprawiał wrażenia zaniepokojonego.
    – Jak to?
    – Kiedy  tamtego  dnia  uciekłam  z ogrodów,  widziałam  ich,  jak
mnie  mijali.  Jedna  dziewczyna  upuściła  torbę  pełną  książek,
towarzyszący jej mężczyzna też niósł ich sporo. Kradli książki. A jeśli
szukają jednej konkretnej?
    Maxon otworzył oczy i zmrużył je z namysłem.
    – Ami… Co właściwie było w tym pamiętniku?
    – Mnóstwo rzeczy. O tym, jak Gregory praktycznie przywłaszczył
sobie ten kraj, jak wymusił wprowadzenie klas. To było okropne.
    – Ale Biuletyn został przerwany – zauważył Maxon. – Nawet jeśli
tego właśnie szukali, nie mogli wiedzieć, co jest w środku. Możesz mi
wierzyć,  po  tym  pokazie  mój  ojciec  dopilnuje,  żeby  te  książki  były
strzeżone jeszcze lepiej niż do tej pory.
    – Nie wątpię. – Zasłoniłam usta, tłumiąc ziewnięcie. – Domyślam
się.
    – Przestań – powiedział Maxon. – Nie denerwuj się tym. Równie
dobrze mogą po prostu bardzo, bardzo lubić czytać.
    Jęknęłam na tę próbę żartu.
    – Naprawdę  myślałam  wtedy,  że  nie  mogę  już  pogorszyć  swojej
sytuacji.
    – Cśśś.  –  Maxon  przysunął  się  bliżej,  a jego  silne  ramiona
przyciągnęły  mnie  do  rzeczywistości.  –  Nie  martw  się  tym  teraz.
Powinnaś się chyba przespać.
    – Ale ja nie chcę – wyszeptałam, jednocześnie układając się bliżej
niego.
    Maxon zamknął oczy, nie wypuszczając mnie z ramion.
    – Ja też nie. Nawet jeśli mam dobry dzień, zawsze się denerwuję,
kładąc się spać.
    To  sprawiło,  że  serce  mnie  zabolało.  Nie  potrafiłam  sobie
wyobrazić  jego  ciągłego  niepokoju,  szczególnie,  że  osobą,  która  była
tego przyczyną, był jego własny ojciec.
    Wypuścił moją rękę i sięgnął do kieszeni. Uchyliłam powieki, ale
on nawet nie miał otwartych oczu. Oboje byliśmy bliscy zaśnięcia. Wziął
mnie  znowu  za  rękę  i zaczął  zawiązywać  coś  na  moim  nadgarstku.
Rozpoznałam w dotyku bransoletkę, którą kupił dla mnie w Nowej Azji.
    – Nosiłem  ją  cały  czas  w kieszeni.  Jestem  godnym  pożałowania
romantykiem, prawda? Zamierzałem ją zachować, ale chciałbym, żebyś
miała jakiś prezent ode mnie.
    Zawiązał bransoletkę na tej od Aspena, a ja poczułam, że guzik od
munduru wbija mi się lekko w skórę.
    – Dziękuję. Sprawiłeś mi tym ogromną przyjemność.
    – W takim razie jestem bardzo szczęśliwy.
    Nie powiedzieliśmy już nic więcej.

ROZDZIAŁ 30


  Obudziło mnie skrzypnięcie drzwi, a wpadające do schronu światło
było tak rażące, że musiałam zasłonić oczy.
    – Wasza wysokość? – zapytał męski głos. – Boże, znaleźliśmy go!
– wrzasnął. – Żyje!
    Nastąpiło  ogólne  zamieszanie,  ponieważ  do  naszego  schronu
zaczęli się pchać gwardziści i lokaje.
    – Czy wasza wysokość nie zdążył się ewakuować na dół? – zapytał
jeden  z gwardzistów.  Spojrzałam  na  jego  plakietkę  z nazwiskiem  –
Markson.  Nie  byłam  pewna,  ale  wydawało  mi  się,  że  jest  jednym
z wyższych oficerów.
    – Nie.  Gwardzista  miał  przekazać  wiadomość  moim  rodzicom.
Poprosiłem  go,  żeby  od  razu  do  nich  poszedł  –  wyjaśnił  Maxon,
przygładzając włosy. Tylko na moment dał po sobie poznać, że ten ruch
sprawia mu ból.
    – Który gwardzista?
    Maxon westchnął.
    – Nie  zapytałem,  jak  się  nazywa.  –  Popatrzył  na  mnie
w poszukiwaniu dodatkowych informacji.
    – Ja  też  nie.  Ale  nosił  obrączkę  na  kciuku,  taką  szarą,  jakby
cynową.
    Markson skinął głową.
    – To  był  Tanner.  Miał  pecha.  Straciliśmy  dwudziestu  pięciu
gwardzistów i z tuzin służby.
    – Co takiego? – zasłoniłam dłonią usta.
    Aspen.
    Modliłam się, żeby był bezpieczny. Poprzedniego wieczoru byłam
tak pochłonięta tym, co działo się ze mną, że nie przyszło mi do głowy,
żeby się o niego martwić.
    – A co z moimi rodzicami? I pozostałymi kandydatkami?
    – Wszyscy są bezpieczni, sir. Ale jej wysokość jest bliska histerii.
    – Czy już opuściła schron? – Skierowaliśmy się do wyjścia, Maxon
pierwszy.
    – Tak,  podobnie  jak  wszyscy.  Ominęliśmy  kilka  mniejszych
schronów  i robiliśmy  właśnie  drugi  obchód,  z nadzieją,  że  znajdziemy
waszą wysokość i lady Americę.
    – Boże, muszę zaraz iść do matki – powiedział Maxon, ale w tym
momencie stanął jak wryty.
    Popatrzyłam w tę samą stronę i zobaczyłam obraz zniszczenia. To
samo słowo co poprzednio było namazane na ścianie.
    NADCHODZIMY

    Namalowane  wszystkim,  co  tylko  mogli  znaleźć,  te  słowa
pokrywały  ściany  korytarzy.  Zniszczenia  były  jeszcze  większe  niż
poprzednio.  Wcześniej  nie  widziałam,  co  rebelianci  robili  na  parterze,
oglądałam tylko korytarz w pobliżu mojego pokoju. Ogromne plamy na
dywanach  wskazywały  miejsca,  gdzie  ktoś  –  być  może  bezbronna
pokojówka  lub  nieustraszony  gwardzista  –  stracił  życie.  Okna  były
powybijane, a z framug sterczały ostre kawałki szkła.
    Lampy  były  porozbijane,  ale  niektóre  mrugały  jeszcze,  jakby  nie
chciały się  poddać. Przerażającą  rzeczą  były głębokie  ślady  wyżłobień
na  ścianach  –  zaczęłam  się  zastanawiać,  czy  rebelianci  widzieli  ludzi
chowających  się  w schronach  i starali  się  do  nich  dostać.  Jak  blisko
śmierci ja i Maxon znaleźliśmy się ostatniej nocy?
    – Panienko? – Jeden z gwardzistów sprowadził mnie na ziemię. –
Skontaktowaliśmy  się  ze  wszystkimi  rodzinami.  Wydaje  się,  że
bezpośrednim  celem  ataku  na  siostrę  lady  Natalie  było  wymuszenie
zakończenia Eliminacji. Grożą waszym krewnym, żeby skłonić was do
wyjazdu.
    Zatkałam dłonią usta.
    – Nie!
    – Wysłaliśmy już gwardzistów, którzy mają chronić rodziny. Jego
wysokość  stanowczo  twierdzi,  że  żadna  z dziewcząt  nie  powinna
wyjeżdżać.
    – A jeśli chciałyby wyjechać? – zapytał stanowczo Maxon.
    – Nie możemy ich tu przetrzymywać wbrew ich woli.
    – Oczywiście,  sir.  O tym  trzeba  by  porozmawiać  z jego
wysokością. – Gwardzista był wyraźnie zakłopotany i nie wiedział, jak
zareagować na taką różnicę opinii.
    – Mojej  rodziny  nie  trzeba  będzie  już  długo  pilnować  –
powiedziałam,  żeby  jakoś  przerwać  tę  wymianę  zdań.  –  Możecie  im
przekazać, że niedługo wracam.
    Gwardzista szybko spojrzał na mnie, a potem na Maxona, szukając
potwierdzenia, że odpadłam z Eliminacji. Maxon tylko skinął głową.
    – Tak jest, panienko. – Gwardzista skłonił się przede mną.
    – Czy  moja  matka  jest  w swoim  apartamencie?  –  wtrącił  się
Maxon.
    – Tak, sir.
    – Powiedzcie jej, że zaraz przyjdę. Możecie odejść.
    Zostaliśmy znowu sami.
    Maxon wziął mnie za rękę.
    – Nie  spiesz  się.  Pożegnaj  się  z pokojówkami  i z innymi
kandydatkami, jeśli tylko chcesz. I zjedz coś przed wyjazdem. Wiem, że
uwielbiasz jedzenie.
    Uśmiechnęłam się.
    – Tak zrobię.
    Maxon zwilżył językiem wargi, niepewny, co dalej zrobić. To był
ten moment. To było pożegnanie.
    – Zmieniłaś mnie na zawsze. I nigdy cię nie zapomnę.
    Przesunęłam dłonią po jego piersi, wygładzając marynarkę.
    – Nie umawiaj się z nikim innym na ciągnięcie się za ucho. To mój
gest. – Uśmiechnęłam się z wysiłkiem.
    – Wiele rzeczy jest tylko twoich, Ami.
    Przełknęłam ślinę.
    – Muszę już iść.
    Maxon  skinął  głową,  pocałował  mnie  szybko  w usta  i pobiegł
przed  siebie  korytarzem.  Patrzyłam  za  nim,  dopóki  nie  zniknął  mi
z oczu, a potem wróciłam do swojego pokoju.
    Każdy krok na schodach był dla mnie torturą, zarówno z powodu
tego,  co  właśnie  za  sobą  zostawiłam,  jak  i obaw,  co  zastanę.  A jeśli
zadzwonię i Lucy nie przyjdzie? Albo Mary? Albo Anne? A jeśli będę
się przyglądać każdemu mijanemu gwardziście i nie zobaczę wśród nich
twarzy Aspena?
    Weszłam  na  piętro,  mijając  kolejne  ślady  zniszczeń.  Nawet  w tej
ruinie  dało  się  rozpoznać  najpiękniejsze  miejsce,  jakie  kiedykolwiek
widziałam,  ale  nie  potrafiłam  sobie  nawet  wyobrazić,  ile  czasu
i pieniędzy  będzie  kosztowało  przywrócenie  pałacu  do  dawnej
świetności. Rebelianci działali wyjątkowo systematycznie. Zbliżając się
do mojego pokoju, usłyszałam głośny szloch Lucy.
    Odetchnęłam głębiej, szczęśliwa, że Lucy żyje, ale przerażona tym,
dlaczego  może  płakać.  Przygotowałam  się  na  najgorsze  i weszłam  do
pokoju.
    Mary  i Anne,  z zaczerwienionymi  twarzami  i podpuchniętymi
oczami,  zbierały  odłamki  szkła  z drzwi  balkonowych.  Widziałam,  że
Mary  zatrzymała  się  w pół  kroku,  żeby  odetchnąć  głęboko  i uspokoić
się. W kącie Lucy szlochała w ramionach Aspena.
    – Cśśś – mówił do niej uspokajająco. – Znajdą na pewno.
    Poczułam taką ulgę, że wybuchnęłam płaczem.
    – Nic wam nie jest. Nic wam wszystkim nie jest.
    Aspen  westchnął  głęboko,  a jego  napięte  ramiona  wyraźnie  się
rozluźniły.
    – Panienko?  –  zapytała  Lucy  i w następnej  chwili  rzuciła  się  do
mnie, a tuż za nią Mary i Anne. Zaczęły mnie wszystkie ściskać.
    – To  zupełnie  niestosowne  zachowanie  –  powiedziała  Anne,  nie
wypuszczając mnie z objęć.
    – Na litość boską, daj już spokój – odparła Mary.
    Byłyśmy  tak  szczęśliwe,  że  żyjemy  i jesteśmy  bezpieczne,  że
zaczęłyśmy się śmiać.
    Aspen  wstał  i obserwował  nas  z powściągliwym  uśmiechem,
wyraźnie nieskończenie wdzięczny losowi, że mnie widzi.
    – Gdzie  panienka  była?  Wszędzie  panienki  szukali.  –  Mary
pociągnęła  mnie  do  łóżka,  żeby  usiąść,  chociaż  ono  także  było
w okropnym  stanie.  Kołdra  została  podarta  na  strzępy,  a z rozprutych
poduszek wysypywało się pierze.
    – W jednym  ze  schronów,  o którym  zapomnieli.  Maxon  też  jest
cały i zdrowy – dodałam.
    – Dzięki Bogu – stwierdziła Anne.
    – Uratował  mi  życie.  Kiedy  zaatakowali,  szłam  właśnie  do
ogrodów. Gdybym była na zewnątrz…
    – Och, panienko! – jęknęła Mary.
    – Proszę  się  o nic  nie  martwić  –  oznajmiła  Anne.  –  Zaraz
wysprzątamy  pokój  i mamy  dla  panienki  prześliczną  nową  suknię.
I możemy…
    – To  już  nie  będzie  konieczne.  Dzisiaj  wracam  do  domu.  Założę
coś skromniejszego i za kilka godzin wyjadę.
    – Jak to? – zachłysnęła się Mary. – Ale dlaczego?
    Wzruszyłam ramionami.
    – Nie  udało  mi  się.  –  Popatrzyłam  na  Aspena,  ale  nie  potrafiłam
odczytać wyrazu jego twarzy. Widziałam tylko ulgę z powodu tego, że
jestem żywa.
    – Naprawdę myślałam, że to panienka wygra – powiedziała Lucy.
– Od samego początku. A po tym wszystkim, co panienka powiedziała
wczoraj… Nie mogę uwierzyć, że wraca panienka do domu.
    – To  bardzo  miłe,  ale  wszystko  będzie  dobrze.  Od  tej  pory
pomagajcie Kriss we wszystkim, w czym zdołacie. Ze względu na mnie.
    – Oczywiście – obiecała Anne.
    – Dla panienki wszystko – zawtórowała jej Mary.
    Aspen odchrząknął.
    – Miłe panie, czy mogłybyście nas zostawić na moment? Jeśli lady
America  dzisiaj  wyjeżdża,  muszę  z nią  omówić  pewne  kwestie
dotyczące  bezpieczeństwa.  Nie  po  to  zaszła  tak  daleko,  żebyśmy  teraz
mieli pozwolić, by coś się jej stało. Anne, może mogłabyś przynieść tu
czyste ręczniki i inne przybory? Powinna pojechać do domu, wyglądając
jak dama. Mary, może coś do jedzenia? – Obie skinęły głowami. – Lucy,
a ty nie potrzebujesz odpoczynku?
    – Nie! – zawołała, prostując się. – Mogę pracować.
    – Doskonale – uśmiechnął się Aspen.
    – Lucy,  idź  do  pracowni  i skończ  tę  sukienkę.  Niedługo
przyjdziemy ci pomóc. Nie obchodzi mnie, co ktokolwiek może mówić,
lady Americo. Wyjedzie panienka z klasą – oznajmiła Anne, zwracając
się bezpośrednio do mnie.
    – Tak  jest,  proszę  pani  –  odpowiedziałam.  Dziewczyny  wyszły,
zamykając za sobą drzwi.
    Aspen podszedł do mnie, więc odwróciłam się do niego.
    – Myślałem, że nie żyjesz. Myślałem, że cię straciłem.
    – Jeszcze nie dzisiaj – odparłam z bladym uśmiechem. Teraz, kiedy
zobaczyłam,  jak  poważne  było  zagrożenie,  jedynym  sposobem  na
zachowanie spokoju wydawał mi się żart.
    – Dostałem twój list. Nie mogę uwierzyć, że nie powiedziałaś mi
o pamiętniku.
    – Nie mogłam.
    Podszedł bliżej i pogładził mnie po włosach.
    – Mer,  jeśli nie  mogłaś  się  zdobyć  na  to,  żeby go pokazać  mnie,
naprawdę  nie  powinnaś  pokazywać  go  całemu  krajowi.  A te  klasy…
Jesteś szalona, wiesz?
    – Tak,  wiem  doskonale.  –  Patrzyłam  w podłogę,  wspominając
wszystkie wydarzenia poprzedniego dnia.
    – Więc Maxon postanowił cię wyrzucić z tego powodu?
    Westchnęłam.
    – To nie całkiem tak. To król mnie odsyła do domu. Nawet gdyby
Maxon natychmiast  mi się  oświadczył, to nie  miałoby znaczenia. Król
się nie zgadza, więc wyjeżdżam.
    – Aha – odparł po prostu Aspen. – Dziwnie tutaj będzie bez ciebie.
    – Wiem – powiedziałam z westchnieniem.
    – Napiszę  do  ciebie  –  obiecał  szybko.  –  I mogę  ci  posyłać
pieniądze,  jeśli  zechcesz.  Dostaję  ich  naprawdę  dużo.  Możemy  się
pobrać, kiedy tylko wrócę do domu. Wiem, że to trochę potrwa…
    – Aspenie – przerwałam mu w pół słowa. Nie wiedziałam, jak mu
wyjaśnić,  że  moje serce  właśnie zostało zdruzgotane.  –  Kiedy wyjadę,
będę  potrzebowała  trochę  spokoju,  dobrze?  Muszę  dojść  do  siebie  po
tym wszystkim.
    Cofnął się o krok, urażony.
    – Czyli nie chcesz, żebym do ciebie pisał albo dzwonił?
    – Może  nie  od  razu  –  odparłam,  starając  się,  żeby  zabrzmiało  to
lekko.  –  Chcę  po  prostu  spędzić  trochę  czasu  z rodziną  i przypomnieć
sobie, na czym stoję. Po tym wszystkim, co czułam tutaj, nie mogę…
    – Czekaj.  –  Aspen  podniósł  rękę.  Milczał  przez  chwilę,
przyglądając  mi  się  uważnie.  –  Nadal  ci  na  nim  zależy  –  stwierdził
oskarżycielsko.  –  Po  tym  wszystkim,  co  zrobił…  po  tej  historii
z Marlee… i nawet w sytuacji, kiedy nie masz absolutnie żadnej szansy,
nadal o nim myślisz.
    – On  nigdy  nic  nie  zrobił,  Aspenie.  Chciałabym  ci  wyjaśnić  coś
w sprawie Marlee, ale dałam słowo. Nie żywię do Maxona urazy o nic.
Wiem, że to już skończone, ale czuję się tak samo jak wtedy, kiedy ty ze
mną zerwałeś.
    Aspen zmarszczył brwi z niedowierzaniem i pokręcił głową, jakby
nie wierzył własnym uszom.
    – Mówię  poważnie.  Kiedy  ze  mną  zerwałeś,  Eliminacje  stały  się
dla  mnie  szansą,  ponieważ  wiedziałam,  że  przynajmniej  będę  miała
trochę  czasu,  żeby  zapomnieć  o tym,  co  do  ciebie  czułam.  Potem
pojawiłeś  się  tutaj  i wszystko  znowu  się  skomplikowało.  To  ty  nas
zmieniłeś, kiedy zostawiłeś mnie w domku na drzewie. Myślałeś, że jeśli
tylko  będziesz  dostatecznie  mocno  naciskał,  uda  ci  się  sprawić,  żeby
wszystko  było  tak  jak  przedtem.  Ale  to  niemożliwe.  Musisz  mi  dać
szansę, żebym cię wybrała.
    Kiedy  tylko  wypowiedziałam  te  słowa  na  głos,  zrozumiałam,  że
właśnie to było nie tak. Kochałam Aspena od tak dawna, że uważaliśmy
wiele  rzeczy  za  oczywiste,  chociaż  teraz  wszystko  się  zmieniło.  Nie
byliśmy  już  dwójką  anonimowych  młodych  ludzi  z Karoliny.
Widzieliśmy za dużo, żeby chociaż udawać, że uda nam się szczęśliwie
wrócić do dawnych czasów.
    – Dlaczego nie miałabyś mnie wybrać, Mer? Czy nie jestem twoim
jedynym wyborem? – zapytał Aspen z głębokim smutkiem w głosie.
    – Tak. Czy to ci nie przeszkadza? Nie chciałabym być dziewczyną,
z którą się żenisz tylko dlatego, że mój drugi wybór stał się niemożliwy,
a ty nigdy nie patrzyłeś na żadną inną. Naprawdę chciałbyś mnie dostać
z braku innych możliwości?
    – Nie  obchodzi  mnie,  w jaki  sposób  cię  dostanę,  Mer  –  odparł
z żarem.
    Nagle zbliżył się do mnie, wziął moją twarz w dłonie i pocałował
mnie namiętnie, jakby chciał mi przypomnieć, kim dla mnie jest.
    Nie potrafiłam odwzajemnić tego pocałunku.
    Kiedy w końcu się poddał, odsunął się odrobinę, przyglądając mi
się uważnie.
    – Co się z tobą dzieje, Mer?
    – Mam  złamane  serce,  to  właśnie  się  dzieje!  Jak  myślisz,  jak  się
teraz  czuję?  Jestem  kompletnie  zagubiona,  ty  jesteś  wszystkim,  co  mi
zostało,  i nie  kochasz  mnie  dostatecznie  mocno,  żeby  dać  mi  chwilę
oddechu.
    Rozpłakałam się, a Aspen w końcu się uspokoił.
    – Przepraszam,  Mer  –  szepnął.  –  Po  prostu  cały  czas  myślę,  że
straciłem  cię  z tego  albo  innego  powodu,  i czuję,  że  chcę  o ciebie
walczyć. To wszystko, co mogę zrobić.
    Popatrzyłam w podłogę, starając się opanować.
    – Mogę  zaczekać  –  obiecał.  –  Kiedy  będziesz  gotowa,  napisz  do
mnie. Kocham cię dostatecznie, żeby pozwolić ci na chwilę oddechu. Po
tej  ostatniej  nocy  to  wszystko,  czego  od  ciebie  oczekuję.  Proszę  cię,
oddychaj.
    Podeszłam  do  niego  i pozwoliłam  się  przytulić,  ale  czułam  się
inaczej niż zwykle. Myślałam, że Aspen będzie zawsze obecny w moim
życiu i po raz pierwszy zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno tak ma
być.
    – Dziękuję  –  szepnęłam.  –  Uważaj  tu  na  siebie.  Nie  próbuj  być
bohaterem. Dbaj o siebie.
    Cofnął  się  o krok  i w milczeniu  skinął  głową.  Pocałował  mnie
w czoło, a potem wyszedł.
    Stałam  nieruchomo  przez  bardzo  długą  chwilę,  nie  wiedząc,  co
mam  ze  sobą  zrobić,  czekając,  aż  przyjdą  moje  pokojówki  i po  raz
ostatni pomogą mi się przebrać.

ROZDZIAŁ 31


  Obciągnęłam suknię.
    – Czy nie jest trochę za strojna na tę okazję?
    – Ależ skąd! – zapewniła mnie Mary.
    Było  dopiero  późne  popołudnie,  ale  ubrały  mnie  w suknię
wieczorową,  fioletową  i bardzo królewską. Miała  rękawy trzy  czwarte,
ponieważ  w Karolinie  było  chłodniej  niż  tutaj,  a na  ramię  zarzuciłam
długą  pelerynę  z kapturem,  która  będzie  mi  potrzebna  na  lotnisku.
Wysoki kołnierz chronił szyję od wiatru, a moje włosy zostały upięte tak
elegancko,  że  chyba  od  przyjazdu  do  pałacu  nie  wyglądałam  równie
pięknie.  Żałowałam,  że  nie  mogę  się  zobaczyć  z królową  Amberly,
ponieważ przypuszczałam, że nawet ona byłaby pod wrażeniem.
    – Nie  chcę  przeciągać  pożegnań  –  powiedziałam.  –  I tak
wystarczająco  trudno  mi  wyjeżdżać.  Chciałabym  tylko,  żebyście
wiedziały, że  jestem ogromnie wdzięczna  za wszystko  to, co dla  mnie
robiłyście. Nie tylko pilnowałyście, żebym była czysta i dobrze ubrana,
ale  także  spędzałyście  ze  mną  czas  i troszczyłyście  się  o mnie.  Nigdy
was nie zapomnę.
    – I my zawsze będziemy panienkę pamiętać – obiecała Anne.
    Skinęłam głową i powachlowałam się lekko.
    – No dobrze, miałam już dość łez jak na jeden dzień. Powiedzcie
szoferowi, że zaraz zejdę. Potrzebuję jeszcze chwili.
    – Oczywiście, panienko.
    – Czy  dalej  jest  niestosowne,  żebyśmy  się  ściskały?  –  zapytała
Mary, patrząc na mnie i Anne.
    – A kogo to obchodzi? – odparła Anne i po raz ostatni stłoczyły się
wokół mnie.
    – Dbajcie o siebie.
    – Ty też, panienko – powiedziała Mary.
    – Zawsze była panienka damą – dodała Anne.
    Cofnęły się, ale Lucy nie wypuszczała mnie z ramion.
    – Dziękuję  –  szepnęła,  a ja  zauważyłam,  że  płacze.  –  Będę  za
panienką tęskniła.
    – Ja też.
    Wypuściła mnie. Wszystkie trzy podeszły do drzwi, gdzie stanęły
w równym rzędzie. Po raz ostatni dygnęły, a ja pomachałam im, kiedy
zostawiły mnie samą.
    Tak  wiele  razy  przez  ostatnich  kilka  tygodni  pragnęłam  stąd
wyjechać. Teraz, kiedy od wyjazdu dzieliły mnie minuty, obawiałam się
go. Wyszłam na balkon i popatrzyłam na ogród, wypatrując ławki, przy
której  Maxon  i ja  się  poznaliśmy.  Nie  wiedziałam,  dlaczego,  ale
spodziewałam się, że się tam zjawi.
    Nie  było  go.  Miał  do  roboty  ważniejsze  rzeczy  niż  siedzieć
i myśleć o mnie. Dotknęłam bransoletki na nadgarstku. Wiedziałam, że
od czasu do czasu będzie sobie o mnie przypominał i to mnie pocieszało.
Niezależnie od wszystkiego to było prawdziwe.
    Wyszłam  z pokoju,  zamknęłam  drzwi  i ruszyłam  przed  siebie
korytarzem. Szłam powoli, po raz ostatni napawając się pięknem pałacu,
odrobinę oszpeconym przez porozbijane lustra i połamane framugi.
    Przypomniałam  sobie,  jak  schodziłam  tymi  schodami  pierwszego
dnia, jednocześnie zagubiona i wdzięczna losowi. Otaczało mnie wtedy
tyle dziewcząt.
    Przy  drzwiach  frontowych  zawahałam  się  na  chwilę.  Byłam  tak
przyzwyczajona do tego, że ich potężne drewniane skrzydła oddzielają
mnie  od  świata,  że  miałam  wrażenie,  iż  robię  coś  złego,  przechodząc
przez nie.
    Odetchnęłam głęboko i sięgnęłam do klamki.
    – Ami?
    Odwróciłam się i zobaczyłam Maxona stojącego w głębi korytarza.
    – Hej  –  powiedziałam  niemądrze.  Nie  sądziłam,  że  jeszcze  go
zobaczę.
    Maxon podszedł do mnie szybkim krokiem.
    – Wyglądasz oszałamiająco.
    – Dziękuję. – Pogładziłam materiał mojej ostatniej sukni.
    Umilkliśmy  i staliśmy  po  prostu,  patrząc  na  siebie.  Może  to
wszystko, co mi zostało: ostatnia okazja, żeby na niego popatrzeć.
    Maxon nagle odchrząknął, przypominając sobie, po co przyszedł.
    – Rozmawiałem z ojcem.
    – Tak?
    – Owszem.  Był  niezwykle  szczęśliwy,  że  nie  zginąłem  zeszłej
nocy.  Jak  możesz  się  domyślić,  zależy  mu  na  kontynuowaniu  linii
królewskiej. Wyjaśniłem mu, że omal nie straciłem życia z powodu jego
wybuchowości i przypisałem tobie zasługę znalezienia dla nas kryjówki.
    – Ale ja nie…
    – Wiem. Ale on nie musi o tym wiedzieć.
    Uśmiechnęłam się.
    – Powiedziałem  mu  też,  że  popracowałem  nad  twoim
zachowaniem. Znowu: on nie musi wiedzieć, że to nie jest prawda, ale
jeśli chcesz, możesz się zachowywać, jakby tak było.
    Nie wiedziałam, dlaczego moje zachowanie na drugim końcu kraju
miałoby mieć jakieś znaczenie, ale skinęłam głową.
    – Biorąc  pod  uwagę,  że  zgodnie  z jego  wiedzą  zawdzięczam  ci
życie, zgodził się, że moje pragnienie zatrzymania cię tutaj można uznać
za  częściowo  usprawiedliwione  pod  warunkiem,  że  będziesz  się
zachowywać odpowiednio i będziesz znać swoje miejsce.
    Popatrzyłam na niego, niepewna, czy dobrze go rozumiem.
    – Naprawdę, najuczciwiej będzie odprawić stąd Natalie. Nie jest do
tego  stworzona,  a ponieważ  jej  rodzina  jest  teraz  pogrążona  w żałobie,
najlepiej jej będzie w domu. Rozmawiałem już z nią.
    Nadal czułam się jak ogłuszona.
    – Mam mówić jaśniej?
    – Bardzo proszę.
    Maxon wziął mnie za rękę.
    – Zostaniesz tutaj jako kandydatka w Eliminacjach i nadal będziesz
brać udział w rywalizacji, ale pewne rzeczy ulegną zmianie. Mój ojciec
prawdopodobnie  będzie  cię  traktował  oschle  i zrobi,  co  w jego  mocy,
żebyś  poniosła  porażkę.  Myślę,  że  wiem,  jak  trochę  ci  pomóc,  ale  to
będzie  wymagało  czasu.  Wiesz  już,  jaki  potrafi  być  bezwzględny.
Musisz być przygotowana na wszystko.
    Skinęłam głową.
    – Myślę, że dam sobie radę.
    – To  nie  wszystko.  –  Maxon  popatrzył  w ziemię,  jakby  starał  się
zebrać  myśli.  –  Ami,  nie  powinnaś  mieć  wątpliwości,  że  od  początku
podbiłaś moje serce. Myślę, że już o tym wiesz.
    Kiedy  spojrzał  mi  w oczy,  widziałam  to  w każdej  cząstce  jego
osoby i czułam w każdej cząstce swojego ciała.
    – Wiem.
    – Ale w tej chwili nie potrafię ci ufać.
    Poczułam się, jakby ktoś mnie uderzył.
    – Jak to?
    – Pokazałem ci tak wiele moich sekretów, broniłem ciebie w każdy
możliwy dla mnie sposób. Ale kiedy ty nie jesteś ze mnie zadowolona,
działasz  bez  zastanowienia.  Odtrącasz  mnie,  obwiniasz  albo,  co
najważniejsze, próbujesz zmieniać cały kraj.
    Nieprzyjemnie było słuchać czegoś takiego.
    – Muszę wiedzieć, że mogę na tobie polegać. Muszę wiedzieć, że
potrafisz  dochować  tajemnicy,  zaufać  mojej  ocenie  sytuacji  i nie
ukrywać przede mną niczego. Chciałbym, żebyś była ze mną całkowicie
szczera i przestała poddawać w wątpliwość każdą podejmowaną przeze
mnie decyzję. Musisz we mnie wierzyć, Ami.
    Te  słowa  bolały,  ale  miał  rację.  Co  takiego  zrobiłam,  żeby
udowodnić,  że  może  mi  ufać?  Wszyscy  wokół  niego  starali  się  go
popychać  w jakimś  kierunku.  Czy  ja  potrafiłabym  po  prostu  stać  przy
nim?
    Zaczęłam się bawić palcami.
    – Wierzę w ciebie i mam nadzieję, że widzisz, że chciałabym być
z tobą. Ale ty też mógłbyś być ze mną bardziej szczery.
    Maxon skinął głową.
    – Zapewne tak. Są sprawy, o których chciałbym ci powiedzieć, ale
wiem wiele rzeczy takiej natury, że nie mogę się nimi z tobą podzielić,
jeśli istnieje choćby cień szansy, że nie zachowasz ich dla siebie. Muszę
wiedzieć,  że  potrafisz  to  zrobić.  I chcę,  żebyś  była  ze  mną  całkowicie
szczera.
    Nabrałam powietrza, ale nic nie powiedziałam.
    – Maxonie, tu jesteś! – zawołała Kriss, wyłaniając się zza rogu. –
Nie  miałam  okazji  cię  wcześniej  zapytać,  czy  nadal  jesteśmy  dzisiaj
umówieni na obiad.
    Maxon popatrzył na mnie i odpowiedział:
    – Oczywiście. Zjemy w twoim pokoju.
    – To cudownie!
    Zabolało.
    – Ami?  Naprawdę  wyjeżdżasz?  –  zapytała  Kriss,  podchodząc
bliżej. Widziałam w jej oczach błysk nadziei. Popatrzyłam na Maxona,
którego  twarz  mówiła  jasno:  To  właśnie  miałem  na  myśli.  Musisz
zaakceptować  konsekwencje  swojego  postępowania,  zaufać  mi,  że
dokonam właściwego wyboru.
    – Nie, Kriss, jeszcze nie dzisiaj.
    – To  dobrze  –  westchnęła  i podeszła,  żeby  mnie  objąć.
Zastanawiałam się, na ile ten gest jest na użytek Maxona, ale w gruncie
rzeczy to nie miało znaczenia. Kriss była moją główną rywalką, jednak
była  także  najbliższą  przyjaciółką,  jaka  mi  tu  została.  –  Naprawdę  się
o ciebie wczoraj martwiłam. Cieszę się, że nic ci się nie stało.
    – Dziękuję.  Miałam  szczęście…  –  Omal  nie  powiedziałam,  że
miałam  szczęście,  bo  Maxon  był  ze  mną,  ale  przechwalanie  się  tym
mogłoby  zrujnować  ten  cień  zaufania,  jaki  udało  mi  się  zyskać  przez
ostatnich  dziesięć  sekund.  Odchrząknęłam.  –  Miałam  szczęście,  że
gwardziści zareagowali tak szybko.
    – Dzięki Bogu. No cóż, zobaczymy się później. – Kriss odwróciła
się do Maxona. – I do zobaczenia wieczorem.
    Pobiegła  korytarzem,  bardziej  radosna  niż  ją  kiedykolwiek
widziałam. Gdybym zobaczyła, że chłopak, którego kocham, przedkłada
mnie nad dawną ulubienicę, też miałabym ochotę skakać z radości.
    – Wiem, że ci się to nie spodoba, ale potrzebuję jej. Gdybyś mnie
zawiodła, ona będzie najlepszym wyborem.
    – To  nie  ma  znaczenia  –  wzruszyłam  ramionami.  –  Nie  zawiodę
cię.
    Pocałowałam go w policzek i poszłam na górę, nie oglądając się za
siebie.  Kilka  godzin  temu  myślałam,  że  straciłam  Maxona  na  dobre,
a teraz, kiedy wiedziałam już, ile dla mnie znaczy, zamierzałam o niego
walczyć. Inne dziewczęta nie będą miały żadnych szans.
    Wchodząc po schodach, czułam przypływ optymizmu. Powinnam
pewnie  bardziej  się  niepokoić  stojącym  przede  mną  wyzwaniem,  ale
potrafiłam myśleć tylko o tym, że w końcu sobie z nim poradzę.
    Być może król zauważył moją radość, a może zwyczajnie na mnie
czekał,  ale  kiedy  weszłam  na  piętro,  zobaczyłam  go  w połowie
korytarza.
    Podszedł  do  mnie  powoli,  wyraźnie  pokazując  mi,  że  kontroluje
sytuację. Kiedy zatrzymał się przede mną, dygnęłam.
    – Wasza wysokość – powiedziałam.
    – Lady Americo. Jak widzę, nadal jesteś z nami.
    – Rzeczywiście.
    Minęło nas kilku gwardzistów, salutując po drodze.
    – Przejdźmy  do  rzeczy  –  oznajmił  surowo  król.  –  Co  myślisz
o mojej żonie?
    Zmarszczyłam czoło, zaskoczona takim obrotem rozmowy. Mimo
wszystko odpowiedziałam szczerze:
    – Uważam,  że  jej  wysokość  jest  niezwykłą  osobą.  Nie  potrafię
nawet wyrazić, jak cudowna mi się wydaje.
    Król skinął głową.
    – Jest  prawdziwą  perłą.  Oczywiście,  jest  niezwykle  piękna,  ale
przy tym pełna pokory. Nieśmiała, ale nie tchórzliwa. Uległa, pogodna,
a przy tym niezwykle interesująca partnerka do rozmów. Wydaje się, że
nawet jeśli przyszła na świat w biedzie, jej przeznaczeniem było zostanie
królową.
    Umilkł i popatrzył na mnie, niewątpliwie dostrzegając mój podziw
dla jego żony.
    – Niestety, nie można tego wszystkiego powiedzieć o tobie.
    Starałam się zachować spokój, a król mówił dalej:
    – Twój wygląd jest przeciętny. Rude włosy, dość blada cera i nie
najgorsza  figura,  chociaż  trudno  cię  porównywać  z Celeste.  Natomiast
jeśli  idzie  o twój  charakter.  –  Odetchnął  gwałtownie.  –  Jesteś
nieokrzesana  i niepoważna,  a kiedy  już  robisz  coś  serio,  podkopujesz
tym  fundamenty  naszego  narodu.  Kompletna  bezmyślność.  Nawet  nie
będę  wspominać  o twojej  kiepskiej  postawie  i manierach.  Kriss  jest
o wiele lepiej wychowana i bardziej zgodna.
    Zacisnęłam  wargi,  starając  się  nie  rozpłakać.  Napomniałam  się
w myślach, że wiedziałam już o tym wszystkim.
    – Oczywiście, przyjęcie cię do naszej rodziny nie wiąże się także
z absolutnie  żadnymi  korzyściami  pod  względem  politycznym.  Twoja
klasa nie jest dostatecznie niska, by mogła stanowić inspirację dla mas,
nie  masz  też  żadnych  liczących  się  znajomości.  Z drugiej  strony
koneksje  Elise  okazały  się  niezwykle  przydatne podczas  naszej  wizyty
w Nowej Azji.
    Zastanawiałam  się,  czy  to  może  być  prawda,  skoro  w ogóle  nie
spotkali się z krewnymi Elise. Może po prostu o czymś nie wiedziałam.
A może król przesadzał, żebym poczuła się bezwartościowa. Jeśli to było
jego celem, wychodziło mu to świetnie.
    Jego zimne oczy skoncentrowały się na mnie.
    – Co ty tu robisz?
    Przełknęłam ślinę.
    – Myślę, że wasza wysokość powinien o to zapytać Maxona.
    – Pytam ciebie.
    – Maxon chce, żebym tu była – odparłam stanowczo. – A ja także
chcę tutaj być. Dopóki jedno i drugie jest prawdziwe, zostaję.
    Król uśmiechnął się.
    – Ile masz lat? Szesnaście, siedemnaście?
    – Siedemnaście.
    – Jak  przypuszczam,  niewiele  wiesz  o mężczyznach,  co  powinno
być  oczywiste,  skoro  w ogóle  tu  jesteś.  Pozwól,  że  ci  powiem,  że
potrafią być bardzo niestali. Nie wiem, czy chciałabyś tak pielęgnować
uczucia  do  niego,  skoro  jedna  chwila  może  wystarczyć,  by  odwrócić
jego serce od ciebie na dobre.
    Zmrużyłam oczy, niepewna, jak mam to rozumieć.
    – Wiem  o wszystkim,  co  dzieje  się  w pałacu.  Wiem,  że  są
dziewczęta oferujące mu więcej, niż tobie by się kiedykolwiek śniło. Czy
myślisz, że ktoś tak pospolity jak ty ma przy nich jakieś szanse?
    Dziewczęta?  W liczbie  mnogiej?  Czy  chciał  powiedzieć,  że
wydarzyło  się  coś  więcej  niż  to,  co  widziałam  w korytarzu  między
Maxonem  a Celeste?  Czy  nasze  godziny  pocałunków  ostatniej  nocy
bladły w porównaniu z tym, czego miał okazję doświadczyć?
    Maxon  powiedział,  że  chce  być  ze  mną  szczery.  Czy  trzymał  to
w tajemnicy?
    Musiałam się zdecydować, że ufam Maxonowi.
    – Jeśli to prawda, Maxon w stosownym czasie pozwoli mi odejść,
a wasza  wysokość  nie  będzie  miał  wówczas  żadnych  powodów  do
niepokoju.
    – Mam powody do niepokoju! – ryknął i natychmiast zniżył głos. –
Jeśli  w jakimś  porywie  szaleństwa  Maxon  naprawdę  by  cię  wybrał,
twoje głupie pomysły mogą nas kosztować wszystko. Całe dekady, praca
kilku  pokoleń  zostanie  zniweczona,  ponieważ  ty  zapragnęłaś  zostać
bohaterką!
    Zbliżył  się  do  mnie  tak  bardzo,  że  cofnęłam  się  trochę,  ale  on
podszedł jeszcze o krok, tak że stał tuż przede mną. Jego głos był niski
i ochrypły, znacznie bardziej przerażający od krzyku.
    – Musisz się nauczyć trzymać język za zębami. Jeśli nie, będziemy
wrogami, a możesz mi wierzyć, tego byś nie chciała.
    Ze złością szturchnął mnie palcem w policzek. Mógł mnie w tym
momencie  rozerwać  na  strzępy.  Nawet  gdyby  ktoś  był  w pobliżu,  co
mógłby zrobić? Nikt nie mógł mnie obronić przed królem.
    Postarałam się zachować spokój.
    – Rozumiem.
    – To doskonale – oznajmił król, nagle zupełnie pogodny.
    – W takim  razie  zostawiam  cię,  żebyś  mogła  wracać  do  swojego
pokoju. Życzę miłego popołudnia.
    Stałam nieruchomo, dopiero po jego odejściu uświadamiając sobie,
że  cała  się  trzęsę.  Kiedy  mówił  o trzymaniu  języka  za  zębami,  miał
zapewne  na  myśli,  że  nie  powinnam  nawet  śnić  o powtórzeniu  tej
rozmowy  Maxonowi.  Dlatego  na  razie  nie  zamierzałam  tego  robić.
Mogłam się założyć, że to próba, mająca pokazać, na ile będę skłonna
mu ustępować. Zamierzałam okazać się nie do złamania.
    Kiedy  to  pomyślałam,  coś  we  mnie  się  zmieniło.  Byłam
zdenerwowana, owszem, ale także rozgniewana.
    Kim  był  ten  mężczyzna,  żeby  mi  rozkazywać?  To  prawda,
nazywano go królem, ale w rzeczywistości był tylko tyranem. Udało mu
się  przekonać  samego  siebie,  że  jeśli  będzie  gnębić  i zmuszać  do
posłuszeństwa wszystkich wokół, odda nam tym samym przysługę. Jak
można uznać za błogosławieństwo to, że było się zmuszonym do życia
na  obrzeżach  społeczeństwa?  Co  dobrego  mogło  wyniknąć  z tego,  że
wszyscy w Illéi, poza nim, byli ograniczeni w swoich wyborach?
    Pomyślałam o Maxonie, pomagającym Marlee. Nawet jeśli byłam
tu jeszcze stosunkowo krótko, wiedziałam, że byłby lepszym władcą niż
jego ojciec. Maxona przynajmniej stać było na współczucie.
    Starałam  się  oddychać  powoli,  a kiedy  udało  mi  się  uspokoić,
ruszyłam dalej.
    Weszłam do pokoju i natychmiast przycisnęłam guzik wzywający
pokojówki.  Szybciej  niż  mogłabym  to  sobie  wyobrazić  Anne,  Mary
i Lucy wpadły bez tchu do mojego pokoju.
    – Panienko? – zapytała Anne. – Czy stało się coś złego?
    Uśmiechnęłam się.
    – Nie, chyba że uważacie za złe to, że tu zostanę.
    – Naprawdę? – pisnęła Lucy.
    – Właśnie tak.
    – Ale jak to? – zapytała Anne. – Myślałam, że panienka mówiła.
    – Wiem,  wiem.  Trudno  to  wyjaśnić,  ale  mogę  powiedzieć  tylko
tyle,  że  dostałam  drugą  szansę.  Zależy  mi  na  Maxonie  i zamierzam
o niego walczyć.
    – To takie romantyczne! – zawołała Mary, a Lucy zaczęła klaskać
w dłonie.
    – Cicho, cicho! – skarciła je surowo Anne. Myślałam, że też będzie
szczęśliwa  i nie  rozumiałam,  dlaczego  nagle  tak  spoważniała.  –  Jeśli
panienka  ma  wygrać,  potrzebujemy  planu.  –  Jej  uśmiech  był  lekko
diaboliczny, a ja uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Nigdy nie spotkałam
nikogo tak doskonale zorganizowanego jak te dziewczyny. Jeśli będę je
miała przy sobie, na pewno nie przegram.
    KONIEC TOMU DRUGIEGO


Podziękowania


  Witam, moje dzielne czytelniczki! Dziękuję, że przeczytałyście tę
książkę.  Mam  nadzieję,  że  pozostawiła  ona  was  z kłębiącymi  się
emocjami,  które  sprawiły,  że  zaczęłyście  tweetować  o trzeciej  nad
ranem. Właśnie tak było ze mną, więc…
    Dziękuję  Callawayowi,  najsłodszemu  mężowi,  jakiego  można
mieć. Dziękuję za to, że mnie wspierałeś i byłeś ze mnie dumny. Bardzo
mi pomogłeś. Koffam Cię.
    Dziękuję  Guydenowi  i Zuzu,  mamusia  bardzo  Was  kocha!  Mam
bzika na punkcie historii, które piszę, ale Wy zawsze będziecie najlepszą
rzeczą, jaką mi się udało stworzyć.
    Dziękuję  Mamie,  Tacie  i Jody  za  to,  że  są  najdziwaczniejszą
rodziną na świecie i za to, że kochają mnie taką, jaka jestem.
    Dziękuję Mimi, Papie i Chrisowi za miłość oraz wsparcie i za to,
że z takim entuzjazmem przyjmowali każdy mój krok na tej drodze.
    Dziękuję gorąco reszcie mojej rodziny – jest Was zbyt wielu, żeby
choćby  próbować  wymieniać!  Wiem,  że  gdziekolwiek  jesteście,
chwalicie  się  swoją  siostrzenicą/wnuczką/kuzynką,  która  pisze  książki.
Ogromnie dużo znaczy dla mnie świadomość, że jesteście ze mną.
    Dziękuję  Elanie  praktycznie  za  wszystko,  co  tylko  możliwe.  Nie
udałoby mi się bez ciebie. *nieśmiały uścisk*
    Dziękuję  Erice  za  to,  że  pozwalała  mi  wydzwaniać  do  siebie
miliony razy, że z takim samym entuzjazmem jak ja śledziła tę historię
i za to, że w ogóle jest wspaniała.
    Dziękuję  Kathleen  za  sprawienie,  że  ludzie  w Brazylii,  Chinach,
Indonezji  i wielu  innych  miejscach  na  świecie  mogą  przeczytać  te
książki! Nadal trudno mi w to uwierzyć.
    Dziękuję  ekipie  z wydawnictwa  HarperTeen  –  jesteście
niesamowici i kocham Was wszystkich.
    Dziękuję  miasteczku  Northstar  za  to,  że  jest  domem  dla  rodziny
Cass.
    Dziękuję  Athenie,  Rebece  i reszcie  ekipy  z restauracji
Christianburg  Panera  za  to,  że  robiliście  dla  mnie  świetną  gorącą
czekoladę i kręciliście się niepewnie w tle, kiedy udzielałam wywiadów
telefonicznych. Dzięki!
    Dziękuję  Jessice  i Monice…  Głównie  dlatego,  że  dałam  słowo,
a Wy mnie ubawiłyście.
    Dziękuję Wam wszystkim za to, że jesteście z Americą (i ze mną),
śledząc rozwój tej historii. Podziwiam Was z całego serca.
    Dziękuję  Bogu  za  łaskę  pisania.  Bez  niej  byłabym  całkowicie
zagubiona.
    Dziękuję  za  istnienie  drzemki…  którą  właśnie  zamierzam  sobie
uciąć. I za istnienie ciast, tak w ogóle.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz