poniedziałek, 7 grudnia 2015

Tytuł oryginału: The One
Pierwsze wydanie w języku polskim © 2014 by Wydawnictwo Jaguar Sp. Jawna
Redakcja: Ewa Holewińska
Skład i łamanie: EKART
Copyright © 2014 by Kiera Cass. By arrangement with the author. All rights reserved.
Projekt okładki © 2012 by Gustavo Marx/Merge Left Reps,Inc.
Opracowanie graficzne okładki Erin Fitzsimmons
Polish language translation copyright © 2014 by Wydawnictwo Jaguar Sp. Jawna
ISBN 978-83-7686-302-3
Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2014
Adres do korespondencji:
Wydawnictwo Jaguar Sp. Jawna
ul. Kazimierzowska 52 lok. 104
02-546 Warszawa
www.wydawnictwo-jaguar.pl
Wydanie pierwsze w wersji ebook
Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2014
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Spis treści
Dedykacja
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Epilog
Podziękowania
DLA CALLAWAYA,
CHŁOPCA, KTÓRY WSPIĄŁ SIĘ DO DOMKU NA DRZEWIE
W MOIM SERCU I UCZYNIŁ MNIE KORONĄ SWOJEGO SERCA.
Rozdział 1
T ym razem byłyśmy w Sali Wielkiej, męcząc się z kolejną lekcją etykiety, kiedy przez okna
zaczęły wpadać cegły. Elise natychmiast rzuciła się na podłogę i zaczęła się czołgać do bocznych
drzwi, pojękując ze strachu. Celeste wrzasnęła przeszywająco i pomknęła na tył sali, ledwie uni-
kając sypiących się odłamków szkła. Kriss złapała mnie za ramię i pociągnęła, więc razem z nią
pobiegłam w stronę wyjścia.
– Pospieszcie się! – zawołała Silvia.
W ciągu kilku sekund gwardziści ustawili się wzdłuż okien i otworzyli ogień, a huk wystrzałów
dzwonił mi w uszach podczas ucieczki. Sprawca aktu agresji w pobliżu pałacu musiał zginąć. Nie-
ważne, czy miał broń palną, czy kamienie – skończyła się wyrozumiałość dla rebeliantów.
–  Nienawidzę  biegać  w  tych  pantoflach  –  mruknęła  Kriss,  przerzucając  brzeg  sukni  przez
ramię i nie odrywając spojrzenia od końca korytarza.
– Jedna z nas będzie się musiała do tego przyzwyczaić – zauważyła Celeste, dysząc ciężko.
Przewróciłam oczami.
– Jeśli to będę ja, zacznę nosić na co dzień tenisówki. Mam już tego kompletnie dość.
– Mniej gadania, szybsze tempo! – krzyknęła Silvia.
– Jak mamy się stąd dostać na dół? – zapytała Elise.
– A co z Maxonem? – wysapała Kriss.
Silvia nie odpowiedziała. Szłyśmy za nią przez labirynt korytarzy, szukając zejścia do podziemi
i patrząc, jak jeden za drugim mijają nas biegnący w przeciwną stronę gwardziści. Poczułam, że
naprawdę ich podziwiam, i zastanawiałam się, jakiej odwagi trzeba, żeby dla dobra innych biec
w stronę niebezpieczeństwa.
Mijający nas gwardziści wyglądali wszyscy tak samo. W końcu mój wzrok przykuła para zie-
lonych oczu. Aspen nie wyglądał na przestraszonego ani nawet zaskoczonego. Pojawił się pro-
blem, a on musiał go po prostu rozwiązać. Taki już był.
Nasze spojrzenia spotkały się tylko na moment, ale to wystarczyło. Tak właśnie było z Aspe-
nem – w ułamku sekundy, bez słowa, byłam w stanie mu przekazać: Uważaj na siebie. A on bez
słowa odpowiedział: Wiem, ty też.
Niewypowiedziane słowa były kojące, nie mogłam jednak czerpać podobnej pociechy z rze-
czy  wypowiedzianych  na  głos.  Nasza  ostatnia  rozmowa  była  dość  burzliwa.  Miałam  zaraz
opuścić pałac i prosiłam go, żeby dał mi trochę czasu i pozwolił zapomnieć o Eliminacjach. A po-
tem ostatecznie zostałam, ale nie miałam okazji wyjaśnić mu dlaczego.
Może kończyła mu się już cierpliwość do mnie i zaczynał tracić zdolność dostrzegania we mnie
tylko tego, co najlepsze. Musiałam coś na to poradzić. Nie wyobrażałam sobie życia, w którym
nie byłoby Aspena. Nawet teraz, chociaż miałam nadzieję, że Maxon mnie wybierze, istnienie
świata bez Aspena wydawało mi się czymś niemożliwym.
– Tutaj! – zawołała Silvia, odsuwając ukryty w ścianie panel.
Ruszyłyśmy w dół schodami, Elise i Silvia na początku.
– Cholera, Elise, pospiesz się trochę! – krzyknęła Celeste. Wkurzyły mnie jej słowa, ale nic nie
powiedziałam, bo w końcu wszystkie myślałyśmy to samo.
Kiedy  schodziłyśmy  coraz  niżej  w  ciemność,  myślałam  ze  zgrozą  o  zmarnowanych  godzi-
nach,  które  spędzę,  chowając  się  jak  mysz  w  norze.  Szłyśmy  dalej,  a  odgłosy  naszej  ucieczki
były tłumione przez krzyki, aż w końcu nad nami zabrzmiał męski głos:
– Zatrzymajcie się!
Kriss i ja odwróciłyśmy się jednocześnie, mrużąc oczy, dopóki nie zobaczyłyśmy wyraźnie
munduru.
– Czekajcie! – zawołała Kriss do dziewcząt poniżej. – To gwardzista.
Zatrzymałyśmy się na schodach, oddychając ciężko. W końcu mężczyzna, także zadyszany,
dotarł do nas.
– Przepraszam panie. Rebelianci uciekli, kiedy tylko otworzyliśmy ogień. Najwyraźniej dzisiaj
nie byli w nastroju do walki.
Silvia przesunęła dłońmi po ubraniu, żeby je wygładzić, i odparła w naszym imieniu:
– Czy król ogłosił, że jest bezpiecznie? Jeśli nie, naraża pan te dziewczęta na poważne niebez-
pieczeństwo.
– Dostaliśmy polecenie od dowódcy gwardii. Jestem pewien, że jego wysokość…
– Nie mówi pan w imieniu króla. Dobrze, dziewczęta, idziemy dalej.
– Naprawdę? – zapytałam. – Mamy się kryć bez potrzeby?
Silvia rzuciła mi spojrzenie, które powstrzymałoby chyba nawet atakującego rebelianta. Na-
tychmiast umilkłam. Nawiązała się między nami nić przyjaźni, ponieważ nie wiedząc o tym, od-
wracała moją uwagę od Maxona i Aspena dzięki dodatkowym lekcjom. Jednak po moim popisie
kilka dni temu w czasie Biuletynu wszystko to należało już chyba do przeszłości. Silvia odwróciła
się do gwardzisty i mówiła dalej:
– Proszę przynieść rozkaz od króla, wtedy wrócimy. Idziemy dalej, dziewczęta.
Gwardzista i ja wymieniliśmy znużone spojrzenia i poszliśmy każdy w swoją stronę.
Silvia nie okazała ani cienia skruchy, kiedy dwadzieścia minut później pojawił się inny gwardzi-
sta, mówiąc nam, że możemy wracać na górę.
Byłam tak poirytowana całą tą sytuacją, że nie czekałam na Silvię ani na pozostałe dziewczy-
ny. Wspięłam się po schodach, wyszłam na jakiś korytarz na parterze i pomaszerowałam do swo-
jego pokoju, cały czas niosąc pantofle w ręku. Moich pokojówek nie było, ale na łóżku czekała na
mnie mała srebrna tacka z kopertą.
Natychmiast rozpoznałam pismo May i rozerwałam kopertę, łapczywie chłonąc jej słowa.
Ami,
zostałyśmy ciotkami! Astra jest cudowna. Żałuję, że nie ma Cię tutaj i nie możesz jej sama zo-
baczyć, ale wszyscy rozumiemy, że teraz musisz być w pałacu. Myślisz, że spotkamy się na
Boże Narodzenie? To przecież już niedługo! Muszę kończyć, pomagam Kennie i Jamesowi. Nie
mogę uwierzyć, jak ona jest śliczna! Przesyłam zdjęcie. Ściskamy Cię mocno!
May
Wyjęłam zza kartki błyszczącą fotografię. Byli na niej wszyscy z wyjątkiem Koty i mnie. Ja-
mes, mąż Kenny, miał podkrążone oczy, ale stał rozpromieniony koło żony i córki. Kenna sie-
działa wyprostowana na łóżku, trzymając małe różowe zawiniątko, i wyglądała na szczęśliwą, ale
i wyczerpaną. Mama i tata promienieli dumą, a entuzjazm May i Gerada był widoczny nawet na
zdjęciu. Oczywiście, Koty tu nie było, ponieważ obecność w tym miejscu nie wiązała się z żad-
nymi korzyściami. Ale ja powinnam tam być.
Nie było mnie tam.
Byłam tutaj i chwilami sama nie rozumiałam dlaczego. Maxon nadal spędzał czas z Kriss, na-
wet po tym wszystkim, co zrobił, żebym mogła zostać. Rebelianci bezustannie zagrażali naszemu
bezpieczeństwu, a lodowate słowa króla były zabójcze dla mojej pewności siebie. Przez cały czas
krążył wokół mnie Aspen – sekret, którego nikt nie mógł poznać. Kamery pojawiały się i znikały,
wykradając okruchy naszego życia, aby zabawiać publiczność. Z każdej strony znajdowałam się
pod presją i brakowało mi wszystkich tych rzeczy, które zawsze były dla mnie ważne.
Przełknęłam łzy złości. Już dostatecznie dużo płakałam.
Zamiast tego zaczęłam snuć plany. Jedyną metodą, żeby wszystko poukładać, było zakończenie
Eliminacji.
Chociaż nadal od czasu do czasu zastanawiałam się, czy na pewno chcę być księżniczką, nie
miałam cienia wątpliwości, że chcę należeć do Maxona. Jeśli tak się miało stać, nie mogłam sie-
dzieć i czekać bezczynnie. Przypominając sobie ostatnią rozmowę z królem, krążyłam po pokoju
i czekałam na pokojówki.
Oddychałam  z  trudem,  więc  wiedziałam,  że  niewiele  zdołam  przełknąć,  ale  to  było  warte
poświęcenia. Musiałam poczynić jakieś postępy i to jak najszybciej. Zgodnie ze słowami króla,
inne dziewczęta czyniły Maxonowi awanse – fizyczne awanse – a jego zdaniem ja byłam o wie-
le zbyt pospolita, żeby dorównać im pod tym względem.
Jakby moja relacja z Maxonem nie była dostatecznie skomplikowana, dochodziła do tego jesz-
cze  kwestia  odbudowy  zaufania.  Nie  byłam  pewna,  czy  to  oznacza,  że  nie  wolno  mi  zadawać
pytań, czy wręcz przeciwnie. Chociaż byłam praktycznie pewna, że nie posunął się zbyt daleko
w  relacjach  z  pozostałymi  dziewczętami,  nie  potrafiłam  się  nad  tym  nie  zastanawiać.  Nigdy
wcześniej nie próbowałam być uwodzicielska – niemal każdy intymny moment z Maxonem był
niezaplanowany – ale musiałam mieć nadzieję, że jeśli tylko się postaram, będę mogła jasno po-
kazać, że jestem zainteresowana nim tak samo, jak pozostałe dziewczęta.
Odetchnęłam głęboko, uniosłam głowę i weszłam do jadalni. Celowo spóźniłam się o minutę
lub dwie z nadzieją, że wszyscy zdążyli już zająć miejsca. Nie pomyliłam się, ale wywarłam
większe wrażenie, niż się spodziewałam.
Dygnęłam, przesuwając nogę w taki sposób, żeby rozcięcie w sukni rozchyliło się i odsłoniło
udo niemal do samego biodra. Suknia miała kolor ciemnoczerwony, nie zakrywała ramion i prak-
tycznie całych pleców, a ja mogłabym przysiąc, że pokojówki użyły magii, żeby w ogóle się na
mnie  trzymała.  Wstałam  i  spojrzałam  na  Maxona,  który,  jak  zauważyłam,  przerwał  jedzenie.
Ktoś upuścił widelec.
Skromnie schyliłam głowę i podeszłam do swojego miejsca, siadając obok Kriss.
– Ami, ty tak poważnie? – zapytała szeptem.
– Nie rozumiem? – zapytałam, udając zaskoczenie.
Kriss odłożyła sztućce i popatrzyłyśmy na siebie.
– Wyglądasz na łatwą.
– Cóż, a ty wyglądasz na zazdrosną.
Musiałam trafić w dziesiątkę, bo  zarumieniła  się  lekko  i  znowu  zajęła  się  jedzeniem.  Ja  sku-
bałam ostrożnie swoją porcję, czując się nieznośnie ściśnięta. Kiedy postawiono przed nami de-
ser, postanowiłam przestać ignorować Maxona i okazało się, że patrzył na mnie, tak jak miałam
nadzieję. Natychmiast pociągnął się za ucho, a ja niespiesznie powtórzyłam ten gest. Rzuciłam
szybkie  spojrzenie  królowi  Clarksonowi  i  postarałam  się  ukryć  uśmiech.  Był  poirytowany,  co
oznaczało, że kolejna rzecz uszła mi na sucho.
Wstałam od stołu wcześniej, żeby dać Maxonowi okazję do podziwiania mojej sukni od tyłu,
i jak najprędzej poszłam do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i rozpięłam natychmiast suwak,
rozpaczliwie potrzebując oddechu.
– Jak panience poszło? – zapytała Mary, podchodząc do mnie.
– Wyglądał na oszołomionego. Tak jak wszyscy.
Lucy pisnęła, a Anne podeszła, żeby pomóc Mary.
– Przytrzymamy to, panienka może usiąść – poleciła, więc posłuchałam jej. – Przyjdzie tu
dzisiaj?
– Tak. Nie wiem kiedy, ale na pewno przyjdzie.
Przysiadłam na skraju łóżka, zaplatając ręce na brzuchu, żeby przytrzymać rozpiętą sukienkę.
Anne spojrzała na mnie ze smutkiem.
– Przykro mi, że będzie panienka musiała znosić te niewygodę jeszcze przez kilka godzin. Ale
jestem pewna, że efekt okaże się tego wart.
Uśmiechnęłam się, starając się wyglądać, jakby nie przeszkadzało mi takie cierpienie. Powie-
działam pokojówkom, że chcę zwrócić na siebie uwagę Maxona. Nie wspomniałam o mojej na-
dziei, że jeśli będę miała szczęście, ta suknia szybko wyląduje na podłodze.
– Chce panienka, żebyśmy zostały, dopóki on nie przyjdzie? – Lucy kipiała entuzjazmem.
– Nie, pomóżcie mi  tylko  zapiąć  to  z  powrotem.  Muszę  przemyśleć  parę  spraw  –  odpowie-
działam i wstałam, żeby mogły się mną zająć.
Mary sięgnęła do suwaka.
– Proszę wciągnąć brzuch.
Posłuchałam  jej,  a  kiedy  suknia  znowu  zacisnęła  się  na  mnie,  pomyślałam  o  żołnierzach,
idących na wojnę. Miałam inny mundur, ale podobną determinację.
Dzisiaj wieczorem zamierzałam ustrzelić mężczyznę.
Rozdział 2
O tworzyłam drzwi balkonowe, żeby odświeżyć powietrze w pokoju. Był już grudzień i chłodny
wiatr muskał moją skórę. Nie wolno nam już było w ogóle wychodzić na zewnątrz, chyba że pod
eskortą gwardzistów, więc to musiało mi wystarczać.
Przebiegłam po pokoju, zapalając świece i starając się, żeby wnętrze wyglądało zachęcająco.
Usłyszałam  pukanie  do  drzwi,  więc  zdmuchnęłam  zapałkę,  rzuciłam  się  na  łóżko,  podniosłam
książkę i rozłożyłam spódnicę. Ależ oczywiście, Maxonie, zawsze tak wyglądam, kiedy czytam.
– Proszę! – zawołałam cicho.
Wszedł Maxon, a ja przechyliłam lekko głowę, dostrzegając zdumienie w jego oczach, kiedy
rozglądał się po nastrojowo oświetlonym pokoju. W końcu spojrzał na mnie, a jego wzrok ześli-
zgnął się na moją odsłoniętą nogę.
– Jesteś nareszcie – powiedziałam, zamykając książkę i wstając, żeby się z nim przywitać.
Maxon zamknął drzwi i podszedł do mnie, nie odrywając oczu od moich krągłości.
– Chciałem ci powiedzieć, że wyglądasz dzisiaj fantastycznie.
Odrzuciłam pasmo włosów na plecy.
– A, ta sukienka? Znalazłam ją z tyłu w szafie.
– Cieszę się, że ją wyciągnęłaś.
Splotłam palce z jego palcami.
– Chodź, usiądź koło mnie. Ostatnio rzadko się spotykamy.
Westchnął i posłuchał mnie.
– Bardzo cię za to przepraszam. Sytuacja jest trochę napięta po tym, jak straciliśmy tylu ludzi
w  ataku  rebeliantów,  a  sama  wiesz,  jaki  jest  mój  ojciec.  Wysłaliśmy  część  gwardzistów,  żeby
chronili wasze rodziny, więc nasza ochrona jest słabsza niż kiedykolwiek. Ojciec zachowuje się
w związku z tym jeszcze gorzej niż zwykle. Naciska na mnie, żebym zakończył Eliminacje, ale ja
nie ustępuję. Potrzebuję czasu, żeby wszystko przemyśleć.
Siedzieliśmy na brzegu łóżka, więc przysunęłam się bliżej do niego.
– Oczywiście. To ty powinieneś decydować.
Skinął głową.
– No właśnie. Wiem, że powtarzałem to tysiące razy, ale doprowadza mnie do szału, kiedy lu-
dzie na mnie naciskają.
Lekko wydęłam wargi.
– Wiem.
Umilkł,  a  ja  nie  mogłam  odgadnąć  niczego  z  jego  twarzy.  Próbowałam  wymyślić,  jak
mogłabym posunąć sprawy do przodu bez nachalnego narzucania się, ale nie miałam pojęcia,
jak się tworzy romantyczną atmosferę.
– Wiem, że to niemądre, ale pokojówki przyniosły mi dzisiaj nowe perfumy. Czy nie są trochę
za mocne? – zapytałam, przechylając głowę, żeby mógł się pochylić i je powąchać.
Zbliżył się do mnie, dotykając nosem mojej miękkiej skóry.
– Nie, skarbie, są cudowne – powiedział w zagłębienie między moją szyją a ramieniem. Po-
tem  mnie  tam  pocałował.  Przełknęłam  ślinę  i  spróbowałam  się  skoncentrować.  Musiałam  do
pewnego stopnia kontrolować sytuację.
– Cieszę się, że ci się podobają. Naprawdę tęskniłam za tobą.
Poczułam, że jego dłoń przesuwa się za moimi plecami, więc odwróciłam do niego głowę. Zo-
baczyłam, że wpatruje mi się w oczy, a nasze wargi dzielą milimetry.
– Jak bardzo za mną tęskniłaś? – zapytał szeptem.
Jego spojrzenie w połączeniu z niskim głosem sprawiały, że moje serce biło w dziwnym ryt-
mie.
– Bardzo – odpowiedziałam, także szeptem. – Bardzo, bardzo.
Pochyliłam  się  do  przodu,  pragnąc  pocałunku.  Maxon  pewnym  gestem  przyciągnął  mnie
bliżej  jedną  ręką,  a  palce  drugiej  wplótł  w  moje  włosy.  Moje  ciało  pragnęło  roztopić  się
w  pocałunku,  ale  sukienka  mi  to  uniemożliwiała.  Wtedy,  czując  nową  falę  nerwów,  przypo-
mniałam sobie o moim planie.
Przesunęłam  dłonie  w  dół  ramion  Maxona,  prowadząc  jego  palce  do  suwaka  z  tyłu  sukienki
z nadzieją, że to wystarczy.
Jego palce znieruchomiały na moment i kiedy właśnie zamierzałam po prostu poprosić, żeby
rozpiął suwak, Maxon wybuchnął śmiechem.
To sprawiło, że natychmiast otrzeźwiałam.
–  Co  jest  takie  śmieszne?  –  zapytałam  przerażona,  zastanawiając  się,  czy  uda  mi  się  niepo-
strzeżenie powąchać własny oddech.
– Ze wszystkiego, co dotąd robiłaś, to jest zdecydowanie najzabawniejsze! – Maxon pochylił
się, klepiąc kolana ze śmiechu.
– Przepraszam?
Pocałował mnie energicznie w czoło.
– Zawsze zastanawiałem się, jak to by wyglądało, gdybyś się postarała. – Znowu zaczął się
śmiać. – Przepraszam, muszę już iść. – Nawet w jego postawie widać było rozbawienie. – Do zo-
baczenia rano.
A potem wyszedł. Po prostu wyszedł!
Siedziałam  jak  sparaliżowana.  Dlaczego,  na  litość  boską,  wydawało  mi  się,  że  to  się  może
udać? Maxon mógł nie wiedzieć o mnie wszystkiego, ale przynajmniej znał mój charakter – a to?
To nie byłam ja.
Popatrzyłam  na  absurdalną  suknię.  Była  zdecydowanie  zbyt  śmiała,  nawet  Celeste  nie  po-
sunęłaby się tak daleko. Moje włosy były zbyt starannie ułożone, makijaż za gruby. Wiedział, co
próbuję zrobić, od chwili, w której stanął w drzwiach. Westchnęłam i przeszłam się po pokoju,
zdmuchując świece i rozmyślając, jak mam mu jutro spojrzeć w oczy.
Rozdział 3
Z astanawiałam się, czy nie powiedzieć, że mam grypę żołądkową. Albo obezwładniającą mi-
grenę. Albo atak paniki. Właściwie cokolwiek, co pozwoliłoby mi nie iść na śniadanie.
Potem pomyślałam o Maxonie i o tym, jak powtarzał, że trzeba zawsze zachować opanowanie.
To akurat nigdy mi szczególnie dobrze nie wychodziło, ale jeśli przynajmniej zejdę na dół i będę
obecna, może doceni moje starania.
W  nadziei,  że  uda  mi  się  wymazać  wspomnienie  tego,  co  zrobiłam,  poprosiłam  pokojówki,
żeby ubrały mnie w najskromniejszą sukienkę, jaką miałam. Z samej tej prośby domyśliły się,
że  nie  należy  pytać  o  ostatni  wieczór.  Sukienka  miała  mniejszy  dekolt  niż  te,  które  zwykle
nosiłyśmy w ciepłym klimacie Angeles, oraz rękawy prawie do łokci. Była kwiecista i pogodna,
zupełnie odmienna od wczorajszej kreacji.
Ledwie odważyłam się spojrzeć na Maxona, kiedy wchodziłam do jadalni, ale przynajmniej
trzymałam wysoko uniesioną głowę.
Kiedy w końcu na niego popatrzyłam, obserwował mnie z uśmiechem. Zanim wrócił do je-
dzenia, mrugnął do mnie, a ja znowu pochyliłam głowę, udając, że jestem bardzo zainteresowa-
na kawałkiem tarty.
– Miło, że dzisiaj pamiętałaś o założeniu ubrania – parsknęła Kriss.
– Miło, że dzisiaj jesteś w tak świetnym humorze.
– Co właściwie w ciebie wstąpiło? – syknęła.
Poddałam się, zniechęcona.
– Nie mam ochoty się dziś kłócić, Kriss. Daj mi po prostu spokój.
Przez chwilę wyglądała, jakby miała ochotę zaatakować, ale uznała chyba, że nie jestem tego
warta. Usiadła odrobinę bardziej prosto i jadła dalej. Gdyby wczoraj wieczorem udało mi się od-
nieść jakikolwiek sukces, byłabym w stanie jakoś usprawiedliwić moje postępowanie, ale w obec-
nej sytuacji nie mogłam nawet udawać, że pękam z dumy.
Zaryzykowałam jeszcze jedno spojrzenie na Maxona, a chociaż nie patrzył na mnie, cały czas
tłumił uśmiech, krojąc swoją porcję. To mi wystarczyło. Nie zamierzałam cierpieć w ten sposób
przez cały dzień. Miałam właśnie się zachwiać albo złapać za brzuch, zrobić cokolwiek, co pozwo-
liłoby mi wyjść z jadalni, kiedy do sali wszedł lokaj. Niósł kopertę na srebrnej tacy i skłonił się,
kładąc ją przed królem Clarksonem.
Król sięgnął po list i szybko go przeczytał.
– Przeklęci Francuzi – mruknął. – Przykro mi, Amberly, obawiam się, że będę musiał wyje-
chać w ciągu godziny.
– Znowu jakieś problemy z umową handlową? – zapytała królowa przyciszonym głosem.
– Tak. Myślałem, że ustaliliśmy wszystko miesiące temu. Musimy zająć stanowcze stanowisko
w tej sprawie. – Król wstał, rzucił serwetkę na talerz i skierował się do drzwi.
– Ojcze? – zapytał Maxon, również wstając. – Czy chcesz, żebym jechał z tobą?
Wydało mi się dziwne, że król nie warknął krótkiego rozkazu, żeby Maxon poszedł z nim – zwy-
kle tak właśnie postępował. Gdy tym razem odwrócił się do syna, jego oczy były zimne, a głos
ostry.
–  Kiedy  będziesz  potrafił  zachować  się,  jak  na  króla  przystało,  będziesz  mógł  brać  udział
w tym, co należy do obowiązków króla. – Wyszedł z sali.
Maxon stał przez chwilę, zaszokowany i zawstydzony słowami ojca, który postanowił zganić go
przy nas wszystkich. W końcu usiadł i spojrzał na matkę.
– Szczerze mówiąc, nie chciałoby mi się tam lecieć – powiedział, rozładowując napięcie żar-
tem. Królowa uśmiechnęła się, bo oczywiście nie miała innego wyboru, a reszta z nas udała, że
nic się nie wydarzyło.
Pozostałe dziewczęta skończyły śniadanie i przeniosły się do Komnaty Dam. Kiedy na miej-
scach zostaliśmy już tylko Maxon, Elise i ja, popatrzyłam na niego. Jednocześnie pociągnęliśmy
się za ucho i wymieniliśmy uśmiechy. Elise w końcu wyszła, a my spotkaliśmy się na środku sali,
nie przejmując się sprzątającymi wokół nas po śniadaniu pokojówkami i lokajami.
– To moja wina, że cię nie zabrał – jęknęłam.
– Możliwe – uśmiechnął się. – Ale uwierz mi, nie po raz pierwszy próbuje mi pokazać, gdzie
jest moje miejsce. Ma w głowie milion powodów, dla których uważa, że powinien to robić. Wca-
le bym się nie zdziwił, gdyby tym razem zrobił to wyłącznie przez złośliwość. Nie lubi tracić nad
niczym kontroli, a im bliżej jestem wyboru żony, tym bardziej mu to grozi. Chociaż obaj wiemy,
że nigdy mi do końca nie odpuści.
– Równie dobrze możesz mnie po prostu odesłać do domu. On nigdy nie pozwoli, żebyś mnie
wybrał. – Nadal nie powiedziałam Maxonowi o tym, że jego ojciec rozmawiał ze mną sam na
sam i groził mi po tym, jak Maxon przekonał go, żebym mogła zostać. Król Clarkson jasno dał mi
do zrozumienia, że mam nie wspominać ani słowem o tej rozmowie, a ja nie chciałam mu się
narażać. Jednocześnie fatalnie się czułam, ukrywając przed Maxonem rozmowę z jego ojcem.
– Poza tym – dodałam, splatając ramiona – po ostatnim wieczorze nie wyobrażam sobie, żeby
w ogóle szczególnie ci zależało na mojej obecności.
Maxon przygryzł wargę.
– Przepraszam, że zacząłem się śmiać, ale naprawdę, co innego miałem zrobić?
– Miałabym kilka pomysłów – mruknęłam, nadal zawstydzona moją próbą uwiedzenia go. –
Czuję się okropnie głupio. – Ukryłam twarz w dłoniach.
– Przestań – powiedział łagodnie, biorąc mnie w ramiona.
– Uwierz mi, byłaś naprawdę bardzo kusząca. Ale to po prostu do ciebie nie pasuje.
–  Ale  czy  nie  powinno  pasować?  Czy  to  nie  powinna  być  część  tego,  jakie  jesteśmy?  –
jęknęłam z twarzą ukrytą na jego piersi.
– Pamiętasz tamtą noc w schronie? – zapytał przyciszonym głosem.
– Pamiętam, ale wtedy się właściwie żegnaliśmy.
– To było niesamowite pożegnanie.
Cofnęłam się o krok i trzepnęłam go żartobliwie. Maxon roześmiał się, zadowolony, że udało
nam się pokonać skrępowanie.
– Zapomnijmy o tym – zaproponowałam.
– Doskonale – zgodził się. – Poza tym mam pewien plan, nad którym oboje musimy popraco-
wać.
– Naprawdę?
– Tak, a skoro ojciec wyjechał, to doskonały moment, żeby zacząć się nad tym zastanawiać.
– Dobrze – powiedziałam, podekscytowana na myśl o tym, że wezmę udział w czymś przezna-
czonym tylko dla nas dwojga.
Maxon westchnął, co sprawiło, że od razu zaniepokoiłam się, o jaki plan chodzi.
– Masz rację. Mój ojciec cię nie aprobuje. Ale może zostać zmuszony do zmiany zdania, jeśli
uda nam się jedna rzecz.
– Czyli?
– Musimy sprawić, że staniesz się ulubienicą społeczeństwa.
Przewróciłam oczami.
–  I  to  nad  tym  mamy  pracować?  Maxonie,  to  niemożliwe.  Widziałam  ranking  w  jednym
z czasopism Celeste po tym, jak próbowałam ratować Marlee. Ludzie mnie nie znoszą.
– Opinia publiczna bywa zmienna. Nie pozwolimy, żeby ten jeden moment cię pogrążył.
Nadal  uważałam,  że  sprawa  jest  beznadziejna,  ale  co  miałam  powiedzieć?  Jeśli  to  była  dla
mnie jedyna szansa, musiałam przynajmniej spróbować.
– No dobrze – powiedziałam. – Ale mówię ci, to się nie uda.
Maxon przysunął się bardzo blisko z psotnym wyrazem twarzy i obdarzył mnie długim, nie-
spiesznym pocałunkiem.
– A ja ci mówię, że się uda.
Rozdział 4
W eszłam do Komnaty Dam, zastanawiając się nad nowym planem Maxona. Królowa jeszcze
się nie pojawiła, a pozostałe dziewczęta śmiały się, skupione przy oknie.
– Ami, chodź tutaj! – zawołała ponaglająco Kriss. Nawet Celeste odwróciła się z uśmiechem
i skinęła na mnie ręką.
Byłam  trochę  zaniepokojona  tym,  co  może  mnie  czekać,  ale  mimo  wszystko  podeszłam  do
nich.
– O rany! – pisnęłam.
– Wiem – westchnęła Celeste.
W ogrodzie chyba połowa gwardzistów pałacowych ćwiczyła biegi. Byli rozebrani do pasa.
Aspen mówił mi, że wszyscy gwardziści dostają zastrzyki wzmacniające, ale najwyraźniej mu-
sieli także dużo trenować, aby utrzymywać się w najlepszej kondycji.
Chociaż  wszystkie  byłyśmy  oddane  Maxonowi,  nie  mogłyśmy  całkiem  ignorować  widoku
przystojnych chłopców.
–  Ten  blondyn  –  powiedziała  Kriss.  –  W  każdym  razie  wydaje  mi  się,  że  to  blondyn.  Mają
strasznie krótko ostrzyżone włosy!
– Mnie się podoba ten – stwierdziła cicho Elise, kiedy kolejny gwardzista przebiegł pod naszym
oknem.
Kriss zachichotała.
– Nie do wiary, że to robimy!
– O! O! Ten facet tam, z zielonymi oczami – powiedziała Celeste, wskazując Aspena.
Kriss westchnęła.
– Tańczyłam z nim na balu halloweenowym i jest równie dowcipny, jak przystojny.
– Też z nim tańczyłam – pochwaliła się Celeste. – Bez cienia wątpliwości to najprzystojniejszy
gwardzista w pałacu.
Nie  mogłam  się  nie  roześmiać.  Zastanawiałam  się,  co  by  pomyślała,  gdyby  wiedziała,  że
dawniej był Szóstką.
Patrzyłam,  jak  biegnie,  i  myślałam  o  tym,  jak  te  ramiona  obejmowały  mnie  setki  razy.
Zwiększanie się dystansu między mną a Aspenem wydawało się nieuniknione, ale nawet teraz za-
stanawiałam  się,  czy  jest  jakiś  sposób,  żeby  zachować  chociaż  cząstkę  tego,  co  nas  łączyło.
A gdybym go potrzebowała?
– A co ty myślisz, Ami? – zapytała Kriss.
Jedynym  chłopakiem,  który  naprawdę  przykuwał  mój  wzrok,  był  Aspen,  a  w  świetle  tego,
o  czym  myślałam  przed  chwilą,  wydało  mi  się  to  okropnie  płytkie.  Odpowiedziałam  wymi-
jająco.
– Nie wiem. Wszyscy nieźle wyglądają.
–  Nieźle?  –  powtórzyła  Celeste.  –  Chyba  sobie  żartujesz!  To  najprzystojniejsi  faceci,  jakich
w życiu widziałam!
– To tylko gromada chłopaków bez koszul – odparowałam.
– Owszem, i mogłabyś się przez chwilę cieszyć tym widokiem, zanim będziesz musiała patrzeć
tylko na nas – odparła złośliwie Celeste.
– Jak uważasz. Maxon bez koszuli wygląda równie dobrze, jak dowolny z tych facetów.
– Co takiego? – pisnęła Kriss.
Sekundę po tym, jak te słowa wyrwały mi się z ust, uświadomiłam sobie, co powiedziałam.
Trzy pary oczu wpatrywały się we mnie.
– Kiedy tak dokładnie ty i Maxon byliście półnadzy? – zapytała groźnie Celeste.
– Ja nie byłam!
– Ale on był? – spytała Kriss. – Czy o to chodziło z tą koszmarną sukienką wczoraj?
Celeste aż się zachłysnęła.
– Ty zdziro!
– Wypraszam sobie! – wrzasnęłam.
– No, a jak niby mam cię nazwać? – warknęła, splatając ramiona. – Chyba że zechcesz nam
wszystkim powiedzieć, co się wydarzyło, i dlaczego zupełnie nie mamy racji.
Nie miałam szans, żeby im to wyjaśnić. Rozbieranie Maxona nie miało nic wspólnego z ro-
mantyczną sceną, ale nie mogłam im powiedzieć, że musiałam opatrzeć rany na jego plecach,
zadane mu przez ojca. Przez całe życie ukrywał ten sekret, a gdybym go teraz zdradziła, wszystko
między nami byłoby skończone.
–  Celeste  była  prawie  półnaga,  kiedy  całowała  się  z  nim  na  korytarzu  –  oznajmiłam
oskarżycielsko, wskazując ją palcem.
Otworzyła szeroko usta.
– Skąd wiesz?
– Czy wszystkie rozbierałyście się przy Maxonie? – zapytała ze zgrozą Elise.
– Nie rozbierałyśmy się! – krzyknęłam.
– No dobrze. – Kriss także skrzyżowała ramiona. – Musimy to wyjaśnić. Która co robiła z Ma-
xonem?
Wszystkie na chwilę umilkłyśmy, żadna nie chciała mówić pierwsza.
– Ja się z nim całowałam – powiedziała Elise. – Trzy razy, ale to wszystko.
–  Ja  się  z  nim  w  ogóle  nie  całowałam  –  przyznała  się  Kriss.  –  Ale  to  był  mój  wybór.
Pocałowałby mnie, gdybym mu na to pozwoliła.
– Naprawdę? Ani razu? – zapytała zaszokowana Celeste.
– Ani razu.
– Cóż, ja się z nim często całowałam. – Celeste odrzuciła włosy na plecy i postanowiła okazać
dumę zamiast zawstydzenia. – Najlepszy raz był na korytarzu, późnym wieczorem. – Popatrzyła
na mnie. – Szeptaliśmy sobie, jakie to jest ekscytujące, że ktoś może nas przyłapać.
W  końcu  wszystkie  oczy  spoczęły  na  mnie.  Pomyślałam  o  słowach  króla,  sugerującego,  że
być może inne dziewczęta są znacznie bardziej swobodne, niż ja odważyłabym się być. Teraz
wiedziałam,  że  to  był  jeszcze  jeden  rodzaj  ataku,  mającego  spowodować,  że  poczuję  się  nie-
ważna. Postanowiłam mówić prawdę.
– To mnie Maxon pocałował pierwszą, nie Olivię. Nie chciałam, żeby ktokolwiek o tym wie-
dział.  Mieliśmy  też  kilka…  intymnych  momentów  i  przy  jednej  okazji  koszula  Maxona  została
zdjęta.
– Została zdjęta? To znaczy co, magicznie przeleciała mu przez głowę? – naciskała Celeste.
– Sam ją zdjął – przyznałam.
Celeste, nadal nieusatysfakcjonowana, dopytywała się dalej:
– On ją zdjął, czy ty ją zdjęłaś?
– Chyba oboje.
Po chwili napięcia Kriss znowu się odezwała:
– Dobrze, teraz wszystkie wiemy, na czym stoimy.
– Czyli na czym? – zapytała Elise.
Nikt jej nie odpowiedział.
–  Chciałam  tylko  powiedzieć…  –  zaczęłam.  –  Wszystkie  te  chwile  były  dla  mnie  ogromnie
ważne i zależy mi na Maxonie.
– Sugerujesz, że nam nie zależy? – warknęła Celeste.
– Wiem, że tobie nie zależy.
– Jak śmiesz?
– Celeste, wszyscy wiedzą, że zależy ci na kimś, kto ma władzę. Mogę się założyć, że lubisz
Maxona, ale nie jesteś w nim zakochana. Twoim celem jest korona.
Nie próbując zaprzeczać, Celeste spojrzała na Elise.
– A co z nią? Nigdy nie widziałam, żeby okazywała chociaż cień emocji!
–  Jestem  opanowana.  Też  powinnaś  czasem  tego  spróbować  –  odparowała  szybko  Elise.  Ta
iskra  gniewu  sprawiła,  że  od  razu  bardziej  ją  polubiłam.  –  W  mojej  rodzinie  wszystkie
małżeństwa są aranżowane. Wiedziałam, że mnie też to czeka, i to wszystko. Mogę nie być zako-
chana w Maxonie, ale szanuję go. Miłość może przyjść z czasem.
– To właściwie smutne, Elise – odezwała się współczująco Kriss.
– Niekoniecznie. Są rzeczy ważniejsze od miłości.
Patrzyłyśmy na Elise, zastanawiając się nad jej słowami. Walczyłam z miłości dla mojej ro-
dziny, a także dla Aspena. A teraz, chociaż bałam się o tym myśleć, byłam pewna, że wszystkie
moje działania, gdy w grę wchodził Maxon – nawet jeśli były rozpaczliwie głupie – brały się
z tego uczucia. A jednak, co by było, gdyby istniało coś ważniejszego?
– Ja powiem wprost: kocham go – wyznała Kriss. – Kocham go i chciałabym, żeby się ze mną
ożenił.
Gwałtownie wróciłam myślami do aktualnej rozmowy i zapragnęłam wtopić się w dywan. Co
ja zaczęłam?
– No dobra, Americo, przyznaj się – zażądała Celeste.
Zamarłam, oddychając płytko. Potrzebowałam chwili, żeby znaleźć właściwe słowa.
– Maxon wie, co czuję, i tylko to się liczy.
Przewróciła oczami, słysząc moją odpowiedź, ale nie próbowała dalej naciskać. Bez wątpienia
obawiała się, że w takim przypadku zrobiłabym to samo w stosunku do niej.
Stałyśmy przy oknie, patrząc na siebie. Eliminacje ciągnęły się od miesięcy, a teraz w końcu
widziałyśmy jasno, jak wygląda ta rywalizacja. Każda miała wgląd w to, jakie relacje z Maxo-
nem mają pozostałe – przynajmniej jeśli idzie o jeden ich aspekt – i mogła je porównać ze swo-
imi.
Do sali weszła królowa. Dygnęłyśmy przed nią, a potem wszystkie wycofałyśmy się w kąty
i w głąb siebie. Może od początku musiało do tego dojść. Były tu cztery dziewczęta i jeden książę,
a trzy z nas musiały wkrótce wyjechać, zabierając tylko niezwykle interesującą historię o tym,
jak minęła nam jesień.
Rozdział 5
K rążyłam po bibliotece na parterze, próbując poukładać w głowie słowa. Wiedziałam, że muszę
wyjaśnić  Maxonowi,  co  właśnie  zaszło,  zanim  usłyszy  o  tym  od  innych  dziewcząt.  Naprawdę
bałam się tej rozmowy.
– Puk-puk – powiedział, wchodząc. Zauważył mój strapiony wyraz twarzy. – Co się stało?
– Nie złość się – ostrzegłam, kiedy do mnie podszedł.
Zwolnił, a troskę na jego twarzy zastąpiła nieufność.
– Spróbuję.
– Dziewczyny wiedzą, że widziałam cię bez koszuli. – Zobaczyłam, że na usta ciśnie mu się
pytanie.  –  Nie  powiedziałam  niczego  o  twoich  plecach  –  przysięgłam.  –  Wolałabym,  bo  teraz
myślą, że braliśmy udział w wyjątkowo gorącej scenie.
Maxon uśmiechnął się.
– Tak się to skończyło.
– Nie żartuj, Maxonie! Nienawidzą mnie teraz.
Objął mnie, nadal z rozjaśnionym wzrokiem.
– Jeśli cię to pociesza, nie jestem zły. Nie przeszkadza mi to, o ile nie zdradzisz mojego sekretu.
Chociaż jestem lekko zaszokowany, że im to powiedziałaś. Jak w ogóle pojawił się ten temat?
Schowałam twarz na jego piersi.
– Wydaje mi się, że nie mogę powiedzieć.
– Hmm. – Jego kciuk przesuwał się w górę i w dół po moich plecach. – Myślałem, że mamy
teraz pracować nad obustronnym zaufaniem.
– Pracujemy. Proszę, żebyś mi zaufał i uwierzył, że tylko pogorszyłabym sytuację, gdybym
ci powiedziała. – Może się myliłam, ale byłam prawie pewna, że opowiedzenie Maxonowi, jak
gapiłyśmy się na półnagich, spoconych gwardzistów, mogłoby wpakować nas wszystkie w jakieś
kłopoty.
– No dobrze – powiedział w końcu. – Dziewczęta wiedzą, że widziałaś mnie częściowo rozebra-
nego. Coś jeszcze?
Zawahałam się.
– Wiedzą, że to mnie pocałowałeś pierwszą. A ja wiem o wszystkim, co z nimi robiłeś i czego
nie robiłeś.
Maxon odsunął się.
– Co takiego?
– Po tym, jak wymknęła mi się ta uwaga o tobie bez koszuli, zaczęłyśmy się nawzajem okrop-
nie oskarżać i w końcu postanowiłyśmy pomówić szczerze. Wiem, że wiele razy całowałeś się
z Celeste i że już dawno pocałowałbyś Kriss, gdyby ci na to pozwoliła. Powiedziałyśmy sobie
o wszystkim.
Maxon  przesunął  dłońmi  po  twarzy  i  przeszedł  kilka  kroków,  zastanawiając  się  nad  tym,  co
przed chwilą usłyszał.
– Czyli nie mogę już liczyć na żadną prywatność? Absolutnie żadną? Bo wy postanowiłyście
porównać swoje wyniki? – Jasno było widać jego frustrację.
– Wiesz, jako ktoś, komu tak zależy na uczciwości, powinieneś być zadowolony.
Zatrzymał się i popatrzył na mnie.
– Zadowolony?
– Gdybyś mi powiedział, że ja i Celeste jesteśmy mniej więcej tak samo blisko z tobą, jeśli
chodzi o zażyłość fizyczną, nigdy nie próbowałabym zachowywać się wobec ciebie tak jak wczo-
raj wieczorem. Wiesz, jaka upokorzona się czułam?
Maxon skrzywił się i znowu zaczął chodzić po bibliotece.
–  Proszę  cię,  Ami,  powiedziałaś  już  i  zrobiłaś  tyle  głupich  rzeczy,  że  jestem  zaskoczony,  że
w ogóle jeszcze się czegoś wstydzisz.
Może  to  dlatego,  że  nie  byłam  szkolona  w  elokwencji,  potrzebowałam  dobrej  sekundy,  żeby
w pełni dotarło do mnie, co powiedział. Maxon od początku mnie lubił, a przynajmniej tak twier-
dził.  Wiedziałam,  że  większość  jego  otoczenia  uważa  to  za  niedobry  pomysł.  Czy  on  także  tak
uważał?
– W takim razie już pójdę – powiedziałam cicho, nie mogąc spojrzeć mu w oczy. – Przepra-
szam, że wymknęło mi się to o koszuli. – Skierowałam się do drzwi, czując się tak mała, że nie
byłam pewna, czy w ogóle mnie zauważał.
– Daj spokój, Ami. Nie chciałem przez to powiedzieć…
– Nie, nie szkodzi – mruknęłam. – Odtąd będę bardziej uważać na to, co mówię.
Weszłam na górę, sama nie wiedząc, czy chciałabym, żeby Maxon za mną pobiegł, czy też
nie. Nie zrobił tego.
Kiedy wróciłam do pokoju, zastałam w nim Anne, Mary i Lucy. Zmieniły pościel i odkurzyły
półki.
– Dzień dobry, panienko – przywitała mnie Anne. – Czy napiłaby się panienka herbaty?
– Nie, chcę posiedzieć chwilę na balkonie. Gdyby ktoś mnie odwiedził, powiedzcie, że odpo-
czywam.
Anne zmarszczyła lekko brwi, ale skinęła głową.
– Oczywiście.
Spędziłam trochę czasu, wdychając świeże powietrze, a potem zajęłam się lekturą zadaną nam
wszystkim  przez  Silvię.  Zdrzemnęłam  się,  a  następnie  poćwiczyłam  trochę  grę  na  skrzypcach.
W zasadzie nie obchodziło mnie to, czym się zajmuję. Ważne, że mogłam być z dala od Maxona
i pozostałej trójki dziewcząt.
Pod  nieobecność  króla  wolno  nam  było  jeść  posiłki  w  pokojach,  więc  tak  właśnie  zrobiłam.
Kiedy jadłam kurczaka z cytryną i pieprzem, rozległo się stukanie do drzwi. Może zaczynałam
popadać  w  paranoję,  ale  byłam  przekonana,  że  to  Maxon.  Nie  było  mowy,  żebym  mogła  się
z nim teraz zobaczyć. Złapałam Mary i Anne za ręce i pociągnęłam je za sobą do łazienki.
– Lucy – szepnęłam. – Powiedz mu, że się kąpię.
– Jemu? Że się panienka kąpie?
– Tak. Nie wpuszczaj go – poleciłam.
– Co się stało? – zapytała Anne, kiedy zamknęłam drzwi łazienki i przycisnęłam do nich ucho.
– Słyszycie coś? – odpowiedziałam pytaniem.
Obie przyłożyły uszy do drzwi, starając się wychwycić jakieś słowa.
Usłyszałam  stłumiony  głos,  ale  zaraz  znalazłam  szczelinę  w  drzwiach  i  rozmowa  stała  się
znacznie wyraźniejsza.
–  Bierze  kąpiel,  wasza  wysokość  –  odpowiedziała  spokojnie  Lucy.  Czyli  to  rzeczywiście  był
Maxon.
– Aha. Miałem nadzieję, że jeszcze je obiad i że będę mógł się przyłączyć.
–  Panienka  postanowiła  wziąć  kąpiel  przed  jedzeniem  –  głos  Lucy  lekko  zadrżał,  nie  lubiła
mijać się z prawdą.
No dalej, Lucy. Trzymaj się.
– Rozumiem. Cóż, może powtórzysz jej, żeby posłała po mnie, kiedy skończy. Chciałbym z nią
porozmawiać.
– Yyyy… to może być bardzo długa kąpiel, wasza wysokość.
Maxon umilkł na chwilę.
– Aha. Doskonale. W takim razie proszę powtórzyć, że byłem tutaj i że może po mnie posłać,
jeśli będzie chciała porozmawiać. Nie musi się martwić o godzinę, na pewno przyjdę.
– Tak, wasza wysokość.
Na długą chwilę zapadła cisza i pomyślałam, że chyba już poszedł.
– Dziękuję ci – powiedział w końcu Maxon. – Dobranoc.
– Dobranoc, wasza wysokość.
Ukrywałam  się  jeszcze  przez  kilka  sekund,  żeby  mieć  pewność,  że  już  go  nie  będzie.  Kiedy
wyszłam z łazienki, Lucy nadal stała przy drzwiach. Popatrzyłam na moje pokojówki, które rzu-
ciły mi pytające spojrzenia.
–  Chciałabym  dzisiaj  wieczorem  pobyć  sama  –  oznajmiłam  wymijająco.  –  Właściwie
chętnie bym się już położyła. Jeśli możecie odnieść tacę z obiadem, zacznę się szykować do snu.
–  Chce  panienka,  żeby  jedna  z  nas  została?  –  zapytała  Mary.  –  Na  wypadek,  gdyby  jednak
chciała się panienka zobaczyć z księciem?
Widziałam w ich oczach nadzieję.
– Nie, chciałabym po prostu odpocząć. Zobaczę się z Maxonem rano.
Dziwnie się czułam, kładąc się do łóżka ze świadomością, że sprawy między mną a Maxonem
są  zawieszone  w  taki  sposób,  ale  w  tej  chwili  nie  wiedziałam,  jak  mam  z  nim  rozmawiać.  To
wszystko nie miało sensu. Przeżyliśmy razem tyle wzlotów i upadków, tyle prób stworzenia praw-
dziwego związku, ale było jasne, że jeśli to miałoby nastąpić, czeka nas jeszcze bardzo długa dro-
ga.
Zostałam brutalnie obudzona przed świtem. Światło z korytarza wlało się do mojego pokoju,
a ja potarłam oczy i zobaczyłam wchodzącego gwardzistę.
– Lady Americo, proszę się obudzić – powiedział.
– Co się stało? – zapytałam, ziewając.
– Mamy sytuację nadzwyczajną. Musi pani zejść na dół. W ułamku sekundy krew zastygła mi
w żyłach. Moja rodzina nie żyła, byłam tego pewna. Wysłaliśmy gwardzistów, uprzedziliśmy ro-
dziny, że możliwy jest atak na ich domy, ale rebelianci byli zbyt skuteczni. To samo przydarzyło
się  Natalie,  która  opuściła  Eliminacje  po  tym,  jak  rebelianci  zamordowali  jej  młodszą  siostrę.
Żadna z naszych rodzin nie była bezpieczna.
Odrzuciłam kołdrę i sięgnęłam po szlafrok i pantofle. Przemknęłam przez korytarz i zbiegłam
po schodach tak szybko, jak tylko mogłam, dwa razy omal z nich nie spadając.
Kiedy znalazłam się na parterze, zobaczyłam Maxona, rozmawiającego z przejęciem z gwar-
dzistą. Podbiegłam do niego, zapominając o wszystkim, co działo się przez ostatnie dwa dni.
– Nic im nie jest? – zapytałam, starając się nie płakać. – Bardzo jest źle?
– Komu? – zapytał Maxon, przytulając mnie bez uprzedzenia.
– Moim rodzicom, braciom i siostrom. Nic im nie jest?
Maxon szybko odsunął mnie na długość ramienia i popatrzył mi w oczy.
–  Nic  im  nie  jest,  Ami.  Przepraszam,  powinienem  był  się  spodziewać,  że  o  tym  pomyślisz
przede wszystkim.
Prawie zaczęłam płakać z bezgranicznej ulgi.
Maxon mówił dalej, lekko zmieszany.
– W pałacu są rebelianci.
– Co takiego? – pisnęłam. – Dlaczego się nie chowamy?
– Nie przyszli, żeby atakować.
– No to po co przyszli?
Maxon westchnął.
– To tylko dwójka rebeliantów z frakcji północnej. Są nieuzbrojeni i chcą rozmawiać właśnie
ze mną… i z tobą.
– Dlaczego ze mną?
– Nie jestem pewien, ale zamierzam się z nimi spotkać, więc pomyślałem, że tobie także dam
szansę, żebyś mogła w tym uczestniczyć.
Popatrzyłam po sobie i przygładziłam włosy.
– Jestem w szlafroku.
Maxon uśmiechnął się.
– Wiem, ale to całkowicie nieformalne spotkanie. Nic nie szkodzi.
– A czy ty chcesz, żebym brała w nim udział?
– To naprawdę zależy tylko od ciebie, ale jestem ciekaw, dlaczego chcieli rozmawiać akurat
z tobą. Nie jestem pewien, czy będą chcieli wyjawić powód swojej wizyty, jeśli cię nie będzie.
Skinęłam głową, zastanawiając się nad jego słowami. Nie byłam pewna, czy mam ochotę roz-
mawiać z rebeliantami. Uzbrojeni czy nie, stanowili prawdopodobnie o ogromne zagrożenie. Ale
jeśli Maxon uważał, że sobie poradzę, może powinnam…
– Zgoda – powiedziałam, prostując się. – Niech będzie.
– Nic ci się nie stanie, Ami, obiecuję. – Nadal trzymał mnie za rękę i leciutko ścisnął moje pal-
ce. Odwrócił się do gwardzisty. – Prowadź. Na wszelki wypadek miej broń w pogotowiu.
–  Tak  jest,  wasza  wysokość  –  odparł  gwardzista  i  poprowadził  nas  za  róg  korytarza,  do  Sali
Wielkiej, gdzie stały dwie osoby otoczone przez gwardzistów.
Potrzebowałam kilku sekund, by wypatrzeć wśród nich Aspena.
–  Mógłbyś  odwołać  swoje  psy?  –  zapytał  rebeliant.  Był  wysoki,  smukły  i  jasnowłosy,  miał
zabłocone długie buty, a sposobem ubierania przypominał Siódemkę: ciężkie, dopasowane spodnie
i połatana koszula z narzuconą na wierzch podniszczoną skórzaną kurtką. Na jego szyi wisiał za-
rdzewiały kompas na długim łańcuszku, kołyszący się, kiedy się poruszał. Wyglądał na zahartowa-
nego przez życie, ale nie na przerażającego, co mnie zaskoczyło.
Jeszcze bardziej niespodziewane było dla mnie to, że drugą osobą okazała się dziewczyna. Ona
także  miała  wysokie  buty,  ale  poza  tym  była  ubrana  tak,  jakby  starała  się  połączyć  elegancję
z  praktycznością.  Miała  na  sobie  legginsy  i  spódnicę  z  tego  samego  materiału,  co  spodnie
mężczyzny. Stała swobodnie, wysuwając biodro, mimo że była otoczona przez gwardzistów. Na-
wet gdybym nie rozpoznała jej twarzy, zapamiętałabym jej kurtkę – krótką, dżinsową, ozdobioną
czymś, co wyglądało jak tuziny haftowanych kwiatków.
Jakby  chciała  się  upewnić,  że  ją  pamiętam,  dygnęła  przede  mną  lekko.  Wydałam  dźwięk
będący czymś pomiędzy śmiechem a westchnieniem.
– Co się stało? – zapytał Maxon.
– Później – odpowiedziałam szeptem.
Zdziwiony, ale spokojny, uścisnął moją rękę, żeby dodać mi otuchy, i znowu skoncentrował się
na naszych gościach.
–  Przyszliśmy,  żeby  porozmawiać,  z  pokojowymi  zamiarami  –  wyjaśnił  mężczyzna.  –  Je-
steśmy nieuzbrojeni, a gwardziści już nas przeszukali. Wiem, że prośba o rozmowę w cztery oczy
byłaby  niestosowna,  ale  mamy  do  omówienia  rzeczy,  których  nikt  postronny  nie  powinien
słyszeć.
– A co z Americą? – zapytał Maxon.
– Chcielibyśmy rozmawiać także z nią.
– W jakim celu?
–  Powtarzam  –  odparł  młody  mężczyzna  niemal  wyniośle.  –  Musimy  znaleźć  się  poza
zasięgiem słuchu tych gości – żartobliwym gestem wskazał wokół siebie.
– Jeśli myślicie, że możecie ją zaatakować…
– Wiem, że nam nie ufasz, i rozumiem dlaczego, ale nie mamy powodu, żeby atakować które-
kolwiek z was. Chcemy porozmawiać.
Maxon zastanawiał się przez minutę.
– Przygotuj nam stolik i cztery krzesła – polecił jednemu z gwardzistów. – Potem wszyscy cof-
niecie się, żeby dać naszym gościom trochę przestrzeni.
Gwardziści  posłuchali,  a  my  na  kilka  krępujących  minut  zamilkliśmy.  W  końcu  stolik  został
zdjęty ze stosu i ustawiony w rogu z dwoma krzesłami po każdej stronie, a Maxon gestem zaprosił
parę rebeliantów, żeby zajęła miejsca.
Kiedy tam podeszliśmy, gwardziści bez słowa wycofali się, stając pod ścianami sali i nie odry-
wając wzroku od rebeliantów, jakby byli gotowi w każdej chwili otworzyć ogień.
Kiedy znaleźliśmy się przy stole, mężczyzna wyciągnął rękę.
– Nie wydaje wam się, że powinniśmy się przedstawić?
Maxon spojrzał na niego ostrożnie, ale ustąpił.
– Maxon Schreave, twój monarcha.
Młody mężczyzna roześmiał się.
– To dla mnie zaszczyt, wasza wysokość.
– A z kim ja mam przyjemność?
– August Illéa, do usług.
Rozdział 6
M axon i ja popatrzyliśmy na siebie, a potem znowu na rebeliantów.
– Dobrze słyszeliście. Moje nazwisko rodowe brzmi Illéa. A ona niedługo będzie je nosić z po-
wodu małżeństwa – oznajmił August, wskazując skinieniem głowy dziewczynę.
– Jestem Georgia Whitaker – powiedziała. – I oczywiście wiemy o tobie wszystko, Americo.
Znowu się do mnie uśmiechnęła, a ja odwzajemniłam uśmiech. Nie byłam pewna, czy jej
ufam, ale z pewnością nie czułam do niej nienawiści.
– Czyli ojciec miał rację – westchnął Maxon. Popatrzyłam na niego z zaskoczeniem. – Mówił,
że pewnego dnia sięgniesz po koronę.
– Nie interesuje mnie twoja korona – zapewnił go August.
– To dobrze, ponieważ zamierzam rządzić tym krajem – odparował Maxon. – Zostałem do tego
wychowany, a jeśli myślisz, że możesz przyjść tutaj i oznajmić, że jesteś praprawnukiem Grego-
ry’ego…
–  Nie  chcę  tej  korony,  Maxonie!  Obalenie  monarchii  to  coś,  czym  są  zainteresowani
Południowcy. My mamy inne cele. – August usiadł przy stole i oparł się wygodnie, a potem, jak-
byśmy to my weszli do jego domu, gestem zaprosił nas, żebyśmy także zajęli miejsca.
Maxon i ja spojrzeliśmy na siebie i poszliśmy w jego ślady, a Georgia szybko zrobiła to samo.
August patrzył na nas przez chwilę, albo obserwując, albo zastanawiając się, od czego zacząć.
Maxon przerwał ciszę, być może po to, żeby pokazać, kto kontroluje sytuację.
– Napijecie się herbaty albo kawy?
Georgia rozpromieniła się.
– Można prosić o kawę?
Maxon uśmiechnął się lekko, słysząc entuzjazm w jej głosie, i odwrócił się, żeby wezwać jed-
nego z gwardzistów.
– Proszę powiedzieć pokojówce, żeby przyniosła nam kawy. I na litość boską, niech dopilnuje,
żeby była mocna. – Potem spojrzał znowu na Augusta.
– Nie potrafię w najmniejszym stopniu odgadnąć, czego ode mnie chcesz. Wydaje się, że ce-
lowo przyszedłeś w porze, kiedy pałac śpi, i domyślam się, że chcesz zachować to spotkanie w se-
krecie, o ile to możliwe. Mów, co chcesz powiedzieć. Nie mogę obiecać, że dam ci to, czego pra-
gniesz, ale na pewno cię wysłucham.
August skinął głową i pochylił się do przodu.
– Od dziesiątków lat szukamy pamiętników Gregory’ego. Wiedzieliśmy od dawna o ich istnie-
niu, a niedawno otrzymaliśmy potwierdzenie ze źródła, którego nie mogę ujawnić. – August po-
patrzył na mnie. – Powinnaś wiedzieć, że to nie twoje wystąpienie w Biuletynie zdradziło tę infor-
mację.
Odetchnęłam z ulgą. Kiedy tylko wspomniał o pamiętnikach, zaczęłam się w myślach przekli-
nać i szykować na to, że później Maxon doda to do listy głupich rzeczy, jakie zrobiłam.
– Nigdy nie chcieliśmy obalenia monarchii – kontynuował August. – Nawet jeśli została wpro-
wadzona w bardzo nieczysty sposób, nie mamy nic przeciwko dziedzicznej władzy, szczególnie
jeśli to ty będziesz królem.
Maxon nie poruszył się, ale wyczuwałam jego dumę.
– Dziękuję.
– Chcielibyśmy innych rzeczy, w szczególności swobód obywatelskich. Chcielibyśmy nomino-
wanych urzędników oraz zniesienia systemu klasowego. – August mówił to wszystko, jakby było
całkiem  proste.  Jeśli  widział,  jak  moje  wystąpienie  spowodowało  przerwanie  emisji  Biuletynu,
powinien być mądrzejszy.
– Zachowujesz się, jakbym już był królem – odparł z przygnębieniem Maxon. – Nawet gdyby
to było możliwe, po prostu nie mogę dać ci tego, o co prosisz.
– Ale nie skreślałbyś takiego pomysłu?
Maxon uniósł ręce, a potem opuścił je na stół.
– To, czego bym nie skreślał, nie ma w tym momencie znaczenia. Nie jestem królem.
August  westchnął  i  popatrzył  na  Georgię.  Miałam  wrażenie,  że  komunikują  się  bez  słów
i byłam pod wrażeniem ich naturalnej bliskości. Znajdowali się tutaj w naprawdę trudnej sytu-
acji – przychodząc, nie mogli mieć pewności, czy uda im się z tego wyjść cało – a jednak ich
uczucia wobec siebie były wyraźnie widoczne.
– Skoro mowa o królach – dodał Maxon – może wyjaśniłbyś Ami, kim jesteś? Jestem pewien,
że zrobisz to lepiej ode mnie.
Wiedziałam, że w ten sposób Maxon gra na czas, żeby zastanowić się nad tym, jak przejąć
kontrolę nad sytuacją, ale nie miałam nic przeciwko. Umierałam z ciekawości.
August uśmiechnął się niewesoło.
– To rzeczywiście interesująca historia – stwierdził, a ożywienie w jego głosie zapowiadało, jak
bardzo niezwykła jest ta opowieść. – Jak wiesz, Gregory miał troje dzieci: Katherine, Spencera
i Damona. Katherine została wydana za księcia, Spencer zmarł, zaś Damon odziedziczył tron. Po-
tem, po śmierci Justina, syna Damona, jego kuzyn, Porter Schreave został księciem, poślubiając
młodą wdowę po Justinie, która zaledwie trzy lata wcześniej wygrała Eliminacje. Teraz rodzina
królewska nosi nazwisko Schreave. Ród Illéa powinien już nie istnieć. Ale my istniejemy.
– My? – zapytał Maxon spokojnie, jakby liczył na to, że usłyszy dokładniejszą liczbę.
August tylko skinął głową. Stukot obcas obwieścił nadejście pokojówki. Maxon położył palec na
ustach, jakby August mógł odważyć się powiedzieć cokolwiek więcej w zasięgu jej słuchu. Po-
kojówka postawiła tacę i nalała nam kawy. Georgia sięgnęła po filiżankę od razu po tym, jak zo-
stała napełniona. Ja nie przepadałam aż tak bardzo za kawą – była zbyt gorzka jak na mój gust –
ale wiedziałam, że dzięki niej się rozbudzę, więc przygotowałam się na jej wypicie.
Zanim zdążyłam upić chociaż łyk, Maxon podsunął mi cukiernicę. Zupełnie jakby wiedział.
– Mów dalej – ponaglił, pijąc niesłodzoną kawę.
– Spencer wcale nie umarł – oznajmił beznamiętnie August. – Wiedział, co jego ojciec zrobił,
żeby  zdobyć  władzę  w  kraju,  wiedział,  że  jego  starsza  siostra  została  praktycznie  sprzedana
w małżeństwo i wiedział, że od niego oczekuje się absolutnego posłuszeństwa. Nie mógł się na to
zgodzić, więc uciekł.
– Dokąd? – zapytałam, odzywając się po raz pierwszy.
– Ukrywał się u krewnych i przyjaciół, a w końcu założył obozowisko razem z podzielającymi
jego poglądy ludźmi z Północy. Jest tam zimno i wilgotnie, a orientacja w terenie jest na tyle
trudna, że nikomu się nie chce tam zapuszczać. Żyjemy tam spokojnie przez większość czasu.
Georgia szturchnęła go, lekko zaszokowana.
August otrzeźwiał.
– Obawiam się, że właśnie udzieliłem wam wskazówek, jak można nas najechać. Chciałbym
przypomnieć, że nigdy nie zabiliśmy nikogo ze straży lub służby pałacowej, staraliśmy się też za
wszelką cenę unikać ranienia kogokolwiek. Zawsze chcieliśmy tylko zniesienia klas, a w tym celu
potrzebujemy  dowodu,  że  Gregory  był  takim  człowiekiem,  jak  nam  opowiadano.  Teraz  go
mamy, a sądząc ze słów Ameriki, wydaje nam się, że moglibyśmy wykorzystać tę wiedzę, gdy-
byśmy tylko chcieli. Ale właściwie nie chcemy, jeśli nie zostaniemy do tego zmuszeni.
Maxon wypił duży łyk kawy i odstawił filiżankę.
– Szczerze mówiąc, nie wiem, co mam zrobić z tą informacją. Jesteś potomkiem w linii prostej
Gregory’ego Illéi, ale nie chcesz korony. Chcesz czegoś, o czym może zadecydować tylko król,
ale poprosiłeś o spotkanie ze mną i jedną z kandydatek, biorących udział w eliminacjach. Mój oj-
ciec jest w tej chwili nieobecny.
– Wiemy – odparł August. – Celowo wybraliśmy ten moment.
Maxon prychnął.
– Jeśli nie chcesz korony i zależy ci tylko na tym, co nie zależy ode mnie, to po co tu przy-
szedłeś?
August  i  Georgia  popatrzyli  na  siebie,  jakby  szykując  się  na  wygłoszenie  najpoważniejszej
prośby.
– Przyszliśmy, żeby cię o to poprosić, ponieważ wiemy, że jesteś rozsądnym człowiekiem. Ob-
serwujemy cię przez całe twoje życie i widzimy to w twoich oczach. Widzę to nawet teraz.
Starałam się niepostrzeżenie przyjrzeć Maxonowi i wybadać jego reakcję na te słowa.
– Ty także nie lubisz podziału klasowego. Nie podoba ci się sposób, w jaki twój ojciec trzyma
ten kraj pod butem. Nie chcesz prowadzić wojen, o których wiesz, że mają tylko odciągać uwagę
opinii publicznej. A przede wszystkim chcesz, żeby za twojego życia zapanował pokój. Zakłada-
my, że kiedy zostaniesz królem, nastąpią prawdziwe zmiany i czekamy na to od dawna. Jesteśmy
gotowi czekać jeszcze dłużej. Rebelianci z Północy są gotowi dać ci słowo, że nasze ataki na pałac
się  nie  powtórzą  i  że  zrobimy  wszystko,  co  w  naszej  mocy,  aby  powstrzymać  lub  spowolnić
Południowców.  Widzimy  bardzo  wiele  rzeczy,  których  ty  nie  dostrzegasz  za  tymi  murami.
Możemy przyrzec ci naszą wierność, bez żadnych zastrzeżeń, jeśli jesteś gotów dać nam znak, że
chcesz  wraz  z  nami  działać  na  rzecz  przyszłości,  w  której  obywatele  Illéi  będą  mieli  w  końcu
szansę brać własne życie w swoje ręce.
Maxon sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć, więc ja się odezwałam.
– Ale czego właściwie chcą rebelianci z Południa? Tylko pozabijać nas wszystkich?
August poruszył głową w geście, który nie był ani potwierdzeniem, ani zaprzeczeniem.
–  To  także,  na  pewno,  ale  tylko  po  to,  żeby  nikt  się  im  nie  sprzeciwiał.  Zbyt  duża  część
społeczeństwa żyje w ucisku, a zwiększające się ograniczenia przyczyniły się do przekonania, że
mogliby  sami  rządzić  krajem.  Americo,  jesteś  Piątką.  Wiem,  że  musiałaś  widzieć  wielu  ludzi,
którzy nienawidzą monarchii.
Maxon dyskretnie spojrzał na mnie. Szybko skinęłam głową.
–  Jasne,  że  widziałaś  i  doskonale  rozumiesz,  że  kiedy  jesteś  na  dnie,  możesz  tylko  obwiniać
tych, którzy są na szczycie. W tym przypadku Południowcy mają rzeczywiście dobre powody,
ostatecznie to Jedynki skazały ich na takie życie bez żadnych realnych szans na jego poprawę.
Przywódcy południowych rebeliantów przekonali swoich popleczników, że jedyną metodą odzy-
skania tego, co w ich mniemaniu się im należy, jest odebranie tego monarchii. Ale mam w swo-
im  obozie  ludzi,  którzy  zdezerterowali  z  Południa  i  trafili  do  mnie.  Wiem  na  pewno,  że  kiedy
Południowcy  przejmą  władzę,  nie  mają  zamiaru  dzielić  się  zdobytym  bogactwem.  Czy  kie-
dykolwiek  w  historii  było  inaczej?  Ich  plan  zakłada  zniszczenie  aparatu  państwowego  Illéi,
przejęcie władzy, złożenie pustych obietnic i pozostawienie wszystkich w sytuacji, w jakiej się
obecnie  znajdują.  Jestem  pewien,  że  dla  większości  ludzi  oznaczałoby  to  pogorszenie  jakości
życia. Szóstki i Siódemki nadal nie mogłyby awansować społecznie, z wyjątkiem małej garstki na
pokaz, manipulowanej przez rebeliantów. Dwójki i Trójki straciłyby swoje majątki. Część ludzi
uznałoby to za akt sprawiedliwości, ale to nie rozwiązałoby żadnych problemów. Jeśli nie będzie
piosenkarzy  popowych,  wypuszczających  ogłupiające  przeboje,  nie  będzie  też  muzyków,
grających  na  ich  występach,  kurierów,  przewożących  nagrania,  właścicieli  sklepów,  sprze-
dających taśmy. Usunięcie jednej osoby z czubka piramidy zniszczy życie tysięcy u jej podsta-
wy.
August zamilknął na moment, pogrążając się w niewesołych myślach.
– To będzie tak jak za czasów Gregory’ego, tylko jeszcze gorzej. Południowcy są przygotowani
na działanie ze znacznie większą bezwzględnością, niż ta, na jaką wy się kiedykolwiek zdecyduje-
cie, a szanse, że kraj dojdzie potem do siebie, są nikłe. To będzie taki sam system opresyjny, tylko
z  nową  nazwą…  a  twoi  poddani  będą  cierpieć  jak  nigdy  wcześniej.  –  Popatrzył  Maxonowi
w oczy. Miałam wrażenie, że nawiązała się między nimi nić porozumienia, być może dlatego, że
od urodzenia przeznaczeniem ich obu było prowadzić innych.
– Potrzebujemy tylko znaku z twojej strony i zrobimy wszystko, co możemy, aby pomóc ci we
wprowadzeniu zmian, pokojowo i uczciwie. Nasz naród zasługuje na taką szansę.
Maxon popatrzył na stół. Nie miałam pojęcia, o czym w tej chwili myśli.
– Jakiego znaku? – zapytał z wahaniem. – Pieniędzy?
– Nie – odparł August niemal ze śmiechem. – Mamy większe fundusze, niż mógłbyś się spo-
dziewać.
– Jak to możliwe?
– Donacje – odparł po prostu.
Maxon skinął głową, ale ja byłam zaskoczona. Donacje oznaczały, że są ludzie – kto wie, jak
liczni – którzy popierają ich sprawę. Jak wielkie były siły rebeliantów z Północy, jeśli doliczyć do
nich tych popleczników? Jak duża część kraju domagała się właśnie tego, z czym przyszła do nas
ta dwójka?
– Jeśli nie chodzi o pieniądze – powiedział w końcu Maxon – to czego chcecie?
August skinął głową w moją stronę.
– Wybierz ją.
Ukryłam twarz w dłoniach, wiedząc, jak Maxon to przyjmie.
Nastąpiła długa chwila ciszy, zanim stracił nad sobą panowanie.
– Nie zgodzę się, żeby ktokolwiek mi mówił, kogo mam albo nie mam poślubić! Bawicie się tu-
taj moim życiem!
Podniosłam oczy i zobaczyłam, że August wstaje.
–  Pałac  od  lat  bawi  się  życiem  wielu  ludzi.  Dorośnij,  Maxonie.  Jesteś  księciem.  Chcesz  tej
przeklętej korony, to ją sobie bierz, ale z przywilejami wiążą się obowiązki.
Gwardziści zaczęli ostrożnie zbliżać się do nas, zaalarmowani tonem Maxona i agresywną po-
stawą Augusta. Byłam pewna, że teraz słyszą już każde słowo.
Maxon także wstał, żeby mu odpowiedzieć.
– Wy nie będziecie wybierać mi żony. Kropka.
August, kompletnie niezrażony, cofnął się o krok i zaplótł ramiona.
– Doskonale! Mamy jeszcze jedną możliwość, gdyby ta się nie sprawdziła.
– Kogo?
August przewrócił oczami.
–  Chyba  nie  oczekujesz,  że  ci  powiem,  biorąc  pod  uwagę,  jak  spokojnie  zareagowałeś  za
pierwszym razem.
– Opanuj się.
– Ta czy tamta, to bez znaczenia. Musimy tylko mieć pewność, że twoja partnerka zgodzi się
brać udział w przedstawionym planie.
–  Nazywam  się  America  –  powiedziałam  z  ogniem,  wstając  i  patrząc  mu  prosto  w  oczy.  –
A nie „ta”. Nie jestem jakąś zabawką w tej całej waszej rewolucji. Cały czas mówisz o tym, że
wszyscy  w  Illéi  powinni  mieć  szansę  na  życie,  jakiego  by  chcieli.  A  co  ze  mną?  Co  z  moją
przyszłością? Ja nie jestem w tym uwzględniona?
Popatrzyłam na nich, szukając w ich twarzach odpowiedzi. Milczeli. Zauważyłam, że gwar-
dziści otaczają nas, wyraźnie zdenerwowani.
Przyciszyłam głos.
– Jestem całym sercem za zniesieniem klas, ale nie jestem przedmiotem, którym możecie się
bawić. Jeśli szukacie pionka, tam na górze jest dziewczyna zakochana w nim do szaleństwa, która
zrobi wszystko, co zechcecie, byle tylko Maxon się z nią zaręczył. A dwie pozostałe... Z poczucia
obowiązku albo dla prestiżu także by w to weszły. Możecie brać dowolną z nich.
Nie czekając na pozwolenie, odwróciłam się i poszłam do drzwi tak dumnie, jak tylko mogłam
w szlafroku i kapciach.
– Americo! Zaczekaj! – zawołała Georgia. Dotarłam do drzwi, zanim zdążyła mnie dogonić. –
Zatrzymaj się na chwilę.
– Słucham?
– Przepraszamy. Myśleliśmy, że jesteście w sobie zakochani. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że
prosimy o coś, czemu on jest przeciwny. Byliśmy pewni, że chętnie się zgodzi.
– Nie rozumiecie. On ma już kompletnie dość naciskania i zmuszania go do różnych rzeczy.
Nie macie pojęcia, przez co przechodzi. – Czułam, że łzy cisną mi się do oczu, więc zamrugałam,
żeby je stłumić, i zaczęłam się wpatrywać we wzór na kurtce Georgii.
– Wiem więcej, niż ci się wydaje – powiedziała. – Może nie wszystko, ale bardzo dużo. Obser-
wujemy Eliminacje bardzo uważnie i wydaje się, że wy dwoje świetnie się rozumiecie. Zawsze
sprawiał wrażenie bardzo szczęśliwego w twoim towarzystwie. A poza tym… wiemy o tym, jak
uratowałaś swoje pokojówki.
Potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć, co to oznacza. Kto nas obserwował na ich użytek?
– Widzieliśmy także, co zrobiłaś dla Marlee. Widzieliśmy, jak walczysz. A potem ta prezenta-
cja kilka dni temu. – Urwała, żeby się roześmiać. – To wymagało niezłej odwagi. Przydałaby
nam się taka odważna dziewczyna.
Potrząsnęłam głową.
– Nie próbowałam być bohaterką. Na ogół nie czuję się w najmniejszym stopniu odważna.
– I co z tego? Nie ma znaczenia, jak sama postrzegasz swój charakter, liczy się to, jak go wyko-
rzystujesz. Ty, w większym stopniu od pozostałych, działasz tak, jak uważasz za słuszne, zanim za-
stanowisz się, co to będzie oznaczać dla ciebie. Maxon ma do wyboru świetne kandydatki, ale one
nie będą sobie brudziły rąk, żeby coś naprawić. Nie to co ty.
– Wiele z tego to były działania samolubne. Marlee była dla mnie ważna, tak samo jak moje
pokojówki.
Georgia podeszła bliżej.
– Ale czy te działania nie wiązały się z konsekwencjami?
– Tak.
– A ty prawdopodobnie wiedziałaś, że tak będzie, ale działałaś w imieniu tych, których pozba-
wiono prawa do obrony. To niezwykłe, Americo.
To był zupełnie inny komplement od tych, do jakich byłam przyzwyczajona. Potrafiłam zare-
agować odpowiednio, kiedy tata mówił mi, że prześlicznie śpiewam, albo kiedy Aspen powtarzał,
że jestem najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział… ale coś takiego? To było trochę
przytłaczające…
– Szczerze mówiąc, po tym wszystkim, co zrobiłaś, nie mogę uwierzyć, że król pozwolił ci zo-
stać. Ta cała historia z Biuletynem… – Georgia zagwizdała.
Roześmiałam się.
– Szalał z wściekłości!
– Byłam zdumiona, że wyszłaś z tego żywa!
– Powiem szczerze, naprawdę niewiele brakowało. Przez większość czasu mam poczucie, że
mogłabym zostać stąd wyrzucona w kilka sekund.
– Ale Maxonowi na tobie zależy, prawda? To, jak cię chroni…
Wzruszyłam ramionami.
– Są dni, kiedy jestem tego pewna, ale bywają takie, w których naprawdę nie mam pojęcia co
czuje.  Dzisiaj  nie  jest  dobry  dzień,  tak  samo  jak  wczoraj.  Ani  przedwczoraj,  jeśli  mam  być
szczera.
Georgia skinęła głową.
– I tak będziemy ci kibicować.
– Mnie i jeszcze komuś – poprawiłam ją.
– To prawda.
Tym razem także ani słowem nie zdradziła, kim mogłaby być jej druga faworytka.
– A o co chodziło z tym dygnięciem w lesie? Żartowałaś sobie ze mnie? – zapytałam.
Uśmiechnęła się.
– Możliwe, że trudno się tego domyślić, biorąc pod uwagę, jak się zachowujemy, ale naprawdę
zależy nam na rodzinie królewskiej. Gdybyśmy ich stracili, Południowcy by wygrali. A gdyby
naprawdę  zdobyli  władzę…  Cóż,  słyszałaś  słowa  Augusta.  –  Georgia  potrząsnęła  głową.  –
W każdym razie byłam pewna, że patrzę na moją przyszłą królową, więc uznałam, że zasługujesz
przynajmniej na dygnięcie.
Jej rozumowanie było tak niemądre, że musiałam się znowu roześmiać.
– Nie wyobrażasz sobie, jak miło jest rozmawiać z dziewczyną, z którą nie muszę rywalizo-
wać.
– Zaczynasz mieć już dość? – zapytała współczująco.
–  Im  mniej  nas  jest,  tym  robi  się  gorzej.  To  znaczy,  wiedziałam,  że  tak  będzie,  ale…  Mam
wrażenie, że rywalizacja nie toczy się już o to, żeby być dziewczyną wybraną przez Maxona,
tylko żeby nie dopuścić do wybrania przez niego innej dziewczyny. Nie wiem, czy to, co mówię,
ma sens.
Georgia skinęła głową.
– Ma. Ale chwila, sama się na to pisałaś.
Roześmiałam się.
–  Właściwie  to  nie.  Zostałam…  nakłoniona  do  wysłania  zgłoszenia.  Nie  chciałam  być
księżniczką.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
Georgia uśmiechnęła się.
– To, że nie chciałaś korony, oznacza, że jesteś pewnie najlepszą kandydatką do niej.
Popatrzyłam na nią, ale jej szczere spojrzenie przekonało mnie, że naprawdę wierzy w to, co
mówi. Miałam nadzieję, że zdążę jej zadać jeszcze kilka pytań, ale Maxon i August wyszli z Sali
Wielkiej,  wyglądając  na  zaskakująco  spokojnych.  Pojedynczy  gwardzista  towarzyszył  im
w pewnej odległości. August popatrzył na Georgię tak, jakby zabolało go rozstanie z nią nawet na
kilka minut. Może tylko dlatego dzisiaj tu z nim była.
– Wszystko w porządku, Ami? – zapytał Maxon.
– Tak. – Znowu straciłam umiejętność patrzenia mu w oczy.
– Powinnaś wracać do pokoju i przebrał się do śniadania – stwierdził. – Gwardziści przysięgli
dyskrecję, a ja byłbym wdzięczny, gdybyś zrobiła to samo.
– Oczywiście.
Sprawiał wrażenie niezadowolonego z powodu mojego chłodu, ale jak inaczej miałam się teraz
zachowywać?
– Auguście, to była prawdziwa przyjemność cię poznać. Niedługo znowu porozmawiamy. –
Maxon wyciągnął rękę, a August uścisnął ją bez wahania.
– Gdybyście czegoś potrzebowali, nie wahajcie się poprosić. Naprawdę jesteśmy po waszej
stronie, wasza wysokość.
– Dziękuję.
– Georgia, idziemy. Część tych gwardzistów zaczyna się zachowywać zbyt nerwowo.
Dziewczyna roześmiała się.
– Do zobaczenia, Americo.
Skinęłam głową, przekonana, że już nigdy jej nie zobaczę, i trochę smutna z tego powodu. Wy-
minęła Maxona i wzięła Augusta za rękę. W towarzystwie gwardzisty wyszli przez otwarte drzwi
pałacu, zostawiając mnie i Maxona samych w holu.
Podniósł  na  mnie  wzrok,  a  ja  mruknęłam  coś  pod  nosem  i  wskazałam  schody,  kierując  się
w tamtą stronę. Jego błyskawiczny sprzeciw wobec propozycji, aby mnie wybrał, przypomniał
mi tylko o wczorajszym bólu, jaki sprawiły mi jego słowa w bibliotece. Myślałam, że po tym, co
zdarzyło się w schronie, zaczęliśmy się przynajmniej trochę rozumieć, ale najwyraźniej wszyst-
ko było jeszcze bardziej skomplikowane niż wtedy, kiedy starałam się ustalić, czy w ogóle kocham
Maxona.
Nie wiedziałam, co to dla nas oznacza. I czy w ogóle można jeszcze mówić o „nas”.
Rozdział 7
C hociaż starałam się jak najszybciej wrócić do swojego pokoju, Aspen był szybszy. Nie powin-
no mnie to zaskakiwać, Aspen znał już pałac jak własną kieszeń.
– Hej – przywitałam się, troszeczkę niepewna, co powiedzieć.
Szybko objął mnie, a potem wypuścił z ramion.
– Dzielna dziewczynka.
Uśmiechnęłam się.
– Naprawdę?
–  Pokazałaś  im,  gdzie  ich  miejsce,  Mer.  –  Aspen,  ryzykując  życie,  przesunął  kciukiem  po
moim policzku. – Zasługujesz na szczęście. Tak jak my wszyscy.
– Dziękuję.
Z uśmiechem sięgnął do bransoletki, którą Maxon przywiózł mi z Nowej Azji, i wsunął palce
pod nią, żeby dotknąć tej zrobionej z guzika, który mi podarował. Jego oczy były pełne smutku,
kiedy patrzył na tę malutką pamiątkę.
– Musimy niedługo porozmawiać. Poważnie. Mamy mnóstwo spraw do wyjaśnienia.
Z tym słowami Aspen odszedł korytarzem, a ja westchnęłam i ukryłam twarz w dłoniach. Czy
jego zdaniem moja reakcja oznaczała, że postanowiłam na dobre odtrącić Maxona? Czy myślał,
że chciałabym odnowić związek z nim?
Z drugiej strony, czy ja właśnie nie odtrąciłam Maxona?
Czy nie myślałam wczoraj, że Aspen powinien zostać częścią mojego życia?
A jeśli tak, to dlaczego czułam się tak okropnie?
Nastrój  w  Komnacie  Dam  był  ponury.  Królowa  Amberly  siedziała  i  pisała  listy,  a  ja  za-
uważyłam, że od czasu do czasu rzucała szybkie spojrzenie na naszą czwórkę. Po wczorajszej roz-
mowie starałyśmy się unikać robienia czegokolwiek, co wymagałoby od nas interakcji. Celeste
przyniosła stos czasopism i wyciągnęła się na kanapie. Kriss miała bardzo dobry pomysł – przy-
niosła swój dziennik i zajęła się pisaniem, po raz kolejny siadając w pobliżu królowej. Dlaczego
mnie to nie przyszło do głowy? Elise wyjęła zestaw ołówków i rysowała coś przy oknie. Ja sie-
działam w obszernym fotelu w pobliżu drzwi, czytając książkę.
W ten sposób nie musiałyśmy nawet nawiązywać kontaktu wzrokowego.
Próbowałam skoncentrować się na słowach przed moimi oczami, ale przede wszystkim zasta-
nawiałam  się,  kogo  rebelianci  z  Północy  chcieliby  widzieć  w  roli  księżniczki,  jeśli  nie  ja
miałabym nią zostać. Celeste była bardzo popularna i z łatwością dałoby się nakłonić ludzi, żeby
za nią poszli. Zastanawiałam się, czy wiedzą o tym, jak doskonale umie manipulować innymi.
Skoro wiedzieli tyle o mnie, to było niewykluczone. Czy może w Celeste kryło się coś, czego nie
dostrzegałam?
Kriss była urocza i zgodnie z wynikami niedawnego rankingu, uchodziła za ulubienicę opinii pu-
blicznej.  Jej  rodzina  nie  była  wpływowa,  ale  ona  najbardziej  z  nas  wszystkich  przypominała
księżniczkę. Otaczała ją aura królewskości. Może na tym właśnie polegał jej urok – nie była do-
skonała, ale była przemiła. Zdarzały się dnie, kiedy nawet ja chciałabym, żeby mną rządziła.
Osobą, którą najmniej podejrzewałam, była Elise. Przyznała, że nie kocha Maxona i że jest tu-
taj z poczucia obowiązku. Byłam przekonana, że kiedy mówiła o obowiązku, miała na myśli ten
wobec swojej rodziny lub nowoazjatyckich korzeni, a nie rebeliantów z frakcji północnej. Poza
tym była wyjątkowo spokojna i wyhamowana, nie miała w sobie cienia buntowniczości.
Właśnie dlatego nagle nabrałam przekonania, że to ona jest ich faworytką. Wydawało się, że
najmniej się stara w rywalizacji i otwarcie przyznała, że nie żywi gorących uczuć do Maxona.
Może nie musiała się starać, ponieważ w odwodzie miała cichą armię popleczników, którzy i tak
zamierzali umieścić koronę na jej głowie.
–  Dość  tego  –  odezwała  się  nieoczekiwanie  królowa.  –  Chodźcie  tutaj  wszystkie.  –  Odsunęła
nieduży stoliczek i wstała, a my podeszłyśmy do niej, lekko zaniepokojone.
– Coś się stało. Co takiego? – zapytała wprost.
Popatrzyłyśmy na siebie, żadna z nas nie miała ochoty udzielać wyjaśnień. W końcu wyrwała
się Kriss.
– Wasza wysokość, nagle uświadomiłyśmy sobie, jak ostra jest ta rywalizacja. Wiemy tro-
szeczkę więcej o tym, jakie każda z nas ma relacje z księciem, więc bardzo trudno nam zapo-
mnieć o tym i nadal mieć ochotę na rozmowę.
Królowa skinęła głową ze zrozumieniem.
–  Jak  często  myślicie  o  Natalie?  –  zapytała.  Natalie  wyjechała  zaledwie  przed  tygodniem.
Myślałam o niej prawie codziennie. Myślałam także stale o Marlee, a inne dziewczęta przypomi-
nały mi się od czasu do czasu.
– Cały czas – powiedziała cicho Elise. – Była taka pogodna.
Kiedy to mówiła, na jej ustach pojawił się uśmiech. Zawsze zakładałam, że Natalie działa jej
na nerwy, ponieważ Elise była wyhamowana, a Natalie potwornie roztrzepana. Ale może to był
ten rodzaj przyjaźni opartej na przyciąganiu się przeciwieństw.
– Czasem potrafiła się śmiać z byle czego – dodała Kriss. – To było zaraźliwe.
– Właśnie – powiedziała królowa. – Byłam na waszym miejscu i wiem, jak bardzo jest to trud-
ne. Stale roztrząsacie to, co zrobiłyście i to, co on zrobił. Zastanawiacie się nad każdą rozmową,
próbując wyczytać coś z przerw pomiędzy zdaniami. To wyczerpujące.
Zupełnie jakbym widziała, że z naszych ramion został zdjęty ciężar. Ktoś nas rozumiał.
–  Ale  pamiętajcie  o  tym:  nawet  jeśli  teraz  stosunki  między  wami  są  bardzo  napięte,  będzie
wam się krajało serce za każdym razem, kiedy jedna z was będzie wyjeżdżać. Nikt nie zrozumie
tego tak, jak inne dziewczęta, które przeszły przez to samo, w szczególności te z Elity. Możecie się
kłócić, ale tak właśnie zachowują się siostry. Te dziewczęta – mówiła, wskazując nas wszystkie po
kolei  –  będą  tymi,  do  których  będziecie  dzwonić  niemal  codziennie  przez  pierwszy  rok,  prze-
rażone, że popełnicie jakiś błąd, i potrzebując ich wsparcia. Kiedy będziecie wydawać przyjęcia,
to ich imiona będą otwierać listę gości, tuż pod imionami członków waszych rodzin. Ponieważ tak
właśnie to od teraz wygląda. Nigdy nie zerwiecie tych więzów.
Popatrzyłyśmy  na  siebie.  Gdybym  była  księżniczką  i  działo  się  coś,  a  ja  potrzebowałabym
trzeźwego spojrzenia na sprawy, zadzwoniłabym przede wszystkim do Elise. Gdybym się kłóciła
z Maxonem, Kriss potrafiłaby mi przypomnieć o jego dobrych stronach. A Celeste… cóż, nie
byłam  taka  pewna,  ale  gdyby  ktokolwiek  miał  mi  kiedykolwiek  powiedzieć,  żebym  wzięła  się
w garść, to na pewno ona.
– Dlatego nie spieszcie się – poradziła królowa. – Przystosujcie się do obecnej sytuacji. I nie
denerwujcie tak bardzo. Wy go nie wybieracie, to on was wybiera. Nie ma sensu, żeby nienawi-
dzić za to pozostałych.
– Czy wasza wysokość wie, na kim mu zależy najbardziej? – zapytała Celeste. Po raz pierwszy
usłyszałam w jej głosie niepokój.
–  Nie  wiem  –  przyznała  królowa  Amberly.  –  Czasem  wydaje  mi  się,  że  mogłabym  się
domyślać, ale nie udaję, że rozumiem wszystko, co czuje Maxon. Wiem, kogo wybrałby król, ale
nic więcej.
– A kogo wasza wysokość by wybrała? – zapytałam, od razu przeklinając się za swoją bez-
pośredniość.
Królowa uśmiechnęła się ciepło.
– Naprawdę nie pozwalam sobie zastanawiać się nad tym. Złamałoby mi serce, gdybym po-
kochała jedną z was jak córkę, a potem ją straciła. Nie potrafiłabym tego znieść.
Opuściłam wzrok, niepewna, czy te słowa miały stanowić pocieszenie, czy też nie.
– Mogę powiedzieć, że będę szczęśliwa, kiedy którakolwiek z was wejdzie do mojej rodziny.
Podniosłam głowę i patrzyłam, jak królowa spogląda na nas kolejno.
– A teraz czeka na nas praca.
Stałyśmy w milczeniu, chłonąc mądrość jej słów. Nigdy nie poświęciłam czasu, żeby popa-
trzeć na kandydatki w poprzednich Eliminacjach, znaleźć ich fotografie czy coś w tym rodzaju.
Znałam kilka imion, przede wszystkim dlatego, że przewijały się w rozmowach starszych kobiet
na  przyjęciach,  na  których  śpiewałam.  Nigdy  nie  wydawało  mi  się  to  istotne,  mieliśmy  już
królową,  a  nawet  kiedy  byłam  mała,  ani  razu  nie  przyszło  mi  do  głowy,  że  mogłabym  zostać
księżniczką. Teraz zastanawiałam się, ile z tych kobiet, które odwiedzały królową albo przyjechały
na bal halloweenowy, było jej dawnymi rywalkami, a teraz najbliższymi przyjaciółkami.
Celeste jako pierwsza wróciła na swoje wygodne miejsce na kanapie. Wydawało się, że słowa
królowej Amberly nie zrobiły na niej wrażenia. Z jakiegoś powodu to stało się dla mnie kroplą,
która przepełniła czarę. Wszystko to, co działo się przez ostatnie dni, wróciło do mnie, wypełniając
moje serce. Czułam, że lada moment pęknie.
Dygnęłam.
– Proszę o wybaczenie – mruknęłam i szybko podeszłam do drzwi. Nie miałam żadnego planu.
Może mogłabym posiedzieć chwilę w łazience albo schować się w jednym z licznych saloników
na parterze. A może powinnam po prostu wrócić do mojego pokoju i wypłakać się porządnie.
Niestety  odniosłam  wrażenie,  że  cały  wszechświat  sprzysiągł  się  przeciwko  mnie.  Tuż  pod
drzwiami Komnaty Dam krążył po korytarzu Maxon, wyglądający, jakby próbował rozwiązać
jakąś zagadkę. Zobaczył mnie, zanim zdążyłam się schować.
Ze wszystkich rzeczy, jakie chciałam teraz zrobić, ta znajdowała się na końcu listy.
– Zastanawiałem się, czy poprosić cię, żebyś wyszła – powiedział.
– Czego chcesz? – zapytałam krótko.
Maxon stanął i najwyraźniej zbierał się, żeby zapytać o coś, co musiało nie dawać mu spoko-
ju.
– Czyli jest jakaś dziewczyna zakochana we mnie do szaleństwa?
Zaplotłam ramiona. Po tych ostatnich dniach powinnam była zauważyć, że zaczyna się ode
mnie odwracać.
– Tak.
– A nie dwie?
Popatrzyłam na niego, nadal poirytowana tym, że chce, żebym mu to wyjaśniała. Nie wiesz
już od dawna, co czuję? – miałam ochotę wrzasnąć. Nie pamiętasz, co wydarzyło się w schronie?
Ale, szczerze mówiąc, ja w tym momencie także potrzebowałam jakiegoś zapewnienia. Co się
stało, że tak szybko straciłam pewność siebie?
Król. Jego insynuacje na temat tego, co zrobiły inne dziewczęta, jego pochwały ich zalet spra-
wiły, że czułam się mała. To wszystko zbiegło się z serią nieporozumień między mną a Maxonem
w tym tygodniu. Tym, co w ogóle nas połączyło, były Eliminacje, ale odnosiłam wrażenie, że im
dłużej trwają, tym bardziej niemożliwe jest uzyskanie jakiejkolwiek pewności.
–  Powiedziałeś,  że  mi  nie  ufasz  –  przypomniałam  oskarżycielsko.  –  Dopiero  co  dla  zabawy
upokorzyłeś mnie, a wczoraj powiedziałeś tak naprawdę, że trzeba się mnie wstydzić. Kilka godzin
temu sugestia, żebyś się ze mną ożenił, doprowadziła cię do furii. Wybacz mi, jeśli nie czuję się
zbyt pewnie w naszym związku.
– Nie zapominaj, że nie mam w tym doświadczenia, Americo – powiedział z naciskiem, ale
bez złości. – Ty masz kogoś, z kim możesz mnie porównywać. Ja nawet nie wiem, jak wygląda
normalny związek i mam tylko jedną szansę, żeby się przekonać. Ty miałaś przynajmniej dwie.
Muszę popełniać błędy.
– Nie przeszkadzają mi błędy – odparowałam. – Przeszkadza mi niepewność. Przez większość
czasu nie mam pojęcia, co się dzieje.
Maxon  milczał  przez  chwilę,  a  ja  uświadomiłam  sobie,  że  stanęliśmy  wobec  bardzo
poważnego wyboru. Dawaliśmy sobie do zrozumienia wiele rzeczy, ale to już nie mogło trwać
dużo  dłużej.  Nawet  jeśli  ostatecznie  będziemy  razem,  te  chwile  zwątpienia  nie  przestaną  nas
prześladować.
– Cały czas to robimy – westchnęłam, zmęczona tą grą. – Zbliżamy się do siebie, a potem coś
się dzieje i wszystko się sypie, a ty sprawiasz wrażenie, jakbyś nie potrafił nigdy podjąć decyzji.
Jeśli zależy ci na mnie tak bardzo, jak twierdzisz, to dlaczego jeszcze nie jest po wszystkim?
Chociaż właśnie oskarżyłam go, że w ogóle mu na mnie nie zależy, jego zirytowanie przemie-
niło się w smutek.
–  Ponieważ  przez  połowę  czasu  jestem  przekonany,  że  kochasz  kogoś  innego,  a  przez  drugą
połowę wątpię, czy w ogóle zdołasz mnie pokochać – odparł, sprawiając, że poczułam się na-
prawdę okropnie.
–  Zupełnie  jakbym  ja  nie  miała  powodów  do  wątpliwości.  Traktujesz  Kriss  jak  wcielenie
anioła, a potem przyłapuję cię z Celeste…
– Wyjaśniłem to.
– Wiem, ale mimo wszystko to był przykry widok.
– Cóż, mnie robi przykrość to, jak szybko zamykasz się w sobie. Co w ogóle było tego powo-
dem?
– Nie wiem, ale może powinieneś przestać o mnie myśleć na jakiś czas.
Zapadła nagła cisza.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Wzruszyłam ramionami.
– Są tu jeszcze trzy inne dziewczyny. Jeśli tak bardzo obawiasz się o tę swoją jedyną szansę,
może powinieneś się upewnić, że nie zmarnujesz jej, wybierając mnie.
Poszłam sobie, wściekła na Maxona za to, że tak się przez niego czuję… i wściekła na siebie, że
tak bardzo wszystko skomplikowałam.
Rozdział 8
P atrzyłam, jak pałac ulega przemianie. Niemal z dnia na dzień wzdłuż korytarzy na parterze zo-
stały  ustawione  rozłożyste  choinki,  na  balustradach  schodów  rozwieszono  girlandy,  a  wszystkie
kompozycje kwiatowe zawierały ostrokrzew lub jemiołę. Dziwne było to, że kiedy otwierałam
okno, miałam wrażenie, że na zewnątrz dopiero kończy się lato. Zastanawiałam się, czy w pałacu
zdołają w jakiś sposób wytworzyć śnieg. Może gdybym poprosiła Maxona, zająłby się tym.
Z drugiej strony, może i nie.
Mijały  kolejne  dni.  Starałam  się  nie  denerwować  tym,  że  Maxon  robi  dokładnie  to,  czego
chciałam,  ale  kiedy  nasze  stosunki  stawały  się  coraz  chłodniejsze,  trudno  mi  było  nie  żałować
mojej  dumy.  Zastanawiałam  się,  czy  to  było  nieuniknione.  Czy  moim  przeznaczeniem  było
mówienie niewłaściwych rzeczy, dokonywanie niewłaściwych wyborów? Nawet jeśli to właśnie
Maxona pragnęłam, nie byłam nigdy w stanie pozbierać się na tyle, żeby to stało się realne.
Codzienność  była  po  prostu  nużąca,  cały  czas  gnębił  mnie  ten  sam  problem,  z  którym  mu-
siałam się zmierzyć, od kiedy w pałacu pojawił się Aspen. Cierpiałam z tego powodu, z powodu
mojego rozdarcia i zagubienia.
Zaczęłam popołudniami spacerować po pałacu. Wyjście do ogrodów było zakazane, a siedze-
nie dzień po dniu w Komnacie Dam przypominało pobyt w więzieniu.
Właśnie  podczas  takiego  spaceru  dostrzegłam,  że  coś  się  zmieniło,  zupełnie  jakby  został
wciśnięty jakiś niewidoczny przycisk. Gwardziści stali nieco bardziej nieruchomo, a pokojówki
chodziły trochę szybszym krokiem. Nawet ja czułam się dziwnie, jakbym nie była tu już tak mile
widziana, jak zaledwie kilka chwil wcześniej. Zanim udało mi się zrozumieć to uczucie, zza rogu
wyłonił się król na czele niewielkiego orszaku.
W tym momencie wszystko stało się całkowicie jasne. Jego nieobecność sprawiała, że pałac
był  cieplejszym  miejscem,  a  teraz,  kiedy  wrócił,  wszyscy  byliśmy  znowu  na  łasce  jego  ka-
prysów. Nic dziwnego, że rebelianci z Północy tak entuzjastycznie podchodzili do Maxona.
Dygnęłam, kiedy król znalazł się bliżej. Nie zatrzymując się, wyciągnął rękę, a towarzyszący
mu mężczyźni stanęli, zostawiając nam trochę przestrzeni do rozmowy, podczas gdy on poszedł
do mnie.
– Lady Americo, widzę, że nadal tu jesteś – powiedział, a jego uśmiech i słowa zaprzeczały
sobie nawzajem.
– Tak, wasza wysokość.
– A co porabiałaś pod moją nieobecność?
Uśmiechnęłam się.
– Milczałam.
– Bardzo rozsądnie. – Ruszył dalej, ale przypomniał coś sobie i cofnął się. – Zostałem poinfor-
mowany, że spośród wszystkich pozostałych dziewcząt tylko ty otrzymujesz jeszcze pieniądze za
uczestnictwo w Eliminacjach. Elise zrezygnowała z tego dobrowolnie, kiedy tylko zostały wstrzy-
mane wypłaty dla rodzin Dwójek i Trójek.
To mnie nie dziwiło. Elise była Czwórką, ale jej rodzina miała sieć luksusowych hoteli. Nie po-
trzebowali pieniędzy w takim stopniu, jak sklepikarze w Karolinie.
– Wydaje mi się, że to powinno się zakończyć – oznajmił król, przywołując mnie do rzeczywi-
stości.
Na mojej twarzy odmalował się zawód.
– Chyba że, oczywiście, jesteś tutaj ze względu na korzyści finansowe, a nie dlatego, że ko-
chasz mojego syna. – Jego oczy świdrowały mnie na wylot, wyzywając, żebym ośmieliła się
zakwestionować jego decyzję.
– Wasza wysokość ma rację – powiedziałam, nienawidząc się za słowa padające z moich ust. –
To uczciwe postawienie sprawy.
Widziałam, że był rozczarowany tym, jak wycofałam się z walki.
– Natychmiast tego dopilnuję.
Poszedł dalej, a ja stałam w miejscu i starałam się nie użalać nad sobą. To naprawdę było
uczciwe. Jak by to wyglądało, gdyby tylko moja rodzina nadal otrzymywała czeki? Tak czy ina-
czej to musiało się kiedyś zakończyć. Westchnęłam i skierowałam się do mojego pokoju. Pozo-
stało mi jedynie napisać do domu i uprzedzić rodziców, że nie mogą już liczyć na te pieniądze.
Otworzyłam drzwi i po raz pierwszy zostałam całkowicie zignorowana przez pokojówki. Anne,
Mary i Lucy siedziały nad suknią, nad którą aktualnie pracowały, i kłóciły się o postępy roboty.
–  Lucy,  mówiłaś  wczoraj,  że  zamierzasz  wieczorem  obrębić  dół  –  powiedziała  Anne.  –
Wyszłaś wcześniej, żeby się tym zająć.
– Wiem, wiem. Zajęłam się czymś innym, zaraz to zrobię. – W oczach Lucy kryło się błaga-
nie. Zawsze była wyjątkowo wrażliwa, a ja wiedziałam, że szorstkie słowa Anne czasem ją ranią.
– Ostatnio wyjątkowo często zajmujesz się czymś innym – skomentowała Anne.
Mary wyciągnęła ręce.
– Spokojnie. Dajcie mi tę suknię, zanim coś popsujecie.
– Przepraszam – powiedziała Lucy. – Dajcie mi ją, a zaraz to zrobię.
– Co się z tobą dzieje? – naciskała Anne. – Ostatnio dziwnie się zachowujesz.
Lucy popatrzyła na nią, całkowicie zesztywniała. Na czymkolwiek polegał jej sekret, śmiertel-
nie bała się go wyjawić.
Odchrząknęłam.
Spojrzały natychmiast w moją stronę i dygnęły kolejno.
– Nie wiem, o co tu chodzi – powiedziałam, podchodząc do nich – ale jestem przekonana, że
pokojówki królowej nie kłócą się w taki sposób. Poza tym marnujemy czas, jeśli jest jakaś robota
do zrobienia.
Anne, nadal rozgniewana, wskazała palcem Lucy.
– Ale ona…
Uciszyłam  ją  ledwie  dostrzegalnym  gestem  dłoni,  trochę  zaskoczona,  że  tak  dobrze  to  za-
działało.
– Nie kłóćcie się. Lucy, może zabierzesz suknię do szwalni, żeby tam skończyć, a my będziemy
miały czas, żeby wszystko przemyśleć.
Lucy natychmiast chwyciła materiał i prawie wybiegła z pokoju, szczęśliwa, że może uciec.
Anne  patrzyła  za  nią  z  nadąsaną  miną.  Mary  sprawiała  wrażenie  zatroskanej,  ale  bez  słowa
wróciła do pracy.
Wystarczyły  mi  dwie  minuty,  żebym  się  zorientowała,  że  ciężka  atmosfera  w  pokoju  unie-
możliwia mi koncentrację. Wzięłam kartkę i długopis, a potem zeszłam na dół. Zastanawiałam się,
czy postąpiłam właściwie, pomagając Lucy. Może pogodziłyby się, gdybym pozwoliła im poroz-
mawiać. Może moje wtrącanie się sprawi, że w przyszłości nie będą już takie chętne, żeby mnie
wspierać. Tak naprawdę nigdy wcześniej nie wydawałam im w taki sposób poleceń.
Zatrzymałam  się  przed  Komnatą  Dam.  To  miejsce  także  nie  wydawało  się  właściwe.  Ru-
szyłam  dalej  głównym  korytarzem  i  znalazłam  niewielką  wnękę  z  ławeczką.  Wyglądała
zachęcająco. Pobiegłam do biblioteki i przyniosłam sobie książkę w charakterze podkładki, a po-
tem wróciłam do wnęki i zorientowałam się, że jestem niemal całkiem schowana za stojącą obok
wielką rośliną w donicy. Ogromne okno wychodziło na ogród i przez chwilę pałac nie wydawał
mi się taki mały. Przyglądałam się przelatującym za oknem ptakom i próbowałam znaleźć naj-
bardziej delikatny sposób, żeby przekazać rodzicom, że nie przyjdą już dalsze czeki.
–  Maxonie,  nie  moglibyśmy  pójść  na  prawdziwą  randkę?  Gdzieś  poza  pałacem?  –  Natych-
miast rozpoznałam głos Kriss. Hmm. Może w Komnacie Dam zostało jednak trochę miejsca.
Słyszałam uśmiech w głosie Maxona, kiedy odpowiedział:
– Naprawdę bym chciał, skarbie, ale nawet gdyby było spokojniej, to nie byłoby łatwe.
– Chciałabym zobaczyć cię gdzieś, gdzie nie jesteś księciem – narzekała z czułością.
– O, ale ja wszędzie jestem księciem.
– Wiesz, co mam na myśli.
– Wiem. Naprawdę przepraszam, że nie mogę ci tego ofiarować. Myślę, że byłoby miło zoba-
czyć cię gdzieś, gdzie nie jesteś jedną z Elity. Ale tak wygląda moje życie.
W jego głosie pojawił się smutek.
–  Nie  będziesz  tego  żałować?  –  zapytał.  –  Cała  reszta  twojego  życia  będzie  tak  wyglądać.
Piękne ściany, ale mimo wszystko ściany. Moja matka opuszcza pałac najwyżej raz czy dwa razy
w  roku.  –  Pomiędzy  gęstymi  liśćmi  obserwowałam,  jak  mnie  mijają,  nie  zauważając  mojej
obecności. – A jeśli teraz masz poczucie, że jesteś wystawiona na spojrzenia publiczności, będzie
jeszcze gorzej, gdy zostaniesz jedyną dziewczyną, na którą będą mogli patrzeć. Wiem, że darzysz
mnie głębokim uczuciem, dostrzegam to każdego dnia. Ale co z tym życiem, jakie będziesz mu-
siała wieść u mojego boku? Czy chcesz tego?
Najwyraźniej zatrzymali się na chwilę, ponieważ głos Maxona nie robił się coraz cichszy.
– Maxonie, mówisz tak, jakbym musiała się poświęcać, żeby tu być – zaczęła Kriss. – Każdego
dnia jestem wdzięczna losowi, że zostałam wybrana. Czasem próbuję sobie wyobrazić, jak to by
było,  gdybyśmy  się  nigdy  nie  spotkali…  Wolę  stracić  cię  teraz,  niż  przeżyć  całe  życie,  nie
doświadczywszy tego.
Jej głos stał się zdławiony. Wydaje mi się, że jeszcze nie płakała, ale była tego bliska.
– Chciałabym, żebyś wiedział, że pragnęłabym ciebie nawet bez tych pięknych ubrań i wspa-
niałych komnat. Chciałabym być z tobą, nawet gdybyś nie miał korony, Maxonie. Zależy mi na
tobie.
Maxon przez chwilę milczał, a ja mogłam sobie wyobrazić, że przytula ją albo ociera łzy, które
teraz mogły popłynąć.
–  Nie  potrafię  ci  powiedzieć,  ile  to  dla  mnie  znaczy.  Od  początku  pragnąłem,  żeby  któraś
dziewczyna powiedziała mi, że zależy jej na mnie – wyznał przyciszonym głosem.
– Zależy mi na tobie, Maxonie.
Znowu nastąpiła chwila ciszy.
– Maxonie?
– Tak?
– Ja… Chyba nie chcę już dłużej czekać.
Chociaż wiedziałam, że będę tego żałować, bezszelestnie odłożyłam kartkę i długopis, zdjęłam
buty,  a  potem  podeszłam  do  narożnika  korytarza.  Wyjrzałam  i  zobaczyłam  tył  głowy  Maxona
i dłoń Kriss, wsuwającą się odrobinę pod kołnierz marynarki. Jej włosy opadły na bok, kiedy się
całowali i wydawało mi się, że jak na swój pierwszy pocałunek, radzi sobie całkiem dobrze. Na
pewno lepiej niż Maxon w swoim czasie.
Schowałam się znowu za róg i sekundę później usłyszałam cichy śmiech Kriss. Maxon wes-
tchnął, a jego głosie triumf mieszał się z ulgą. Szybko wróciłam na swoje miejsce, siadając na
wszelki wypadek twarzą do okna.
– Kiedy możemy to powtórzyć? – zapytała cicho Kriss.
– Hmm. Może wtedy, kiedy uda nam się przejść stąd do twojego pokoju?
Śmiech  Kriss  ucichł  w  oddali,  kiedy  poszli  dalej.  Siedziałam  jeszcze  przez  minutę,  a  potem
podniosłam długopis i kartkę, teraz już z łatwością znajdując słowa.
Kochani Mamo i Tato,
jestem ostatnio tak zajęta, że muszę pisać krótko. Aby okazać moje przywiązanie do Maxona,
a nie do luksusów związanych z przynależnością do Elity, zrezygnowałam z rekompensaty pie-
niężnej za uczestnictwo w Eliminacjach. Wiem, że piszę o tym ze zbyt małym wyprzedzeniem,
ale jestem pewna, że dzięki temu wszystkiemu, co otrzymaliśmy do tej pory, niewiele jeszcze
możemy pragnąć.
Mam nadzieję, że nie będziecie nadmiernie rozczarowani tą wiadomością. Tęsknię za Wami
i mam nadzieję, że niedługo będziemy mieli okazję się zobaczyć.
Całuję Was wszystkich,
America
Rozdział 9
B iuletynowi brakowało tematów, ponieważ z punktu widzenia reszty kraju ten tydzień przeminął
bez większych wydarzeń. Po krótkiej relacji z wizyty we Francji, wygłoszonej przez króla, mikro-
fon przejął Gavril, który teraz przepytywał niezobowiązująco pozostałe członkinie Elity ze spraw,
które nie miały i tak znaczenia na tym etapie rywalizacji.
Z drugiej strony, kiedy ostatnio pytali o sprawy mające znaczenie, zaproponowałam zniesienie
klas i omal nie zostałam wyrzucona z Eliminacji.
– Lady Celeste, widziała pani już apartamenty księżniczki? – zapytał swobodnie Gavril.
Uśmiechnęłam się do siebie, wdzięczna losowi, że to pytanie nie trafiło na mnie. Perfekcyjny
uśmiech  Celeste  jakimś  cudem  stał  się  jeszcze  szerszy,  kokieteryjnie  przerzuciła  włosy  przez
ramię, zanim odpowiedziała.
– Cóż, jeszcze nie. Ale mogę zapewnić, że mam nadzieję dostąpić tego zaszczytu. Oczywiście,
jego wysokość król Clarkson umieścił nas w naprawdę prześlicznych pokojach. Trudno mi sobie
wyobrazić coś lepszego od tego, co już mamy. Łóżka… no… są bardzo…
Celeste  zająknęła  się  na  moment,  zauważając  dwóch  gwardzistów,  wbiegających  do  sali,
w której odbywały się nagrania Biuletynu. Nasze krzesła były ustawione w taki sposób, że ja i Ce-
leste widziałyśmy, że podeszli pospiesznie do króla, ale Kriss i Elise siedziały do nich tyłem. Obie
starały się dyskretnie zerknąć za siebie, ale nie bardzo im to wychodziło.
– …luksusowe. I przekraczałoby moje najśmielsze marzenia, gdyby… – mówiła dalej Celeste,
nie do końca koncentrując się na tym, co ma do powiedzenia.
Okazało się, że nie musi już tego robić. Król wstał i podszedł, przerywając jej w pół słowa.
– Panie i panowie, przepraszam, że muszę przeszkodzić, ale sprawa jest niecierpiąca zwłoki. –
W jednej ręce zacisnął kartkę papieru, a drugą przygładził krawat. Odezwał się opanowanym to-
nem. – Od chwili narodzin naszego kraju rebelianci byli zakałą naszego społeczeństwa. Przez lata
ich ataki na pałac, nie wspominając o atakach na zwykłych ludzi, stawały się coraz bardziej agre-
sywne.  Jak  się  okazuje,  przekroczyli  właśnie  kolejną  granicę  podłości.  Jak  zapewne  wszyscy
wiedzą,  cztery  pozostałe  w  Eliminacjach  młode  damy  reprezentują  różne  klasy.  Mamy  tutaj
Dwójkę, Trójkę, Czwórkę i Piątkę. Takie zróżnicowanie przynosi nam zaszczyt, ale rebeliantom
podsunęło pomysł szokujących działań.
Król popatrzył na nas przez ramię, a potem mówił dalej.
– Jesteśmy przygotowani na ataki na pałac, a kiedy rebelianci atakują obywateli, staramy się
przeciwdziałać temu, na ile możemy. Nie niepokoiłbym was, gdybym uważał, że jako król jestem
w  stanie  zapewnić  wam  bezpieczeństwo,  ale…  Rebelianci  zaczęli  atakować  członków  po-
szczególnych klas.
Te słowa zawisły w powietrzu. Celeste i ja wymieniłyśmy zaskoczone i niemal przyjazne spoj-
rzenia.
– Te siły od dawna dążą do obalenia monarchii. Niedawne ataki na rodziny tych dziewcząt po-
kazują, do czego zdolni są się posunąć, dlatego też wysłaliśmy gwardię pałacową, by chroniła
najbliższych  członków  rodzin  kandydatek  z  Elity.  Teraz  jednak  to  nie  wystarcza.  Jeśli  jesteście
Dwójkami,  Trójkami,  Czwórkami  lub  Piątkami,  czyli  należycie  do  tej  samej  klasy  co  któraś
z obecnych tu dziewcząt, możecie zostać zaatakowani przez rebeliantów tylko i wyłącznie z tego
powodu.
Zatkałam dłonią usta, a Celeste syknęła.
– Poczynając od dzisiaj, rebelianci zaczęli atakować Dwójki i zamierzają z czasem przejść do
niższych klas – dodał poważnie król.
To  zabrzmiało  złowieszczo.  Skoro  nie  mogli  nas  zmusić  do  wycofania  się  z  Eliminacji  ze
względu na nasze rodziny, chcieli sprawić, żeby większość obywateli tego zażądała. Im dłużej się
trzymałyśmy, tym więcej osób miało nas nienawidzić za to, że ryzykujemy ich życiem.
–  To  rzeczywiście  smutna  wiadomość,  wasza  wysokość  –  odezwał  się  Gavril,  przerywając
ciszę.
Król skinął głową.
– Oczywiście, postaramy się podjąć środki zaradcze. Na chwilę obecną mamy jednak donie-
sienia o ośmiu atakach, które miały miejsce dzisiaj w pięciu prowincjach. Wszystkie były skiero-
wane przeciwko Dwójkom i każdy pociągnął za sobą co najmniej jedną ofiarę śmiertelną.
Dłoń, którą do tej pory trzymałam przy ustach, przycisnęłam teraz do serca. Z naszego powo-
du zginęli dzisiaj ludzie.
–  Na  razie  –  ciągnął  król  Clarkson  –  doradzamy  trzymanie  się  w  pobliżu  domów  i  podjęcie
wszystkich możliwych środków ostrożności.
– Doskonała rada, wasza wysokość – oznajmił Gavril i odwrócił się do nas. – Moje panie, czy
chciałybyście coś dodać?
Elise tylko potrząsnęła głową.
Kriss odetchnęła głęboko.
–  Wiem,  że  celem  ataków  są  także  Dwójki  i  Trójki,  ale  wasze  domy  są  bezpieczniejsze  od
domów  przedstawicieli  niższych  klas.  Gdybyście  mogli  udzielić  schronienia  znajomej  rodzinie
Czwórek lub Piątek, myślę, że to byłby doskonały pomysł.
Celeste skinęła głową.
– Uważajcie na siebie. Zróbcie to, co poleca jego wysokość.
Popatrzyła na mnie, a ja uświadomiłam sobie, że muszę coś powiedzieć. Kiedy w trakcie na-
grania Biuletynu czułam się zagubiona, zwykle patrzyłam na Maxona, jakby mógł mi milcząco
udzielić jakiejś rady. Ulegając temu nawykowi, spojrzałam na niego, ale zobaczyłam tylko jasne
włosy. Książę wpatrywał się w swoje kolana z grymasem przygnębienia na twarzy.
Oczywiście,  martwił  się  o  swoich  poddanych,  ale  teraz  nie  chodziło  mu  tylko  o  chronienie
obywateli. Wiedział, że możemy zostać zmuszone do wyjazdu.
I czy nie powinno tak być? Ile Piątek mogło stracić życie dlatego, że ja siedziałam na krześle
w jasno oświetlonym studio nagraniowym?
Ale jak mogłam – ja czy którakolwiek z dziewcząt – brać na swoje barki taki ciężar? To nie my
odbierałyśmy życia. Przypomniałam sobie wszystko to, co mówili nam August i Georgia. Wie-
działam, że do zrobienia jest tylko jedno.
–  Walczcie  –  powiedziałam,  nie  zwracając  się  do  nikogo  w  szczególności.  Potem  przypo-
mniałam  sobie,  gdzie  jestem,  i  odwróciłam  się  do  kamery.  –  Walczcie.  Rebelianci  chcą  się
znęcać nad słabszymi. Próbują was zastraszyć, żebyście robili to, czego chcą. A co będzie, jeśli
ich posłuchacie? Jak myślicie, jaką przyszłość mogą wam dać? Ci ludzie, ci tyrani, nie zrezygnują
nagle z przemocy. Jeśli dacie im władzę, staną się tysiąc razy gorsi. Więc walczcie. Walczcie tak,
jak możecie.
Czułam, że pulsuje we mnie krew i adrenalina, jakbym sama miała właśnie zaatakować rebe-
liantów.  Miałam  dość.  Terroryzowali  nas  wszystkich,  atakowali  nasze  rodziny.  Gdyby  któryś
z Południowców stanął teraz przede mną, nie uciekałabym.
Gavril znowu zaczął mówić, ale ja byłam tak wściekła, że słyszałam tylko bicie własnego ser-
ca. Zanim się zorientowałam, kamery zostały wyłączone, a światła przygasły.
Maxon podszedł do ojca i powiedział coś szeptem, ale król potrząsnął głową.
Dziewczęta wstały i skierowały się do drzwi.
– Wracajcie teraz prosto do pokojów – polecił łagodnie Maxon. – Tam zostanie wam podany
obiad, a ja niedługo zajrzę do każdej z was z wizytą.
Kiedy przechodziłam obok, król położył jeden palec na moim ramieniu, a ten ledwie dostrze-
galny gest oznaczał, że musiałam się zatrzymać.
– To nie było rozsądne – oznajmił.
Wzruszyłam ramionami.
– To, co robiliśmy dotąd, nie wystarcza. Jeśli tak dalej pójdzie, nie zostanie nikt, kim można by
rządzić.
Machnął ręką na znak, że mam odejść. Znowu miał mnie dosyć.
Maxon cicho zapukał do drzwi i wszedł do środka. Byłam już w szlafroku i czytałam książkę
w łóżku. Zastanawiałam się, czy w ogóle zamierza do mnie przyjść.
– Jest okropnie późno – szepnęłam, chociaż nie było nikogo, komu moglibyśmy przeszkadzać.
– Wiem. Musiałem porozmawiać z pozostałymi, a to było wyjątkowo wyczerpujące. Elise jest
bardzo roztrzęsiona, czuje się szczególnie winna temu wszystkiemu. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby
się wycofała w najbliższych dniach.
Chociaż kilka razy mówił mi wprost, że nie żywi uczuć do Elise, widziałam, jak bardzo go to za-
bolało. Podkuliłam kolana, żeby zrobić mu miejsce do siedzenia.
– A Kriss i Celeste?
– Kriss jest aż nadmiernie optymistyczna. Jest pewna, że ludzie będą uważać i chronić się. Nie
wiem, jak to ma być możliwe, jeśli nie jesteśmy w stanie przewidzieć, gdzie i kiedy rebelianci
zaatakują po raz kolejny. Są w całym kraju. Ale ona nie traci nadziei. Wiesz, jaka jest.
– Wiem.
Maxon westchnął.
– Celeste trzyma się dzielnie. Oczywiście, jest zaniepokojona, ale tak jak mówiła Kriss, Dwójki
są prawdopodobnie najbezpieczniejsze ze wszystkich. A jej nigdy nie brakowało determinacji. –
Roześmiał się do siebie, patrząc w podłogę. – Sprawiała przede wszystkim wrażenie zaniepokojo-
nej tym, że ja pogniewam się na nią, jeśli zostanie. Zupełnie jakbym miał jej mieć za złe, że woli
być tutaj niż wracać do domu.
Westchnęłam.
– To jest dobre pytanie. Czy chcesz mieć żonę, która nie przejmuje się tym, że ktoś grozi jej
poddanym?
Maxon popatrzył na mnie.
– Ty się przejmujesz, ale jesteś zbyt inteligentna, żeby przejmować się w taki sposób, jak pozo-
stałe. – Potrząsnął głową z uśmiechem. – Nie do wiary, że poradziłaś ludziom, żeby walczyli.
Wzruszyłam ramionami.
– Mam wrażenie, że chowamy się już za długo.
– Masz całkowitą rację. Nie wiem, czy to wystraszy rebeliantów, czy sprawi, że staną się bar-
dziej zdeterminowani, ale nie ulega wątpliwości, że zmieniłaś reguły gry.
Przechyliłam głowę na bok.
– Nie nazywałabym grą tego, że jakaś banda próbuje zabijać przypadkowych ludzi.
–  Nie,  nie!  –  odparł  szybko.  –  Trudno  mi  znaleźć  słowo  dostatecznie  ostre,  żeby  to  określić.
Chodziło  mi  o  Eliminacje.  –  Popatrzyłam  na  niego,  zdumiona.  –  Na  dobre  czy  na  złe,
społeczeństwo  zobaczyło  dzisiaj  przebłysk  twojego  prawdziwego  charakteru.  Zobaczyli  dziew-
czynę, która zabrała do schronu swoje pokojówki, która potrafi postawić się królowi, jeśli wierzy,
że ma rację. Założę się, że teraz w zupełnie innym świetle zobaczą twoją interwencję w przypad-
ku Marlee. Przedtem byłaś tylko dziewczyną, która nakrzyczała na mnie przy pierwszym spotka-
niu. Dzisiaj stałaś się dziewczyną, która nie boi się rebeliantów. Będą o tobie myśleć zupełnie ina-
czej.
Potrząsnęłam głową.
– Nie zrobiłam tego celowo.
– Wiem. Zastanawiałem się długo, jak pokazać ludziom, jaka jesteś naprawdę, a okazało się, że
ty po prostu zrobiłaś to pod wpływem impulsu. To bardzo do ciebie podobne. – W jego oczach
kryło  się  zdumienie,  zupełnie  jakby  powinien  był  się  tego  po  mnie  spodziewać  od  samego
początku. – Tak czy inaczej uważam, że powiedziałaś słuszną rzecz. Najwyższy czas, żebyśmy
zaczęli robić coś poza chowaniem się.
Popatrzyłam na narzutę na łóżku, przesuwając palcem po szwie. Cieszyłam się, że zaaprobo-
wał moje postępowanie, ale to, jak o tym mówił – jakby chodziło o kolejne z moich małych dzi-
wactw – wydawało mi się w tej chwili zbyt intymne.
– Jestem zmęczony kłótniami z tobą, Ami – powiedział cicho. Podniosłam głowę i zobaczyłam
w oczach Maxona szczerość. Mówił dalej: – Podoba mi się to, że nie zawsze się zgadzamy, to
w gruncie rzeczy lubię w tobie najbardziej, ale nie chcę się już kłócić. Czasem zdarza mi się, że
bywam porywczy jak mój ojciec. Staram się z tym walczyć, ale to we mnie tkwi. A ty! – dodał
ze śmiechem. – Kiedy się zdenerwujesz, jesteś nie do powstrzymania!
Potrząsnął  głową,  prawdopodobnie  przypominając  sobie  wszystko  to,  co  ja.  Cios  kolanem
w krocze, cała ta historia z klasami, rozcięta warga Celeste, kiedy mówiła o Marlee. Nigdy nie po-
strzegałam siebie jako porywczej, ale najwyraźniej taka właśnie byłam. Maxon uśmiechnął się,
a ja zrobiłam to samo. To wydawało się nawet zabawne, kiedy myślałam o wszystkich moich
wyskokach jednocześnie.
–  Patrzę  też  na  inne  i  staram  się  być  uczciwy.  Niepokoi  mnie  czasem  to,  co  czuję,  ale
chciałbym,  żebyś  wiedziała,  że  wciąż  patrzę  także  na  ciebie.  Chyba  wiesz  już,  że  nie  jestem
w stanie nic na to poradzić. – Wzruszył ramionami i wyglądał w tej chwili jak zwykły chłopak.
Chciałam powiedzieć coś stosownego, uświadomić mu, że ja także nadal chcę, żeby na mnie
patrzył. Ale żadne słowa nie wydawały się właściwe, więc wsunęłam dłoń w jego rękę. Siedzie-
liśmy w milczeniu, patrząc na nasze dłonie. Maxon bawił się moimi bransoletkami, wyjątkowo
tym pochłonięty, i przez dłuższą chwilę pocierał kciukiem grzbiet mojej dłoni. Miło było mieć taką
spokojną chwilę tylko dla nas dwojga.
– A może jutro spędzimy cały dzień razem? – zaproponował.
Uśmiechnęłam się.
– Z przyjemnością.
Rozdział 10
C zyli w dwóch słowach: więcej gwardzistów?
– Tak, tato. Dużo więcej. – Roześmiałam się do telefonu, chociaż sytuację trudno było nazwać
zabawną. Tata miał niezwykły dar patrzenia na wszystko z jaśniejszej strony. – Wszystkie zostaje-
my w pałacu, przynajmniej na razie. A chociaż mówili, że zaczynają od Dwójek, dopilnuj, żeby
nikt z naszych nie zachowywał się lekkomyślnie. Ostrzeż Turnerów i Canvassów, żeby na siebie
uważali.
– Kiciu, wszyscy wiedzą, że mają uważać. Po tym, co powiedziałaś w Biuletynie, myślę, że
ludzie będą dzielniejsi niż się spodziewasz.
– Mam nadzieję. – Popatrzyłam na swoje buty i przyszło mi do głowy dziwne wspomnienie.
W tej chwili miałam na nogach ozdobione klejnocikami szpilki, a pięć miesięcy temu nosiłam sta-
re pantofle na płaskim obcasie.
– Jestem z ciebie dumny, Ami. Czasem jestem zaskoczony tym, co mówisz, ale sam nie wiem
dlaczego. Zawsze byłaś silniejsza, niż ci się wydawało.
W jego głosie była zawstydzająca mnie szczerość. Niczyja opinia nie miała dla mnie takiego
znaczenia, jak jego.
– Dziękuję, tato.
– Mówię całkiem poważnie. Nie każda księżniczka powiedziałaby coś takiego.
Przewróciłam oczami.
– Tato, ja nie jestem księżniczką.
– Kwestia czasu – odparł żartobliwie. – A skoro już o tym mowa, jak tam Maxon?
– Dobrze – odparłam, bawiąc się rąbkiem sukienki. Milczenie przeciągało się. – Naprawdę mi
na nim zależy, tato.
– Tak?
– Tak.
– A dlaczego?
Zastanawiałam się nad tym przez chwilę.
– Właściwie nie jestem pewna. Ale myślę, że przynajmniej po części dlatego, że pozwala mi
czuć się sobą.
– A czasem nie czujesz się sobą? – zażartował tata.
–  Nie,  to  raczej…  Cały  czas  pamiętałam  o  mojej  klasie.  Nawet  kiedy  przyjechałam  do
pałacu, przez jakiś czas nie dawało mi to spokoju. Czy jestem Piątką, czy Trójką? Czy chcę być
Jedynką? Ale teraz już się tym nie przejmuję i myślę, że to z jego powodu. Nie zrozum mnie źle,
on popełnia mnóstwo błędów.
– Tata roześmiał się w słuchawce. – Ale kiedy jestem z nim, czuję się Americą. Nie klasą czy
projektem. Nie pamiętam nawet o tym, jaką pozycję on zajmuje. On to on, a ja to ja.
Tata milczał przez chwilę.
– To brzmi bardzo zachęcająco, kiciu.
Trochę  niezręcznie  było  mi  rozmawiać  z  tatą  o  chłopaku,  ale  wydawało  mi  się,  że  tylko  on
z mojej rodziny widział w Maxonie bardziej człowieka niż arystokratę. Nikt nie mógł mnie zrozu-
mieć tak jak on.
– Owszem. Ale nie wszystko jest idealnie – dodałam, kiedy Silvia zajrzała do pokoju. – Mam
poczucie, że co chwila coś idzie nie tak.
Spojrzała na mnie z naciskiem i powiedziała bezgłośnie: Śniadanie. Skinęłam głową.
– Cóż, to nie szkodzi. Błędy oznaczają, że to jest rzeczywiste.
– Postaram się to zapamiętać. Przepraszam, tato, ale muszę kończyć. Jestem już spóźniona.
– To niewybaczalne. Uważaj na siebie, kiciu, i napisz jak najszybciej do siostry.
– Tak zrobię. Całuję, tato.
– Ja też cię całuję.
Kiedy dziewczęta wyszły z jadalni po śniadaniu, Maxon i ja zostaliśmy z tyłu. Królowa minęła
nas i mrugnęła do mnie, a ja poczułam, że moje policzki robią się czerwone. Ale zaraz potem
przeszedł obok król, a wyraz jego oczu sprawił, że natychmiast zapomniałam o jakichkolwiek ru-
mieńcach.
Kiedy zostaliśmy sami, Maxon podszedł do mnie i splótł palce z moimi.
– Zapytałbym cię, na co masz ochotę, ale mamy bardzo ograniczone możliwości. Żadnego
strzelania  z  łuku,  żadnych  polowań,  żadnej  jazdy  konnej,  nic,  co  wymagałoby  wyjścia  na
zewnątrz.
Westchnęłam.
– Nawet gdybyśmy zabrali oddział gwardzistów?
– Przykro mi, Ami – uśmiechnął się ze smutkiem. – Ale może obejrzymy jakiś film? Możemy
wybrać taki z wyjątkowo pięknymi pejzażami.
– To nie to samo. – Pociągnęłam go za ramię. – Chodźmy. Postarajmy się jak najlepiej wyko-
rzystać czas.
– I tak trzymaj – powiedział. Z jakiegoś powodu jego słowa sprawiły, że poczułam się lepiej,
zupełnie jakbyśmy przechodzili przez to wspólnie. Od dawna już nie czułam pomiędzy nami ta-
kiej bliskości.
Wyszliśmy  na  korytarz  i  skierowaliśmy  się  do  schodów  wiodących  do  sali  kinowej,  kiedy
usłyszałam melodyjne dźwięczenie szyb w oknach.
Odwróciłam głowę na ten dźwięk i westchnęłam ze zdumienia.
– Pada deszcz.
Wypuściłam  rękę  Maxona  i  przycisnęłam  dłoń  do  szyby.  Przez  te  wszystkie  miesiące,  które
spędziłam w pałacu, nie padało tu ani razu i zastanawiałam się, czy w ogóle pada kiedykolwiek.
Teraz,  widząc  deszcz,  uświadomiłam  sobie,  jak  bardzo  za  nim  tęskniłam.  Brakowało  mi  przy-
chodzących i odchodzących pór roku, tego, w jaki sposób wszystko się zmieniało.
– To jest prześliczne – wyszeptałam.
Maxon stanął za mną i objął mnie ramionami w talii.
– To do ciebie podobne, żeby znaleźć piękno w czymś, co inni uznaliby za popsuty dzień.
– Chciałabym go dotknąć.
Maxon westchnął.
– Wiem, że byś chciała, ale to po prostu…
Odwróciłam się do Maxona, żeby zobaczyć, dlaczego urwał w pół słowa. Popatrzył w jedną
i w drugą stronę w korytarz, a ja zrobiłam to samo. Byliśmy sami, jeśli nie liczyć kilku gwar-
dzistów.
– Chodź – powiedział, łapiąc mnie za rękę. – Miejmy nadzieję, że nikt nas nie zauważy.
Uśmiechnęłam się, nie mogąc się doczekać, co tym razem wymyślił. Uwielbiałam, kiedy Ma-
xon  się  tak  zachowywał.  Weszliśmy  po  schodach  na  górę,  na  trzecie  piętro.  Przez  chwilę
zaczęłam się denerwować, zaniepokojona, że pokaże mi coś podobnego do ukrytej biblioteki. Wte-
dy nie okazało się to najlepszym pomysłem.
Przeszliśmy  na  środek  piętra,  mijając  tylko  jednego  gwardzistę,  robiącego  obchód.  Maxon
pociągnął mnie do olbrzymiego salonu i poprowadził do ściany obok wielkiego pustego kominka.
Sięgnął pod jego obudowę i jak łatwo zgadnąć, znalazł ukryty przycisk. Otworzył panel w ścianie,
prowadzący na kolejne ukryte schody.
– Weź mnie za rękę – powiedział, wyciągając do mnie dłoń. Zrobiłam tak i szłam za nim led-
wie oświetlonymi schodami, aż znaleźliśmy się pod drzwiami. Maxon otworzył prosty zamek, po-
pchnął drzwi… i zobaczyłam ścianę deszczu.
– Dach? – zapytałam poprzez szum kropli.
Maxon skinął głową. Wyszliśmy na taras mniej więcej rozmiarów mojej sypialni. Otoczony
był murem. Nie przejmowałam się, że zobaczę tylko ściany i niebo, przynajmniej mogłam być
na zewnątrz.
Przepełniona szczęściem, zrobiłam krok do przodu i wyciągnęłam ręce pod strumienie ulewy.
Ciepłe, ogromne krople spadały na moje ramiona i ściekały na sukienkę. Usłyszałam, że Maxon
roześmiał się, a potem wypchnął mnie na deszcz.
Wstrzymałam oddech, w jednej chwili całkowicie mokra. Odwróciłam się, złapałam Maxona
za  rękę,  a  on  z  uśmiechem  udawał,  że  stawia  mi  opór.  Kosmyki  włosów  spadały  mu  na  oczy
i oboje równie szybko byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Nadal z uśmiechem pociągnął mnie
do krawędzi muru.
– Popatrz – powiedział mi do ucha.
Odwróciłam  się  i  po  raz  pierwszy  zobaczyłam  taki  widok.  Patrzyłam  z  zachwytem  na  roz-
ciągające się przede mną miasto – sieć ulic, geometryczne bryły budynków, różnorodność ko-
lorów – nawet poszarzałe od deszczu, zapierało dech w piersiach.
Czułam się do niego przywiązana, jakby do jakiegoś stopnia należało do mnie.
– Nie chcę, żeby rebelianci to zabrali, Ami – powiedział Maxon poprzez szum deszczu, jakby
czytał mi w myślach. – Nie wiem, jaka jest prawdziwa śmiertelność podczas ataków, ale mam
pewność, że ojciec ukrywa to przede mną. Obawia się, że przerwę Eliminacje.
– Czy masz jakiś sposób, żeby poznać prawdę?
Zastanowił się.
–  Wydaje  mi  się,  że  gdyby  udało  mi  się  skontaktować  z  Augustem,  on  by  to  wiedział.
Mógłbym wysłać do niego list, ale boję się zdradzać w nim zbyt wiele. Nie mam pewności, czy
zdołałbym go sprowadzić do pałacu.
Przemyślałam te słowa.
– A gdybyśmy to my do niego poszli?
Maxon roześmiał się.
– A jak twoim zdaniem mamy to zrobić?
Wzruszyłam żartobliwie ramionami.
– Postaram się coś załatwić.
Maxon przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu.
– To miłe, móc mówić różne rzeczy na głos. Zawsze muszę uważać na słowa. Tutaj mam po-
czucie, że nikt mnie nie słyszy. Poza tobą.
– No to nie krępuj się i mów, co chcesz.
Uśmiechnął się złośliwie.
– Tylko jeśli ty zrobisz to samo.
– Zgoda – odparłam z przyjemnością.
– No dobrze, to co chcesz wiedzieć?
Odgarnęłam mokre włosy z czoła, zaczynając od czegoś ważnego, ale nieosobistego.
– Naprawdę nie wiedziałeś o tym pamiętniku?
–  Nie,  ale  jestem  już  na  bieżąco.  Ojciec  kazał  mi  go  w  całości  przeczytać.  Gdyby  August
przyszedł  dwa  tygodnie  wcześniej,  pomyślałbym,  że  mnie  okłamuje,  ale  teraz  już  wiem
o wszystkim. To naprawdę szokujące, Ami. To, co przeczytałaś, było tylko wierzchołkiem góry lo-
dowej. Chciałbym ci opowiedzieć więcej, ale na razie nie mogę.
– Rozumiem.
Popatrzył na mnie, zbierając się na odwagę.
– Jak dziewczęta dowiedziały się o tym, że zdjęłaś mi koszulę?
Spojrzałam w ziemię i zawahałam się.
– Patrzyłyśmy, jak ćwiczą gwardziści, a ja powiedziałam, że bez koszuli wyglądasz tak samo
dobrze, jak oni. Wymknęło mi się.
Maxon odchylił głowę do tyłu i roześmiał się.
– Nie potrafię być o to zły.
Uśmiechnęłam się.
– Przyprowadziłeś tutaj którąś dziewczynę?
Maxon posmutniał.
– Olivię. Tylko raz i to wszystko.
Kiedy się zastanowiłam, przypomniałam to sobie. Pocałował ją tutaj, a ona powiedziała o tym
nam wszystkim.
– Pocałowałem Kriss – wypalił, nie patrząc na mnie. – Niedawno. Po raz pierwszy. Wydaje
mi się, że powinnaś o tym wiedzieć.
Spojrzał  na  mnie,  a  ja  lekko  skinęłam  głową.  Gdybym  nie  była  świadkiem  tego  pocałunku,
gdybym  właśnie  teraz  się  o  nim  dowiedziała,  mogłabym  się  załamać.  Ale  chociaż  już  wie-
działam o wszystkim, zabolało mnie, kiedy to powiedział.
– Nie znoszę całej tej rywalizacji. – Poruszyłam się niespokojnie, czując, że moja sukienka
robi się ciężka od wody.
– Wiem. Tak już musi być.
– Mimo wszystko to nie jest sprawiedliwe.
Maxon roześmiał się.
– A czy kiedykolwiek w życiu któregokolwiek z nas coś było sprawiedliwe?
Musiałam mu przyznać rację.
– Nie powinnam ci tego mówić… a jeśli dasz poznać, że to wiesz, jestem pewna, że będzie
jeszcze gorzej, ale… twój ojciec mówi mi różne niemiłe rzeczy. Uniemożliwił mi też przekazy-
wanie pieniędzy rodzinie. Żadna z pozostałych dziewcząt już ich nie dostawała, więc pewnie to
i tak wyglądało niekorzystnie.
–  Przykro  mi.  –  Maxon  popatrzył  na  panoramę  miasta,  a  ja  przez  moment  myślałam  tylko
o tym, jak mokra koszula oblepia jego klatkę piersiową. – Obawiam się, że tego nie będę mógł
zmienić, Ami.
– Nie musisz. Chciałam tylko, żebyś wiedział, co się dzieje. Poradzę sobie z tym.
– Jesteś dla niego za twarda, on cię nie rozumie. – Maxon sięgnął po moją rękę, a ja pozwo-
liłam mu na to.
Starałam się wymyślić, co jeszcze chciałabym wiedzieć, ale w większości były to sprawy do-
tyczące pozostałych dziewcząt. Nie miałam zamiaru zawracać mu tym głowy. Byłam przekona-
na,  że  mogę  z  dużym  prawdopodobieństwem  sama  domyślić  się  prawdy,  a  jeśli  się  myliłam,
chyba i tak nie chciałabym psuć tej chwili.
Maxon popatrzył na mój nadgarstek.
– Czy… – Popatrzył na mnie i chyba zmienił zdanie co do pytania. – Czy chciałabyś ze mną
zatańczyć?
Skinęłam głową.
– Ale jestem okropną tancerką.
– Spróbujemy powoli.
Maxon  przyciągnął  mnie  bliżej  i  przytrzymał  w  talii.  Ja  jedną  rękę  wsunęłam  w  jego  dłoń,
a drugą uniosłam lekko namokniętą suknię. Kołysaliśmy się, ledwie się poruszając. Przytuliłam
policzek do piersi Maxona, a on oparł podbródek na mojej głowie i obracaliśmy się do melodii
spadających kropel deszczu.
Kiedy przytulił mnie trochę mocniej, miałam wrażenie, że wszystkie złe rzeczy zostały wy-
mazane, a moja relacja z Maxonem została oczyszczona ze wszystkich dodatkowych elementów.
Byliśmy  przyjaciółmi,  którzy  uświadomili  sobie,  że  nie  mogą  bez  siebie  żyć.  Pod  wieloma
względami byliśmy przeciwieństwami, ale łączyło nas też wiele podobieństw. Nie potrafiłabym
powiedzieć,  że  nasz  związek  był  przeznaczeniem,  ale  wydawał  się  czymś  poważniejszym  niż
wszystko, co wcześniej znałam.
Uniosłam  głowę  i  spojrzałam  na  Maxona,  kładąc  mu  dłoń  na  policzku  i  przyciągając  do
pocałunku. Jego mokre usta dotknęły moich w podmuchu żaru. Poczułam, jak jego dłonie obej-
mują mnie i przyciskają mocno, jakby się obawiał, że inaczej się rozsypie. Deszcz bębnił o dach,
ale poza tym cały świat ucichł. Miałam poczucie, że nie wystarczy mi Maxona, nie wystarczy
mi jego skóry, miejsca ani czasu.
Po tych wszystkich miesiącach, kiedy starałam się zrozumieć, czego chcę i na co mam na-
dzieję, uświadomiłam sobie – w tym momencie, który Maxon podarował nam obojgu – że to od
początku nie miało sensu. Mogłam tylko iść przed siebie i mieć nadzieję, że dokądkolwiek zaniesie
nas los, znajdziemy jakoś drogę powrotną do siebie.
Musiało tak być. Ponieważ… Ponieważ…
Choć tak długo potrwało, zanim nadeszła ta chwila, teraz olśnienie pojawiło się nagle.
Kochałam Maxona. Po raz pierwszy czułam to namacalnie. Nie broniłam się przed tym uczu-
ciem, czepiając się myśli o Aspenie i wszystkim tym, co mogło być między nami. Nie podda-
wałam  się  uczuciom  Maxona,  pozostawiając  sobie  drogę  ucieczki  na  wypadek,  gdyby  mnie
zawiódł. Po prostu się z tym pogodziłam.
Kochałam go.
Nie  potrafiłabym  wskazać,  co  sprawiło,  że  byłam  tego  pewna,  ale  wiedziałam  to  w  tamtej
chwili z taką samą pewnością, z jaką wiedziałam, jak mam na imię albo jakiego koloru jest niebo,
albo co jest napisane na jakiś temat w książce.
Czy on czuł to samo?
Maxon przerwał pocałunek i spojrzał na mnie.
– Jesteś prześliczna, kiedy wyglądasz okropnie.
Roześmiałam się nerwowo.
– Dziękuję. Za to, i za deszcz, i za to, że się nie poddajesz.
Maxon przesunął palcami po moim policzku, nosie i podbródku.
– Jesteś tego warta. Chyba sama tego nie rozumiesz. Dla mnie jesteś tego warta.
Miałam wrażenie, że moje serce zaraz eksploduje i chciałam tylko, żeby wszystko się dzisiaj
zakończyło. Mój świat znalazł nową oś i wydawało mi się, że jedynym sposobem poradzenia so-
bie z tym, jak bardzo mnie to oszałamiało, było sprawienie, żeby nasz związek stał się prawdziwy.
Czułam się teraz pewna, że tak się stanie. Tak się musiało stać. Już niedługo.
Maxon pocałował mnie w czubek nosa.
– Chodźmy się wysuszyć i obejrzyjmy film.
– Dobry pomysł.
Ostrożnie schowałam miłość do Maxona w sercu, trochę obawiając się tego uczucia. W końcu
musiałam się kiedyś nim podzielić, ale na razie pozostawało moją tajemnicą.
Spróbowałam wyżąć sukienkę pod niewielkim okapem przy drzwiach, ale to nic nie dało. Wie-
działam, że wracając do pokoju, będę zostawiać za sobą mokre ślady.
– Chciałabym obejrzeć jakąś komedię – powiedziałam, kiedy schodziliśmy po schodach. Ma-
xon podążał przodem.
– Ja chciałbym kino akcji.
– Cóż, sam przed chwilą mówiłeś, że jestem tyle warta, więc wydaje mi się, że powinnam
wygrać.
Maxon roześmiał się.
– Sprytne.
Roześmiał  się  znowu,  przesuwając  panel,  otwierający  się  na  salon,  ale  w  następnej  chwili
stanął jak wryty.
Spojrzałam mu przez ramię i zobaczyłam króla Clarksona, równie poirytowanego, jak zawsze.
– Zakładam, że to był twój pomysł – powiedział do Maxona.
– Tak.
– Masz pojęcie, na jakie niebezpieczeństwo się naraziłeś? – zapytał król groźnie.
–  Ojcze,  na  dachu  nie  czają  się  rebelianci  –  odparował  Maxon.  Starał  się,  żeby  jego  głos
brzmiał rzeczowo, ale wyglądał trochę głupio w ociekającym wodą ubraniu.
– Wystarczy jedna dobrze wymierzona kula, Maxonie. – Król zawiesił głos. – Wiesz, że nasze
siły  są  teraz  wyjątkowo  rozproszone,  odkąd  musieliśmy  wysłać  gwardzistów  do  pilnowania
domów dziewcząt. A wielu z tych, których wysłaliśmy, zdezerterowało. Jesteśmy podatni na atak.
– Spojrzał ze złością na mnie. – I dlaczego, jeśli ostatnio dzieje się coś takiego, ona zawsze bierze
w tym udział?
Staliśmy w milczeniu, wiedząc, że nie mamy nic na swoją obronę.
– Idź doprowadzić się do porządku – polecił król. – Masz dużo roboty.
– Ale ja...
Jedno spojrzenie ojca powiedziało Maxonowi, że wszelkie plany, jakie miał na dzisiaj, są już
nieaktualne.
– Rozumiem – ustąpił.
Król Clarkson wziął Maxona za ramię i popchnął go przed sobą, zostawiając mnie samą. Ma-
xon obejrzał się i bezgłośnie powiedział: Przepraszam, a ja uśmiechnęłam ledwie dostrzegalnie.
Nie obawiałam się już króla ani rebeliantów. Wiedziałam, ile Maxon dla mnie znaczy, i byłam
przekonana, że wszystko musi się jakoś ułożyć.
Rozdział 11
M usiałam znosić wymowny uśmiech Mary, kiedy pomagała mi się przebrać, a potem zeszłam
do Komnaty Dam, zadowolona, że deszcz nadal pada. Od tej pory już zawsze będzie dla mnie
mieć szczególne znaczenie.
Ale  chociaż  Maxon  i  ja  zdołaliśmy  uciec  stąd  na  chwilę,  kiedy  już  wróciliśmy  z  naszego
maleńkiego świata, nie mogłam nie zauważyć napięcia, spowodowanego przez ultimatum, jakie
rebelianci postawili Elicie. Wszystkie dziewczyny były niespokojne i nie mogły się na niczym
skupić.
Celeste bez słowa malowała paznokcie przy pobliskim stoliku, a ja widziałam, że jej dłoń od
czasu do czasu drży. Patrzyłam, jak poprawia niedoskonałości manikiuru i stara się nie przerywać.
Elise trzymała książkę, ale wzrok miała nieobecny, utkwiony w ulewie za oknem. Żadna z nas nie
potrafiła skończyć nawet najprostszego zadania.
– Jak myślisz, co się dzieje tam na zewnątrz? – zapytała mnie Kriss. Jej dłoń znieruchomiała
nad poduszką, którą właśnie wyszywała.
– Nie wiem – odparłam cicho. – Nie przypuszczam, żeby po tak poważnych groźbach niczego
nie zrobili. – Zapisywałam ołówkiem na papierze nutowym melodię, która od jakiegoś czasu cho-
dziła mi po głowie. Nie skomponowałam żadnej melodii od prawie sześciu miesięcy. To i tak nie
miało większego sensu. Na przyjęciach ludzie woleli dobrze znane utwory.
– Myślisz, że ukrywają przed nami liczbę ofiar? – zastanawiała się.
– To nie jest wykluczone. Jeśli się wycofamy, rebelianci wygrają.
Kriss wyhaftowała kolejny krzyżyk.
– Zamierzam zostać bez względu na wszystko. – W sposobie, w jaki to powiedziała, było coś,
co wydawało się skierowane bezpośrednio do mnie. Zupełnie jakbym to ja miała wiedzieć, że
ona nie zamierza rezygnować z Maxona.
– Ja również – obiecałam.
Następny dzień był praktycznie taki sam jak poprzedni, chociaż nigdy wcześniej nie czułam się
tak rozczarowana, widząc słońce. Przygniatało nas ciężkie przygnębienie, nie byłyśmy w stanie
niczego robić. Pragnęłam biec, rozładować część tej energii w jakikolwiek sposób.
Po obiedzie z ociąganiem wróciłyśmy do Komnaty Dam. Elise czytała, a ja znowu usiadłam
nad papierem nutowym. Kriss i Celeste nie pojawiły się jeszcze. Jakieś dziesięć minut później
weszła Kriss z naręczem różnych rzeczy. Usiadła nad szkicownikiem i zestawem kolorowych kre-
dek.
– Co robisz? – zapytałam.
Wzruszyła ramionami.
– Cokolwiek, czym mogłabym się zająć.
Siedziała przez długą chwilę z czerwoną kredką w ręku, trzymając ją nad kartką.
– Nie wiem, co robię – powiedziała w końcu. – Wiem, że inni są w niebezpieczeństwie, ale ko-
cham go. Nie chcę stąd wyjeżdżać.
– Król nie dopuści, żeby ktokolwiek zginął – stwierdziła pocieszająco Elise.
– Ale już zginęli ludzie. – Kriss nie próbowała się z nią kłócić, była tylko zatroskana. – Muszę
zacząć myśleć o czymś innym.
– Jestem pewna, że Silvia znalazłaby nam coś do roboty – podsunęłam.
Kriss roześmiała się krótko.
– Nie jestem aż tak zdesperowana. – Przesunęła kredkę po papierze, kreśląc równą, łukowatą
linię. – Wszystko będzie dobrze, jestem tego pewna.
Przetarłam oczy i popatrzyłam na zapis mojej melodii. Potrzebowałam chwili oddechu.
– Zajrzę do którejś biblioteki. Zaraz wracam.
Elise i Kriss skinęły mi obojętnie głowami, próbując się skoncentrować na tym, co robią, a ja
wstałam i wyszłam.
Poszłam korytarzem do jednej z sal na końcu piętra. Tam na półkach było trochę książek, które
chciałam przeczytać. Drzwi do biblioteki otworzyły się bezszelestnie, a ja uświadomiłam sobie, że
nie jestem sama. Usłyszałam czyjś płacz.
Rozejrzałam się za jego źródłem i zobaczyłam Celeste, siedzącą z podkulonymi kolanami na
szerokim parapecie. Poczułam się okropnie zakłopotana. Celeste nigdy nie płakała. Aż do tej chwi-
li nie byłam nawet pewna, czy jest do tego zdolna.
Pozostawało mi tylko wyjść, ale Celeste zauważyła mnie, ocierając oczy.
– Cholera! – jęknęła. – Czego tu chcesz?
– Niczego. Przepraszam. Szukałam książki.
– To bierz ją i uciekaj. Masz już i tak wszystko, czego chciałaś.
Przez  chwilę  stałam  w  milczeniu,  nie  rozumiejąc  jej  słów.  Celeste  westchnęła  ciężko  i  pod-
niosła się z miejsca. Złapała jedno ze swoich licznych kolorowych czasopism i rzuciła nim we
mnie, a ja chwyciłam je niezgrabnie.
–  Sama  zobacz.  Ta  twoja  przemowa  w  Biuletynie  wyniosła  cię  na  szczyt.  Uwielbiają  cię.  –
W jej głosie brzmiały złość i oskarżenie, zupełnie jakbym zaplanowała wszystko z góry.
Odwróciłam czasopismo we właściwą stronę i zobaczyłam, że połowę strony zajmują zdjęcia
pozostałych czterech kandydatek ze słupkami obok. Ponad zdjęciami elegancki nagłówek pytał:
Kogoś byś chciała jako królową? Koło mojej fotografii wysoki słupek pokazywał, że trzydzieści
dziewięć procent respondentów głosowało na mnie. Wydawało mi się, że ta z nas, która ma osta-
tecznie zwyciężyć, powinna mieć większe poparcie, ale i tak to było znacznie więcej niż w przy-
padku pozostałych!
Wybrane cytaty obok tych wykresów mówiły, że Celeste nosi się naprawdę królewsko, chociaż
jest dopiero trzecia. Elise jest niezwykle wytworna, ale głosowało na nią zaledwie osiem procent
respondentów. Cytaty przy moim zdjęciu sprawiły, że chciało mi się płakać.
„Lady America jest zupełnie jak królowa. To urodzona wojowniczka. Nie tylko jej chcemy –
potrzebujemy jej!”
Wpatrywałam się w te słowa.
– Czy… czy to naprawdę?
Celeste wyrwała mi czasopismo.
– Jasne, że naprawdę. No już, idź, wyjdź za niego, czy co tam sobie chcesz. Zostań księżniczką.
Wszyscy będą zachwyceni. Biedna mała Piątka dostała koronę.
Skierowała się do drzwi, a jej kwaśny nastrój popsuł mi najbardziej niesamowitą nowinę, jaką
usłyszałam od początku Eliminacji.
– Wiesz, nie rozumiem w ogóle, dlaczego to dla ciebie takie ważne. Jakiś bardzo szczęśliwy fa-
cet Dwójka i tak się z tobą ożeni. A kiedy to wszystko się skończy, dalej będziesz sławna – powie-
działam oskarżycielsko.
– Jako niedoszła królowa.
– Na litość boską, jesteś modelką! – krzyknęłam. – Masz wszystko.
– Ale na jak długo? – odparowała. Powtórzyła ciszej: – Na jak długo?
– Nie rozumiem? – zapytałam, także zniżając głos. – Celeste, jesteś piękna i będziesz Dwójką
przez resztę swojego życia.
Zaczęła potrząsać głową, zanim jeszcze skończyłam to mówić.
– Myślisz, że tylko ty czujesz się czasem uwięziona przez ograniczenia swojej klasy? Tak, je-
stem modelką. Nie potrafię śpiewać. Nie jestem aktorką. Więc kiedy moja twarz nie będzie już
dostatecznie świeża, wszyscy o mnie zapomną. Zostało mi jeszcze z pięć lat, dziesięć, jeśli będę
miała szczęście.
Popatrzyła na mnie.
– Spędziłaś całe życie, wtapiając się w tło. Widzę, że czasem ci tego brakuje. Cóż, ja spędziłam
życie w blasku reflektorów. Może dla ciebie to głupie obawy, ale dla mnie tak właśnie jest: nie
chcę tego stracić.
– Właściwie to ma sens.
– Naprawdę? – Otarła chusteczką oczy i spojrzała w okno.
Podeszłam bliżej i stanęłam obok niej.
– Owszem. Ale Celeste, czy ty go w ogóle kochasz?
Przechyliła głowę i zastanowiła się.
– Jest słodki. I naprawdę świetnie się całuje – dodała z uśmiechem.
Odwzajemniłam ten uśmiech.
– Wiem.
– Wiem, że wiesz. To był poważny cios dla moich planów, kiedy zorientowałam się, jak daleko
zaszliście. Miałam nadzieję, że będę go miała w garści, jeśli sprawię, że zacznie marzyć o czymś
więcej.
– To nie jest metoda, żeby zdobyć czyjeś serce.
– Nie potrzebuję jego serca – przyznała. – Chciałam tylko, żeby pragnął mnie dostatecznie,
żeby  mnie  tu  zatrzymać.  Zgoda,  to  nie  jest  miłość.  Potrzebuję  sławy  znacznie  bardziej  niż
miłości.
Po  raz  pierwszy  nie  była  moim  wrogiem.  Rozumiałam  to  teraz.  Owszem,  potrafiła  być
podstępna, ale to się brało z desperacji. Po prostu czuła, że musi nas onieśmielać i zniechęcać do
czegoś, czego większość z nas po prostu chciała, a co jej wydawało się niezbędne.
– Po pierwsze, potrzebujesz miłości. Każdy potrzebuje. I nie ma nic złego, żeby jej pragnąć
w połączeniu ze sławą.
Przewróciła oczami, ale nie przerywała mi.
– Po drugie, Celeste Newsome, którą znam, nie potrzebuje mężczyzny, żeby być sławna.
Roześmiała się w tym momencie na głos.
– Byłam trochę nieznośna – przyznała, raczej rozbawiona niż zawstydzona.
– Podarłaś mi sukienkę!
– Cóż, wtedy tego potrzebowałam!
Nagle to wszystko wydało mi się zabawne. Wszystkie te kłótnie, złośliwe miny, małe podstępy
– sprawiały wrażenie przeciągającego się żartu. Stałyśmy tak przez chwilę, śmiejąc się z wyda-
rzeń ostatnich kilku miesięcy, a ja poczułam, że chciałabym się nią opiekować tak, jak wcześniej
Marlee.
Ku mojemu zaskoczeniu jej śmiech ucichł szybko i odezwała się do mnie, odwracając wzrok:
–  Zrobiłam  mnóstwo  rzeczy,  Ami.  Okropnych  rzeczy,  których  powinnam  się  wstydzić.  Po
części dlatego, że źle znosiłam stres całej tej rywalizacji, ale przede wszystkim dlatego, że byłam
gotowa na wszystko, żeby zdobyć tę koronę, zdobyć Maxona.
Sama byłam tym trochę zdziwiona, ale podniosłam rękę i poklepałam ją po ramieniu.
– Szczerze mówiąc – zaczęłam – wydaje mi się, że nie potrzebujesz Maxona, żeby zdobyć to,
na  czym  ci  w  życiu  zależy.  Masz  motywację,  masz  talent  i,  co  chyba  najważniejsze,  masz
możliwości. Pół kraju oddałoby wszystko, żeby mieć to, co ty.
– Wiem – przyznała. – To nie tak, że jestem zupełnie nieświadoma, ile mam szczęścia. Po pro-
stu trudno mi zaakceptować możliwość, że będę… nie wiem, kimś mniej ważnym.
– No to nie akceptuj tego.
Celeste potrząsnęła głową.
– Byłam bez szans, prawda? Od początku liczyłaś się tylko ty.
– Nie tylko ja – przyznałam. – Jeszcze Kriss. Ona także jest faworytką.
– Chcesz, żebym jej złamała nogę? Dałoby się zrobić. – Celeste roześmiała się. – Żartuję.
– Wrócisz ze mną? Trudno teraz siedzieć tam całymi dniami, a z tobą zawsze było trochę cie-
kawiej.
–  Nie  teraz.  Nie  chcę,  żeby  pozostałe  wiedziały,  że  płakałam.  –  Celeste  spojrzała  na  mnie
prosząco.
– Obiecuję, że nic nikomu nie powiem.
– Dziękuję.
Nastąpiła chwila krępującej ciszy, jakby jedna z nas powinna powiedzieć coś jeszcze. Wyda-
wało mi się ważne, że teraz w końcu naprawdę zobaczyłam Celeste. Nie byłam pewna, czy po-
trafię zapomnieć o wszystkim, co mi zrobiła, ale przynajmniej teraz ją rozumiałam. Nie było nic
do dodania, więc skinęłam jej głową i wyszłam.
Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, uświadomiłam sobie, że zapomniałam zabrać książkę. A po-
tem  przypomniałam  sobie  kolorowy  wykres  z  moim  uśmiechniętym  zdjęciem  i  wysokim
słupkiem obok. Musiałam się przy kolacji pociągnąć za ucho. Maxon powinien się o tym dowie-
dzieć. Miałam nadzieję, że może jeśli będzie świadom, co ludzie o mnie myślą, jego uczucia za-
czną się odrobinę krystalizować.
Kiedy wyszłam za róg korytarza, widok znajomej twarzy przypomniał mi, że mam jeszcze
większe plany do obmyślenia. Powiedziałam Maxonowi, że znajdę sposób, żebyśmy się mogli
spotkać z Augustem, i byłam pewna, że nasza jedyna szansa właśnie idzie w moją stronę.
Aspen  szedł  korytarzem  i  wydawał  się  jeszcze  większy  i  wyższy,  niż  kiedy  go  ostatnio  wi-
działam.
Rozejrzałam się, żeby sprawdzić, czy jesteśmy sami. Dalej w korytarzu stało na warcie kilku
gwardzistów, ale znajdowali się poza zasięgiem słuchu.
– Hej – powiedziałam, przywołując go gestem. Przygryzłam wargi z nadzieją, że Aspen okaże
się tak zaradny, jak przypuszczałam. – Potrzebuję twojej pomocy.
Nawet nie mrugnął okiem.
– Czego tylko zapragniesz.
Rozdział 12
M iałam  rację.  Aspen  znał  na  pamięć  każdy  zakamarek  w  pałacu  i  wiedział  dokładnie,  jak
można nas wyprowadzić na zewnątrz.
–  Jesteś  naprawdę  pewna?  –  zapytał  Maxon,  kiedy  następnego  wieczora  przebieraliśmy  się
w moim pokoju.
– Musimy się dowiedzieć, co się dzieje. Nie mam wątpliwości, że będziemy bezpieczni – uspo-
koiłam go.
Rozmawialiśmy przez szczelinę w drzwiach łazienki. Maxon zdjął garnitur, rzucił go na podłogę
i założył dżinsy oraz bawełnianą koszulę, jaką mogłaby nosić Szóstka. Ubranie Aspena było na
niego odrobinę za duże, ale musiało wystarczyć. Na szczęście Aspen znalazł drobniejszego gwar-
dzistę, żeby pożyczyć ubranie dla mnie, ale mimo to musiałam kilka razy zawinąć spodnie w pa-
sie, żeby nogawki nie wlekły mi się po ziemi.
– Bardzo ufasz temu gwardziście – skomentował Maxon, a ja nie mogłam niczego odgadnąć
z jego tonu. Możliwe, że się denerwował.
–  Moje  pokojówki  twierdzą,  że  jest  jednym  z  najlepszych  w  pałacu.  To  on  zabrał  mnie  do
schronu  podczas  ataku  Południowców,  kiedy  wszyscy  się  spóźnili.  Zawsze  jest  gotowy  do
działania, nawet jeśli jest całkiem spokojnie. Robi na mnie doskonałe wrażenie. Zaufaj mi.
Usłyszałam szelest ubrania, a Maxon zapytał:
– Skąd wiedziałaś, że będzie umiał nas wyprowadzić z pałacu?
– Nie wiedziałam. Po prostu zapytałam.
– A on ci po prostu powiedział? – zdziwił się Maxon.
– Cóż, powiedziałam mu oczywiście, że pytam w twoim imieniu.
Wydał z siebie dźwięk, przypominający westchnienie.
– Nadal uważam, że nie powinnaś iść ze mną.
– Zamierzam iść, Maxonie. Jesteś gotowy?
– Tak, muszę tylko założyć buty.
Otworzyłam drzwi, a kiedy spojrzeliśmy szybko na siebie, Maxon zaczął się śmiać.
– Przepraszam. Przywykłem, że widzę cię w sukniach wieczorowych.
– Ty też wyglądasz trochę inaczej bez garnituru. – To była prawda, ale ten widok nie wydawał
mi się w najmniejszym stopniu zabawny. Chociaż ubranie Aspena było za duże, Maxon wyglądał
dobrze w zwykłych dżinsach. Koszula miała krótkie rękawy, więc mogłam popatrzeć ukradkiem
na te silne ręce, które widziałam wcześniej tylko raz, w schronie.
– Te spodnie są okropnie ciężkie. Dlaczego jesteś taka przywiązana do dżinsów? – zapytał, przy-
pominając sobie moją prośbę z samego początku pobytu w pałacu.
Wzruszyłam ramionami.
– Po prostu je lubię.
Maxon uśmiechnął się do mnie i lekko potrząsnął głową. Podszedł do mojej szafy, nie pytając,
czy może ją otworzyć.
– Potrzebujemy czegoś do podtrzymania twoich spodni, albo ten wieczór zakończy się okrop-
nym skandalem. No, jeszcze większym niż to, co robimy.
Maxon wyjął ciemnoczerwony pasek z materiału i przyniósł mi go, przekładając przez szlufki
spodni.
Nie  potrafiłam  powiedzieć  dlaczego,  ale  wydało  mi  się  to  ważne.  Serce  zabiło  mi  mocniej
i przez chwilę zastanawiałam się, czy Maxon może usłyszeć, jak krzyczy, że bardzo go kocham.
Jeśli nawet tak było, zignorował to, żeby zająć się sprawami bardziej praktycznymi.
– Posłuchaj – powiedział, zawiązując pasek. – To, co robimy, jest bardzo niebezpieczne. Jeśli
coś się stanie, chcę, żebyś uciekała. Nie próbuj nawet wracać do pałacu. Znajdź jakąś rodzinę,
która ukryje cię do rana.
Maxon cofnął się o krok i spojrzał mi w oczy. Przechyliłam głowę z niepokojem.
– W tej chwili proszenie jakiejś rodziny, żeby mnie ukryła, jest prawie tak samo niebezpieczne,
jak stawianie czoła rebeliantom. Ludzie mogą być niezadowoleni, że nie chcemy się wycofać
z Eliminacji.
–  Jeśli  ten  artykuł,  który  pokazała  ci  Celeste,  mówił  prawdę,  to  znaczy,  że  ludzie  mogą  być
z ciebie dumni.
Chciałam  powiedzieć  Maxonowi,  że  się  z  nim  nie  zgadzam,  ale  przerwało  nam  pukanie  do
drzwi. Podszedł, żeby je otworzyć, a do pogrążonego w półmroku pokoju wszedł Aspen w towa-
rzystwie jeszcze jednego gwardzisty.
– Wasza wysokość. – Aspen lekko się skłonił. – Lady America poinformowała nas, że chcesz
się wyjść poza mury pałacu.
Maxon westchnął ciężko.
– Tak. Słyszałem, że jesteś właściwym człowiekiem do tego zadania, gwardzisto… – popatrzył
na odznakę Aspena – Legerze.
Aspen skinął głową.
–  Tak  naprawdę  to  nie  jest  bardzo  trudne.  Jednak  zachowanie  tego  w  tajemnicy  może  być
poważniejszym problemem niż wydostanie się z pałacu.
– Jak to?
– Cóż, muszę zakładać, że wasza wysokość ma jakiś powód, żeby wymykać się w nocy bez
wiedzy króla. Jeśli zostaniemy zapytani o to wprost – Aspen spojrzał na drugiego gwardzistę –
obawiam się, że nie będziemy mogli skłamać.
– Nie prosiłbym o kłamstwo. Mam nadzieję, że już niedługo będę mógł powiedzieć o wszyst-
kim ojcu, ale dzisiaj dyskrecja jest sprawą najwyższej wagi.
– Da się zrobić. – Aspen zawahał się. – Wydaje mi się, że lady America nie powinna nam to-
warzyszyć.
Maxon popatrzył na mnie triumfalnie, zupełnie jakby udało mu się wygrać naszą sprzeczkę.
Wyprostowałam się na tyle, na ile zdołałam.
– Nie zamierzam siedzieć tutaj bezczynnie. Już raz byłam ścigana przez rebeliantów i nic mi
nie jest.
– Ale to nie byli Południowcy – przypomniał Maxon.
– Mimo wszystko idę – uparłam się. – Marnujemy tylko czas.
– Powiem wprost: nikt się z tobą nie zgadza.
– Powiem wprost: nie obchodzi mnie to.
Maxon westchnął i założył na głowę wełnianą czapkę, kryjącą włosy.
– Co w takim razie robimy?
–  Plan  jest  bardzo  prosty  –  zaczął  tłumaczyć  Aspen.  –  Dwa  razy  w  tygodniu  z  pałacu
wyjeżdża ciężarówka, żeby przywieźć zaopatrzenie. Czasem personel kuchenny potrzebuje cze-
goś jeszcze w danym tygodniu, więc ciężarówka wyjeżdża dodatkowo, żeby uzupełnić te braki.
Zwykle jedzie nią ktoś z kuchni, a także kilku gwardzistów.
– Nikt nie będzie niczego podejrzewał? – zapytałam.
Aspen potrząsnął głową.
– Po produkty spożywcze zwykle jeździ się w nocy. Jeśli kucharze uznają, że potrzebują więcej
jajek na śniadanie, to jasne, że trzeba jechać przed świtem.
Maxon wrócił do swoich spodni od garnituru i poszukał czegoś w kieszeni.
– Udało mi się przekazać Augustowi wiadomość. Powiedział, że mamy się z nim spotkać pod
tym adresem. – Wręczył karteczkę Aspenowi, który pokazał ją drugiemu gwardziście.
– Wiesz, gdzie to jest? – zapytał Aspen.
Gwardzista – ciemnoskóry chłopak, na którego odznace, jak wreszcie zauważyłam, było napi-
sane AVERY – skinął głową.
–  To  nie  najlepsza  dzielnica,  ale  jest  dostatecznie  blisko  magazynów  żywności,  żeby  nasza
obecność tam nie wzbudzała podejrzeń.
– Doskonale – odparł Aspen i popatrzył na mnie. – Proszę schować włosy pod czapkę.
Zwinęłam  i  skręciłam  swoje  włosy  z  nadzieją,  że  uda  mi  się  je  zmieścić  pod  przyniesioną
przez Aspena czapką. Schowałam ostatnie pasemko i spojrzałam na Maxona.
– I jak?
Maxon stłumił śmiech.
– Świetnie.
Żartobliwie  szturchnęłam  go  w  ramię,  a  potem  odwróciłam  się,  żeby  posłuchać  następnego
polecenia Aspena.
Dostrzegłam w jego oczach urazę, gdy widział mnie zachowującą się tak swobodnie wobec
Maxona. A może chodziło o coś więcej? Przez dwa lata ukrywaliśmy się w domku na drzewie,
ale teraz miałam wyjść na ulicę po godzinie policyjnej, w towarzystwie mężczyzny, którego re-
belianci z Południa chcieli za wszelką cenę widzieć martwego.
Ta chwila była jak policzek dla wszystkiego, czym byliśmy.
Chociaż nie byłam już zakochana w Aspenie, nadal był dla mnie bardzo ważny i nie chciałam
sprawiać mu bólu.
Chyba zanim jeszcze Maxon coś zauważył, Aspen opanował się.
– Chodźcie z nami.
Wyślizgnęliśmy się na korytarz, a Aspen i Avery poprowadzili nas schodami prowadzącymi do
ogromnego schronu przeznaczonego dla rodziny królewskiej. Zamiast skierować się do potężnych
stalowych drzwi, przemieściliśmy się szybko na drugą stronę pałacu, gdzie weszliśmy po kolej-
nych spiralnych schodach. Myślałam, że wyjdziemy na korytarz na parterze, ale znaleźliśmy się
w kuchni.
Natychmiast otoczyła mnie chmura ciepła i słodki zapach rosnącego chleba. Przez ułamek se-
kundy poczułam się jak w domu. Spodziewałam się czegoś idealnie czystego i profesjonalnego,
jak w tych wielkich piekarniach w Karolinie, na obrzeżu lepszych dzielnic. Ale tutaj zobaczyłam
wielkie drewniane stoły z rozłożonymi warzywami, czekającymi na przygotowanie. W różnych
miejscach były poprzyczepiane kartki z informacjami dla kolejnej zmiany, co jest do zrobienia.
Mówiąc ogólnie, ta kuchnia, mimo ogromnych rozmiarów, wydawała się przytulnym miejscem.
– Trzymajcie głowy pochylone – polecił Avery szeptem Maxonowi i mnie.
Wpatrywaliśmy się w podłogę, a Aspen zawołał:
– Delilah?!
– Już idę, słońce! – odkrzyknął kobiecy głos. Był gardłowy i miał odrobinę tego południowego
przeciągłego akcentu, który czasem słyszałam w Karolinie. Ciężkie kroki rozległy się za rogiem,
ale nie odważyłam się spojrzeć kobiecie w twarz. – Leger, skarbeńku, co tam u ciebie?
– Wszystko w porządku. Słyszałem, że trzeba coś wam przywieźć, więc przyszedłem po listę.
– Przywieźć? Nic o tym nie wiem.
– Dziwne, byłem pewien, że jest jakieś zamówienie.
– W takim razie lepiej jedź – odparła, bez cienia zaniepokojenia czy podejrzliwości w głosie. –
Nie ma co ryzykować, że się o czymś zapomni.
– Słusznie. Powinienem niedługo wrócić – odparł Aspen. Usłyszałam cichy brzęk, kiedy złapał
pęk kluczy. – Do zobaczenia później. Jeśli będziesz już spała, powieszę klucze na haczyku.
– Dobrze, słońce. Zajrzyj tu szybko, dawno cię nie było.
– Nie ma sprawy.
Aspen ruszył już dalej, więc poszliśmy za nim bez słowa. Uśmiechnęłam się do siebie. Ta ko-
bieta, Delilah, miała głęboki, dojrzały głos, ale nawet ona miękła w rozmowie z Aspenem.
Wyszliśmy za róg i po szerokiej pochylni dotarliśmy pod szerokie drzwi. Aspen otworzył zamek
i popchnął jedno skrzydło. W środku, w ciemności, czekała ogromna czarna ciężarówka.
– Wewnątrz nie ma się czego trzymać, ale mimo wszystko myślę, że powinniście jechać z tyłu
– powiedział Avery. Popatrzyłam na obszerną budę ciężarówki. Przynajmniej nikt nas tutaj nie
zauważy.
Przeszłam na tył, gdzie Aspen otwierał już drzwi.
– Panienko – powiedział, podając mi rękę, którą przyjęłam. – Wasza wysokość – dodał, kiedy
Maxon wyminął go, obchodząc się bez jego pomocy.
W środku było kilka skrzynek i półki wzdłuż jednej ze ścian, ale poza tym wnętrze było pustym
metalowym pudłem. Maxon minął mnie i rozejrzał się dokoła.
– Chodź tutaj, Ami – rzekł, wskazując jeden z narożników. – Możemy zaprzeć się o półkę.
– Postaramy się, żeby nie trzęsło – obiecał Aspen.
Maxon skinął głową, a Aspen popatrzył na nas bardzo poważnie i zamknął drzwi.
W kompletnych ciemnościach przysunęłam się bliżej do Maxona.
– Boisz się? – zapytał.
– Nie.
– Ja też nie.
Byłam jednak prawie pewna, że żadne z nas nie mówi prawdy.
Rozdział 13
N ie potrafiłam powiedzieć, jak długo jechaliśmy, ale byłam doskonale świadoma każdego ru-
chu wielkiej ciężarówki. Maxon, próbując nas unieruchomić, zaparł się plecami o półkę, a nogami
o  ścianę,  przytrzymując  mnie  bezpiecznie,  ale  mimo  to  przy  każdym  zakręcie  ślizgaliśmy  się
trochę po metalowej podłodze.
– Nie podoba mi się, że nie wiem, gdzie jestem – powiedział Maxon, próbując po raz kolejny
złapać równowagę.
– Byłeś kiedyś w samym Angeles?
– Tylko samochodem – przyznał.
– Czy to dziwne, że lepiej się czuję, jadąc do kryjówki rebeliantów, niż wtedy, kiedy musiałam
zabawiać damy z włoskiej rodziny królewskiej?
Maxon roześmiał się.
– Tylko ty możesz tak uważać.
Trudno  było  rozmawiać,  przekrzykując  warkot  silnika,  więc  przez  chwilę  milczeliśmy.
W ciemności każdy dźwięk wydawał się głośniejszy. Odetchnęłam głęboko, starając się skoncen-
trować i wyczuwając w powietrzu nutę zapachu kawy. Nie byłam pewna, czy to jakiś ślad tego,
co było przewożone w ciężarówce, czy też mijaliśmy po drodze kawiarnię. Miałam wrażenie, że
minęła bardzo długa chwila, kiedy Maxon przysunął usta do mojego ucha.
–  Wolałbym,  żebyś  siedziała  bezpiecznie  w  pałacu,  ale  naprawdę  się  cieszę,  że  tu  jesteś.  –
Roześmiałam się cicho. Wątpiłam, żeby to usłyszał, ale byliśmy tak blisko, że prawdopodobnie
mógł to wyczuć. – Ale mimo wszystko obiecaj mi, że w razie czego uciekniesz.
Uznałam, że i tak niewiele bym pomogła Maxonowi, gdyby zaczęło się dziać coś naprawdę
złego.
– Obiecuję – szepnęłam mu do ucha.
Trafiliśmy na wyjątkowo głęboki wybój, więc Maxon złapał mnie. Poczułam, że nasze nosy
muskają  się  w  ciemności  i  nieoczekiwanie  poczułam  pragnienie,  żeby  go  pocałować.  Chociaż
nasz pocałunek na dachu miał miejsce zaledwie trzy dni temu, miałam wrażenie, że od tej pory
upłynęła  już  cała  wieczność.  Maxon  przyciągnął  mnie  bliżej,  czułam  jego  oddech  na  skórze.
Byłam pewna, że myśli o tym samym.
Szturchnął mnie nosem w policzek, przysuwając wargi do moich ust. Tak jak mogłam wyczuć
kawę i usłyszeć każde skrzypnięcie w ciemności, brak światła spowodował, że skoncentrowałam
się na świeżym zapachu Maxona, czułam jego palce, przyciskające się do mojej szyi i przesu-
wające do kosmyka włosów, który wymknął się spod czapki.
Na  sekundę  przed  tym,  jak  nasze  usta  się  zetknęły,  ciężarówka  zatrzymała  się  gwałtownie,
a my polecieliśmy do przodu. Uderzyłam głową o ścianę i byłam całkiem pewna, że poczułam
zęby Maxona na uchu.
– Auć! – jęknął. Wydało mi się, że próbuje usiąść. – Nic ci nie jest?
– Nie, włosy i czapka złagodziły uderzenie. – Gdybym nie pragnęła tak bardzo tego pocałunku,
roześmiałabym się.
Kiedy tylko zatrzymaliśmy się, ruszyliśmy powoli do tyłu. Po kilku sekundach ciężarówka zno-
wu  stanęła,  a  silnik  zgasł.  Maxon  zmienił  pozycję  i  chyba  kucał  teraz,  twarzą  w  stronę  drzwi.
Przyjęłam podobną pozycję, a Maxon wyciągnął rękę, podtrzymując mnie na wszelki wypadek.
Światło latarni, wpadające do wnętrza, wydało mi się jaskrawe, więc zmrużyłam oczy. Ktoś
wszedł do ciężarówki.
– Jesteśmy na miejscu – powiedział Avery. – Trzymajcie się tuż za mną.
Maxon wstał i wyciągnął do mnie rękę. Zeskoczył z ciężarówki, a potem pomógł mi zejść i na-
tychmiast znowu wziął mnie za rękę. Od razu zauważyłam wysoki ceglany mur, odgradzający
nas  od  ulicy,  a  zaraz  potem  przypłynął  do  mnie  zapach  zgnilizny.  Aspen  stał  przed  nami,
rozglądając się uważnie i trzymając pistolet w pogotowiu.
On i Avery skierowali się do tylnych drzwi budynku, a my trzymaliśmy się tuż za nimi. Ota-
czające nas wysokie ściany przypominały kamienice w moim rodzinnym mieście, takie ze scho-
dami ewakuacyjnymi na zewnątrz, chociaż to miejsce nie wyglądało na dzielnicę mieszkalną.
Aspen zapukał do pokrytych brudem drzwi i czekał na odpowiedź. Uchyliły się, zabezpieczając
osobę w środku małym łańcuchem, ale zanim zamknęły się znowu, rozpoznałam oczy Augusta.
Drzwi otworzyły się szeroko i August zaprosił nas do środka.
– Szybko – rzucił półgłosem.
W pogrążonym w półmroku pokoju zobaczyłam młodszego chłopaka i Georgię. Widziałam, że
jest  równie  zdenerwowana  jak  my  i  nie  potrafiłam  się  powstrzymać,  żeby  nie  przebiec  przez
pokój i nie objąć jej na przywitanie. Odwzajemniła uścisk, a ja byłam szczęśliwa, widząc, że zna-
lazłam w niej nieoczekiwaną przyjaciółkę.
– Ktoś was śledził? – zapytała.
Aspen potrząsnął głową.
– Nie. Ale powinniście się pospieszyć.
Georgia pociągnęła mnie do niedużego stołu. Maxon usiadł koło mnie, a August i drugi chłopak
poszli w jego ślady.
– Jak poważna jest sytuacja? – zapytał Maxon. – Mam przeczucie, że ojciec ukrywa przede
mną prawdę.
August z zaskoczeniem wzruszył ramionami.
– O ile możemy stwierdzić, ofiar jest niewiele. Południowcy jak zwykle robią dużo zniszczeń,
ale jeśli mówimy o atakach na Dwójki, to objęły niespełna trzysta osób.
Wstrzymałam oddech. Trzysta osób? Jak można mówić, że to niewiele?
– Ami, to nie tak źle, biorąc pod uwagę sytuację – zauważył Maxon, biorąc mnie znowu za
rękę.
– On ma rację – dodała ciepło Georgia. – Mogło być znacznie gorzej.
– Zachowują się tak, jak przewidywaliśmy: zaczynają od wyższych klas i zamierzają przecho-
dzić do niższych. Przypuszczamy, że niedługo zmienią cele ataków – wtrącił August. – Wydaje
się, że na razie wciąż koncentrują się na Dwójkach, ale obserwujemy ich i damy ci znać, kiedy to
się zmieni. Mamy sprzymierzeńców w każdej prowincji, którzy starają się wszystko obserwować.
Ale mają ograniczone możliwości, jeśli nie chcą się zdradzić, a wszyscy wiemy, co by się stało,
gdyby wpadli.
Maxon ponuro skinął głową. Oczywiście by zginęli.
– Czy powinniśmy im ustąpić? – zapytał. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– Możesz nam wierzyć – odparła Georgia. – Nie zaczną się zachowywać ani odrobinę lepiej,
jeśli się poddacie.
– Ale musi być coś jeszcze, co moglibyśmy zrobić – upierał się Maxon.
– Już zrobiliście coś bardzo ważnego. W każdym razie ona zrobiła – stwierdził August, kiwając
głową w moją stronę. – Na ile możemy stwierdzić, farmerzy zabierają ze sobą siekiery, kiedy idą
pracować w pole, szwaczki chodzą po ulicach z nożyczkami w ręku, a Dwójki często paradują
z gazem obezwładniającym. Niezależnie od klasy, każdy stara się znaleźć coś, w co mógłby się
uzbroić na wszelki wypadek. Twoi ludzie nie chcą żyć w strachu i nie zamierzają tego robić. Po-
trafią się bronić.
Miałam ochotę się rozpłakać. Chyba po raz pierwszy od rozpoczęcia Eliminacji zrobiłam coś
właściwego.
Maxon z dumą ścisnął moją dłoń.
– To pocieszające – przyznał. – Ale mimo wszystko wydaje mi się, że to za mało.
Skinęłam głową. Byłam szczęśliwa, że ludzie nie ustępują, ale musiał istnieć jakiś sposób, żeby
powstrzymać rebeliantów raz na zawsze.
August westchnął.
– Zastanawiamy się, czy nie bylibyśmy w stanie ich zaatakować. Oni nie są szkoleni do walki,
napadają  tylko  na  zwykłych  ludzi.  Nasi  sprzymierzeńcy  obawiają  się  zdemaskowania,  ale  są
wszędzie. Być może są najlepszymi osobami do przeprowadzenia ataku z zaskoczenia. Pod wielo-
ma  względami  jesteśmy  już  czymś  w  rodzaju  armii,  ale  praktycznie  nie  mamy  broni.  Nie
zdołamy pokonać Południowców cegłami albo grabiami.
– Chcecie broni?
– Przydałaby się.
Maxon zastanowił się nad tym.
–  Są  rzeczy,  które  możecie  zrobić,  a  które  są  niemożliwe  dla  pałacu.  Ale  nie  podoba  mi  się
myśl o wysyłaniu moich poddanych do walki z tymi barbarzyńcami. Na pewno przypłaciliby to
życiem.
– To możliwe – potwierdził August.
– Poza tym jest jeszcze taki drobiazg, że nie miałbym pewności, czy nie użyjecie w swoim
czasie otrzymanej ode mnie broni przeciwko mnie.
August prychnął.
– Nie wiem, jak mogę sprawić, żebyś uwierzył, że jesteśmy po twojej stronie, ale tak właśnie
jest.  Zależy  nam  tylko  na  zniesieniu  systemu  klasowego  i  jesteśmy  gotowi  popierać  cię  w  tej
sprawie. Nie mam zamiaru nigdy zwrócić się przeciwko tobie, Maxonie, i wiesz chyba o tym. –
On i Maxon wymienili długie spojrzenia. – Inaczej by cię tutaj nie było.
– Wasza wysokość – odezwał się Aspen. – Przepraszam, że się wtrącam, ale wśród nas są tacy,
którzy tak samo jak ty chcieliby się pozbyć Południowców. Chętnie zgłoszę się na ochotnika do
szkolenia ludzi w czymś, co mogłoby przypominać walkę.
Poczułam, że przepełnia mnie duma. To był mój Aspen, zawsze starający się wszystko napra-
wić.
Maxon skinął mu głową i znowu spojrzał na Augusta.
– Muszę się nad tym zastanowić. Nie wykluczam, że będę mógł wam umożliwić szkolenie, ale
nie  dam  rady  was  uzbroić.  Nawet  gdybym  był  pewien  waszych  intencji,  jeśli  powiązanie
między nami zostanie odkryte, nie potrafię sobie wyobrazić, co zrobiłby mój ojciec.
Maxon  bezwiednie  napiął  mięśnie  pleców.  Pomyślałam,  że  może  od  początku  naszej  znajo-
mości robił to wiele razy, tylko nie rozumiałam, co to oznacza. Nawet teraz ani na moment nie za-
pominał o swoim sekrecie.
– To prawda. Myślę, że powinniście już iść. Przekażę wiadomość, jak tylko będę miał więcej
informacji, ale na razie sytuacja wygląda dobrze. W każdym razie na tyle dobrze, na ile można
mieć nadzieję. – August podał Maxonowi karteczkę. – Mamy jedną linię telefoniczną. Możesz za-
dzwonić, jeśli będzie coś pilnego. To jest Micah, on się zajmuje organizowaniem łączności.
August  wskazał  chłopaka,  który  od  naszego  przyjścia  nie  odezwał  się  ani  słowem.  Teraz
ściągnął wargi, jakby je przygryzał, i skinął nam lekko głową. Coś w jego postawie podpowiadało
mi, że jest jednocześnie nieśmiały i pełen entuzjazmu.
– Doskonale. Będę tego używał z rozwagą. – Maxon schował karteczkę do kieszeni. – Niedługo
się z wami skontaktuję. – Wstał, a ja zrobiłam to samo, patrząc na Georgię.
Wyszła zza stołu i podeszła do mnie.
– Uważajcie na siebie w drodze powrotnej. I pamiętaj, ten numer jest także dla ciebie.
–  Dziękuję.  –  Uściskałam  ją  szybko  i  wyszłam  na  zewnątrz  razem  z  Maxonem,  Aspenem
i Averym. Jeszcze raz spojrzałam na naszych nieoczekiwanych przyjaciół, zanim drzwi za nami
zostały zamknięte i zaryglowane.
–  Odsuńcie  się  od  ciężarówki  –  polecił  Aspen.  Odwróciłam  się,  żeby  zobaczyć,  co  miał  na
myśli, bo przecież jeszcze do niej nie podeszliśmy.
Zrozumiałam,  że  nie  mówił  do  mnie.  Grupa  mężczyzn  otaczała  nasz  pojazd.  Jeden  trzymał
w ręku klucz nasadowy, jakby miał zamiar odkręcić i ukraść koła. Dwóch innych próbowało otwo-
rzyć metalowe drzwi z tyłu.
– Oddajcie nam jedzenie i sobie pójdziemy – powiedział jeden z nich. Wyglądał na młodszego
od pozostałych, może był w wieku Aspena. Jego głos był zimny i zdesperowany.
Nie  zauważyłam  w  pałacu,  że  ciężarówka,  do  której  wsiedliśmy,  miała  na  bokach  ogromny
herb Illéi. Kiedy stałam tam i patrzyłam na grupkę obszarpanych mężczyzn, wydało mi się to
niesamowicie głupim przeoczeniem. Chociaż Maxon i ja byliśmy ubrani nietypowo, niewiele by
to pomogło, gdyby ktoś podszedł bliżej. Wprawdzie nie miałabym pojęcia, co z nią zrobić, ale
pożałowałam, że nie mam żadnej broni.
–  Nie  mamy  tu  jedzenia  –  odparł  spokojnie  Aspen.  –  A  nawet  gdybyśmy  mieli,  to  nie
należałoby ono do was.
– Nieźle trenują swoje marionetki – zauważył inny mężczyzna. Kiedy uśmiechnął się z rozba-
wieniem, zobaczyłam, że brakuje mu kilku zębów. – Czym byłeś, zanim cię w to zamienili?
– Cofnijcie się od ciężarówki – rozkazał Aspen.
– Nie mogłeś być Dwójką ani Trójką, bo byś się wykupił. No dalej, mały żołnierzyku, czym
byłeś? – zadrwił bezzębny mężczyzna, podchodząc bliżej.
– Cofnijcie się. – Aspen wyciągnął rękę przed siebie, drugą sięgając do biodra.
Mężczyzna zatrzymał się i potrząsnął głową.
– Nie wiesz, z kim zadzierasz, chłopcze.
– Czekajcie! – odezwał się któryś. – To ona. To jedna z dziewczyn.
Odwróciłam głowę w jego stronę i w tym momencie zdemaskowałam się do końca.
– Łapcie ją! – zawołał najmłodszy.
Zanim zdążyłam choćby pomyśleć, Maxon szarpnął mnie do tyłu. Zobaczyłam błyskawiczny
ruch,  kiedy  Aspen  i  Avery  wyciągali  broń,  ponieważ  bezwiednie  odwróciłam  głowę,  kiedy
szarpnęły mnie mocne ramiona Maxona. Biegłam w bok, potykając się, żeby dotrzymać mu kro-
ku, podczas kiedy Aspen i Avery nie pozwalali mężczyznom się zbliżyć. Po chwili Maxon i ja zna-
leźliśmy się pod ceglanym murem, bez możliwości ucieczki.
– Nie chcę was pozabijać – ostrzegł Aspen. – Natychmiast odejdźcie!
Bezzębny mężczyzna roześmiał się ponuro i uniósł ręce, jakby chciał pokazać, że nie ma złych
zamiarów. Ruchem tak szybkim, że ledwie go dostrzegłam, sięgnął w dół i wyjął własny pistolet.
Aspen wypalił, a w odpowiedzi rozległ się drugi strzał.
– Chodź, Ami – ponaglił mnie Maxon.
Dokąd mam iść? – pomyślałam, czując, że serce mi wali z przerażenia.
Popatrzyłam na niego i zobaczyłam, że splótł dłonie, tworząc podpórkę pod moją stopę. Nagle
zrozumiałam, o co mu chodzi, więc stanęłam na jego rękach, a on wypchnął mnie do góry. Przy-
trzymałam  się  muru  dla  równowagi,  sięgnęłam  na  jego  szczyt  i  przeczołgując  się  na  drugą
stronę, poczułam coś dziwnego.
Zignorowałam to, przełażąc przez krawędź i opuszczając się jak najdalej na rękach, zanim ze-
skoczyłam na beton. Upadłam na bok, przekonana, że uszkodziłam sobie biodro lub nogę, ale Ma-
xon polecił mi uciekać w razie niebezpieczeństwa, więc tak zrobiłam.
Nie wiem, dlaczego zakładałam, że Maxon zamierza przejść przez mur tuż za mną, ale kiedy
dobiegłam na koniec ulicy i nie zobaczyłam go, uświadomiłam sobie, że nikt nie miał możliwości,
żeby go podsadzić. W tym momencie zauważyłam też, że dziwne uczucie w ręku zamieniło się
w  palący  ból.  Popatrzyłam  w  dół  i  w  słabym  świetle  latarni  zobaczyłam  coś  mokrego,  ście-
kającego mi z rękawa.
Zostałam postrzelona.
Zostałam postrzelona?
Byłam tam, kiedy padły strzały, ale to wydawało mi się nierzeczywiste. Mimo wszystko nie
mogłam ignorować przeszywającego bólu, narastającego z każdą sekundą. Zacisnęłam dłoń na
ranie, ale to tylko pogorszyło sprawę.
Rozejrzałam się. Miasto było puste.
Oczywiście, że było puste. Godzina policyjna minęła dawno temu. Tak bardzo przywykłam do
pałacu, że zapomniałam już, iż świat na zewnątrz zamierał po jedenastej.
Gdyby  pojawił  się  jakiś  policjant,  trafiłabym  do  więzienia.  Jak  miałam  wytłumaczyć  się
z tego królowi? Jak wytłumaczysz się z rany postrzałowej, Americo?
Ruszyłam  przed  siebie,  chowając  się  w  cieniu.  Nie  miałam  pojęcia,  dokąd  pójść.  Nie  wie-
działam,  czy  próba  powrotu  do  pałacu  jest  dobrym  pomysłem,  ale  nawet  gdyby  była,  nie
miałam pojęcia, jak tam się dostać.
Ból  sprawiał,  że  trudno  mi  było  myśleć.  Szłam  wąską  uliczką  między  dwoma  kamienicami,
a to wystarczyło, żebym wiedziała, że nie jestem w najlepszej dzielnicy. Na ogół tylko Szóstki
i Siódemki musiały się gnieść w mieszkaniach.
Nie miałam dokąd iść, więc weszłam w słabo oświetlony zaułek i schowałam się za upakowa-
nymi ciasno kubłami na śmieci. Noc była chłodna, ale poprzedzał ją gorący jak zwykle w Ange-
les dzień, więc z metalowych koszy wydobywał się smród. W połączeniu z bólem sprawiał, że
chciało mi się wymiotować.
Podwinęłam prawy rękaw, starając się nie urażać rany bardziej, niż to było konieczne. Ręce
mi się trzęsły, może ze strachu, a może z powodu adrenaliny, a samo zgięcie ręki wywoływało
taki ból, że omal nie krzyknęłam. Przygryzłam wargi, żeby stłumić dźwięk, ale mimo wszystko
wydałam z siebie stłumiony jęk.
– Co się stało? – spytał cichutki głosik.
Gwałtownie podniosłam głowę i spojrzałam w stronę źródła głosu. W ciemności zaułka lśniła
para oczu.
– Kto tam jest? – zapytałam drżącym głosem.
– Nic ci nie zrobię – powiedziała dziewczyna, podchodząc ostrożnie. – Ja też mam okropną noc.
Wyglądała  na  jakieś  piętnaście  lat.  Wyłoniła  się  z  cienia  i  podeszła,  żeby  spojrzeć  na  moją
rękę. Syknęła na ten widok.
– To musi okropnie boleć – powiedziała współczująco.
– Zostałam postrzelona – powiedziałam szybko, bliska płaczu. Rana okropnie bolała.
– Postrzelona?
Skinęłam głową.
Dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie, zastanawiając się chyba, czy nie powinna uciekać.
– Nie wiem, co zrobiłaś ani kim jesteś, ale nie zadzieraj z rebeliantami, jasne?
– Co?
– Jestem tu od niedawna, ale wiem, że broń palną mają tylko rebelianci. Nie wiem, co im zro-
biłaś, ale nie rób tego więcej.
Mimo że tyle razy atakowali pałac, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Broń wolno było
mieć tylko mundurowym, więc nikt poza rebeliantami nie mógłby obejść tego zakazu. Nawet Au-
gust powiedział, że rebelianci z frakcji północnej „praktycznie nie mieli broni”. Zastanawiałam
się, czy on był dzisiaj uzbrojony.
– Jak się nazywasz? – zapytała moja towarzyszka. – Nawet w tych ciuchach widzę, że jesteś
dziewczyną.
– Mer – odpowiedziałam.
– Ja jestem Paige. Chyba dopiero co zostałaś Ósemką, masz jeszcze całkiem czyste ubranie. –
Ostrożnie odwróciła moje ramię, patrząc na sączącą się z rany krew, jakby mogła coś na to pora-
dzić, chociaż obie wiedziałyśmy, że to niemożliwe.
– Coś w tym rodzaju – odparłam wymijająco.
– Umrzesz tu z głodu, jeśli będziesz sama. Masz dokąd iść?
Wzruszyłam ramionami i poczułam przypływ bólu.
– Raczej nie.
Paige skinęła głową.
– Byłam sama z moim tatą. Byliśmy Czwórkami, mieliśmy restaurację, ale babcia uparła się,
że po śmierci ma ją odziedziczyć moja ciotka, a nie ja. Chyba się bała, że moja ciotka zostanie
z niczym. Ale ciotka od zawsze mnie nienawidziła. Odziedziczyła restaurację, ale musiała się też
mną zająć, a to jej się nie spodobało. Dwa tygodnie po śmierci taty zaczęła mnie bić. Musiałam
wykradać żywność, bo mówiła, że robię się gruba i nie dawała mi nic do jedzenia. Myślałam
o tym, żeby zatrzymać się u przyjaciół, ale ciotka mogłaby tam przyjść i mnie zabrać, więc po
prostu uciekłam. Zabrałam trochę pieniędzy, ale za mało. A nawet gdyby to było dość, zostałam
okradziona drugiej nocy tutaj.
Kiedy  Paige  to  opowiadała,  przyjrzałam  się  jej.  Widziałam,  że  pod  coraz  grubszą  warstwą
brudu  kryła  się  dziewczyna,  która  dawniej  była  otoczona  dobrą  opieką.  Teraz  próbowała  być
twarda. Nie miała wyboru, co innego jej pozostawało?
– W tym tygodniu znalazłam grupę dziewcząt. Pracujemy razem i dzielimy się zyskami. Jeśli
zapomnisz, co musisz robić, nie jest tak źle. Ja potem płaczę, dlatego właśnie się tutaj schowałam.
Jeśli inne dziewczyny zobaczą, że płaczesz, to moja ciotka będzie się przy nich wydawała świętą.
J.J. mówi, że chcą tylko pomóc mi nabrać odporności i lepiej, żebym się tego szybko nauczyła,
ale to i tak boli. Ale ty jesteś śliczna, na pewno się ucieszą, jak do nich dołączysz.
Żołądek mi się skręcił, kiedy zastanawiałam się nad jej propozycją. Na przestrzeni chyba kilku
tygodni straciła rodzinę, dom i samą siebie.
A  mimo  to  siedziała  koło  mnie  –  dziewczyny,  która  była  ścigana  przez  grupę  rebeliantów
i mogła ściągnąć na nią tylko niebezpieczeństwo – i była dla mnie życzliwa.
– Nie możemy zabrać cię do doktora, ale znajdzie się coś na złagodzenie bólu. Znają takiego
jednego gościa, który będzie mógł założyć szwy. Ale będziesz musiała to odpracować.
Skoncentrowałam się na oddychaniu. Mimo że Paige odwracała moją uwagę, rozmowa nie
mogła złagodzić bólu.
– Jesteś małomówna, co? – zapytała Paige.
– Tylko wtedy, kiedy mnie ktoś postrzeli.
Roześmiała  się,  a  jej  swoboda  sprawiła,  że  ja  także  się  uśmiechnęłam.  Paige  siedziała  przy
mnie przez chwilę, a ja byłam jej wdzięczna, że nie jestem sama.
– Jeśli nie chcesz iść ze mną, zrozumiem to. To niebezpieczne i trochę smutne.
– Ja… możemy tylko siedzieć w milczeniu przez chwilę? – zapytałam.
– Jasne. Chcesz, żebym z tobą została?
– Proszę.
Tak  właśnie  zrobiła.  Bez  żadnych  pytań  usiadła  koło  mnie,  cichutka  jak  myszka.  Miałam
wrażenie, że to trwa całą wieczność, chociaż minęło pewnie niecałe dwadzieścia minut. Ból sta-
wał się coraz gorszy, a ja zaczynałam popadać w rozpacz. Może zdołam się dostać do lekarza.
Oczywiście, musiałabym jakiegoś znaleźć. Pałac zapłaciłby za to, ale nie miałam pojęcia, jak
skontaktować się z Maxonem.
Czy Maxonowi nic się nie stało? A Aspenowi?
Tamci mieli przewagę liczebną, ale byli gorzej uzbrojeni. Skoro rebelianci rozpoznali mnie tak
szybko, czy rozpoznali także Maxona? A jeśli tak, co zamierzali z nim zrobić?
Siedziałam nieruchomo, starając się przekonać samą siebie, że nie ma się czym niepokoić. Po-
zostawało  mi  tylko  skoncentrować  się  teraz  na  sobie.  Ale  co  zrobię,  jeśli  się  okaże,  że  Aspen
zginął? Albo jeśli Maxon…
– Cśśś! – nakazałam, chociaż Paige nie wydała żadnego dźwięku. – Słyszałaś to?
Obie zaczęłyśmy nasłuchiwać dźwięków z ulicy.
– …Max! – krzyknął ktoś. – Wyjdź, Mer, to Max.
Nie wątpiłam, że użycie tych imion było pomysłem Aspena.
Zerwałam się na nogi i podbiegłam do wylotu zaułka, a Paige deptała mi po piętach. Zoba-
czyłam  ciężarówkę  jadącą  powoli  ulicą  i  Maxona  z  Aspenem,  wychylających  się  przez  okna
i rozglądających za mną.
Odwróciłam się.
– Paige, chciałabyś iść ze mną?
– Dokąd?
– Obiecuję ci, że dostaniesz prawdziwą pracę i jedzenie, i że nikt cię nie będzie bił.
Jej podkrążone oczy napełniły się łzami.
– W takim razie nie obchodzi mnie dokąd. Idę z tobą.
Wzięłam  ją  za  rękę  swoją  zdrową  ręką,  podczas  gdy  zraniona  była  ukryta  pod  luźno  zwi-
sającym rękawem. Wyszłyśmy na ulicę, trzymając się pod ścianą.
– Max! – zawołałam, kiedy znalazłyśmy się bliżej. – Max!
Ogromna ciężarówka stanęła, a Maxon, Aspen i Avery wyskoczyli z niej i pobiegli w naszą
stronę.
Wypuściłam rękę Paige na widok otwartych ramion Maxona. Objął mnie, ale krzyknęłam, po-
nieważ uraził moją ranę.
– Co się stało? – zapytał.
– Zostałam postrzelona.
Aspen rozdzielił nas i złapał mnie za rękę, żeby obejrzeć ranę.
– Mogło być znacznie gorzej. Musimy zabrać cię z powrotem i znaleźć jakiś sposób, żeby to
opatrzeć. Zakładam, że nie chcemy informować o tym lekarza? – Popatrzył na Maxona.
– Nie chcę, żeby ona cierpiała – upierał się Maxon.
– Wasza wysokość! – Paige upadła na kolana. Jej ramiona zaczęły drżeć, jakby płakała.
– To jest Paige – powiedziałam, nie wyjaśniając niczego więcej. – Wsiadajmy do środka.
Aspen wyciągnął rękę do Paige.
– Jesteś bezpieczna – zapewnił ją.
Maxon objął mnie ramieniem i poprowadził na tył ciężarówki.
– Bałem się, że będziemy cię szukać przez całą noc – martwił się na głos.
– Ja też tak myślałam, ale za bardzo mnie bolało, żebym zdołała daleko uciec. Paige mi po-
mogła.
– W takim razie obiecuję, że się nią zaopiekujemy.
Maxon, Paige i ja wsiedliśmy do wnętrza ciężarówki, a metalowa podłoga wydała mi się za-
skakująco wygodna, kiedy pędziliśmy z powrotem do pałacu.
Rozdział 14
T o Aspen wyniósł mnie z ciężarówki i pospiesznie zaniósł do maleńkiego pokoiku. Było w nim
mniej miejsca niż w mojej łazience, mieściły się tu tylko dwa wąskie łóżka i szafa na ubrania. Na
ścianie wisiały karteczki i zdjęcia, nadające wnętrzu trochę intymności, ale poza tym w środku
było pusto, a teraz dodatkowo panował okropny tłok, ponieważ Aspen, ja, Avery, Maxon i Paige
zajmowaliśmy całą dostępną przestrzeń.
Aspen jak najostrożniej położył mnie na łóżku, jednak moje ramię nadal pulsowało bólem.
– Powinniśmy wezwać lekarza – powiedział, ale słyszałam, że w jego głosie nie było przekona-
nia. Wezwanie doktora Ashlara oznaczało konieczność powiedzenia całej prawdy albo wymyśle-
nia nieprawdopodobnego kłamstwa, a nie mieliśmy ochoty na żadną z tych rzeczy.
– Nie – zaprotestowałam słabo. – Nie umrę od tego, zostanie mi tylko paskudna blizna. Trzeba
to oczyścić. – Skrzywiłam się.
– Musisz dostać coś przeciwbólowego – dodał Maxon.
– Może się wdać zakażenie. W tym zaułku było okropnie brudno, a ja jej dotykałam – powie-
działa Paige z poczuciem winy.
Syknęłam, mając wrażenie, że przez ranę przemknął płomień.
– Anne. Sprowadźcie Anne.
– Kogo? – zapytał Maxon.
– Jej główną pokojówkę – wyjaśnił Aspen. – Avery, przyprowadź Anne i przynieś apteczkę.
Musimy sobie jakoś poradzić. I musimy jeszcze coś z nią zrobić – przypomniał, wskazując skinie-
niem głowy Paige.
Patrzyłam, jak zaniepokojone spojrzenie Maxona przeniosło się w końcu z mojego zakrwawio-
nego ramienia na zmartwiona buzię Paige.
– Jesteś kryminalistką? Uciekinierką? – zapytał.
– Nie jestem kryminalistką. Uciekłam z domu, ale nikt mnie nie będzie szukał.
Maxon zastanowił się nad jej słowami.
– W takim razie witamy cię tutaj. Zejdź z Averym do kuchni i powiedz Mallory, że będziesz
z  nią  pracować  na  rozkaz  księcia.  Przekaż  jej,  żeby  jak  najszybciej  przyszła  do  kwater  gwar-
dzistów.
– Mallory. Tak, wasza wysokość. – Paige dygnęła nisko i wyszła z pokoju w ślad za Averym,
zostawiając mnie samą z Maxonem i Aspenem. Spędziłam z nimi całą tę noc, ale po raz pierwszy
zostaliśmy tylko we troje. Czułam, że ciężar naszego sekretu przytłacza ciasną przestrzeń pokoju.
– Jak wam się udało uciec? – zapytałam.
– August, Georgia i Micah usłyszeli strzały i przybiegli na pomoc – wyjaśnił Maxon. – Nie żar-
tował, kiedy mówił, że nie skrzywdziliby nas. – Urwał na chwilę, a jego oczy stały się nieobecne
i smutne. – Micah miał pecha.
Odwróciłam głowę. Nic o nim nie wiedziałam, a on zginął dzisiaj w naszej obronie. Czułam się
tak winna, jakbym sama odebrała mu życie.
Otarłam oczy, poruszając niechcący lewą ręką, i krzyknęłam z bólu.
– Spokojnie, Americo – powiedział Aspen, zapominając o formalnym języku.
– Wszystko będzie dobrze – zapewniał mnie Maxon.
Skinęłam głową i zacisnęłam wargi, żeby się nie rozpłakać. Co za szkoda.
Czekaliśmy w milczeniu bardzo długo, ale może to ból sprawiał, że minuty wydawały mi się
dłuższe.
– Takie oddanie to piękna rzecz – powiedział nagle Maxon.
W pierwszej chwili myślałam, że znowu ma na myśli to, co zrobił Micah, ale kiedy Aspen i ja
spojrzeliśmy na niego, zobaczyłam, że patrzy na coś na ścianie nade mną.
Odwróciłam głowę, żeby skoncentrować się na czymkolwiek poza palącym bólem w ramie-
niu. Obok kilku obrazków narysowanych przez młodsze rodzeństwo Aspena wisiała karteczka.
Zawsze będę Cię kochać. Zawsze będę na Ciebie czekać. Jestem myślami z Tobą w każdej chwili.
Moje  pismo  było  odrobinę  bardziej  niezgrabne  rok  temu,  kiedy  zostawiłam  tę  karteczkę  dla
Aspena pod moim oknem, a wokół były narysowane głupio wyglądające serduszka, jakich nigdy
bym teraz nie umieściła w liście miłosnym, ale nadal pamiętałam, jak ważne są te słowa. Po raz
pierwszy ośmieliłam się wyrazić je na piśmie, przerażona tym, jak bardzo prawdziwe wydają mi
się  te  uczucia,  gdy  już  przelałam  je  na  papier.  Pamiętałam  także,  że  lęk  przed  tym,  że  moja
mama znajdzie ten liścik, był silniejszy od wszystkich innych zmartwień związanych ze świado-
mością, że bez cienia wątpliwości kocham Aspena.
W tej chwili bałam się, że Maxon rozpozna mój charakter pisma.
– To musi być cudowne mieć kogoś, do kogo można pisać. Ja nigdy nie mogłem sobie pozwolić
na luksus pisania listów miłosnych – powiedział Maxon ze smutnym uśmiechem. – Czy ona do-
trzymała słowa?
Aspen przyniósł poduszkę z drugiego łóżka, żeby włożyć mi pod głowę. Unikał kontaktu wzroko-
wego zarówno ze mną, jak i z Maxonem.
– Trudno jest pisać – powiedział. – Ale wiem, że jest ze mną, niezależnie od wszystkiego. Nie
wątpię w to.
Popatrzyłam na krótkie, ciemne włosy Aspena – nic więcej nie widziałam w tym momencie –
i poczułam nowy rodzaj bólu. Do pewnego stopnia miał rację. Nigdy tak do końca się nie rozsta-
niemy. Ale… te słowa w liściku? Ta obezwładniająca miłość, która mnie dawniej przytłaczała?
Tego już nie było.
Czy Aspen nadal na to liczył?
Rzuciłam spojrzenie Maxonowi, a w smutku na jego twarzy wyczytałam cień zazdrości. Nie
dziwiło  mnie  to.  Pamiętałam,  jak  powiedziałam  Maxonowi,  że  byłam  już  kiedyś  zakochana.
Wyglądał, jakby coś mu odebrano, w tamtym momencie całkowicie niepewny, czy sam zdoła
się kiedykolwiek zakochać.
Gdyby wiedział, że miłość, o której opowiadałam, i miłość, o której właśnie powiedział Aspen,
to jedna i ta sama, na pewno byłby zdruzgotany.
– Napisz do niej jak najszybciej – poradził Maxon. – Nie pozwól jej zapomnieć.
– Gdzie oni się podziali? – mruknął Aspen i wyszedł z pokoju, nie zwracając uwagi na słowa
Maxona.
Maxon popatrzył za nim, a potem odwrócił się znowu do mnie.
– Jestem kompletnie bezużyteczny. Nie mam pojęcia, jak ci pomóc, więc myślałem, że może
przynajmniej spróbuję pomóc jemu. Uratował życie nam obojgu. – Maxon potrząsnął głową. –
Chyba tylko go zirytowałem.
– Wszyscy jesteśmy wytrąceni z równowagi. Radzisz sobie świetnie – zapewniłam go.
Roześmiał się ze znużeniem i ukląkł przy łóżku.
– Leżysz tutaj z otwartą raną na ramieniu i mimo to próbujesz mnie pocieszać. Jesteś absurdal-
na.
– Jeśli kiedyś postanowisz napisać do mnie list miłosny, możesz zacząć od tego – zażartowałam.
Uśmiechnął się.
– Czy mógłbym coś dla ciebie zrobić?
– Możesz mnie potrzymać za rękę? Tylko nie za mocno.
Maxon wsunął dłoń w moje bezwładne palce, a chociaż to nic nie zmieniło, uczucie było przy-
jemne.
– Pewnie tego nie zrobię. To znaczy, nie napiszę do ciebie listu miłosnego. Staram się w miarę
możności unikać sytuacji kompromitujących.
– Nie umiesz planować wojen, nie potrafisz gotować i odmawiasz pisania listów miłosnych –
wytknęłam żartobliwie.
– To prawda. Moja lista wad robi się coraz dłuższa. – Maxon poruszył palcami w mojej dłoni,
a ja byłam wdzięczna, że odwraca moją uwagę.
– Nie szkodzi. Będę musiała nadal zgadywać, co czujesz, ponieważ nie chcesz tego napisać.
Fioletowym długopisem. I z serduszkiem nad każdym i…
– Czyli dokładnie tak, jak bym to napisał – odparł z udawaną powagą. Zachichotałam, ale zaraz
umilkłam, bo poruszenie uraziło moją ranę. – Ale wydaje mi się, że nie musisz zgadywać, co ja
czuję.
– Cóż – zaczęłam, czując, że coraz trudniej mi oddychać.
– Tak właściwie nigdy nie powiedziałeś tego na głos.
Maxon  otworzył  usta,  żeby  zaprotestować,  ale  nie  zrobił  tego.  Popatrzył  na  sufit,  przypomi-
nając sobie naszą całą historię i szukając chwili, w której powiedział, że mnie kocha.
W schronie sugerowaliśmy to bardzo jasno. Okazywał to w tuzinach romantycznych gestów
i  dawał  do  zrozumienia,  używając  innych  słów…  ale  samo  wyznanie  nigdy  nie  padło.  Nie
pomiędzy nami. Pamiętałabym o tym, to pozwoliłoby mi nigdy w niego wątpić, a także spowo-
dowałoby, że sama wyznałabym, co czuję.
– Panienko? – głos Anne dobiegł zza drzwi na chwilę przedtem, zanim zobaczyłam jej zaniepo-
kojoną twarz.
Maxon cofnął się i wypuścił moją rękę, robiąc jej miejsce.
Uważne  spojrzenie  Anne  padło  na  moją  ranę.  Dotknęła  ją  ostrożnie,  żeby  zobaczyć,  jak
poważna jest sytuacja.
– Musimy założyć szwy. Obawiam się, że nie mamy niczego, co mogłoby panienkę całkiem
znieczulić – oceniła.
– W porządku, zrób tylko, co w twojej mocy – poprosiłam. Jej obecność sprawiła, że poczułam
się spokojniejsza.
Anne skinęła głową.
– Niech ktoś przyniesie wrzątku. W apteczce są środku antyseptyczne, ale wrzątek też się przy-
da.
– Zaraz przyniosę. – W drzwiach stanęła Marlee z twarzą pobrużdżoną zmartwieniem.
– Marlee – jęknęłam, tracąc nad sobą panowanie. Zrozumiałam już, o co chodziło z „Mallory”.
To jasne, że ona i Carter nie mogli używać prawdziwych imion, skoro ukrywali się tuż pod nosem
króla.
– Zaraz wracam, Ami. Trzymaj się. – Pobiegła dokądś, ale i tak poczułam ogromną ulgę na
myśl, że będzie przy mnie.
Anne ze zdumiewającym opanowaniem przyjęła szok, jakim musiał być dla niej widok Mar-
lee, a ja obserwowałam, jak wyciąga z apteczki igłę i nici chirurgiczne. Pocieszało mnie to, że
szyła niemal wszystkie moje ubrania, więc moja ręka nie powinna sprawiać jej nadmiernych
trudności.
Marlee  wróciła  zdumiewająco  szybko,  przynosząc  dzbanek  parującej  wody,  kilka  ręczników
i buteleczkę z bursztynowym płynem. Postawiła dzbanek i ręczniki na szafie i podeszła do mnie,
odkręcając butelkę.
– To od bólu.
Odchyliła moją głowę, żebym mogła się napić, więc posłuchałam jej.
Płyn z buteleczki palił w zupełnie inny sposób, więc zaczęłam kasłać, przełykając. Zachęciła
mnie, żebym wypiła jeszcze łyk, a ja zrobiłam to, chociaż wydawał mi się ohydny.
– Cieszę się, że tu jesteś – wyszeptałam.
– Zawsze możesz na mnie liczyć, Ami. Wiesz o tym – uśmiechnęła się Marlee i po raz pierw-
szy od początku naszej przyjaźni wydawała mi się starsza ode mnie, tak bardzo spokojna i pewna
siebie. – Co ty wyprawiałaś, na litość boską?
Skrzywiłam się.
– Myślałam, że to dobry pomysł.
W jej oczach pojawiło się współczucie.
– Ami, ty masz zawsze mnóstwo złych pomysłów. Dobre intencje, ale najgorsze pomysły.
Oczywiście miała rację, a ja powinnam już od dawna być rozsądniejsza. Ale samo to, że tu
była, choćby tylko dlatego, żeby mi powiedzieć, jak bardzo jestem głupia, sprawiało, że cała sy-
tuacja wydawała mi się mniej okropna.
– Na ile dźwiękoszczelne są te ściany? – zapytała Anne.
– Całkiem przyzwoicie – odparł Aspen. – Tu, w głębi pałacu, mało co słychać.
– Dobrze – powiedziała. – Proszę, żeby wszyscy wyszli na korytarz. Panienko Marlee, potrze-
buję tu trochę miejsca, ale może panienka zostać.
Marlee skinęła głową.
– Nie będę przeszkadzać.
Avery wyszedł pierwszy, tuż za nim Aspen, a Maxon jako ostatni. Wyraz jego oczu przypo-
mniał mi o tym dniu, kiedy mu powiedziałam, że bywałam głodna – smutny z powodu tej świa-
domości i zdruzgotany tym, że nie może nic na to poradzić.
Drzwi zamknęły się za nimi, a Anne szybko wzięła się do roboty. Przygotowała już wszystko,
czego mogła potrzebować, i wyciągnęła rękę do Marlee po butelkę.
– Proszę wypić – poleciła, podnosząc mi głowę.
Przygotowałam  się,  ale  i  tak  musiałam  często  odsuwać  butelkę,  żeby  odkaszlnąć,  zanim
zdołałam wypić większość płynu. A przynajmniej tyle, żeby Anne była zadowolona.
– Proszę to trzymać – powiedziała, podając mi mały ręcznik. – Może go panienka przygryźć,
jeśli zacznie boleć.
Skinęłam głową.
–  Zakładanie  szwów  nie  będzie  bolało  tak  jak  przygotowanie  rany.  Widzę  dużo  brudu,  więc
będę musiała ją dokładnie oczyścić. – Anne westchnęła i znowu popatrzyła na ranę. – Zostanie
panience blizna, ale postaram się, żeby była jak najmniejsza. Przez kilka tygodni będzie panienka
nosić suknie z luźnymi rękawami, żeby to ukryć, dopóki się będzie goiło. Nikt się nie dowie. A sko-
ro była panienka z księciem, nie będę o nic pytać. Cokolwiek panienka robiła, wierzę, że było to
ważne.
– Tak myślę – powiedziałam, chociaż nie byłam już tego taka pewna.
Anne zmoczyła ręcznik i przysunęła go na kilka centymetrów do rany.
– Gotowa?
Skinęłam głową.
Przygryzłam mój ręcznik z nadzieją, że stłumi krzyk. Byłam pewna, że słyszą mnie wszyscy
na korytarzu, ale raczej nikt poza tym. Miałam wrażenie, że Anne dotyka obnażonych nerwów
w moim ramieniu, a Marlee przycisnęła mnie ciężarem swojego ciała, żebym się nie poruszała.
–  Zaraz  będzie  po  wszystkim,  Ami  –  zapewniała  mnie.  –  Pomyśl  o  czymś  przyjemnym.
Pomyśl o swojej rodzinie.
Próbowałam. Ze wszystkich sił próbowałam skoncentrować się na śmiechu May albo uśmie-
chu mojego ojca, ale to było na nic. Potrafiłam myśleć o nich tylko tak długo, żeby poczuć, jak
znikają pod nową falą bólu.
Jak Marlee przeżyła wykonywanie kary?
Kiedy rana została oczyszczona, Anne zaczęła ją zszywać. Miała rację – zakładanie szwów nie
bolało już tak bardzo. Nie wiem, czy naprawdę było mniej bolesne, czy też wypity alkohol zaczął
w końcu działać, ale miałam wrażenie, że ściany pokoju stają się trochę nieostre.
Wrócili pozostali, mówili o jakichś rzeczach dotyczących mnie. Kto ma zostać, kto powinien
iść, co powiemy rano… tyle szczegółów, że nie potrafiłam brać w tym udziału.
Ostatecznie to Maxon wziął mnie na ręce, żeby odnieść do mojego pokoju. Z trudem utrzymy-
wałam głowę uniesioną, ale dzięki temu było mi łatwiej go słyszeć.
– Jak się czujesz?
– Twoje oczy wyglądają jak czekoladki – wymamrotałam.
Maxon uśmiechnął się.
– A twoje jak niebo o poranku.
– Mogę dostać trochę wody?
–  Tak,  ile  zechcesz  –  obiecał.  –  Zabierzmy  ją  na  górę  –  powiedział  do  kogoś  innego,  a  ja
usnęłam, kołysana rytmem jego kroków.
Rozdział 15
O budziłam się z bólem głowy. Jęknęłam i potarłam skronie, a wtedy jęknęłam znowu, ponieważ
ten ruch spowodował, że poczułam ostry ból w ramieniu.
– Proszę – powiedziała Mary, podchodząc i siadając na brzegu łóżka. Podała mi dwie tabletki
i szklankę wody.
Powoli podniosłam się, żeby wziąć je od niej. Głowa pulsowała mi przez cały czas bólem.
– Która godzina?
– Prawie jedenasta – odparła Mary. – Powiedziałyśmy, że źle się panienka czuje i że raczej nie
będzie panienki na śniadaniu. Jeśli się pospieszymy, zdążymy chyba przygotować panienkę do
zejścia na obiad razem z pozostałymi kandydatkami.
Myśl  o  pośpiechu,  a  nawet  o  jedzeniu,  nie  wydawała  mi  się  kusząca,  ale  uznałam,  że  naj-
rozsądniej będzie jak najszybciej wrócić do codziennej rutyny. Było coraz bardziej jasne, ile ry-
zykowaliśmy zeszłej nocy, i nie chciałam, żeby ktokolwiek podejrzewał, że coś się wydarzyło.
Skinęłam Mary głową i obie wstałyśmy. Moje nogi nie podtrzymywały mnie tak pewnie, jak
bym  chciała,  ale  mimo  wszystko  skierowałam  się  do  łazienki.  Tuż  pod  drzwiami  była  Anne.
Sprzątała, podczas kiedy Lucy siedziała w dużym fotelu i przyszywała rękawy do sukienki, która
oryginalnie miała tylko cienkie ramiączka.
Podniosła głowę znad roboty.
– Wszystko w porządku, panienko? Okropnie nas panienka nastraszyła.
– Przepraszam. Czuję się całkiem nieźle.
Lucy uśmiechnęła się do mnie.
– Zrobimy wszystko, co możemy, żeby panience pomóc. Wystarczy tylko powiedzieć.
Nie  byłam  do  końca  pewna,  co  mi  proponowała,  ale  na  pewno  zamierzałam  wykorzystać
każdą pomoc, żeby przetrwać najbliższe kilka dni.
– Zaglądał tutaj gwardzista Leger, a także książę. Obaj mieli nadzieję, że dostaną wiadomość,
jak się panienka czuje, kiedy tylko panienka wstanie.
Skinęłam głową.
– Po obiedzie się tym zajmę.
Bez żadnego ostrzeżenia ktoś przytrzymał mnie za rękę. Anne przyglądała się uważnie ranie,
zaglądając ostrożnie pod bandaże, żeby sprawdzić, jak się goi.
– Chyba nie wdało się zakażenie. O ile tylko będzie czysta, powinna się moim zdaniem ładnie
wygoić. Żałuję, że nie mogłam zrobić niczego więcej. Wiem, że zostanie blizna – jęknęła.
– Nie przejmuj się, dzielni ludzie zawsze mają jakieś blizny. – Pomyślałam o dłoniach Marlee
i plecach Maxona. Oboje nosili na zawsze ślady swojej odwagi, a ja byłam zaszczycona, mogąc
do nich dołączyć.
– Lady Americo, kąpiel już gotowa – powiedziała Mary od drzwi łazienki.
Popatrzyłam  na  nią,  a  potem  na  Lucy  i  Anne.  Zawsze  byłam  blisko  z  moimi  pokojówkami
i ufałam im, ale ostatniej nocy coś się zmieniło. Po raz pierwszy nasza więź została wystawiona
na próbę i w świetle dnia okazało się, że nadal istnieje, mocna i niezmienna.
Nie byłam pewna, czy mogę jakoś udowodnić, że jestem im oddana tak samo, jak one mnie,
ale miałam nadzieję, że kiedyś nadarzy się odpowiednia okazja.
Jeśli się skoncentrowałam, mogłam podnieść widelec do ust, nie krzywiąc się. Wymagało to
wyjątkowo dużego wysiłku, do tego stopnia, że w połowie obiadu zaczęłam się pocić. Uznałam, że
powinnam  poprzestać  na  skubaniu  chleba,  ponieważ  nie  potrzebowałam  prawej  ręki,  żeby  go
trzymać.
Kriss zapytała, jak moja migrena – jak sądzę, taka była wersja oficjalna – a ja powiedziałam
jej, że czuję się już lepiej, chociaż trudno mi było ignorować ból ramienia i głowy. Nie zadawała
dalszych pytań i wszystko wskazywało na to, że nikt inny nie zauważył, że cokolwiek jest nie tak.
Jadłam kawałek chleba i zastanawiałam się, jak dobrze pozostałe dziewczęta poradziłyby sobie,
gdyby tej nocy znalazły się na moim miejscu. Uznałam, że jedyną osobą, która spisałaby się le-
piej,  była  Celeste.  Bez  wątpienia  znalazłaby  jakiś  sposób,  żeby  stanąć  do  walki  i  przez  chwilę
żałowałam, że nie jestem do niej bardziej podobna.
Kiedy tace zostały już wyniesione z Komnaty Dam, weszła Silvia i poprosiła nas o uwagę.
–  Znowu  będziecie  miały  okazję  zabłysnąć,  moje  panie.  Za  tydzień  urządzamy  niewielkie
przyjęcie popołudniowe i oczywiście jesteście na nie zaproszone! – Westchnęłam w duchu, zasta-
nawiając  się,  kogo  tym  razem  będziemy  musiały  zabawiać.  –  Nie  będziecie  musiały  niczego
szykować, ale powinnyście się zachowywać jak najlepiej, ponieważ na przyjęciu będzie obecna
ekipa filmowa.
Trochę się uspokoiłam. Z tym mogłam sobie poradzić.
– Każda z was może zaprosić dwie osoby jako swoich gości i tylko to należy do waszych obo-
wiązków. Namyślcie się nad wyborem i dajcie mi do piątku znać, kto to będzie.
Silvia wyszła, zostawiając nas, a my zaczęłyśmy zastanawiać się gorączkowo. Wiedziałyśmy,
że to rodzaj próby. Kto w tej sali miał najbardziej imponujące i najcenniejsze znajomości?
Może zaczynałam popadać w paranoję, ale wydawało mi się, że to zadanie zostało obmyślone
specjalnie przeciwko mnie. Król musiał szukać sposobu przypomnienia wszystkim, jak bardzo je-
stem bezużyteczna.
– Kogo zaprosisz, Celeste? – zapytała Kriss.
Celeste wzruszyła ramionami.
– Nie jestem jeszcze pewna, ale obiecuję, że będziecie pod wrażeniem.
Gdybym  miała  do  dyspozycji  listę  przyjaciół  Celeste,  też  bym  się  nie  denerwowała.  Kogo
miałam zaprosić? Moją mamę?
Celeste odwróciła się od mnie i zapytała ciepło:
– Jak myślisz, kogo zaprosisz, Ami?
Spróbowałam ukryć zaskoczenie. Nawet po tamtej chwili szczerości w bibliotece to był pierw-
szy raz, kiedy zwróciła się do mnie jak do przyjaciółki. Odchrząknęłam.
–  Nie  mam  pojęcia.  Nie  jestem  pewna,  czy  znam  kogokolwiek,  kogo  wypadałoby  zaprosić.
Może  będzie  najlepiej,  jeśli  nie  zaproszę  nikogo.  –  Prawdopodobnie  nie  powinnam  mówić  tak
otwarcie o mojej słabości, ale ostatecznie pozostałe i tak o tym wiedziały.
–  Cóż,  jeśli  nie  będziesz  mogła  nikogo  znaleźć,  daj  mi  znać  –  powiedziała  Celeste.  –  Jestem
pewna, że mam więcej niż dwoje znajomych, którzy chętnie odwiedziliby pałac i mogę dopilno-
wać, żebyś przynajmniej wiedziała, kim są. To znaczy, jeśli chcesz.
Popatrzyłam na nią. Korciło mnie, żeby zapytać, gdzie jest haczyk, ale kiedy spojrzałam jej
w oczy, zrozumiałam, że chyba nie ma żadnego. Potem upewniłam się, kiedy mrugnęła do mnie
tak, żeby nie zauważyły tego Kriss i Elise. Celeste, wytrawna wojowniczka, była po mojej stro-
nie.
– Dziękuję – powiedziałam, naprawdę zawstydzona.
Wzruszyła ramionami.
– Nie ma sprawy. Jeśli mamy mieć imprezę, to niech chociaż będzie udana. – Odchyliła się
w fotelu, uśmiechając do siebie, a ja byłam pewna, że wyobraża sobie to przyjęcie jako swoją
ostatnią szansę, żeby zabłysnąć. Jakaś część mnie chciała powiedzieć jej, żeby się nie poddawała,
ale nie potrafiłam. Tylko jedna z nas mogła ostatecznie dostać Maxona.
Do popołudnia ułożyłam z grubsza plan działania, ale to zależało od jednej ważnej rzeczy: po-
trzebowałam pomocy Maxona.
Nie byłam pewna, czy zobaczymy się przed końcem dnia, więc starałam się na razie tym nie
martwić. Musiałam znowu odpocząć, więc skierowałam się z powrotem do pokoju.
Anne czekała na mnie z tabletkami i szklanką wody. Nie mogłam uwierzyć, jak spokojnie to
wszystko przyjęła.
– Masz u mnie dług wdzięczności – powiedziałam, łykając lekarstwo.
– Wcale nie – zaprotestowała Anne.
– Tak! Ostatnia noc wyglądałaby całkiem inaczej, gdyby ciebie tam nie było.
Anne ostrożnie wzięła ode mnie szklankę.
– Cieszę się, że nic panience nie jest.
Poszła do łazienki, żeby wylać resztę wody, a ja poszłam za nią.
– Czy nie ma czegoś, co mogłabym dla ciebie zrobić? Czegokolwiek?
Zatrzymała się przy szafce, widziałam, że nad czymś się zastanawia.
– Mówię szczerze, Anne. Sprawiłoby mi to ogromną przyjemność.
Anne westchnęła.
– Jest taka jedna rzecz…
– Proszę, powiedz mi.
Anne podniosła oczy znad umywalki.
– Ale proszę nikomu ani słowa. Mary i Lucy nie dałyby mi żyć.
Zmarszczyłam czoło.
– Jak to?
–  To…  bardzo  osobiste.  –  Zaczęła  wyłamywać  sobie  palce,  czego  nigdy  nie  robiła.  Wie-
działam, że musi chodzić o coś bardzo dla niej ważnego.
– Oczywiście, powiedz mi o tym – zachęciłam ją, obejmując ją zdrowym ramieniem i pro-
wadząc do stolika, żeby usiadła koło mnie.
Anne skrzyżowała nogi w kostkach i położyła ręce na kolanach.
– Widzi panienka, chodzi o to, że się panienka z nim tak świetnie rozumie. Mam wrażenie, że on
niezwykle panienkę poważa.
– Chodzi ci o Maxona?
– Nie – szepnęła, rumieniąc się mocno.
– Nie rozumiem.
Anne wzięła głęboki oddech.
– O gwardzistę Legera.
– Aaaaha – powiedziałam, zaskoczona bardziej, niż byłabym to w stanie wyrazić.
– Uważa panienka, że to beznadziejne, prawda?
– Nie beznadziejne – zapewniłam ją. Nie wiedziałam tylko, jak mam powiedzieć chłopakowi,
który obiecał zawsze o mnie walczyć, że powinien zamiast tego zainteresować się Anne.
– Zawsze wyraża się tak ciepło o panience. Wiem, że gdyby może panienka mu o mnie wspo-
mniała albo spróbowała się dowiedzieć, czy zostawił w domu dziewczynę…
Westchnęłam.
– Spróbuję, ale nie mogę niczego obiecać.
– Wiem, oczywiście. Proszę się nie martwić, powtarzam sobie, że to niemożliwe, ale nie potra-
fię przestać o nim myśleć.
Przechyliłam głowę.
– Rozumiem cię.
Anne wyciągnęła ręce przed siebie.
– Nie chodzi o to, że on jest Dwójką. Gdyby był Ósemką, i tak chciałabym kogoś takiego, jak
on.
–  Wielu  ludzi  by  chciało  –  powiedziałam  i  to  była  prawda.  Celeste  zauważyła  go,  Kriss
mówiła, że jest zabawny, a ta Delilah z kuchni brzmiała tak, jakby miała do niego słabość. Nawet
nie liczyłam wszystkich tych dziewcząt, które się za nim dawniej uganiały. Słuchanie o tym już
mnie za bardzo nie bolało, szczególnie z ust kogoś tak mi bliskiego, jak Anne.
Oto kolejna rzecz upewniająca mnie, że moje uczucie do Aspena wygasło. Jeśli cieszyłam się,
mogąc zaproponować, żeby inna dziewczyna zajęła moje miejsce, to naprawdę nie byłam już
z nim związana.
Ale mimo wszystko nie wiedziałam, jak poruszyć ten temat.
Sięgnęłam ponad lakierowanym blatem i położyłam dłoń na rękach Anne.
– Spróbuję, Anne. Obiecuję.
Uśmiechnęła się, ale z niepokojem przygryzła wargi.
– Proszę tylko nie mówić pozostałym.
Mocniej ścisnęłam jej dłoń.
– Ty nigdy nie zdradziłaś moich sekretów, więc i ja nie zdradzę twojego.
Rozdział 16
Z aledwie kilka godzin później Aspen zapukał do moich drzwi. Pokojówki tylko dygnęły i wyszły,
wiedząc bez żadnych instrukcji, że to, o czym będziemy mówić, musi pozostać między nami.
– Jak się czujesz?
– Nie najgorzej – odparłam. – Ramię trochę mnie jeszcze boli, tak samo jak głowa, ale poza
tym czuję się nieźle.
Aspen potrząsnął głową.
– Nie powinienem był pozwolić ci jechać.
Poklepałam łóżko obok siebie.
– Usiądź.
Zawahał się, ale moim zdaniem był teraz całkowicie poza podejrzeniami. Maxon, podobnie jak
moje pokojówki, wiedział, że jesteśmy w kontakcie, i to właśnie Aspen wyprowadził nas zeszłej
nocy z pałacu. Co mogliśmy ryzykować? Musiał pomyśleć o tym samym, ponieważ w końcu
usiadł, na wszelki wypadek w stosownej odległości.
– Ja też jestem częścią tego, Aspenie. Nie mogłam tu zostać. I nic mi nie jest, co naprawdę za-
wdzięczam tobie. Uratowałeś mnie zeszłej nocy.
– Gdybym nie był dość szybki albo gdyby Maxon nie przerzucił cię przez ten mur, byłabyś te-
raz  gdzieś  uwięziona.  Mało  brakowało,  a  dopuściłbym,  żebyś  zginęła.  Mało  brakowało,
a dopuściłbym, żeby zginął Maxon. – Aspen potrząsnął głową, patrząc w ziemię. – Wiesz, co by
się stało ze mną i z Averym, gdybyście nie wrócili? Czy wiesz, co… – Urwał, chyba tłumiąc łzy.
– Czy wiesz, co by się stało ze mną, gdybym cię nie znalazł?
Aspen popatrzył na mnie, w głąb mojej duszy. Widziałam wyraźnie ból w jego oczach.
– Ale udało ci się. Znalazłeś mnie, ochroniłeś mnie i zapewniłeś mi pomoc. Byłeś wspaniały. –
Położyłam rękę na plecach Aspena, gładząc go i starając się pocieszyć.
–  Właśnie  sobie  uświadomiłem,  Mer,  że  niezależnie  od  tego,  co  się  stanie…  zawsze  będzie
mnie z tobą coś łączyło. Nigdy nie przestanę się o ciebie martwić. Zawsze będziesz coś dla mnie
znaczyła.
Wsunęłam teraz dłoń pod jego rękę, kładąc mu głowę na ramieniu.
– Wiem, co masz na myśli.
Siedzieliśmy tak przez chwilę i przypuszczam, że Aspen robił to samo, co ja: przypominał sobie
wszystko, co nas łączyło. To, jak unikaliśmy się jako dzieci. To, jak nie mogliśmy przestać na sie-
bie patrzeć, kiedy byliśmy starsi, tysiące wykradzionych chwil w domku na drzewie – wszystko
to, co sprawiło, że staliśmy się tym, kim jesteśmy teraz.
– Mer, muszę ci coś powiedzieć. – Uniosłam głowę, a Aspen odwrócił się, żeby na mnie spoj-
rzeć, trzymając mnie ostrożnie za ramiona. – Kiedy powiedziałem, że zawsze będę cię kochał,
mówiłem szczerze. I ja… ja…
Nie  potrafił  wydobyć  z  siebie  tych  słów  i  szczerze  mówiąc,  byłam  mu  za  to  wdzięczna.
Owszem, łączyła mnie z nim więź, ale nie byliśmy już tamtą parą z domku na drzewie.
Roześmiał się z trudem.
– Chyba powinienem się przespać. Nie jestem w stanie jasno myśleć.
– Ja tak samo. A mamy mnóstwo rzeczy do przemyślenia.
Aspen skinął głową.
– Posłuchaj, Mer, nie możemy tego powtórzyć. Nie mów Maxonowi, że pomogę mu w czymś
tak ryzykownym i nie oczekuj, że będę mógł cię przemycić w dowolne miejsce.
– Nie jestem pewna, czy nasz wypad w ogóle był wart takiego ryzyka. Nie wyobrażam sobie,
żeby Maxon chciał to powtarzać.
– To dobrze. – Aspen wstał, a potem wziął mnie za rękę i pocałował ją. – Moja pani – powie-
dział żartobliwym tonem.
Uśmiechnęłam się i lekko ścisnęłam jego rękę, a on odwzajemnił ten gest. Kiedy tak trzyma-
liśmy  się  za  ręce,  a  mój  uścisk  ciągle  się  wzmacniał,  uświadomiłam  sobie,  że  muszę  go
wypuścić. Naprawdę muszę go wypuścić.
Popatrzyłam Aspenowi w oczy, czując, że pod powiekami zaczynają mi się zbierać łzy. Jak
mam się z tobą pożegnać?
Aspen przesunął kciukiem po grzbiecie mojej dłoni i położył ją na moich kolanach. Pochylił się
i pocałował mnie we włosy.
– Uważaj na siebie. Zajrzę do ciebie jutro.
Szybko pociągnęłam się za ucho przy obiedzie, przekazując Maxonowi, że będę na niego cze-
kać wieczorem. Siedziałam przed lustrem i żałowałam, że minuty nie mijają szybciej. Mary roz-
czesywała szczotką moje włosy, nucąc cicho. Z trudem rozpoznawałam tę melodię jako coś, co
grałam  kiedyś  na  czyimś  weselu.  Kiedy  zostałam  wybrana  do  udziału  w  Eliminacjach,
pragnęłam z całego serca powrotu do tamtego życia. Pragnęłam świata pełnego muzyki, którą za-
wsze kochałam.
Jednak szczerze mówiąc, muzyka nigdy nie była tak ważna, żebym mogła się jej oddać całko-
wicie.  Niezależnie  od  tego,  jaką  ścieżkę  w  życiu  teraz  wybiorę,  muzyka  była  tylko  czymś,  co
grałabym na przyjęciach dla zabawienia gości albo sposobem na zrelaksowanie się w weekend.
Popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze i uświadomiłam sobie, że nie czuję się z tego powodu
rozgoryczona,  nie  tak,  jakbym  się  spodziewała.  Będę  za  nią  tęskniła,  ale  muzyka  była  tylko
częścią  tego,  kim  się  stałam,  a  nie  całością  obecnej  mnie.  Niezależnie  od  tego,  jak  miały  się
zakończyć Eliminacje, otwierały się przede mną nowe możliwości.
Naprawdę nie wystarczała mi moja dawna klasa.
Lekkie pukanie do drzwi wyrwało mnie z tych rozmyślań, a Lucy wpuściła Maxona do środka.
– Dobry wieczór – powiedział do niej, wchodząc. Lucy dygnęła w odpowiedzi.
Spojrzał na mnie przelotnie, a ja znowu zaczęłam się zastanawiać, czy on widzi, co do niego
czuję, czy wydaje mu się to tak samo prawdziwe, jak mnie.
–  Wasza  wysokość  –  powitała  go  cicho  Mary.  Miała  właśnie  wyjść  z  pokoju,  kiedy  Maxon
uniósł rękę.
– Wybacz, ale czy mogłabyś mi powiedzieć, jak masz na imię?
Patrzyła na niego przez chwilę, zdumiona, potem spojrzała na mnie, a wreszcie znowu na Ma-
xona.
– Jestem Mary, wasza wysokość.
– Mary. Z Anne widzieliśmy się ostatniej nocy. – Skinął jej lekko głową. – A ty?
– Lucy. – Mówiła cichutko, ale czułam, że cieszy się, że zauważył jej istnienie.
– Doskonale. Anne, Mary i Lucy. To dla mnie przyjemność poznać was wreszcie lepiej. Je-
stem pewien, że Anne wtajemniczyła was obie zeszłej nocy, żebyście mogły jak najlepiej wspie-
rać teraz lady Americę. Chciałem wam podziękować za to oddanie i dyskrecję.
Popatrzył na nie kolejno.
– Zdaję sobie sprawę, że znajdujecie się w niezwykle niezręcznej sytuacji. Gdyby ktokolwiek
zaczął wam zadawać pytania o to, co się wydarzyło, odeślijcie go bezpośrednio do mnie. To była
moja decyzja i nie powinnyście ponosić odpowiedzialności za jakiekolwiek jej konsekwencje.
– Dziękujemy, wasza wysokość – odparła Lucy.
Zawsze miałam poczucie, że moje pokojówki są niezwykle oddane Maxonowi, ale dzisiaj wie-
czorem wydawało mi się, że to zaczęło wykraczać poza zwykłe zobowiązanie. Dawniej wyda-
wało mi się, że najwyższa lojalność należała się zawsze królowi, ale teraz zaczęłam się zastana-
wiać, czy rzeczywiście tak było. Coraz częściej widziałam drobne oznaki wskazujące, że ludzie
mogą woleć jego syna.
Może nie tylko ja uważałam metody króla Clarksona za barbarzyńskie, a jego sposób myślenia
za okrutny. Może rebelianci nie byli jedynymi czekającymi na objęcie władzy przez Maxona.
Może byli jeszcze inni, którzy także pragnęli czegoś więcej.
Moje pokojówki dygnęły i wyszły, zostawiając Maxona stojącego koło mnie.
– O co chodzi z tym zapamiętywaniem ich imion?
Maxon westchnął.
– Kiedy wczoraj w nocy Leger wspomniał imię Anne, a ja nie wiedziałem, o kogo mu cho-
dzi… czułem się zażenowany. Czy nie powinienem lepiej od przypadkowego gwardzisty znać lu-
dzi, którzy się tobą opiekują?
Nie jest aż tak przypadkowy.
– Szczerze mówiąc, wszystkie pokojówki plotkują o gwardzistach. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby
gwardziści robili to samo.
– Mimo wszystko, te dziewczyny są z tobą codziennie. Powinienem już kilka miesięcy temu
wiedzieć, jak się nazywają.
Uśmiechnęłam się, słysząc ten argument, i wstałam, chociaż Maxon wyglądał na niespokojne-
go, kiedy się poruszałam.
– Nic mi nie jest – zapewniłam, biorąc go za wyciągniętą rękę.
– O ile pamiętam, zeszłej nocy zostałaś postrzelona. Nie możesz się dziwić, że się o ciebie mar-
twię.
– To nie była prawdziwa rana od kuli, tylko powierzchowne draśnięcie.
– Mimo wszystko. Nieprędko zapomnę twoje stłumione krzyki, kiedy Anne zszywała tę ranę.
Chodź, powinnaś się położyć.
Maxon  zaprowadził  mnie  do  łóżka,  a  ja  wsunęłam  się  pod  kołdrę.  Opatulił  mnie,  a  potem
położył  się  obok.  Czekałam,  aż  zacznie  rozmowę  o  tym,  co  się  wydarzyło,  albo  ostrzeże  mnie
przed  możliwymi  konsekwencjami.  Ale  on  nic  nie  mówił.  Leżał  tylko,  gładząc  palcami  moje
włosy i czasem muskając opuszkami mój policzek.
Miałam wrażenie, że na świecie nie ma nikogo oprócz nas.
– Gdyby coś się stało…
– Ale się nie stało.
Maxon przewrócił oczami, a jego głos stał się poważniejszy.
– Oczywiście, że się stało! Wróciłaś do domu zakrwawiona. Mało brakowało, a zginęłabyś tam,
na ulicy.
– Posłuchaj, ja nie mam pretensji do siebie, że dokonałam takiego wyboru – powiedziałam,
starając się go uspokoić. – Chciałam tam iść, usłyszeć to na własne uszy. Poza tym naprawdę nie
mogłam cię puścić samego.
–  Nie  potrafię  uwierzyć,  jak  mogliśmy  być  tak  nieostrożni,  żeby  wyjechać  z  pałacu
w ciężarówce, bez większej liczby gwardzistów. Okazuje się, że rebelianci po prostu chodzą po uli-
cach. Kiedy przestali się ukrywać? Kiedy zdobyli tę broń? Czuję się bezradny, nie mam pojęcia,
co się dzieje. Codziennie po kawałeczku tracę kraj, który kocham. Omal nie straciłem ciebie i…
Maxon urwał, a jego frustracja przemieniła się w coś nowego. Znowu dotknął dłonią mojego
policzka.
– Zeszłej nocy mówiłaś coś… o miłości.
Opuściłam spojrzenie.
– Pamiętam. – Starałam się powstrzymać rumieniec.
– To zabawne, jak może ci się wydawać, że coś mówiłaś, chociaż naprawdę nigdy tego nie
zrobiłaś.
Roześmiałam się, czując, że te słowa za chwilę padną.
– Jest też zabawne, kiedy wydaje ci się, że coś słyszałaś, chociaż wcale tak nie jest.
Cały komizm sytuacji zniknął.
– Wiem, co masz na myśli. – Przełknęłam ślinę i patrzyłam, jak jego dłoń przesuwa się z mo-
jego policzka i splata palce z moimi. Wiedziałam, że on także na nią patrzy. – Może niektórym lu-
dziom trudno jest zdobyć się na takie wyznanie. Na przykład obawiają się, że mogą nie dotrwać
do końca.
Maxon westchnął.
– Może być też trudno coś powiedzieć, kiedy się obawiasz, że ktoś może nie chcieć dotrwać do
końca… I może nie do końca pogodził się z myślą o rozstaniu z kimś innym.
Potrząsnęłam głową.
– To nie…
– Rozumiem.
Mimo wszystkiego, co mówiliśmy w schronie, mimo wszystkiego, co sobie nawzajem wyzna-
waliśmy, mimo wszystkiego, co bezpiecznie i pewnie kryło się w moim sercu, te proste słowa
wydawały się najbardziej przerażającą rzeczą, jaką mogliśmy się wymienić. Ponieważ kiedy
powiemy je na głos, nie będziemy mogli ich nigdy cofnąć.
Cisza sprawiała, że czułam niepokój, a kiedy nie mogłam go już wytrzymać, odezwałam się:
– Może moglibyśmy wrócić do tego tematu, kiedy poczuję się lepiej?
Maxon znowu westchnął.
– Zgoda. To była z mojej strony całkowita bezmyślność.
–  Nie,  nie.  Chodzi  o  to,  że  jest  coś  innego,  o  co  chciałabym  zapytać.  –  W  tym  momencie
w grę wchodziły rzeczy ważniejsze od tego, co było między nami.
– Słucham.
– Zastanawiałam się nad moimi gośćmi na to zbliżające się przyjęcie, ale potrzebuję twojej
zgody.
Spojrzał na mnie, nic nie rozumiejąc.
– Chcę, żebyś wiedział dokładnie, o czym zamierzam z nimi rozmawiać. Możliwe, że łamiemy
w ten sposób prawo, więc nie zrobię tego, jeśli się nie zgodzisz.
Zaintrygowany Maxon podparł się na łokciu, żeby mnie wysłuchać.
– Powiedz mi, co planujesz.
Rozdział 17
T ło do naszych zdjęć była gładkie i jasnoniebieskie. Pokojówki przygotowały prześliczną suknię
z delikatnymi rękawkami zakrywającymi akurat bliznę. Na razie skończyły się dla mnie czasy su-
kienek z odsłoniętymi ramionami.
Chociaż wyglądałam nieźle, zostałam całkowicie przyćmiona przez Nicolettę, i nawet Georgia
wyglądała oszałamiająco w sukni wieczorowej.
– Lady Americo – odezwała się kobieta stojąca obok fotografa. – Pamiętamy księżniczkę Ni-
colettę, która odwiedziła już pałac wraz z innymi damami z włoskiej rodziny królewskiej, ale kim
jest pani drugi gość?
– To jest Georgia, moja bliska przyjaciółka – odparłam słodko. – Jedną z rzeczy, których na-
uczyłam się do tej pory w czasie Eliminacji, było, że aby iść naprzód, trzeba łączyć swoje życie
sprzed przybycia do pałacu z oczekującą mnie przyszłością. Mam nadzieję, że dzisiaj udało mi
się wykonać kolejny krok łączący te światy.
Część  stojących  wokół  osób  wydała  pomruki  akceptacji,  a  fotograf  nadal  uwieczniał  naszą
trójkę.
– Doskonale, moje panie – powiedział. – Możecie teraz już cieszyć się przyjęciem. Będziemy
jeszcze później robili dodatkowe zdjęcia.
– Świetny pomysł – odparłam i gestem zaprosiłam obie dziewczyny, żeby poszły ze mną.
Maxon  jasno  dał  mi  do  zrozumienia,  że  spośród  wszystkich  dni  dzisiaj  akurat  musiałam  być
w szczytowej formie. Miałam nadzieję, że będę stanowić świetlany przykład tego, jak powinna
się prezentować dama z Elity, ale trudno mi było zachowywać się aż tak perfekcyjnie.
– Uspokój się, Ami, bo zaraz zaczniesz strzelać tęczami z oczu. – Uwielbiałam Georgię za to, że
chociaż znałyśmy się tak krótko, potrafiła przejrzeć mnie na wylot.
Roześmiałam się, a Nicoletta mi zawtórowała.
– Ona ma rację. Jesteś trochę zbyt entuzjastyczna.
Westchnęłam i uśmiechnęłam się.
– Przepraszam. Dzisiaj stawka jest wyjątkowo wysoka.
Georgia położyła mi rękę na ramieniu, kiedy szłyśmy w głąb sali.
– Po tym wszystkim, przez co ty i Maxon przeszliście razem, wątpię, żeby odesłał cię do domu
z powodu jednego przyjęcia.
– Nie do końca to mam na myśli, ale pomówimy o tym później. – Odwróciłam się do nich. –
W tej chwili byłabym wam nieskończenie wdzięczna, gdybyście poznały się z innymi gośćmi.
Kiedy tylko trochę się tu uspokoi, czeka nas bardzo poważna rozmowa.
Nicoletta popatrzyła na Georgię, a potem znowu na mnie.
– Jaką właściwie przyjaciółkę mi tu przedstawiłaś?
– Przysięgam, że nieocenioną. Wszystko wyjaśnię później.
Georgia  i  Nicoletta  ze  swojej  strony  pomogły  mi  naprawdę  zabłysnąć.  Nicoletta,  jako
księżniczka, była chyba najwyżej postawioną z zaproszonych osób, i widziałam w oczach Kriss
żal, że sama o tym nie pomyślała. Oczywiście, ona nie miała bezpośredniego numeru telefonu do
włoskiej rodziny królewskiej, tak jak ja. Nicoletta sama dała mi ten numer, żebym mogła się z nią
skontaktować, gdybym kiedyś tego potrzebowała.
Nikt nie wiedział, kim jest Georgia, ale słyszeli, co powiedziałam – Maxon to dla mnie specjal-
nie wymyślił – o łączeniu przeszłości i przyszłości, i też uznali, że to wspaniały pomysł.
Wybór Elise był łatwy do przewidzenia. Imponujący, ale łatwy do przewidzenia. Dwie odległe
kuzynki z Nowej Azji, reprezentujące jej powiązania z tamtejszymi kręgami władzy, paradowały
u jej boku w tradycyjnych strojach. Kriss zaprosiła profesor z college’u, w którym pracował jej
ojciec, oraz swoją matkę. Obawiałam się, co będzie, gdy moja rodzina się o tym dowie. Kiedy
mama lub May zorientują się, że ominęło je zaproszenie, mogłam być pewna, że otrzymam od
nich bardzo rozczarowany list.
Celeste,  zgodnie  z  zapowiedzią,  sprowadziła  najsławniejsze  celebrytki.  Tessa  Tamble  –  która
podobno dała koncert na przyjęciu urodzinowym Celeste w zeszłym roku – miała na sobie krótką,
ale niezwykle efektowną sukienkę. Drugim gościem Celeste była Kirstie Summer, inna piosenkar-
ka, znana przede wszystkim z nieprawdopodobnie ekstrawaganckich koncertów, a jej strój przypo-
minał raczej kostium sceniczny. Mogłam się domyślać, że albo na co dzień występuje w czymś
podobnym, albo jest to jakiś eksperyment z malowaną skórą. Tak czy inaczej byłam zaskoczona,
kiedy pojawiła się w drzwiach, zarówno z powodu jej ubrania, jak i tego, że jeśli mijało się ją
w odległości metra, można było wyczuć od niej opary alkoholu.
– Witaj, Nicoletto – odezwała się królowa Amberly, zbliżając się do nas. – To cudownie, że
możemy cię znowu gościć.
Wymieniły pocałunki, a potem Nicoletta odpowiedziała:
– Cała przyjemność po mojej stronie. Byłam zachwycona, kiedy otrzymałam zaproszenie od
Ameriki. Doskonale wspominamy naszą wizytę tutaj.
– Cieszę się, że to słyszę – odparła królowa. – Obawiam się, że dzisiaj będzie tu spokojniej.
– No nie wiem. – Nicoletta wskazała róg sali, w którym głośno rozmawiały Kirstie i Tessa. –
Mogę się założyć, że dzięki tym dwóm będę miała przynajmniej jedną historię do opowiadania
w domu.
Wszystkie się roześmiałyśmy, chociaż w oczach królowej krył się lekki niepokój.
– Powinnam chyba pójść się z nimi przywitać.
– To będzie wymagało prawdziwej odwagi – zażartowałam.
Królowa uśmiechnęła się.
– Postaraj się po prostu dobrze bawić. Mam nadzieję, że nawiążesz tu nowe znajomości, ale
możesz też po prostu spędzić czas z przyjaciółkami.
Skinęłam głową, a królowa Amberly poszła przywitać się z gośćmi Celeste. Tessa trzymała się
dobrze, ale Kirstie podnosiła i wąchała chyba każdą kanapeczkę na pobliskim stole. Zanotowałam
w myślach, żeby nie jeść niczego, co leżało w pobliżu miejsca, w którym stała.
Rozejrzałam się po sali. Wszyscy byli zajęci jedzeniem lub rozmową, więc uznałam, że lepsza
chwila już się nie trafi.
–  Proszę  za  mną  –  powiedziałam  i  skierowałam  się  do  małego  stoliczka  z  boku.  Kiedy
usiadłyśmy, pokojówka przyniosła nam herbatę. Gdy zostałyśmy same, zaczęłam mówić, z na-
dzieją, że wszystko pójdzie gładko.
– Georgio, przede wszystkim nie miałam jeszcze okazji przeprosić za to, co się stało z Micah.
Potrząsnęła głową, zanim jeszcze skończyłam mówić.
– On zawsze chciał zostać bohaterem. Wszyscy wiedzieliśmy, że… to się może skończyć w taki
sposób. Ale myślę, że był z siebie dumny.
– Mimo wszystko okropnie mi przykro. Czy możemy jeszcze coś zrobić?
– Nie, zajęliśmy się wszystkim. Możesz mi wierzyć, on nie chciałby niczego innego – zapew-
niła mnie Georgia.
Pomyślałam o cichutkim jak myszka chłopaku, siedzącym w kącie pokoju. Z własnej woli rzu-
cił się w środek bitwy dla mnie, dla nas wszystkich. Odwaga kryła się w zaskakujących miej-
scach.
Wróciłam do spraw bieżących.
– Cóż, jak widzisz, Nicoletta jest włoską księżniczką. Odwiedziła nas kilka tygodni temu. – Popa-
trzyłam najpierw na jedną, a potem na drugą. – Wtedy jasno dała mi do zrozumienia, że Włochy
sprzymierzyłyby się z Illéą, gdyby pewne rzeczy uległy zmianie.
– Americo! – syknęła Nicoletta.
Uniosłam rękę.
– Możesz mi zaufać. Georgia jest moją przyjaciółką, ale nie znamy się z Karoliny. Należy do
grona przywódców rebeliantów z frakcji północnej.
Nicoletta  wyprostowała  się  bardziej.  Georgia  nieśmiało  skinęła  głową,  potwierdzając  moje
słowa.
– Niedawno bardzo nam pomogła. I straciła wtedy kogoś bliskiego – wyjaśniłam.
Nicoletta położyła rękę na dłoni Georgii.
– Ogromnie mi przykro. – Potem znów odwróciła się do mnie, chcąc się dowiedzieć, jaki to
ma związek z dzisiejszym spotkaniem.
– To, o czym mówimy, musi pozostać między nami, ale pomyślałam, że uda nam się ustalić
pewne rzeczy korzystne dla nas wszystkich – wyjaśniłam.
– Czy chcecie obalić króla? – zapytała Nicoletta.
– Nie – zapewniła ją Georgia. – Mamy nadzieję, że będziemy mogli wspierać rządy Maxona
i działać na rzecz zniesienia klas. Może jeszcze za jego życia. On ma więcej współczucia dla swo-
ich poddanych.
– To prawda – przytaknęłam.
– No to dlaczego atakujecie pałac i wszystkich tych ludzi? – zapytała ostro Nicoletta.
Potrząsnąłem głową.
–  Oni  nie  są  tak  okrutni  jak  Południowcy.  Nie  zabijają  ludzi.  Czasem  tylko  wymierzają  na
własną rękę sprawiedliwość…
– Wyciągamy z więzienia niezamężne matki, tego rodzaju rzeczy – wtrąciła Georgia.
– Wdzierali się rzeczywiście do pałacu, ale nigdy z zamiarem zabicia kogoś – zakończyłam.
Nicoletta westchnęła.
– Nie przeszkadza mi to aż tak bardzo, ale nie jestem pewna, dlaczego chciałaś, żebym ją po-
znała.
– Ja też nie – przyznała Georgia.
Odetchnęłam głęboko.
– Rebelianci z Południa stają się coraz bardziej i bardziej agresywni. Tylko na przestrzeni ostat-
nich kilku miesięcy ich ataki się nasiliły, nie tylko na pałac, ale także w całym kraju. Są bezlitośni.
Obawiam się, a Maxon jest podobnego zdania, że bardzo niedługo wykonają ruch, po którym nie
będziemy w stanie się podnieść. Ich pomysł, żeby mordować ludzi należących do tych samych
klas, co kandydatki z Elity, jest naprawdę drastyczny, i wszyscy się obawiamy, że takie ataki będą
się nasilać.
– Już się nasilają – powiedziała Georgia, bardziej do mnie niż do Nicoletty. – Kiedy mnie za-
prosiłaś,  ucieszyłam  się,  że  będę  mogła  przynajmniej  przekazać  ci  najnowsze  wiadomości.
Południowcy zaczęli atakować Trójki.
Przycisnęłam dłoń do ust, zaszokowana szybkością ich działania.
– Jesteś pewna?
– Całkowicie – potwierdziła Georgia. – Wczoraj dostaliśmy najświeższe doniesienia.
Przez chwilę milczałyśmy, zmartwione, a potem odezwała się Nicoletta.
– Dlaczego to robią?
Georgia spojrzała na nią.
–  Żeby  zastraszyć  Elitę  i  zmusić  do  wycofania  się  z  Eliminacji,  żeby  zastraszyć  rodzinę
królewską  jako  taką.  Uważają  chyba,  że  jeśli  uda  im  się  uniemożliwić  zakończenie  Eliminacji
i  doprowadzić  do  tego,  że  Maxon  zostanie  sam,  będą  mogli  po  prostu  się  go  pozbyć  i  przejąć
władzę. Na tym właśnie polega prawdziwe zagrożenie. Jeśli zyskają większe wpływy, Maxon jako
król nie będzie mógł nam niczego zaoferować. Południowcy będą tylko jeszcze bardziej uciskać
ludzi.
– Co w takim razie proponujesz? – zapytała Nicoletta.
Postarałam się jak najostrożniej poruszyć kryminalny wątek w tej rozmowie.
– Georgia i rebelianci z Północy mają większe szanse na powstrzymanie Południowców niż
my z pałacu. Lepiej widzą ich ruchy i mają okazję do konfrontacji z nimi… Ale są niewytreno-
wani i nieuzbrojeni.
Obie czekały, nie rozumiejąc, do czego zmierzam.
Zniżyłam głos.
– Maxon nie może użyć pieniędzy z pałacu do sfinansowania zakupu broni.
– Rozumiem – powiedziała w końcu Nicoletta.
– Musimy jasno ustalić, że ta broń ma posłużyć tylko do powstrzymania Południowców. Nigdy
nie zostanie użyta przeciwko służbom mundurowym ani też żadnym urzędnikom państwowym –
powiedziałam, patrząc na Georgię.
– To nie będzie problemem. – Widziałam w jej oczach, że mówi całkowicie szczerze i wie-
działam to także w głębi serca. Gdyby chciała, mogła mnie zabić podczas naszego spotkania w le-
sie albo nie przybiec nam na pomoc tamtej nocy. Ale to nigdy nie było jej celem.
Nicoletta przebierała palcami po wargach, zastanawiając się. Wiedziałam, że proszę o bardzo
wiele, ale nie byłam pewna, jak inaczej możemy coś osiągnąć.
– Jeśli ktokolwiek się dowie… – zaczęła.
–  Wiem.  Zastanawiałam  się  nad  tym.  –  Gdyby  król  się  o  tym  kiedykolwiek  dowiedział,  nie
wykręciłabym się tylko chłostą.
– Gdyby udało nam się załatwić to bez zostawiania śladów… – Nicoletta nadal bawiła się pal-
cami.
– To musiałaby być gotówka. Wtedy trudniej byłoby cokolwiek wyśledzić – podsunęła Geor-
gia.
Nicoletta skinęła głową i położyła rękę na stole.
– Powiedziałam, że zrobię dla ciebie wszystko, co w mojej mocy. Potrzebny nam silny sojusz-
nik, a jeśli twój kraj upadnie, obawiam się, że zyskamy tylko kolejnego wroga.
Uśmiechnęłam się do niej ze smutkiem.
Nicoletta popatrzyła na Georgię.
– Mogę ci dzisiaj przekazać część gotówki, ale wymagałaby wymiany.
Georgia uśmiechnęła się.
– Poradzimy sobie z tym.
Ponad  jej  ramieniem  zobaczyłam  podchodzącego  do  nas  fotografa.  Podniosłam  filiżankę
i szepnęłam:
– Fotograf.
– Zawsze uważałam, że America jest prawdziwą damą. Myślę, że czasem nam to umyka, po-
nieważ postrzegamy Piątki tylko jako artystów, a Szóstki jako służbę. Ale wystarczy spojrzeć na
królową Amberly. Ona nigdy nie była tylko Czwórką – powiedziała ciepło Georgia. Nicoletta i ja
skinęłyśmy głowami.
– To niesamowita kobieta. Uważam za niezwykły zaszczyt, że mogę z nią mieszkać pod jed-
nym dachem – dodałam.
– Może będziesz mogła z nią zostać na zawsze! – powiedziała Nicoletta, mrugając do mnie.
– Poproszę o uśmiech! – wtrącił fotograf, więc rozpromieniłyśmy się z nadzieją, że uda nam
się ukryć naszą niebezpieczną tajemnicę.
Rozdział 18
D zień po wyjeździe Nicoletty i Georgii przyłapałam się na tym, że co chwila oglądam się przez
ramię.  Byłam  przekonana,  że  ktoś  słyszał,  co  mówiłam,  co  w  tamto  krótkie  popołudnie  ofiaro-
wałam rebeliantom. Powtarzałam sobie, że gdyby rzeczywiście ktoś nas podsłuchał, zostałabym
już aresztowana. Ponieważ nadal mogłam cieszyć się wspaniałym śniadaniem w towarzystwie
reszty Elity oraz rodziny królewskiej, musiałam uwierzyć, że wszystko jest w porządku. Poza tym
Maxon w razie czego stanąłby w mojej obronie.
Po  śniadaniu  wróciłam  do  pokoju,  żeby  poprawić  makijaż.  Kiedy  byłam  w  łazience,
nakładając nową warstwę szminki, rozległo się pukanie do drzwi. Byłam sama z Lucy, więc ona
poszła otworzyć, podczas kiedy ja kończyłam makijaż. Chwilę później zajrzała przez drzwi.
– To książę Maxon – powiedziała szeptem.
Odwróciłam się gwałtownie.
– Jest tutaj?
Skinęła głową, cała rozpromieniona.
– Zapamiętał, jak mam na imię.
– Jasne, że zapamiętał – odparłam z uśmiechem. Odłożyłam kosmetyki i przeczesałam palca-
mi włosy. – W takim razie wpuść go, a potem wyjdź dyskretnie.
– Oczywiście, panienko.
Maxon stał niepewnie przy drzwiach, nietypowo dla siebie czekając na zaproszenie do środka.
Trzymał nieduże, płaskie pudełko i bębnił po nim niespokojnie palcami.
– Przepraszam, że przeszkadzam. Czy mógłbym ci zająć chwilę?
– Oczywiście – odparłam, podchodząc do niego. – Wejdź, proszę.
Usiedliśmy na brzegu łóżka.
– Chciałem się zobaczyć z tobą jako pierwszą – powiedział, lokując się wygodniej. – Chciałem
wszystko wyjaśnić, zanim inne przybiegną się chwalić.
Wyjaśnić? Z jakiegoś powodu te słowa mnie poważnie zaniepokoiły. Jeśli inne miały się chwa-
lić, to znaczyło, że ja zostanę z czegoś wyłączona.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Uświadomiłam sobie, że przygryzam świeżo pomalowaną
wargę.
Maxon podał mi pudełko.
– Obiecuję, że zaraz wszystko wyjaśnię. Ale najpierw, to jest prezent dla ciebie.
Wzięłam pudełko i odpięłam malutki guziczek z przodu, żeby je otworzyć. Wydawało mi się, że
wciągnęłam w siebie całe powietrze w pokoju.
W pudełku leżała zapierająca dech w piersiach para kolczyków i bransoleta do kompletu. Były
prześlicznie dopasowane, z błękitnymi i zielonymi kamieniami osadzonymi w delikatnej oprawie
w kwiatowe wzory.
– Maxonie, to jest prześliczne, ale nie mogę tego przyjąć. To zbyt… zbyt…
– Przeciwnie, musisz to przyjąć. To prezent i zgodnie z tradycją, musisz go założyć na Osądze-
nie.
– Na co?
Maxon potrząsnął głową.
– Silvia wam wszystko wyjaśni, ale chodzi o to, że zgodnie z tradycją książę obdarowuje Elitę
biżuterią,  a  dziewczęta  zakładają  ją  na  ceremonię.  Będzie  tam  mnóstwo  dostojników  państwo-
wych i musisz wyglądać jak najlepiej. W odróżnieniu od biżuterii, którą dostawałaś do tej pory, to
jest prawdziwe i możesz to zatrzymać.
Uśmiechnęłam  się.  To  jasne,  że  do  tej  pory  nie  nosiłyśmy  prawdziwej  biżuterii.  Zastana-
wiałam się, ile dziewcząt zabrało jakieś drobiazgi do domu, myśląc, że skoro nie zdobyły Maxona,
to przynajmniej zachowają kilka tysięcy w drogich kamieniach.
– Są cudowne, Maxonie. Dokładnie takie, jak lubię. Dziękuję.
Maxon uniósł palec.
– Nie ma za co i między innymi o tym chciałem porozmawiać. Wybrałem osobiście prezenty
dla każdej z was i chciałem, żeby wszystkie komplety były tyle samo warte. Wiem jednak, że ty
wolisz nosić naszyjnik, który dostałaś od ojca, i jestem pewien, że będzie ci dodawał otuchy pod-
czas tak ważnej ceremonii. Dlatego, podczas gdy pozostałe dziewczęta dostaną naszyjniki, ty do-
stałaś bransoletę.
Sięgnął do mojej ręki i uniósł ją.
– Widzę, że jesteś przywiązana do tego guziczka i cieszę się, że dalej podoba ci się bransoletka,
którą przywiozłem z Nowej Azji, ale one naprawdę nie są stosowne. Przymierz to, żebyśmy mo-
gli zobaczyć, czy dobrze leży.
Zdjęłam bransoletkę od Maxona i położyłam ją na brzegu stolika, ale guzik Aspena wrzuciłam
do słoiczka z pojedynczą jednocentówką. Uznałam, że na razie powinien tam zostać.
Kiedy się odwróciłam, zauważyłam, że Maxon wpatruje się w słoiczek z dziwnym wyrazem
oczu.  Ten  wyraz  zaraz  zniknął,  kiedy  wyjmował  bransoletę  z  pudełka.  Jego  palce  połaskotały
moją skórę, a kiedy cofnął rękę, niemal znowu westchnęłam z podziwu dla urody jego prezentu.
– Jest naprawdę idealna.
– Miałem nadzieję, że tak uznasz. Ale właśnie dlatego muszę z tobą porozmawiać. Chciałem
wydać na prezent dla każdej z was podobną kwotę, żeby było sprawiedliwie.
Skinęłam głową. To brzmiało rozsądnie.
– Problem polega na tym, że ty gustujesz w znacznie skromniejszej biżuterii od pozostałych
i w dodatku masz bransoletę zamiast naszyjnika. Ostatecznie wydałem na ciebie połowę tego, co
w  przypadku  innych,  i  chciałem,  żebyś  to  wiedziała,  zanim  zobaczysz,  co  ode  mnie  dostały.
Pragnąłem  dać  ci  coś,  co  moim  zdaniem  ci  się  naprawdę  spodoba.  Nie  chodziło  mi  o  jakieś
nawiązanie do twojej pozycji czy czegoś takiego. – Twarz Maxona wyrażała całkowitą szczerość.
– Dziękuję, Maxonie. Nie chciałabym niczego innego – powiedziałam, kładąc mu rękę na ra-
mieniu.
Jak zawsze sprawiał wrażenie szczęśliwego z powodu mojego dotyku.
–  Tak  podejrzewałem,  ale  i  tak  dziękuję,  że  to  mówisz.  Obawiałem  się,  że  poczujesz  się  do-
tknięta.
– Ani trochę.
Maxon uśmiechnął się szerzej.
– Oczywiście, mimo wszystko chciałem być sprawiedliwy, więc wpadłem na pewien pomysł.
– Sięgnął do kieszeni i wyjął cienką kopertą. – Możesz wysłać resztę tej kwoty swojej rodzinie.
Popatrzyłam na kopertę.
– Mówisz poważnie?
– Oczywiście. Chciałem być bezstronny i uznałem, że to najlepsza metoda na wyrównanie tej
różnicy. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona. – Wsunął mi w rękę kopertę, a ja przyjęłam ją,
nadal oszołomiona.
– Nie musiałeś tego robić.
– Wiem. Ale czasem jest coś, co chce się zrobić, nawet jeśli się nie musi.
Nasze oczy się spotkały, a ja uświadomiłam sobie, że zrobił dla mnie bardzo wiele tylko dlate-
go, że tak chciał. Podarował mi spodnie, kiedy nie wolno mi było ich nosić, przywiózł mi branso-
letkę z drugiego końca świata…
Z pewnością mnie kochał. Prawda? Dlaczego nie mógł tego po prostu powiedzieć?
Jesteśmy sami, Maxonie. Jeśli to powiesz, odpowiem tym samym.
Nic.
– Nie wiem, jak mam ci dziękować.
Maxon uśmiechnął się.
– Cieszę się, że to słyszę. – Odchrząknął. – Zawsze jestem ciekaw tego, co czujesz.
No nie. Nie ma mowy. Nie zamierzałam mówić tego pierwsza.
– Cóż, jestem ci naprawdę wdzięczna. Jak zawsze.
Maxon westchnął.
– To doskonale, że się cieszysz. – Niezadowolony wpatrywał się w dywan. – Muszę już iść.
Mam jeszcze zanieść prezenty pozostałym.
Oboje wstaliśmy, a ja odprowadziłam go do drzwi. Wychodząc, odwrócił się i pocałował mnie
w rękę, a potem z przyjaznym skinieniem głowy zniknął za rogiem korytarza, żeby odwiedzić po-
zostałe dziewczyny.
Wróciłam do łóżka i znowu popatrzyłam na moje prezenty. Nie mogłam uwierzyć, że coś tak
pięknego  ma  należeć  do  mnie  na  zawsze.  Przysięgłam  sobie,  że  nawet  jeśli  wrócę  do  domu,
wszystkie pieniądze się skończą, a moja rodzina będzie w nędzy, nie sprzedam ani nie oddam tego,
podobnie jak bransoletki, którą Maxon przywiózł mi z Nowej Azji. Zatrzymam je bez względu na
wszystko.
– Osądzenie jest dość proste – wyjaśniła Silvia następnego dnia po południu, kiedy szłyśmy
z nią do Sali Wielkiej.
– To ceremonia, która wydaje się ogromnym wyzwaniem, ale w gruncie rzeczy ma tylko wy-
mowę  symboliczną.  To  będzie  wielka  uroczystość.  Pojawi  się  wielu  najwyższych  urzędników
państwowych, nie wspominając o dalszych krewnych rodziny królewskiej i tylu kamerzystach, że
zacznie wam się kręcić w głowach – ostrzegła nas, oglądając się przez ramię.
Skręciłyśmy w drugi korytarz, a Silvia otworzyła drzwi Sali Wielkiej. Na środku stała królowa
Amberly  we  własnej  osobie,  wydając  polecenia  mężczyznom,  ustawiającym  rzędy  foteli.
W  rogu  sali  ktoś  rozważał,  jaki  dywan  należy  rozłożyć,  a  dwoje  florystów  dyskutowało,  jakie
kwiaty będą najbardziej stosowne. Najwyraźniej byli zdania, że dekoracje świąteczne nie mogą
tu zostać. Działo się tyle, że prawie zapomniałam o zbliżającym się Bożym Narodzeniu.
Na końcu sali ustawiono podest ze schodami z przodu, a na jego środku stały trzy potężne trony.
Po  prawej  cztery  mniejsze  podesty  z  pojedynczymi  fotelami.  Wydawały  się  prześliczne,  ale
także wyjątkowo osamotnione. To wystarczyłoby do udekorowania sali, a ja nie potrafiłam sobie
nawet wyobrazić, jak to będzie wyglądało, kiedy wszyscy zajmą swoje miejsca.
– Wasza wysokość. – Silvia dygnęła, a my poszłyśmy w jej ślady. Królowa podeszła do nas
z twarzą rozjaśnioną uśmiechem.
– Dzień dobry, miłe panie – powiedziała. – Silvio, ile im już wyjaśniłaś?
– Niewiele, wasza wysokość.
– Rozumiem. Dziewczęta, pozwólcie, że omówię wasze następne zadanie w Eliminacjach. –
Gestem  zaprosiła  nas,  żebyśmy  weszły  z  nią  w  głąb  Sali  Wielkiej.  –  Osądzenie  ma  charakter
symboliczny.  Pokaże,  czy  przestrzegacie  prawa.  Jedna  z  was  zostanie  nową  księżniczką,
a w przyszłości królową. Prawo reguluje nasze życie, a waszym zadaniem będzie nie tylko stoso-
wać się do niego, ale także je egzekwować. Dlatego – wyjaśniła, zatrzymując się i patrząc na nas
–  rozpoczniecie  od  Osądzenia.  Zostanie  do  was  przyprowadzony  mężczyzna,  który  popełnił
przestępstwo, najprawdopodobniej złodziej. Zazwyczaj takie przewinienia są karane chłostą, ale
oni zamiast tego otrzymają karę więzienia. I to wy wydacie wyrok.
Królowa uśmiechnęła się, widząc nasze zdumione twarze.
– Wiem, że to brzmi surowo, ale wcale tak nie jest. Ci mężczyźni popełnili przestępstwo, a za-
miast znosić karę fizyczną, będą mogli odsiedzieć swój wyrok. Widziałyście z bliska, jak bolesna
jest taka kara, więc mogę zapewnić, że to dla nich prawdziwa łaska – powiedziała zachęcająco.
Nadal nie czułam się z tym dobrze.
Ci,  którzy  kradli,  byli  bez  grosza.  Dwójki  i  Trójki,  jeśli  złamali  prawo,  mogli  się  wykupić
z więzienia. Biednych skazywano na karę fizyczną lub odsiadkę. Pamiętałam Jemmy’ego, młod-
szego  brata  Aspena,  przywiązanego  do  drewnianego  bloku,  podczas  gdy  strażnik  uderzeniami
karał go za garść jedzenia. Chociaż nienawidziłam ich za tę karę, to było lepsze niż więzienie. Le-
gerowie potrzebowali jego pracy, chociaż był jeszcze dzieckiem, ale najwyraźniej klasy wyższe
od Piątki o tym zapominały.
Silvia i królowa Amberly szczegółowo omówiły całą ceremonię, pilnując, żebyśmy nauczyły
się naszych kwestii na pamięć. Starałam się wygłaszać moją z gracją, jaką miały Elise lub Kriss,
ale słowa za każdym razem brzmiały głucho.
Nie chciałam wtrącać człowieka do więzienia.
Kiedy pozwolono nam odejść, pozostałe dziewczęta skierowały się do drzwi, ale ja podeszłam
do królowej. Kończyła właśnie rozmowę z Silvią, więc wiedziałam, że powinnam wymyślić jakąś
gładką przemowę. Ale kiedy Silvia odeszła, a królowa odwróciła się do mnie, po prostu powie-
działam, co myślę:
– Błagam, nie każcie mi tego robić – poprosiłam.
– Nie rozumiem?
–  Przysięgam,  że  potrafię  przestrzegać  prawa.  Nie  chcę  sprawiać  problemów,  ale  nie  będę
w stanie skazać kogoś na więzienie. On przecież nic mi nie zrobił.
Królowa z życzliwym wyrazem twarzy dotknęła mojego policzka.
– Ależ zrobił, skarbie. Jeśli zostaniesz księżniczką, staniesz się uosobieniem prawa. Kiedy ktoś
łamie choćby najmniejszą zasadę, zadaje ci tym samym cios. Jedyną metodą, aby się nie wy-
krwawić, jest przeciwstawienie się tym, którzy już cię skrzywdzili, aby inni nie ośmielili się iść
w ich ślady.
– Ale ja nie jestem księżniczką! – przypomniałam. – Nikt mnie nie skrzywdził.
Królowa Amberly uśmiechnęła się i pochyliła się do mnie.
– W tej chwili nie jesteś księżniczką, ale nie zdziwiłabym się, gdyby to uległo zmianie – powie-
działa szeptem.
Cofnęła się o krok i mrugnęła do mnie.
Westchnęłam, czując, że ogarnia mnie rozpacz.
–  Przyprowadźcie  mi  kogoś  innego.  Nie  jakiegoś  drobnego  złodzieja,  który  prawdopodobnie
kradł tylko dlatego, że był głodny. – Twarz królowej stężała. – Nie mówię, że wolno kraść. Wiem,
że nie. Ale dajcie mi kogoś, kto zrobił coś naprawdę złego. Dajcie mi mordercę tego gwardzisty,
który zaprowadził mnie i Maxona do schronu podczas ostatniego ataku rebeliantów. On powinien
zostać na zawsze wsadzony do więzienia. Z przyjemnością bym to powiedziała. Ale nie mogę
tego zrobić w przypadku jakiegoś głodnego Siódemki. Nie potrafię.
Widziałam, że królowa stara się traktować mnie jak najłagodniej, ale nie zamierza ustąpić na-
wet na krok.
–  Lady  Americo,  pozwól,  że  będę  bardzo  szczera.  Spośród  wszystkich  dziewcząt  dla  ciebie
właśnie ta ceremonia jest najważniejsza. Ludzie widzieli, jak próbowałaś przerwać wymierzanie
kary, zaproponowałaś w ogólnokrajowej telewizji zniesienie klas i zachęcałaś ludzi, żeby walczyli,
jeśli ich życie znajdzie się w niebezpieczeństwie. – Jej życzliwa twarz była bardzo poważna. –
Nie mówię, że źle postępowałaś, ale większość społeczeństwa doszła do wniosku, że jesteś całko-
wicie nieopanowana.
Bawiłam się palcami, wiedząc, że ostatecznie będę musiała dokonać Osądzenia niezależnie od
wszystkiego, co powiem.
– Jeśli chcesz zostać, jeśli zależy ci na Maxonie – urwała na chwilę, dając mi czas do zastano-
wienia – musisz to zrobić. Musisz pokazać, że potrafisz być także posłuszna.
– Potrafię. Nie chcę tylko skazywać kogoś na więzienie. To nie jest zadanie dla księżniczki, tym
się zajmują sędziowie.
Królowa Amberly poklepała mnie po ramieniu.
– Potrafisz dać sobie z tym radę. I dasz sobie radę. Jeśli w ogóle zależy ci na Maxonie, musisz
być doskonała. Jestem pewna, że wiesz, iż w twoim przypadku są pewne zastrzeżenia.
Skinęłam głową.
– W takim razie zrób to.
Królowa  wyszła,  zostawiając  mnie  samą  w  Sali  Wielkiej.  Podeszłam  do  mojego  miejsca,
przypominającego  praktycznie  tron,  i  jeszcze  raz  powtórzyłam  pod  nosem  swoją  kwestię.
Próbowałam się przekonać, że to nic wielkiego. Ludzie cały czas łamali prawo i szli do więzienia.
To tylko jedna osoba z tysięcy. A ja muszę być doskonała.
Nie pozostawało mi nic poza doskonałością.
Rozdział 19
W  dzień ceremonii Osądzenia byłam kłębkiem nerwów. Bałam się, że się potknę albo zapomnę,
co mam powiedzieć. Co gorsza, bałam się, że zawiodę. Jedyną rzeczą, o którą się nie musiałam
martwić, była moja kreacja. Pokojówki musiały się naradzić z głównym garderobianym, żeby
przygotować dla mnie coś stosownego, chociaż „stosowne” było zbyt słabym słowem, żeby to
opisać.
Zgodnie z tradycją, suknie musiały być biało-złote. Moja miała wysoką talię i po lewej stronie
odsłonięte ramię, a po prawej małą falbankę, która zasłaniała bliznę, a jednocześnie wyglądała
prześlicznie. Góra była dopasowana, ale mocno rozkloszowany dół sięgał do ziemi, muskając ją
lamówką ze złotej koronki. Z tyłu plisy materiału tworzyły krótki tren. Kiedy obejrzałam się w lu-
strze, po raz pierwszy pomyślałam, że naprawdę wyglądam jak księżniczka.
Anne wzięła gałąź oliwną, którą miałam nieść, i upozowała mi ją na ramieniu. Miałyśmy kłaść
te gałęzie u stóp króla jako znak pokoju wobec naszego władcy i symbol naszej gotowości podda-
nia się prawu.
– Wygląda panienka prześlicznie – oznajmiła Lucy. Nie potrafiłam nie zauważyć, jak spokojna
i pewna siebie wydawała się ostatnio. Uśmiechnęłam się.
– Dziękuję. Żałuję, że was tam nie będzie – powiedziałam.
– Ja też – westchnęła Mary.
Anne, zawsze zachowująca się stosownie, odwróciła się do mnie.
– Proszę się nie martwić, panienko, doskonale sobie panienka poradzi. A my będziemy oglądać
wszystko razem z pozostałymi pokojówkami.
– Naprawdę? – To było pocieszające, nawet jeśli nie mogły być ze mną.
– Nie przegapiłybyśmy tego – zapewniła Lucy.
Szybkie  pukanie  do  drzwi  przerwało  naszą  rozmowę.  Mary  otworzyła,  a  ja  ucieszyłam  się,
widząc Aspena.
– Lady Americo, mam panią eskortować na ceremonię Osądzenia – oznajmił.
– Co pan myśli o naszym dziele, gwardzisto? – wtrąciła Lucy.
Aspen uśmiechnął się żartobliwie.
– Przeszłyście same siebie.
Lucy zachichotała, a Anne cicho syknęła na nią, po raz ostatni poprawiając moją fryzurę. Te-
raz, kiedy wiedziałam o uczuciach, jakie żywiła do Aspena, stało się oczywiste, jak bardzo stara
się w jego obecności zachowywać bez zarzutu.
Odetchnęłam głęboko i pomyślałam o tłumie ludzi czekających na mnie na dole.
– Jest pani gotowa? – zapytał Aspen.
Skinęłam głową, poprawiłam gałąź i podeszłam do drzwi, oglądając się tylko raz, żeby zoba-
czyć uszczęśliwione twarze pokojówek. Wzięłam Aspena pod ramię i razem z nim poszłam kory-
tarzem.
– Co u ciebie? – zapytałam niezobowiązująco.
– Nie mogę uwierzyć, że zamierzasz to zrobić – odparł natychmiast.
Przełknęłam ślinę, czując, że znowu ogarnia mnie zdenerwowanie.
– Nie mam wyboru.
– Zawsze masz wybór, Mer.
– Wiesz przecież, że mi się to nie podoba. Ale ostatecznie chodzi tylko o jednego człowieka.
W dodatku winnego.
– Tak samo jak sympatycy rebeliantów, których król zdegradował do niższej klasy. Tak samo
jak Marlee i Carter. – Nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, jak bardzo jest zniesmaczo-
ny.
– Tamta sytuacja była inna – mruknęłam, chociaż to nie zabrzmiało przekonująco.
Aspen zatrzymał się gwałtownie i zmusił mnie, żebym na niego spojrzała.
– W jego przypadku zawsze jest tak samo.
Mówił  całkowicie  serio.  Aspen  wiedział  więcej  niż  większość  ludzi,  ponieważ  stał  na  warcie
podczas różnych spotkań albo osobiście przekazywał rozkazy. Teraz także znał jakąś tajemnicę.
– Czy to w ogóle są złodzieje? – zapytałam cicho, kiedy poszliśmy dalej.
– Tak, ale nie zrobili nic, czym zasłużyliby na te lata w więzieniu, na które dzisiaj zostaną skaza-
ni. To będzie bardzo jasna wiadomość dla ich przyjaciół.
– Nie rozumiem?
– To są ludzie, którzy mu przeszkadzają, Mer. Zwolennicy rebeliantów, osoby, które mówią za
dużo o tym, jakim on jest tyranem. Ta ceremonia będzie transmitowana na cały kraj. Chcą za-
straszyć  ludzi,  którzy  to  zobaczą  i  ostrzegą  innych,  co  się  dzieje  z  osobami,  próbującymi
występować przeciwko królowi. To celowe działanie.
Wyrwałam mu swoją rękę i syknęłam:
– Jesteś tutaj prawie tak samo długo, jak ja. Czy przez cały ten czas chociaż raz nie przekazałeś
wyroku, kiedy wydano ci taki rozkaz?
Aspen zastanowił się.
– Nie, ale…
– W takim razie nie osądzaj mnie. Jeśli on nie waha się przed posyłaniem swoich wrogów do
więzienia bez żadnego powodu, to jak myślisz, co zrobi ze mną? I tak mnie nienawidzi!
W oczach Aspena kryła się prośba.
– Mer, wiem, że to przerażające, ale ty…
Podniosłam rękę.
– Zrób, co do ciebie należy. Zaprowadź mnie na dół.
Przełknął ślinę, odwrócił się i podał mi ramię. Ścisnęłam je, ale dalej szliśmy w milczeniu.
W połowie schodów na dół, kiedy zaczęliśmy słyszeć gwar rozmów, Aspen odezwał się znowu:
– Zawsze się zastanawiałem, czy zdołają cię zmienić.
Nie odpowiedziałam. Zresztą co mogłabym powiedzieć?
W wielkim holu pozostałe dziewczęta wpatrywały się w przestrzeń, po cichu poruszając war-
gami, kiedy powtarzały swoje kwestie. Odłączyłam się od Aspena i podeszłam do nich.
Elise  z  takimi  szczegółami  opowiadała  o  swojej  sukni,  że  miałam  wrażenie,  jakbym  już
wcześniej ją widziała. Złociste i kremowe nici przeplatały się ze sobą, suknia była dopasowana
i bez rękawów, a złote rękawiczki stanowiły wyrazisty akcent. W prezencie od Maxona dostała
bardzo ciemne kamienie szlachetne, podkreślające jej ciemne oczy i lśniące włosy.
Kriss po raz kolejny była ucieleśnieniem królewskości i wyglądała, jakby przychodziło jej to
całkowicie naturalnie. Jej suknia była dopasowana w talii i rozszerzała się do ziemi jak rozkwi-
tający kwiat. Naszyjnik i kolczyki od Maxona były opalizujące, w lekko zaokrąglonej oprawie,
i wyglądały idealnie. Przez moment poczułam smutek, że moje są takie skromne.
Suknia  Celeste…  Cóż,  z  pewnością  była  niezapomniana.  Wycięty  dekolt  sprawiał  wrażenie
odrobinę niestosownego do tej okazji. Zauważyła, że na nią patrzę, wydęła wargi i wzruszyła ra-
mionami.
Spróbowałam  się  roześmiać,  ale  zaraz  przycisnęłam  rękę  do  czoła,  czując,  że  robi  mi  się
trochę niedobrze. Odetchnęłam głęboko i spróbowałam się uspokoić.
Celeste podeszła do mnie, przy każdym kroku machając gałęzią.
– Coś się stało?
– Nic. Po prostu nie czuję się chyba najlepiej.
– Nie porzygaj się – poleciła. – A już na pewno nie na mnie.
– Nie zwymiotuję – zapewniłam ją.
– Kto zwymiotował? – zapytała Kriss, włączając się rozmowę. Zaraz za nią podeszła Elise.
– Nikt – odpowiedziałam. – Jestem tylko zmęczona.
– To nie potrwa aż tak długo – powiedziała Kriss.
To będzie trwało całą wieczność – pomyślałam. Popatrzyłam na twarze pozostałych dziewcząt.
Właśnie podeszły do mnie. Czy ja zrobiłabym to samo dla nich? Może…
– Czy którakolwiek z was jest zadowolona, że ma to zrobić? – zapytałam.
Popatrzyły na siebie i na podłogę, ale żadna nie odpowiedziała.
– W takim razie nie róbmy tego – zaproponowałam.
– Nie róbmy? – zdziwiła się Kriss. – Ami, to tradycja. Musimy.
– Wcale nie musimy. Nie, jeśli wszystkie zdecydujemy się sprzeciwić.
– I co miałybyśmy zrobić? Odmówić wejścia tam? – zapytała Celeste.
– To jest jakaś możliwość – przyznałam.
– Chcesz, żebyśmy tam siedziały i nic nie zrobiły? – Głos Elise był pełen oburzenia.
– Nie przemyślałam tego. Po prostu wiem, że to nie jest dobry pomysł.
Widziałam, że Kriss naprawdę się nad tym zastanawia.
– To podstęp – oznajmiła oskarżycielsko Elise.
– Jak to?
Jakim cudem doszła do takiego wniosku?
– Ona będzie ostatnia. Jeśli my nic nie zrobimy, a ona postąpi zgodnie z ceremoniałem, to ona
wyda się posłuszna, a my wyjdziemy na idiotki. – Elise potrząsała gałęzią, mówiąc te słowa.
– Ami? – Kriss popatrzyła na mnie z rozczarowaniem w oczach.
– Nie, przysięgam, że nie miałam takiego zamiaru!
– Moje panie! – Odwróciłyśmy się, słysząc karcący głos Silvii. – Rozumiem, że się denerwu-
jecie, ale to nie powód, żeby krzyczeć.
Popatrzyła na nas surowo, a my wymieniłyśmy spojrzenia. Widziałam, że dziewczęta zasta-
nawiają się, czy mnie posłuchać.
– No dobrze – zaczęła Silvia. – Elise, ty będziesz pierwsza, tak jak ćwiczyłyśmy. Celeste i Kriss
są  następne,  a  America  idzie  na  końcu.  Przejdziecie  kolejno  po  czerwonym  dywanie,  niosąc
gałęzie, które złożycie u stóp króla. Potem wrócicie i zajmiecie swoje miejsca. Król powie kilka
słów, a potem zacznie się ceremonia.
Podeszła do czegoś, co wyglądało jak małe pudełko na postumencie i odwróciła je, pokazując
nam monitor telewizyjny, relacjonujący wszystko, co działo się w Sali Wielkiej. Widok był wspa-
niały. Czerwony dywan oddzielał siedzenia dla gości i prasy od czterech miejsc, przeznaczonych
dla nas. Z tyłu stały trony, czekające na rodzinę królewską.
Patrzyłyśmy, jak otwierają się boczne drzwi Sali Wielkiej i wchodzą król, królowa oraz Maxon,
witani  brawami  i  fanfarą  trąbek.  Kiedy  zajęli  miejsca,  zaczęto  grać  wolniejszą  i  bardziej  do-
stojną melodię.
– Teraz wasza kolej. Głowy do góry – poinstruowała Silvia. Elise rzuciła mi wiele mówiące
spojrzenie i weszła do sali.
Na tle muzyki zabrzmiały trzaski setek migawek aparatów robiących zdjęcia. Przypominało to
dziwaczną perkusję. Elise mimo to poradziła sobie świetnie, co widziałyśmy wszystkie na monito-
rze Silvii. Celeste poszła jako druga, poprawiając sobie jeszcze fryzurę przed wejściem. Uśmiech
Kriss wydawał się szczery i naturalny, kiedy szła po czerwonym dywanie.
– Americo, twoja kolej – szepnęła Silvia.
Starałam się zetrzeć z twarzy niepokój i skoncentrować na rzeczach pozytywnych, ale uświa-
domiłam sobie, że nie ma takich. Miałam właśnie zabić jakąś cząstkę siebie, wymierzając komuś
karę  znacznie  surowszą  od  tego,  co  uznałabym  za  sprawiedliwe,  i  jednym  zgrabnym  ruchem
ofiarować królowi to, czego pragnął.
Strzeliły  migawki  aparatów  fotograficznych,  błysnęły  flesze,  a  zgromadzeni  goście  szeptali
między sobą komplementy, kiedy szłam w milczeniu w stronę rodziny królewskiej. Moje spojrze-
nie napotkało wzrok Maxona, który był uosobieniem spokoju. Czy to dzięki latom dyscypliny, czy
też naprawdę był w tym momencie szczęśliwy? Jego twarz dodawała mi otuchy, ale byłam pew-
na, że widział niepewność w moich oczach. Zobaczyłam wolne miejsce, w którym powinnam
złożyć gałąź oliwną, więc dygnęłam i położyłam ją u stóp króla, celowo starając się na niego nie
patrzeć.
Kiedy tylko usiadłam na swoim miejscu, muzyka umilkła w dokładnie przewidzianym miej-
scu. Król Clarkson wystąpił naprzód i stanął na skraju podestu, otoczony wieńcem z gałęzi oliw-
nych, leżących u jego stóp.
– Panie i panowie, mieszkańcy Illéi, dzisiaj cztery piękne finalistki Eliminacji wystąpią przed
nami, by zaprezentować swoje posłuszeństwo wobec prawa. Nasze wielkie prawo jest tym, co
trzyma naród w całości, fundamentem pokoju, którym cieszymy się od tak dawna.
Pokoju? – pomyślałam. Czy on sobie żartuje?
– Jedna z tych młodych dam niebawem stanie przed wami już nie jako zwykła obywatelka,
lecz jako księżniczka. Jej zadaniem jako członkini rodziny królewskiej będzie przestrzeganie tego,
co słuszne, nie dla własnej korzyści, lecz dla was wszystkich.
…a co to ma wspólnego z tym, co właśnie robimy?
– Proszę, wraz ze mną nagrodźcie brawami pokorę, z jaką poddają się prawu i odwagę, z jaką
zamierzają go przestrzegać.
Król zaczął bić brawo, a pozostali zebrani poszli w jego ślady. Oklaski trwały, kiedy cofnął się
na swoje miejsce, a ja popatrzyłam na pozostałe dziewczęta. Wyraźnie widziałam tylko Kriss,
która lekko wzruszyła ramionami i rzuciła mi ostrożny uśmiech, zanim znowu spojrzała przed sie-
bie, prostując się na całą wysokość.
Gwardzista przy drzwiach zagrzmiał na całą salę:
– Wzywamy przed oblicze jego wysokości króla Clarksona, jej wysokości królowej Amberly
i jego książęcej wysokości Maxona przestępcę Jacoba Diggera.
Powoli, bez wątpienia zawstydzony całym tym spektaklem, Jacob wszedł do Sali Wielkiej. Na
rękach miał kajdanki, wzdrygał się w błyskach fleszów i niezgrabnie podszedł, żeby skłonić się
przed Elise. Nie mogłam jej dobrze zobaczyć, nie wychylając się do przodu, więc obróciłam się
tylko lekko i słuchałam, jak mówi słowa, które wszystkie miałyśmy wypowiedzieć.
– Jacobie, jakie przestępstwo popełniłeś? – zapytała. Doskonale panowała nad głosem, brzmiała
znacznie lepiej niż zazwyczaj.
– Kradzież, o pani – odparł pokornie.
– A jaki wyrok otrzymałeś?
– Dwanaście lat więzienia, o pani.
Powoli, żeby nie zwracać na siebie uwagi, Kriss spojrzała w moją stronę. Niemal nie zmieniła
wyrazu twarzy, ale widziałam, że zastanawia się nad tym, co się dzieje. Skinęłam głową.
Powiedziano nam, że będziemy mieć do czynienia z drobnymi złodziejami. Jeśli to prawda,
ten mężczyzna powinien zostać wychłostany na rynku swojego miasta, a jeśli by trafił do więzie-
nia, to najwyżej na dwa lub trzy lata. Innymi słowy, Jacob potwierdził wszystkie moje obawy.
Dyskretnie popatrzyłam na króla, który nie ukrywał głębokiej satysfakcji. Kimkolwiek był ten
mężczyzna, nie był tylko złodziejem. Król cieszył się z jego klęski.
Elise wstała i podeszła do Jacoba, kładąc rękę na jego ramieniu. Aż do tej chwili w ogóle na nią
nie patrzył.
– Odejdź, wierny poddany, i spłać swój dług wobec króla. – Jej głos zadźwięczał w ciszy pa-
nującej w sali.
Jacob skinął głową. Popatrzył na króla, a ja widziałam, że pragnął coś zrobić. Pragnął walczyć
albo rzucić jakieś oskarżenia, ale powstrzymał się. Nie wątpiłam, że gdyby popełnił jakiś błąd,
ktoś inny by za to zapłacił. Jacob wstał i wyszedł z sali, a zgromadzeni bili brawo.
Następny mężczyzna poruszał się z trudnością. Kiedy odwrócił się, żeby podejść do Celeste,
skulił się i upadł. W sali rozległy się westchnienia, ale zanim zdołał wzbudzić współczucie widzów,
dwóch gwardzistów podeszło i podprowadziło go do Celeste. Muszę przyznać, że jej głos nie był
tak pewny, jak zwykle, gdy polecała mężczyźnie, by spłacił swój dług.
Kriss  wyglądała  na  tak  samo  spokojną  jak  zawsze,  aż  do  chwili,  kiedy  przestępca  podszedł
bliżej. Był młodszy, mniej więcej w naszym wieku, i szedł pewnie, niemal z determinacją. Kiedy
odwrócił się i stanął przed Kriss, zobaczyłam na jego szyi tatuaż. Wyglądał jak krzyż, chociaż ktoś,
kto go robił, chyba nie był szczególnie utalentowany.
Kriss bez zająknienia wygłosiła swoją kwestię. Ktoś, kto jej nie znał, nie mógł usłyszeć cienia
żalu w jej głosie. Zgromadzeni nagrodzili ją owacją, kiedy usiadła, a jej uśmiech był tylko odro-
binę mniej promienny niż zwykle.
Gwardzista wezwał Adama Carvera, a ja uświadomiłam sobie, że teraz kolej na mnie. Adam,
Adam, Adam. Musiałam zapamiętać jego imię. Ponieważ musiałam to zrobić, prawda? Pozostałe
dziewczęta już to zrobiły. Maxon mógłby mi wybaczyć, gdybym zawiodła, a król i tak mnie nie
znosił, ale z całą pewnością straciłabym życzliwość królowej, a to postawiłoby mnie w bardzo
złej sytuacji. Jeśli chciałam mieć jakąś szansę, musiałam się sprawdzić.
Adam był starszy, chyba w wieku mojego taty, i miał jakieś problemy z nogą. Nie przewrócił
się, ale tak długo trwało, zanim stanął przede mną, że cała sytuacja stała się dla mnie jeszcze bar-
dziej nieprzyjemna. Chciałam mieć to już za sobą.
Kiedy Adam przykląkł przede mną, skoncentrowałam się na tym, co miałam powiedzieć.
– Adamie, jakie przestępstwo popełniłeś? – zapytałam.
– Kradzież, o pani.
– A jaki wyrok otrzymałeś?
Adam odchrząknął.
– Dożywocie – wykrztusił.
W sali rozległy się szepty, jakby zgromadzeni nie byli pewni, czy dobrze usłyszeli.
Chociaż  nie  chciałam  wychodzić  poza  wyznaczoną  dla  mnie  kwestię,  także  musiałam  się
upewnić.
– Możesz powtórzyć?
– Dożywocie, o pani. – W głosie Adama było słychać, że jest bliski łez.
Spojrzałam szybko na Maxona. Wyglądał na nieszczęśliwego. Bez słów poprosiłam go o po-
moc, a w jego oczach widziałam, jak jest mu przykro, że nie może nic zrobić.
Kiedy miałam zwrócić się z powrotem do Adama, niechcący spojrzałam na króla, który szyb-
ko poprawił się na swoim miejscu. Patrzyłam, jak zakrywa dłonią usta, żeby ukryć uśmiech.
Zrobił to specjalnie.
Prawdopodobnie podejrzewał, że będę nienawidzieć tego zadania w Eliminacjach, i zaplano-
wał to tak, żebym okazała nieposłuszeństwo. Ale nawet gdybym się teraz podporządkowała, na
jaką osobę bym wyszła, wysyłając kogoś na zawsze do więzienia? Przestałabym być kochana
przez społeczeństwo.
– Adamie – powiedziałam cicho. Popatrzył na mnie, a łzy wyraźnie cisnęły mu się do oczy.
Zauważyłam natychmiast, że wszystkie szepty w sali umilkły. – Co takiego ukradłeś?
Zebrani próbowali nas usłyszeć, ale to było niemożliwe.
Adam przełknął ślinę i spojrzał przelotnie na króla.
– Jakieś ubrania dla moich córeczek.
– Ale to nie o to chodzi, prawda? – spytałam szybko.
Gestem tak drobnym, że niemal niedostrzegalnym, Adam skinął głową.
Nie mogłam tego zrobić. Naprawdę nie mogłam. Ale coś musiałam zrobić.
Pomysł przyszedł mi do głowy nagle i nabrałam pewności, że to jedyne wyjście z sytuacji.
Nie byłam pewna, czy uda mi się w ten sposób uwolnić Adama i starałam się nie myśleć o tym,
jak bardzo zaboli mnie strata. To było po prostu właściwe i musiałam tak postąpić.
Wstałam, podeszłam do Adama i dotknęłam jego ramienia. Zmrużył oczy, czekając, aż po-
wiem mu, że ma iść do więzienia.
– Wstań – powiedziałam.
Adam popatrzył na mnie ze zdumieniem w oczach.
– Proszę – dodałam i wzięłam go za jedną ze skutych rąk, żeby pociągnąć go za sobą.
Adam  podszedł  razem  ze  mną  do  podestu,  na  którym  siedziała  rodzina  królewska.  Kiedy
zbliżyliśmy się do schodów, odwróciłam się do niego i westchnęłam.
Zdjęłam  najpierw  jeden  prześliczny  kolczyk,  który  dostałam  od  Maxona,  a  potem  drugi.
Włożyłam je w dłonie Adama, a on stał kompletnie oszołomiony, gdy dołączyła do nich piękna
bransoleta. A później – ponieważ jeśli rzeczywiście zamierzałam to zrobić, chciałam dać wszyst-
ko – sięgnęłam do szyi i odpięłam wisiorek ze słowikiem, prezent od mojego taty. Kiedy tylko
włożyłam go w dłoń Adama, zamknęłam jego palce na tych skarbach, a potem odsunęłam się na
bok, tak że stanął na wprost króla Clarksona.
Wskazałam trony na podium.
– Odejdź, wierny poddany, i spłać swój dług wobec króla.
W  sali  rozległy  się  westchnienia  i  szepty,  ale  zignorowałam  je.  Widziałam  tylko  skwaszoną
minę króla. Jeśli chciał się zabawić kosztem mojego charakteru, byłam przygotowana, by odpo-
wiedzieć tym samym.
Adam powoli wszedł na schody, a ja widziałam w jego oczach zarówno radość, jak i obawę.
Zbliżył się do króla, upadł na kolana i wyciągnął ręce pełne klejnotów.
Król Clarkson rzucił mi spojrzenie mówiące, że to jeszcze nie koniec, ale wziął biżuterię z rąk
Adama.
Zebrani zaczęli wiwatować, ale kiedy się obejrzałam, na twarzach pozostałych dziewcząt ma-
lowały się mieszane uczucia. Adam szybko zszedł z podium, być może w obawie, że król zmieni
zdanie. Miałam nadzieję, że nagrywało to tak wiele kamer i tak wielu dziennikarzy napisze o tym
artykuły, że ktoś postanowi zbadać ciąg dalszy i sprawdzi, czy Adam wrócił do domu. Kiedy zna-
lazł  się  koło  mnie,  próbował  mnie  uściskać,  chociaż  przeszkadzały  mu  w  tym  kajdanki.  Płakał,
błogosławił mnie i wyszedł z sali, wyglądając jak najszczęśliwszy człowiek na świecie.
Rozdział 20
R odzina  królewska  opuściła  salę  bocznymi  drzwiami,  a  ja  wraz  z  pozostałymi  dziewczętami
z Elity wyszłyśmy tą samą drogą, którą weszłyśmy. Kamery nas filmowały, a zebrani bili brawo.
Kiedy  wyłoniłyśmy  się  z  sali,  Silvia  spiorunowała  mnie  wściekłym  spojrzeniem.  Miałam
wrażenie, że potrzebuje całego swojego opanowania, żeby nie udusić mnie od razu. Zaprowadziła
nas do niewielkiego saloniku.
– Do środka – rozkazała, jakby powiedzenie czegokolwiek więcej mogło przekraczać jej siły.
Zatrzasnęła drzwi, nie wchodząc do nas.
– Czy ty zawsze musisz być w centrum uwagi? – warknęła Elise.
–  Nie  zrobiłam  niczego  poza  tym,  do  czego  próbowałam  was  namówić.  To  ty  mi  nie  wie-
rzyłaś!
– Zachowujesz się jak jakaś święta. To byli przestępcy. Robiłyśmy to samo, co każdy sędzia,
tyle tylko, że w pięknych sukniach.
–  Elise,  widziałaś  tych  mężczyzn?  Jeden  z  nich  był  wyraźnie  chory.  A  wyroki  za  takie
przestępstwa były o wiele za długie – powiedziałam błagalnie.
– Ona ma rację – przyznała Kriss. – Dożywocie za kradzież? Musiałby chyba wynieść cały
pałac, żeby zasłużyć na taką karę. Co on właściwie zrobił?
– Nic – zapewniłam. – Ukradł ubrania dla swojej rodziny. Słuchajcie, wy miałyście w życiu
szczęście. Urodziłyście się w lepszych klasach. Jeśli jesteś z niższej klasy i tracisz głównego żywi-
ciela rodziny… nie jest dobrze. Nie mogłam go posłać do więzienia na resztę życia i jednocześnie
skazać jego rodziny na degradację do Ósemek. Nie mogłam.
– Gdzie twoja duma, Americo? – jęknęła Elise. – Gdzie twoje poczucie obowiązku i honoru?
Jesteś tylko zwykłą dziewczyną, nie jesteś nawet księżniczką. Nawet gdybyś była, nie miałabyś
prawa  podejmować  takich  decyzji.  Jesteś  tutaj,  żeby  stosować  się  do  zasad  ustalanych  przez
króla, a ty nigdy tego nie robisz! Już od pierwszego dnia!
– Może te zasady są niesłuszne! – krzyknęłam chyba w najgorszym momencie.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wtargnął król Clarkson, podczas gdy królowa Am-
berly i Maxon czekali na korytarzu. Król złapał mnie mocno za ramię – na szczęście to zdrowe –
i pociągnął mnie za sobą.
– Dokąd mnie zabieracie? – zapytałam, a strach sprawił, że mój oddech stał się krótki i urywa-
ny.
Nie odpowiedział.
Popatrzyłam przez ramię na dziewczęta, kiedy król ciągnął mnie za sobą korytarzem. Celeste
objęła  się  ramionami,  a  Elise  wzięła  Kriss  za  rękę.  Chociaż  była  na  mnie  zła,  nie  sprawiała
wrażenie szczęśliwej, że mnie zabierają.
– Clarksonie, nie działaj pochopnie – przestrzegła cicho królowa.
Skręciliśmy  za  róg  korytarza  i  zostałam  wepchnięta  do  pokoju.  Królowa  i  Maxon  weszli  za
nami, a król popchnął mnie w stronę małej sofy.
– Siadaj – rozkazał bez potrzeby. Chodził po saloniku jak lew w klatce, a kiedy się zatrzymał,
zwrócił się do Maxona.
–  Przysięgałeś!  –  zagrzmiał.  –  Powiedziałeś,  że  masz  ją  pod  kontrolą.  Najpierw  ten  wyskok
podczas Biuletynu,  potem  mało  nie  dałeś  się  zabić  na  dachu,  a  teraz  to?  To  się  musi  dzisiaj
skończyć, Maxonie.
– Ojcze, nie słyszałeś tych braw? Ludzie docenili jej współczucie. Jest teraz dla ciebie najcen-
niejsza ze wszystkich.
– Nie rozumiem? – Głos króla było lodowato zimny, cedził słowa powoli i morderczo.
Maxon zamilkł na moment z powodu takiej reakcji, ale zaraz zaczął mówić dalej:
– Kiedy zaproponowała, żeby ludzie sami się bronili, społeczeństwo zareagowało bardzo pozy-
tywnie. Mogę się założyć, że to dzięki niej nie było większej liczby ofiar. A teraz? Ojcze, ja nie
potrafiłbym skazać kogoś na dożywotnie więzienie za coś, co miało być drobnym przestępstwem.
Jak możesz oczekiwać tego od kogoś, kto prawdopodobnie widywał nie raz swoich przyjaciół kara-
nych za drobniejsze wykroczenia? Ona wnosi powiew świeżości. Większość społeczeństwa należy
do niższych klas i może się z nią utożsamiać.
Król potrząsnął głową i znowu zaczął spacerować.
– Pozwoliłem jej zostać, ponieważ uratowała ci życie. To ty jesteś dla mnie najcenniejszy, nie
ona. Jeśli stracimy ciebie, stracimy wszystko. I nie mam na myśli tylko twojej śmierci. Jeśli nie
poświęcisz  się  swojemu  zadaniu,  jeśli  nie  będziesz  mieć  jasnej  wizji,  wszystko  się  rozsypie.  –
Machnął ramionami i pozwolił, żeby zapadła cisza.
–  Jesteś  coraz  bardziej  ogłupiany  –  oznajmił  oskarżycielsko  król.  –  Zmieniasz  się  po  trochu
każdego dnia. Te dziewczęta, a ta najbardziej ze wszystkich, są bezużyteczne.
– Clarksonie, może… – Król uciszył królową jednym spojrzeniem, więc nie dokończyła swojej
opinii.
Król odwrócił się znowu do Maxona.
– Mam dla ciebie propozycję.
– Nie jestem zainteresowany – odparł natychmiast Maxon.
Król Clarkson uniósł przed sobą ręce w geście pokazującym, że nie ma nic złego na myśli.
– Wysłuchaj mnie.
Maxon westchnął.
– Te dziewczęta to prawdziwa katastrofa. Nawet koneksje rodzinne tej Azjatki na nic mi się nie
przydały. Dwójkę obchodzi tylko sława, a ta ostatnia, no dobrze, nie jest całkiem beznadziejna, ale
moim zdaniem nie jest też dość dobra. A ta – powiedział, wskazując na mnie – nawet jeśli przed-
stawia sobą jakąś wartość, to kompletnie nie ma znaczenia w porównaniu z jej niezdolnością do
zapanowania nad sobą. Wszystko idzie zupełnie nie tak. Znam cię, wiem, że obawiasz się popełnić
błąd, więc mam pewien pomysł.
Obserwowałam, jak król podchodzi do Maxona.
– Odwołajmy to. Pozbądźmy się wszystkich dziewcząt.
Maxon otworzył usta, żeby zaprotestować, ale król uniósł rękę.
–  Nie  mówię,  że  masz  pozostać  kawalerem.  Mówię  tylko,  że  nadal  mamy  do  dyspozycji
zgłoszenia wszystkich chętnych dziewcząt z całego kraju. Czy nie byłoby miłe, gdybyś mógł oso-
biście  wybrać,  które  z  nich  przyjadą  do  pałacu?  Może  znajdziesz  jakąś  podobną  do  córki  króla
Francji. Pamiętasz, jak bardzo ci się podobała?
Opuściłam spojrzenie. Maxon nigdy mi nie wspomniał o żadnej Francuzce.
Czułam się tak, jakby ktoś wziął dłuto i odłupał kawałek mojego serca.
– Ojcze, nie mógłbym tego zrobić.
– Ależ oczywiście, że byś mógł. Jesteś księciem. I wydaje mi się, że mieliśmy tu już dość wy-
skoków, by uznać, że ta partia nie spełnia naszych oczekiwań. Tym razem mógłbyś mieć prawdzi-
wy wybór.
Znowu podniosłam głowę. Maxon nie odrywał wzroku od podłogi i widziałam, że się waha.
– To mogłoby nawet na jakiś czas uspokoić rebeliantów. Pomyśl o tym! – dodał król. – Jeśli
odeślemy te dziewczęta do domów, odczekamy kilka miesięcy, jakbyśmy zrezygnowali z Elimi-
nacji, a potem sprowadzimy tu nową grupę uroczych, wykształconych i miłych dziewczyn… to
by mogło wiele zmienić.
Maxon próbował coś powiedzieć, ale tylko zamknął usta.
– Tak czy inaczej powinieneś sobie zadać pytanie, czy to – król znowu wskazał na mnie – jest
ktoś,  z  kim  naprawdę  mógłbyś  spędzić  resztę  życia.  Melodramatyczna,  samolubna,  chciwa  na
pieniądze i mówiąc całkiem szczerze, bardzo pospolita. Popatrz na nią, synu.
Oczy Maxona na moment spotkały się z moimi, zanim musiałam się odwrócić, żeby uniknąć
upokorzenia.
– Dam ci kilka dni na zastanowienie. Teraz muszę się zająć dziennikarzami. Amberly.
Królowa pospiesznie podeszła do króla i wzięła go pod ramię. Zostawili nas samych, komplet-
nie oniemiałych.
Po krótkiej chwili Maxon podszedł, żeby pomóc mi wstać.
– Dziękuję.
Maxon tylko skinął głową.
– Chyba powinienem iść z nimi. Bez wątpienia będą także pytania do mnie.
– To była bardzo szczodra oferta – skomentowałam.
– Chyba najbardziej wielkoduszna, jaką kiedykolwiek od niego usłyszałem.
Nie chciałam wiedzieć, czy naprawdę to rozważa. Nie miałam już nic do dodania, więc wy-
minęłam go i wróciłam bocznymi schodami do mojego pokoju z nadzieją, że uda mi się uciec od
wszystkiego, co czułam.
Pokojówki  poinformowały  mnie,  że  obiad  zostanie  podany  w  pokojach,  a  kiedy  nie  byłam
w  stanie  z  nimi  rozmawiać,  litościwie  zostawiły  mnie  samą.  Leżałam  na  łóżku,  zatopiona
w myślach.
Zrobiłam dzisiaj słuszną rzecz, prawda? Wierzyłam w sprawiedliwość, ale Osądzenie nie było
sprawiedliwością.  Mimo  to  cały  czas  zastanawiałam  się,  czy  udało  mi  się  cokolwiek  osiągnąć.
Jeśli ten mężczyzna był z jakichś powodów wrogiem króla, w co musiałam wierzyć, z pewnością
zostanie ukarany w jakiś inny sposób. Czy to wszystko było na nic?
A chociaż wydawało się to całkowicie niepoważne, biorąc pod uwagę cały przebieg Osądze-
nia,  nie  potrafiłam  przestać  myśleć  o  tej  francuskiej  księżniczce.  Dlaczego  Maxon  o  niej  nie
wspominał? Czy często tu bywała?
Usłyszałam pukanie do drzwi, więc uznałam, że przyniesiono obiad, chociaż było na to trochę
za wcześnie.
– Proszę – zawołałam, nie wstając z łóżka.
Drzwi otworzyły się, a w polu widzenia pojawiły się ciemne włosy Celeste.
–  Masz  ochotę  na  towarzystwo?  –  zapytała.  Kriss  wyjrzała  zza  niej,  a  z  tyłu  zobaczyłam
kawałek ramienia Elise.
Usiadłam na łóżku.
– Jasne.
Weszły, zostawiając drzwi otwarte. Celeste, nadal zaskakująca mnie za każdym razem, kiedy
się  szczerze  uśmiechała,  bez  pytania  usiadła  na  łóżku.  Nie  miałam  nic  przeciwko.  Kriss  poszła
w jej ślady, zajmując miejsce w nogach, a Elise, nieodmiennie wytworna, przysiadła na brzegu.
Kriss cicho zapytała o to, nad czym zapewne wszystkie się zastanawiały.
– Nic ci nie zrobił?
– Nie. – Uświadomiłam sobie, że to nie do końca prawda. – Nie uderzył mnie ani nic takiego,
tylko ciągnął za sobą trochę za mocno.
– Co powiedział? – zapytała Elise, bawiąc się skrajem sukienki.
– Nie był zachwycony moim wyskokiem. Gdyby to zależało od króla, już dawno by mnie tu
nie było.
Celeste dotknęła mojego ramienia.
– Ale nie zależy. Za to Maxonowi zależy na tobie, tak samo jak ludziom w kraju.
– Nie wiem, czy to wystarczy. – W przypadku dowolnej z nas – dodałam w myślach.
– Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam – powiedziała cicho Elise. – To okropnie frustrujące.
Tak się staram, żeby być opanowana i pewna siebie, ale mam poczucie, że nic, co robię, nie ma
znaczenia. Wszystkie mnie przyćmiewacie.
–  To  nieprawda  –  sprzeciwiła  się  Kriss.  –  W  tym  momencie  wszystkie  jesteśmy  ważne  dla
Maxona. Inaczej by nas tu nie było.
– On się boi zawęzić wybór do finałowej trójki – odparowała Elise. – Wtedy będzie musiał
wybierać, zdaje się, w ciągu czterech dni. Zatrzymuje mnie, żeby nie podejmować tej decyzji.
– A skąd wiesz, że to nie mnie dlatego zatrzymuje? – wtrąciła Celeste.
–  Posłuchajcie  –  powiedziałam.  –  Po  tym,  co  stało  się  dzisiaj,  to  pewnie  ja  wrócę  jako
następna do domu. To się musiało stać prędzej czym później. Po prostu nie jestem do tego stwo-
rzona.
Kriss zachichotała.
– Żadna z nas nie jest Amberly, prawda?
– Za bardzo lubię szokować ludzi – przyznała Celeste.
–  A  ja  wolałabym  się  schować  niż  robić  połowę  tych  rzeczy,  które  ona  musi  robić.  –  Elise
opuściła głowę.
– Ja jestem zbyt porywcza – wzruszyłam ramionami, przyznając się do mojej głównej wady.
– A ja nigdy nie będę miała jej pewności siebie – westchnęła Kriss.
– Widzicie. Wszystkie mamy wady, ale Maxon musi wybrać jedną z nas, więc nie ma sensu
się tym dalej zamartwiać. – Celeste bawiła się narzutą. – Ale chyba wszystkie się zgodzimy, że
każda z was będzie lepszym wyborem ode mnie.
Po chwili całkowitej ciszy odezwała się Kriss.
– Jak to?
Celeste popatrzyła na nią.
– Wiesz przecież. Wszystkie wiecie. – Wzięła głęboki oddech i mówiła dalej. – Właściwie już
rozmawiałam o tym z Ami i niedawno załatwiłam też sprawę z pokojówkami, ale nie miałam
jeszcze okazji, żeby was dwie przeprosić.
Kriss i Elise popatrzyły na siebie przelotnie, a potem znowu odwróciły się do Celeste.
–  Kriss,  zepsułam  ci  przyjęcie  urodzinowe  –  powiedziała  szybko.  –  Tylko  ty  jedna  miałaś
okazję obchodzić urodziny w pałacu, a ja odebrałam ci tę chwilę. Bardzo przepraszam.
Kriss wzruszyła ramionami.
– Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło. Dzięki tobie miałam okazję do długiej rozmowy
z Maxonem. Już dawno ci to wybaczyłam.
Celeste  naprawdę  wyglądała,  jakby  miała  się  rozpłakać,  ale  zmusiła  zaciśnięte  wargi  do
uśmiechu.
– To bardzo wspaniałomyślne, biorąc pod uwagę, że ja nie do końca potrafię to sobie wyba-
czyć. – Ostrożnie otarła rzęsy. – Po prostu nie wiedziałam, jak mam utrzymać jego zainteresowa-
nie, więc postanowiłam ukraść to, którym obdarzał ciebie.
Kriss odetchnęła głęboko.
– Wtedy czułam się okropnie, ale teraz naprawdę nie ma o czym mówić. Nic się nie stało.
Przynajmniej to nie było tak, jak z Anną.
Celeste ze wstydem przewróciła oczami.
– Nawet mi nie przypominaj. Czasem zastanawiam się, jak daleko by zaszła, gdybym nie… –
Potrząsnęła głową i popatrzyła na Elise. – Nie wiem, czy zdołasz mi wybaczyć to wszystko, co ci
zrobiłam. Nawet te rzeczy, kiedy nie wiedziałaś, że to byłam ja.
Zawsze dobrze wychowana Elise nie wybuchnęła tak, jak zapewne ja bym to zrobiła na jej
miejscu.
– Masz na myśli szkło w moich pantoflach, pocięte suknie w szafie i utleniacz w szamponie?
– Utleniacz! – westchnęłam, znajdując potwierdzenie w znużonej twarzy Celeste.
Elise skinęła głową.
– Nie przyszłam tego dnia rano do Komnaty Dam, żeby pokojówki mogły mnie na nowo ufar-
bować. – Popatrzyła na Celeste. – Wiedziałam, że to byłaś ty – potwierdziła spokojnie. Celeste
opuściła głowę, głęboko zawstydzona.
– Nigdy się nie odzywałaś, prawie nic nie robiłaś. Uznałam, że jesteś najłatwiejszym celem
i byłam zdumiona, że się nie załamałaś.
– Nigdy nie przyniosłabym wstydu mojej rodzinie, wycofując się – oznajmiła Elise. Byłam
zachwycona jej oddaniem, chociaż nie do końca je rozumiałam.
– Powinni być dumni z tego wszystkiego, co znosiłaś. Gdyby moi rodzice mieli pojęcie, jak ni-
sko upadłam… Nie wiem, co by powiedzieli. Gdyby wiedzieli o tym rodzice Maxona, na pewno
już by mnie stąd wyrzucili. Nie nadaję się do tej roli – powiedziała Celeste, z trudem zdobywając
się na to wyznanie.
Pochyliłam się i położyłam ręce na jej dłoniach.
– Myślę, że ta odmiana teraz pokazuje, że tak nie jest, Celeste.
Przechyliła głowę i uśmiechnęła się do mnie ze smutkiem.
– Mimo wszystko nie wydaje mi się, żeby Maxonowi na mnie zależało. A nawet gdyby tak
było – dodała, zabierając ręce, żeby poprawić makijaż – ktoś niedawno mi przypomniał, że nie
potrzebuję mężczyzny, żeby zdobyć w życiu to, na czym mi zależy.
Wymieniłyśmy uśmiechy, a potem Celeste znowu spojrzała na Elise.
– Nie byłabym w stanie przeprosić za wszystko, co ci zrobiłam, ale chcę, żebyś wiedziała, że
naprawdę tego żałuję. Przepraszam, Elise.
Elise bez jednego drgnienia wpatrywała się w Celeste. Przygotowałam się na jej ostre słowa
teraz, kiedy miała ją w końcu na swojej łasce.
– Mogłabym mu o tym powiedzieć. America i Kriss byłyby moimi świadkami, a Maxon mu-
siałby odesłać cię do domu.
Celeste przełknęła ślinę. Jak bardzo upokarzające byłoby wyjechać w taki sposób!
– Ale nie zrobię tego – oznajmiła w końcu Elise. – Nie będę zmuszać Maxona do niczego, i nie-
zależnie od tego, czy wygram, czy przegram, chcę się zachowywać uczciwie. Więc zapomnij-
my o tym.
To nie były właściwie słowa wybaczenia, ale i tak było to o wiele więcej, niż Celeste mogła się
spodziewać. Z trudem panowała nad sobą, kiwając głową i szeptem dziękując Elise.
– Rany – odezwała się Kriss, chcąc zmienić temat. – Naprawdę nie zamierzałabym na ciebie
skarżyć,  Celeste,  ale…  nie  pomyślałam  o  tym,  że  miałabym  tak  postąpić  z  powodów  honoro-
wych. – Odwróciła się do Elise, mając na myśli jej słowa.
–  Zawsze  o  tym  myślę  –  przyznała  się  Elise.  –  Muszę  się  trzymać  tak  dobrze,  jak  mogę,
szczególnie, że jeśli nie wygram, przyniosę wstyd mojej rodzinie.
– Jak mogą uznać, że to twoja wina, skoro to Maxon dokonuje wyboru? – zapytała Kriss, popra-
wiając się i siadając wygodniej. – Dlaczego to miałoby sprawić, że przyniesiesz im wstyd?
Elise odwróciła się do nas i wyjaśniła w końcu, co ją dręczy.
–  Z  powodu  aranżowanych  małżeństw.  Najlepsze  dziewczęta  dostają  najlepszych  mężczyzn
i na odwrót. Maxon jest szczytem doskonałości. Jeśli przegram, to znaczy, że nie byłam dostatecz-
nie dobra. Moja rodzina nie będzie myślała, że za tym wyborem stoją uczucia, chociaż ja wiem,
że on będzie się nimi kierował. Popatrzą na to logicznie. Moje urodzenie, uzdolnienia… zostałam
wychowana  tak,  żeby  zasługiwać  na  najlepszego  męża,  więc  jeśli  go  nie  dostanę,  to  kto  mnie
weźmie?
Miliony razy myślałam o tym, jak zmieni się moje życie, jeśli wygram lub przegram, ale nig-
dy nie zastanawiałam się, co to będzie oznaczało dla pozostałych. Po mojej rozmowie z Celeste
naprawdę powinnam była to zrobić.
Kriss położyła rękę na dłoni Elise.
–  Prawie  wszystkie  dziewczyny,  które  wróciły  do  domu,  są  już  zaręczone  ze  wspaniałymi
mężczyznami. Samo zakwalifikowanie się do Eliminacji jest ogromnym sukcesem, a ty znalazłaś
się przynajmniej w finałowej czwórce Elity. Uwierz mi, Elise, mężczyźni będą się do ciebie usta-
wiać w kilometrowej kolejce.
Elise uśmiechnęła się.
– Nie potrzebuję kolejki. Wystarczy mi jeden.
–  Ja  potrzebuję  kolejki  –  oznajmiła  Celeste  sprawiając,  że  wszystkie,  nawet  Elise,
roześmiałyśmy się.
– Ja poproszę o kilku – powiedziała Kriss. – Kolejka byłaby trochę przytłaczająca.
Popatrzyły na mnie.
– Jeden.
– Jesteś stuknięta – stwierdziła Celeste.
Przez  chwilę  rozmawiałyśmy  o  Maxonie,  o  domach,  o  naszych  nadziejach.  Nigdy  tak  na-
prawdę nie mówiłyśmy w taki sposób, bez żadnych dzielących nas barier. Kriss i ja starałyśmy
się, próbując uczciwie i otwarcie podchodzić do naszej rywalizacji, ale teraz, kiedy mogłyśmy
po prostu rozmawiać o życiu, zrozumiałam, że nasza przyjaźń przetrwa Eliminacje. Elise okazała
się niespodzianką, ale to, że patrzyła na wszystko z tak innej perspektywy niż ja, zmuszało mnie do
zastanowienia się nad wieloma sprawami i pozwalało mi otworzyć umysł.
Celeste stanowiła całkowite zaskoczenie. Gdyby ktoś mi powiedział, że ta brunetka na szpilkach,
która  tak  złowieszczo  wkroczyła  w  moje  życie  tamtego  dnia  na  lotnisku,  będzie  dziewczyną,
z której obecności obok będę cieszyć się najbardziej, roześmiałabym mu się w twarz. Ta myśl
była równie trudna do uwierzenia jak to, że ja nadal tu byłam, jako jedna z ostatnich dziewcząt,
i serce krajało mi się na myśl o tym, że jestem tak blisko utraty Maxona.
Kiedy rozmawiałyśmy, widziałam, że pozostałe zaczynają akceptować ten fakt tak samo, jak
ja. Celeste nawet wyglądała inaczej, kiedy pozbyła się już ciążących jej na sercu tajemnic. Zo-
stała wychowana jako specyficzny rodzaj piękności. Jej uroda zależała od maskowania pewnych
rzeczy, wykorzystywania oświetlenia i bezustannego dążenia do perfekcji. Ale inny rodzaj piękna
brał się z pokory i uczciwości, a teraz właśnie takim pięknem promieniała.
Maxon musiał podejść bardzo cicho, ponieważ nie miałam pojęcia, jak długo stał w drzwiach
i obserwował nas. To Elise jako pierwsza zobaczyła jego sylwetkę i zesztywniała.
– Wasza wysokość – powiedziała, skłaniając głowę.
Popatrzyłyśmy w tę stronę, przekonane, że musiałyśmy się przesłyszeć.
– Moje panie. – Maxon także skinął nam głową. – Nie chciałem przeszkadzać. Wydaje mi się,
że coś wam popsułem.
Popatrzyłyśmy na siebie i jestem pewna, że nie tylko ja pomyślałam: Nie, dzięki tobie stało się
coś niesamowitego.
– Nic nie szkodzi – powiedziałam.
–  Jeszcze  raz  przepraszam,  że  przeszkadzam,  ale  muszę  porozmawiać  z  Americą.  Na  osob-
ności.
Celeste westchnęła i wstała, ale zdążyła się jeszcze obejrzeć i mrugnąć do mnie. Elise pod-
niosła się szybko, a Kriss zrobiła to samo, lekko ściskając moją nogę, kiedy zeskakiwała z łóżka.
Elise, wychodząc, dygnęła przed Maxonem, a Kriss zatrzymała się, żeby poprawić mu klapę ma-
rynarki. Celeste podeszła do Maxona tak pewna siebie, jak zawsze, i szepnęła mu coś do ucha.
Kiedy skończyła, uśmiechnął się.
– Mam nadzieję, że to nie będzie potrzebne.
– To dobrze. – Wyszła, zamykając za sobą drzwi, a ja wstałam i przygotowałam się na to, co
ma nastąpić.
– O co jej chodziło? – zapytałam, ruchem głowy wskazując drzwi.
– O, Celeste chciała mi tylko jasno powiedzieć, że jeśli cię skrzywdzę, to będę przez nią płakać
– wyjaśnił Maxon z uśmiechem.
Roześmiałam się.
– Miałam już do czynienia z jej paznokciami, więc lepiej uważaj.
– Tak, proszę pani.
Odetchnęłam głębiej, a mój uśmiech przygasł.
– No więc?
– Więc co?
– Zamierzasz to zrobić?
Maxon potrząsnął głową z uśmiechem.
– Nie. Przez moment to była kusząca myśl, ale nie chcę zaczynać wszystkiego od nowa. Lubię
moje niedoskonałe dziewczęta. – Wzruszył ramionami z zadowoloną miną. – Poza tym ojciec nie
wie o Auguście ani o tym, jakie cele mają rebelianci z Północy, ani o niczym podobnym. Jego
rozwiązania, takie jak wycofanie się teraz, zadziałałyby tylko na krótką metę.
Odetchnęłam z ulgą. Miałam nadzieję, że Maxonowi zależy na mnie dostatecznie, żeby nie po-
zwolił mnie odesłać, ale po tej rozmowie z dziewczętami nie chciałam także, żeby je to spotkało.
– Poza tym – dodał, nadal zadowolony z siebie – powinnaś była zobaczyć dziennikarzy.
– Dlaczego? Co się stało? – dopytywałam się, podchodząc bliżej.
– Po raz kolejny zrobiłaś na nich wrażenie. Wydaje mi się, że nawet ja nie rozumiem w tej
chwili  nastrojów,  panujących  w  kraju.  To  zupełnie  jakby…  jakby  zrozumieli,  że  różne  rzeczy
mogą wyglądać inaczej. On rządzi krajem w taki sam sposób, jak rządzi mną. Uważa, że nikt poza
nim nie jest zdolny do podejmowania właściwych decyzji, więc wymusza swój punkt widzenia
na innych. Po przeczytaniu pamiętników Gregory’ego dochodzę do wniosku, że tak jest już od ja-
kiegoś czasu. Ale nikt już tego nie chce. Ludzie pragną mieć wybór. – Maxon potrząsnął głową. –
Przerażasz go, ale nie może cię wyrzucić. Jesteś uwielbiana, Ami.
Przełknęłam ślinę.
– Uwielbiana?
Maxon skinął głową.
– A… ja podzielam to zdanie. Dlatego niezależnie od tego, co on powie lub zrobi, nie trać wia-
ry. Nic nie jest jeszcze skończone.
Przycisnęłam palce do ust, zaszokowana tymi wiadomościami. Eliminacje będą nadal trwały,
dziewczęta i ja nadal będziemy miały szansę, a jeśli wierzyć słowom Maxona, ludzie coraz bar-
dziej mnie aprobowali.
Ale mimo tych wszystkich dobrych wieści jedna rzecz nadal nie dawała mi spokoju.
Popatrzyłam na narzutę łóżka, niemal obawiając się zadać to pytanie.
– Wiem, że to zabrzmi głupio… Ale kim jest córka króla Francji?
Maxon milczał przez chwilę, a potem usiadł na łóżku.
– Ma na imię Daphne. Przed rozpoczęciem Eliminacji była jedyną dziewczyną, jaką miałem
okazję lepiej poznać.
– I?
Roześmiał się bezgłośnie.
– I nieco później odkryłem, że jej uczucia do mnie są trochę głębsze od zwykłej przyjaźni. Ale
nie odwzajemniałem tych uczuć. Nie mógłbym.
– Czy było z nią coś nie tak, czy…
– Nie, Ami. – Maxon wziął mnie za rękę i zmusił, żebym na niego spojrzała. – Daphne jest
moją przyjaciółką i nie może być nikim więcej. Przez całe życie czekałem na ciebie, na was
wszystkie. To jest moja szansa, żeby znaleźć żonę, i wiedziałem o tym, odkąd pamiętam. Z Daph-
ne nie łączyły mnie żadne relacje romantyczne. Nie przyszło mi nawet do głowy, żeby ci o niej
powiedzieć,  i  jestem  pewien,  że  ojciec  wspomniał  o  niej  tylko  dlatego,  żeby  dać  ci  kolejny
powód do zwątpienia w siebie.
Przygryzłam wargę. Król aż za dobrze znał moje słabości.
– Widzę, że to robisz, Ami. Porównujesz siebie do mojej matki, do reszty Elity, do wersji sie-
bie, jaką swoim zdaniem powinnaś być, a teraz próbujesz się porównywać do osoby, o której ist-
nieniu nie wiedziałaś jeszcze kilka godzin temu.
To była prawda. Już zaczęłam się zastanawiać, czy jest ładniejsza ode mnie, mądrzejsza ode
mnie, i czy wymawia imię Maxona z przesadnie zalotnym akcentem.
– Ami – powiedział Maxon, biorąc moją twarz w dłonie.
– Gdyby ona miała znaczenie, powiedziałbym ci o niej. Tak jak ty byś mi powiedziała coś ta-
kiego.
Żołądek mi się zacisnął. Nie byłam całkowicie szczera z Maxonem. Ale kiedy wpatrywał się
tak głęboko w moje oczy, łatwo mi było nie myśleć o tym. Mogłabym zapomnieć o wszystkim,
co nas otaczało, kiedy patrzył na mnie w taki sposób. I to właśnie zrobiłam.
Wpadłam w ramiona Maxona, przytulając się mocno do niego. Nie było miejsca na świecie,
w którym pragnęłabym się znaleźć bardziej.
Rozdział 21
C eleste została przywódczynią naszego nowo odkrytego siostrzeństwa. To był jej pomysł, żeby
zabrać  wszystkie  nasze  pokojówki  i  kilka  wielkich  luster  do  Komnaty  Dam  i  spędzić  dzień  na
upiększaniu się nawzajem. Nie miało to większego sensu, biorąc pod uwagę, że żadna z nas nie
zrobiłaby nic lepiej niż pałacowy personel, ale mimo to było świetną zabawą.
Kriss przyłożyła końcówki włosów do mojego czoła.
– Zastanawiałaś się nad tym, żeby zrobić sobie grzywkę?
– Kilka razy – przyznałam, roztrzepując kosmyki wiszące mi tuż nad oczami. – Ale moja sio-
stra zwykle w końcu dochodzi do wniosku, że grzywka ją denerwuje, więc zmieniałam zdanie.
– Myślę, że wyglądałabyś uroczo – oznajmiła Kriss z entuzjazmem. – Mogłabym cię ostrzyc,
gdybyś chciała.
– Jasne – wtrąciła się Celeste. – Pozwól jej, żeby robiła coś przy twojej twarzy nożyczkami,
Ami. Świetny pomysł.
Wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem, a ja usłyszałam nawet stłumiony śmiech z przeciwnej
strony sali. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, że królowa zaciska mocno wargi, próbując
czytać leżący przed nią dokument. Obawiałam się, że uzna nasz pomysł za odrobinę niestosowny,
ale szczerze mówiąc nie wiem, czy kiedyś widziałam ją tak szczęśliwą.
– Powinnyśmy porobić zdjęcia! – powiedziała Elise.
– Ktoś ma aparat? – zapytała Celeste. – Jestem profesjonalistką.
– Maxon ma! – zawołała Kriss. – Chodź tu na chwilę – powiedziała do pokojówki, machając do
niej zachęcająco.
– Chwileczkę – oznajmiłam, biorąc kartkę papieru. – No dobrze, już. Wasza najjaśniejsza wy-
sokość, damy z Elity domagają się niezwłocznego dostarczenia im najprostszego z Waszych apa-
ratów fotograficznych w celu…
Kriss zachichotała, a Celeste potrząsnęła głową.
– Wiem! Przeprowadzenia studiów nad kobiecą dyplomacją – dodała Elise.
– Czy coś takiego w ogóle istnieje? – zapytała Kriss.
Celeste potrząsnęła włosami.
– A kogo to obchodzi?
Jakieś dwadzieścia minut później Maxon zapukał do drzwi i uchylił je odrobinę.
– Czy mogę wejść?
Kriss podbiegła do niego.
– Nie. Chcemy tylko aparat. – Wyjęła mu szybko aparat z ręki i zatrzasnęła mu drzwi przed no-
sem.
Celeste usiadła na podłodze ze śmiechu.
– Co wy tam robicie? – zawołał, ale byłyśmy zbyt zajęte zaśmiewaniem się, żeby mu odpo-
wiedzieć.
Potem  długo  pozowałyśmy  koło  dekoracji  kwiatowych  i  udawałyśmy,  że  przesyłamy
pocałunki, a Celeste pokazała nam, jak należy wykorzystywać oświetlenie.
Kiedy  Kriss  i  Elise  położyły  się  na  kanapie,  a  Celeste  stanęła  nad  nimi,  żeby  zrobić  więcej
zdjęć, obejrzałam się i zobaczyłam na twarzy królowej uśmiech zadowolenia. Wydawało mi się
niewłaściwe, że ona nie jest w to włączona, więc wzięłam szczotkę i podeszłam do niej.
– Witam, lady Americo – powiedziała.
– Czy mogłabym uczesać włosy waszej wysokości?
Na jej twarzy odmalowały się różne uczucia, ale tylko skinęła głową i odpowiedziała cicho:
– Oczywiście.
Stanęłam za nią i wzięłam w rękę pasmo jej wspaniałych włosów. Przesuwałam po nich raz za
razem szczotką, obserwując jednocześnie pozostałe dziewczyny.
– Ten widok to prawdziwy miód na moje serce – oznajmiła królowa.
– Ja też się cieszę. Polubiłam je. – Milczałam przez chwilę. – Przepraszam za to, co zrobiłam
na Osądzeniu. Wiem, że nie powinnam, ale po prostu…
– Rozumiem, kochanie. Wyjaśniłaś mi to wszystko wcześniej. To trudne zadanie, a wam trafiła
się wyjątkowo chorowita grupa.
W tym momencie uświadomiłam sobie, do jakiego stopnia królowa była oderwana od rzeczy-
wistości. A może po prostu postanowiła wierzyć za wszelką cenę, że jej mąż działa z najlepszych
pobudek?
Odezwała się znowu, jakby czytała w moich myślach.
–  Wiem,  że  uważasz,  iż  Clarkson  jest  surowy,  ale  to  dobry  człowiek.  Nie  masz  pojęcia,  jak
obciążająca psychicznie jest jego pozycja. Każdy z nas radzi sobie z tym na swój sposób. On
czasem traci cierpliwość, ja często odpoczywam, Maxon obraca wszystko w żart.
– To prawda – przyznałam ze śmiechem.
– Pytanie brzmi, jak ty sobie będziesz z tym radzić? – królowa odwróciła głowę. – Uważam, że
twój zapał jest jedną z twoich największych zalet. Jeśli nauczysz się go kontrolować, mogłabyś
być cudowną księżniczką.
Skinęłam głową.
– Przykro mi, że zawiodłam.
–  Nie,  nie,  skarbie.  –  Królowa  popatrzyła  przed  siebie.  –  Widzę  w  tobie  potencjał.  Kiedy
byłam w twoim wieku, pracowałam w fabryce. Byłam brudna i głodna, a czasem byłam zła. Ale
od początku kochałam się w księciu Illéi, a kiedy dostałam szansę, żeby go zdobyć, nauczyłam się
panować  nad  gniewem.  Z  tego  miejsca  można  zrobić  bardzo  wiele,  ale  niekoniecznie  w  taki
sposób, jak byś chciała. Musisz nauczyć się to akceptować, zgoda?
– Tak, mamo – zażartowałam.
Popatrzyła na mnie z kamienną twarzą.
– Chciałam powiedzieć, wasza wysokość. Tak, wasza wysokość.
Oczy królowej zalśniły, mrugnęła kilka razy i znowu popatrzyła przed siebie.
– Jeśli to się zakończy tak, jak się spodziewam, „mamo” będzie całkowicie w porządku.
Teraz to ja zamrugałam, żeby stłumić łzy. Nikt nigdy nie mógłby zająć miejsca mojej matki,
ale wydawało mi się czymś niezwykle ważnym, że jestem akceptowana, razem ze wszystkimi
wadami, przez matkę mężczyzny, którego mogłam poślubić.
Celeste obejrzała się, zauważyła nas i podbiegła.
– Wyglądacie prześlicznie! Proszę o uśmiech.
Pochyliłam się i objęłam królową Amberly, a ona dotknęła mojej ręki. Potem już wszystkie
tłoczyłyśmy  się  wokół  niej  i  w  końcu  przekonałyśmy  ją,  żeby  zrobiła  raz  zabawną  minę  do
zdjęcia. Pokojówki także zrobiły nam kilka zdjęć, żebyśmy mogły być na nich wszystkie razem,
a ja ostatecznie doszłam do wniosku, że to był najlepszy dzień, jaki spędziłam w pałacu. Nie wie-
działam jednak, jak długo to potrwa. Boże Narodzenie było coraz bliżej.
Pokojówki układały mi na nowo fryzurę po tym, jak Elise w ostatniej chwili bardzo niezgrabnie
spróbowała mi upiąć włosy, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
Mary podbiegła, żeby otworzyć, a do pokoju wszedł gwardzista, którego nazwiska nie znałam.
Widywałam go bardzo często, niemal zawsze w obstawie otaczającej króla.
Pokojówki  dygnęły,  kiedy  podszedł  bliżej,  a  ja  poczułam  przypływ  niepokoju,  gdy  stanął
przede mną.
– Lady Americo, król pragnie się z panią niezwłocznie zobaczyć – powiedział chłodno.
– Czy coś się stało? – zapytałam, grając na czas.
– Król odpowie na pani pytania.
Przełknęłam ślinę, a przez głowę przemknęły mi wszystkie okropne myśli. Moja rodzina była
w niebezpieczeństwie. Król znalazł jakiś sposób, żeby dyskretnie ukarać mnie za wszystkie przewi-
nienia wobec niego. Odkrył, że wymknęliśmy się z pałacu. Albo może, co byłoby chyba najgor-
sze, ktoś zauważył moje powiązania z Aspenem i oboje mieliśmy za to zapłacić.
Spróbowałam nie poddawać się strachowi. Nie chciałam go okazywać w obliczu króla Clarkso-
na.
–  W  takim  razie  już  idę.  –  Wstałam  i  ruszyłam  za  gwardzistą,  oglądając  się  jeszcze  przed
wyjściem  na  moje  pokojówki.  Kiedy  zobaczyłam  malujący  się  na  ich  twarzach  niepokój,
pożałowałam, że to zrobiłam.
Przeszliśmy korytarzem i weszliśmy schodami na drugie piętro. Nie wiedziałam, co mam zro-
bić z rękami, więc poprawiałam włosy i sukienkę albo splatałam palce.
W  połowie  korytarza  zobaczyłam  Maxona  i  poczułam  się  trochę  lepiej.  Zatrzymał  się  pod
drzwiami pokoju, czekając na mnie. W jego oczach nie było nic niepokojącego, ale on lepiej ode
mnie umiał ukrywać strach.
– O co chodzi? – zapytałam szeptem.
– Też mogę się tylko domyślać.
Gwardzista zajął miejsce pod drzwiami, a Maxon wprowadził mnie do środka. W przestron-
nym pokoju pod jedną ścianą stały regały pełne książek, a na stojakach były rozpięte mapy. Co
najmniej trzy przedstawiały Illéę i miały przypięte znaczniki w różnych kolorach. Za ogromnym
biurkiem siedział król, trzymając w ręku kartkę papieru.
Wyprostował się, kiedy zobaczył, że ja i Maxon weszliśmy do pokoju.
– Coś ty właściwie zrobiła z włoską księżniczką? – zapytał król Clarkson, wpatrując się we mnie.
Zmartwiałam. Pieniądze. Całkiem o tym zapomniałam. Spisek mający na celu sprzedaż broni
ludziom postrzeganym przez króla jako jego wrogowie, był gorszy od każdego innego scenariusza,
na jaki się nastawiałam.
– Nie rozumiem, o czym wasza wysokość mówi – skłamałam, patrząc na Maxona. Zachował
spokój, chociaż wiedział o wszystkim.
– Od dziesiątków lat dążyliśmy do sojuszu z Włochami i nagle rodzina królewska serdecznie za-
prasza nas z wizytą. Jednakże – król podniósł list, szukając odpowiedniego fragmentu – o, tutaj.
„Wizyta waszej wysokości wraz z rodziną będzie dla nas ogromnym zaszczytem, żywimy jednak
nadzieję, że będzie mogła nas odwiedzić również lady America. Mieliśmy okazję poznać członki-
nie Elity i nie potrafimy sobie wyobrazić nikogo lepszego od niej w roli przyszłej królowej.”
Król znowu popatrzył na mnie.
– Co takiego zrobiłaś?
Uświadomiłam sobie, że uniknęłam ogromnego niebezpieczeństwa, i odrobinę się uspokoiłam.
– Starałam się tylko być jak najgrzeczniejsza wobec księżniczki i jej matki, kiedy przyjechały
tutaj z wizytą. Nie wiedziałam, że aż tak mnie polubiły.
Król Clarkson przewrócił oczami.
– Jesteś nieprzewidywalna. Obserwuję cię i wiem, że jesteś tutaj w jakimś celu, ale wydaje
mi się całkowicie pewne, że nie chodzi o niego.
Maxon odwrócił się do mnie, słysząc te słowa, a ja pożałowałam, że widzę błysk niepewności
w jego oczach. Potrząsnęłam głową.
– To nieprawda!
– W takim razie jak dziewczyna bez żadnych środków, koneksji i władzy zdołała przybliżyć ten
kraj do czegoś, o co staramy się od lat? Jak?
W głębi duszy wiedziałam, że w grę wchodzą czynniki, których król nie zauważał. Ale to Nico-
letta zaproponowała mi pomoc, zapytała, czy może zrobić cokolwiek dla sprawy, którą chciała po-
pierać.  Gdyby  oskarżał  mnie  o  coś,  co  było  rzeczywiście  moją  winą,  ten  podniesiony  głos
wydałby mi się przerażający. W tej sytuacji brzmiał jak głos dziecka.
Odpowiedziałam cicho:
– To wasza wysokość polecił nam przygotować przyjęcie na powitanie zagranicznych gości.
Inaczej nie poznałabym nigdy żadnej z tych dam. To ona napisała list z zaproszeniem, ja nie pro-
siłam  nikogo  o  wycieczkę  do  Włoch.  Może  gdyby  wasza  wysokość  zachowywał  się  bardziej
gościnnie, ten sojusz z Włochami zostałby zawarty lata temu.
Król wstał gwałtownie.
– Uważaj, co mówisz.
Maxon objął mnie ramieniem.
– Myślę, że możesz już iść, Americo.
Natychmiast  skierowałam  się  do  drzwi,  nie  mogąc  się  doczekać,  aż  znajdę  się  gdziekolwiek,
gdzie nie ma króla. Ale król Clarkson miał inne plany.
– Czekaj. To nie wszystko – oznajmił. – To wiele zmienia. Nie możemy odwołać Eliminacji
i ryzykować niezadowolenia Włochów. Mają ogromne wpływy, jeśli uda nam się pozyskać ich
wsparcie, będą mogli otworzyć przed nami wiele drzwi.
Maxon skinął głową, nie sprawiając wrażenia niezadowolonego. Już podjął decyzję, że nas tu-
taj zatrzyma, ale musieliśmy teraz udawać, że to król ma nad wszystkim kontrolę.
– Musimy po prostu przeciągnąć Eliminacje – podsumował, a ja poczułam, że znowu tracę du-
cha. – Musimy dać Włochom czas na zaakceptowanie innych opcji w taki sposób, żeby ich nie
urazić. Może powinniśmy niedługo zaplanować tam podróż, dając każdej z dziewcząt okazję do
zabłyśnięcia.
Wyglądał na niezwykle zadowolonego z siebie i dumnego z wymyślonego rozwiązania. Zasta-
nawiałam się, jak daleko był skłonny się posunąć. Zapewne liczyłby, że Celeste wywrze odpo-
wiednie wrażenie, a może nawet zaaranżował prywatne spotkanie Kriss i Nicoletty. Nie wyklu-
czałabym,  że  próbowałby  celowo  postawić  mnie  w  złym  świetle,  tak  jak  w  czasie  Osądzenia.
Gdyby  zrobił  wszystko  to,  co  może,  w  taki  sposób,  żeby  nie  ściągać  na  siebie  podejrzeń,  nie
byłam pewna, czy miałabym jakieś szanse.
Poza tym, nie mówiąc już nawet o aspekcie politycznym, więcej czasu oznaczało więcej oka-
zji do skompromitowania się.
–  Ojcze,  nie  jestem  pewien,  czy  to  coś  da  –  wtrącił  Maxon.  –  Włoskie  damy  poznały  już
wszystkie  kandydatki.  Jeśli  wyrażają  poparcie  dla  Ameriki,  musimy  zakładać,  że  zobaczyły
w niej coś, czego nie dostrzegły w pozostałych. Nie da się tego zmienić.
Król spojrzał na Maxona.
– Czy w takim razie ogłaszasz teraz swój wybór? – zapytał jadowicie. – Czy chcesz zakończyć
Eliminacje?
Serce mi stanęło.
– Nie – odparł Maxon, jakby sam ten pomysł wydawał mu się absurdalny. – Po prostu nie je-
stem przekonany, czy to, co proponujesz, jest dobrym pomysłem.
Król Clarkson oparł podbródek na ręku i popatrzył najpierw na Maxona, potem na mnie, jak-
byśmy byli jakimś równaniem, którego nie potrafił rozwiązać.
– Nie udowodniła jeszcze, że jest godna zaufania. Do tego czasu nie możesz jej wybrać. – Wy-
raz twarzy króla mówił, że to nie podlega dyskusji.
– A jak twoim zdaniem miałaby to zrobić? – odparł Maxon. – Czego właściwie potrzebujesz,
żeby cię zadowolić?
Król uniósł brwi i wydawał się rozbawiony pytaniem syna. Po chwili wyjął z szuflady cienką
teczkę z papierami.
–  Nawet  przed  twoim  wyskokiem  w  Biuletynie,  od  pewnego  czasu  panuje  spore  napięcie
pomiędzy klasami. Staram się znaleźć jakiś sposób, żeby… załagodzić chwilowo to napięcie, ale
przyszło  mi  do  głowy,  że  ktoś  tak  świeży,  młody  i,  ośmielę  się  powiedzieć,  popularny  jak  ty,
mógłby lepiej się sprawdzić w tej roli.
Przesunął teczkę na drugą stronę biurka i mówił dalej:
– Jak widać, ludzie chcą tańczyć tak, jak im zagrasz. W takim razie chciałbym, żebyś im za-
grała moją melodię.
Otworzyłam teczkę i zaczęłam czytać zawartość.
– Co to jest?
– To tylko obwieszczenia, które mamy niedługo wyemitować. Oczywiście znamy udział pro-
centowy poszczególnych klas w różnych prowincjach i społecznościach, więc będziemy odpo-
wiednio dostosowywać do nich przekaz. Żeby dodać ludziom otuchy.
– Co to jest, Ami? – zapytał Maxon, nic nie rozumiejąc ze słów swojego ojca.
–  To  jakby…  reklamy  –  wyjaśniłam.  –  Mówią,  żeby  być  szczęśliwym  z  przynależności  do
swojej klasy i nie przyjaźnić się z ludźmi z innych klas.
– Ojcze, o co tu chodzi?
Król odchylił się w fotelu, relaksując się.
– To nic poważnego. Staram się tylko uspokoić nastroje. Jeśli nie zrobię tego, po przejęciu koro-
ny będziesz miał do czynienia z powstaniem.
– Jak to?
– Niższe klasy od czasu do czasu zaczynają się burzyć, to naturalne. Ale musimy poskromić
ich gniew i szybko zmiażdżyć pomysły uzurpacji władzy, zanim się zjednoczą i doprowadzą nasz
naród do upadku.
Maxon wpatrywał się w ojca, nadal nie do końca rozumiejąc jego słowa. Gdyby Aspen nie
powiedział mi o sympatykach rebeliantów, robiłabym to samo. Król planował dzielić i rządzić:
sprawić, że przedstawiciele poszczególnych klas będą wdzięczni za to, co mają – nawet jeśli są
traktowani, jakby nie mieli znaczenia – i przekonać, żeby nie zadawali się z nikim spoza swojej
klasy, ponieważ takie osoby nie będą w stanie zrozumieć ich sytuacji.
–  To  propaganda  –  syknęłam,  przypominając  sobie  słowo,  które  wyczytałam  w  zniszczonej
książce do historii mojego ojca.
Król próbował mnie ułagodzić.
– Nie, nie. To tylko sugestia. Pokrzepienie ducha. To sposób patrzenia na świat, dzięki któremu
nasz kraj będzie szczęśliwy.
–  Szczęśliwy?  Więc  mam  powiedzieć  jakiejś  Siódemce,  że…  –  poszukałam  odpowiedniego
fragmentu  w  tekście  -  „twoje  zadanie  jest  chyba  najważniejsze  spośród  wszystkich  w  naszym
kraju. Trudząc ciało, budujesz drogi i wznosisz budynki tworzące nasze państwo”. – Szukałam da-
lej. – „Żadna Dwójka czy Trójka nie dorównuje ci w tych umiejętnościach, więc zignoruj ich,
gdy  będziesz  ich  mijać  na  ulicy.  Nie  masz  nic  do  powiedzenia  tym,  którzy  mogą  należeć  do
wyższej klasy, ale których przewyższasz swoim wkładem w budowę kraju”.
Maxon odwrócił się ode mnie i popatrzył na ojca.
– To na pewno pogłębi jeszcze podziały w narodzie.
– Przeciwnie, to pomoże im odnaleźć swoje miejsce i przekona, że pałac działa zawsze w naj-
lepszych intencjach.
– Naprawdę? – wypaliłam.
– Oczywiście! – krzyknął ze złością król.
Jego wybuch sprawił, że cofnęłam się o kilka kroków.
– Ludzi trzeba prowadzić krok po kroku, z końskimi klapkami na oczach. Jeśli tego nie zrobisz,
będą zbaczać z wytyczonego szlaku, dążąc wprost do tego, co dla nich najgorsze. Może takie prze-
mowy ci się nie podobają, ale one pozwalają zrobić więcej i uratować więcej ludzi, niż przypusz-
czasz.
Moje  serce  nadal  się  uspokajało,  kiedy  król  kończył  mówić,  więc  stałam  w  milczeniu,  trzy-
mając w ręku papiery.
Wiedziałam, że się niepokoi. Za każdym razem, gdy dostawał raport o czymś, na co nie miał
wpływu,  starał  się  to  zniszczyć.  Wrzucał  wszelkie  zmiany  do  jednego  worka,  nazywając  je
zdradą i nawet się nad nimi nie zastanawiając. Jego odpowiedzią tym razem było zrobienie tego,
co zrobił Gregory, i podzielenie społeczeństwa.
– Nie mogę tego powiedzieć – wyszeptałam.
– W takim razie nie możesz wyjść za mojego syna – odparł spokojnie król.
– Ojcze!
Król Clarkson uniósł dłoń.
– To już właściwy moment, Maxonie. Pozwoliłem ci robić, co chciałeś, ale teraz musimy ne-
gocjować. Jeśli chcesz, żeby ta dziewczyna została, musi być posłuszna. Jeśli nie potrafi wykonać
najprostszego zadania, moja jedyna konkluzja może być taka, że cię nie kocha. Jeśli tak jest, nie
rozumiem, dlaczego w ogóle miałbyś ją chcieć.
Spojrzałam królowi w oczy, nienawidząc go za to, że zaszczepił Maxonowi taką myśl.
– I jak? Czy ty go w ogóle kochasz?
Nie w taki sposób zamierzałam to powiedzieć. Nie w odpowiedzi na ultimatum, nie żeby ubić
interes.
Król przechylił głowę.
– To smutne Maxonie, ale ona chyba musi się jeszcze zastanowić.
Nie rozpłaczę się. Nie rozpłaczę się.
– Dam ci trochę czasu, żebyś się namyśliła, czego chcesz. Jeśli tego nie zrobisz, to niech diabli
wezmą zasady, osobiście wyrzucę cię stąd w Boże Narodzenie. To będzie bardzo szczególny pre-
zent dla twoich rodziców.
Miałam trzy dni.
Król uśmiechnął się. Odłożyłam teczkę na biurko i wyszłam, starając się nie zacząć od razu
biec. Nie potrzebowałam dawać mu jeszcze jednej okazji do wytknięcia moich wad.
– Ami! – zawołał Maxon. – Czekaj!
Szłam dalej przed siebie, aż złapał mnie za nadgarstek i zmusił, żebym się zatrzymała.
– Co to miało być, do diabła? – zapytał gwałtownie.
– On jest szalony! – Byłam bliska łez, ale starałam się je powstrzymać. Gdyby król wyszedł
i zobaczył mnie w podobnym stanie, nigdy bym sobie tego nie darowała.
Maxon potrząsnął głową.
– Nie chodzi mi o niego, tylko o ciebie. Dlaczego się nie zgodziłaś?
Popatrzyłam na niego, kompletnie oszołomiona.
– To podstęp, Maxonie. Wszystko, co on robi, to podstęp.
– Gdybyś się zgodziła, zakończyłbym już Eliminacje.
Nie wierząc własnym uszom, odparłam gwałtownie:
– Dwie sekundy wcześniej miałeś okazję, żeby je zakończyć, i nie zrobiłeś tego. Czy to moja
wina?
– To dlatego – odparł z niecierpliwością – że odmawiasz mi swojej miłości. To jedyna rzecz,
jaką pragnę zdobyć w tej całej rywalizacji, a ty wciąż się wstrzymujesz. Czekam, aż mi to po-
wiesz, a ty tego nie robisz. Mogę zrozumieć, że nie potrafiłaś tego powiedzieć głośno w jego obec-
ności. Ale wystarczyłoby mi, gdybyś po prostu przytaknęła.
– Dlaczego miałabym to zrobić, skoro niezależnie od tego, jak daleko zaszliśmy, on i tak mógłby
mnie wyrzucić? Ja znoszę jedno upokorzenie za drugim, a ty stoisz spokojnie obok? To nie jest
miłość, Maxonie. Nie masz pojęcia, czym jest miłość.
– Jak to nie mam?! Czy ty masz pojęcie, przez co ja przechodzę…
– Maxonie, to ty powiedziałeś, że chcesz przestać się ze mną kłócić. Więc nie dawaj mi po-
wodów do kłótni!
Zostawiłam go i poszłam szybko przed siebie. Co ja jeszcze tu robiłam? Zadręczałam się przez
kogoś, kto nie miał pojęcia, na czym polega wierność jednej osobie. I nigdy nie miał tego pojąć,
ponieważ jego koncepcja romansu opierała się na zasadach Eliminacji. Nie miał szans tego zro-
zumieć.
Kiedy  byłam  już  prawie  przy  schodach,  zostałam  znowu  zatrzymana.  Maxon  przytrzymał
mnie mocno, chwytając za ramiona. Na pewno widział, jak bardzo jestem wściekła, ale przez
tych kilka sekund jego zachowanie całkowicie się zmieniło.
– Nie jestem taki jak on – powiedział.
– Co takiego? – zapytałam, próbując mu się wyrwać.
– Ami, przestań. – Odetchnęłam głębiej i przestałam z nim walczyć. Nie miałam innego wy-
boru, jak tylko spojrzeć Maxonowi w oczy. – Nie jestem taki jak on, rozumiesz?
– Nie wiem, o czym mówisz.
Maxon westchnął.
– Wiem, że spędziłaś całe lata oddana komuś, kto, jak uważałaś, będzie cię zawsze kochał, ale
on zostawił cię, kiedy stanął twarzą w twarz z życiowymi trudnościami. – Zamarłam, słysząc te
słowa. – Nie jestem taki jak on, Ami. Nie zamierzam z ciebie rezygnować.
Potrząsnęłam głową.
–  Nie  rozumiesz  tego,  Maxonie.  On  mógł  mnie  zawieść,  ale  przynajmniej  go  znałam.  Po
całym tym czasie nadal czuję, że dzieli nas przepaść. Eliminacje wymuszają na tobie, żebyś od-
dawał  swoje  uczucia  po  kawałku.  Nigdy  tak  naprawdę  nie  będziesz  należał  tylko  do  mnie,  nie
będziesz należał do żadnej z nas.
Kiedy tym razem się wyrwałam, nie próbował mnie przytrzymywać.
Rozdział 22
N iewiele zapamiętałam z nagrania Biuletynu. Siedziałam na podeście, myśląc o tym, że każda
mijająca sekunda przybliża mnie do powrotu do domu. Potem uświadomiłam sobie, że pozostanie
w pałacu nie byłoby wiele lepsze. Jeśli się ugnę i odczytam te okropne komunikaty, król wygra.
Może Maxon mnie kocha, ale jeśli nie ma dość odwagi, żeby powiedzieć to głośno, to jak mógłby
mnie obronić przed najstraszniejszą rzeczą w moim życiu: jego ojcem?
Zawsze będę się musiała stosować do woli króla Clarksona, a nawet jeśli Maxon ma wsparcie
rebeliantów z frakcji północnej, tutaj, za murami pałacu, będzie sam.
Byłam zła na Maxona i byłam zła na jego ojca, a także byłam zła na Eliminacje i wszystko to,
co się z nimi wiązało. Cała ta frustracja oplątała moje serce do tego stopnia, że nic już nie miało
sensu, a ja pragnęłam tylko porozmawiać z innymi dziewczynami o tym, co się dzieje.
Ale to było niemożliwe. W niczym by mi nie pomogło, a niewykluczone, że pogorszyłoby ich
sytuację. Prędzej czy później musiałam sama zmierzyć się ze swoimi wątpliwościami.
Obejrzałam się ostrożnie w lewo, na siedzące rzędem dziewczęta z Elity. Uświadomiłam sobie,
że  którakolwiek  z  nas  tu  zostanie,  będzie  musiała  stawić  temu  czoło  bez  pomocy  reszty.  Presja
społeczeństwa, które będzie się wtrącać w nasze życie, a także rozkazy króla, zawsze gotowego
użyć każdej osoby w swoim zasięgu jako narzędzia realizacji swoich planów – wszystko to spad-
nie na barki jednej dziewczyny.
Nieśmiało sięgnęłam do dłoni Celeste i musnęłam jej palce. Natychmiast wzięła mnie za rękę
i popatrzyła mi w oczy z niepokojem.
Co się stało? – zapytała bezgłośnie.
Wzruszyłam ramionami, więc tylko trzymała mnie za rękę.
Po  chwili  odniosłam  wrażenie,  że  ją  także  zaczyna  ogarniać  przygnębienie.  Podczas  gdy
mężczyźni w garniturach wygłaszali swoje przemowy, wzięła za rękę także Kriss. Kriss o nic nie
pytała i po kilku sekundach wyciągnęła drugą rękę do Elise.
W ten sposób siedziałyśmy w tle, wspierając się nawzajem. Perfekcjonistka, Uosobienie Sym-
patii, Diva… i ja.
Spędziłam następne przedpołudnie w Komnacie Dam, starając się być tak posłuszna, jak tylko
mogłam. Przyjechali już niektórzy członkowie dalszej rodziny królewskiej, żeby spędzić w pałacu
Boże Narodzenie. Wieczorem miał się odbyć uroczysty obiad i śpiewanie kolęd. Zazwyczaj Wi-
gilia była jednym z moich ulubionych dni w roku, ale teraz czułam się zbyt niespokojna, żeby się
nią cieszyć.
Ledwie czułam smak wystawnego posiłku i ledwie widziałam prześliczne prezenty, przesłane
nam przez zwykłych ludzi. Byłam zdruzgotana.
Kiedy krewni królewscy byli już wstawieni ponczem, wymknęłam się z sali, nie mając siły
udawać wesołości. Do końca dnia musiałam zgodzić się na odczytywanie głupich ogłoszeń króla
Clarksona albo pozwolić, żeby odesłał mnie do domu. Chciałam się zastanowić.
Po  powrocie  do  pokoju  odesłałam  pokojówki  i  usiadłam  przy  stole,  rozważając  wszystkie
możliwości. Nie chciałam tego robić. Nie chciałam mówić ludziom, że powinni być zadowoleni
z tego, co mają, nawet jeśli nie mają niczego. Nie chciałam zniechęcać ludzi do pomagania sobie
nawzajem.  Nie  chciałam  tłumić  ich  dążenia  do  osiągnięcia  czegoś  więcej,  stać  się  twarzą
i głosem kampanii mówiącej: „Nic nie róbcie. Pozwólcie, żeby król decydował o waszym życiu.
To najlepsze, na co możecie liczyć”.
Ale… czy nie kochałam Maxona?
Sekundę  później  usłyszałam  pukanie  do  drzwi.  Niechętnie  podeszłam,  żeby  otworzyć,  oba-
wiając się zimnych oczu króla Clarksona, którzy przyszedł po odpowiedź na swoje ultimatum.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Maxona, który stał tam bez słowa.
Nagle cała moja złość nabrała sensu. Pragnęłam wszystkiego od niego i wszystkiego dla niego,
ponieważ pragnęłam każdego jego kawałka. Doprowadzało mnie do wściekłości to, że każdy mu-
siał mieć w tym swój udział – kandydatki, jego rodzice, nawet Aspen. Otaczało nas tak wiele wa-
runków, opinii i zobowiązań, a ja byłam zła na Maxona, bo wszystko to wiązało się z nim.
A ja mimo to go kochałam.
Miałam się właśnie zgodzić na te okropne komunikaty, kiedy Maxon wyciągął do mnie rękę.
– Pójdziesz ze mną?
– Zgoda.
Zamknęłam za sobą drzwi i poszłam za Maxonem korytarzem.
– Masz rację – zaczął. – Obawiam się pokazać wam wszystkim całego siebie. Ty dostajesz jed-
ne kawałki, Kriss inne i tak dalej, a ja opieram się na tym, co moim zdaniem jest odpowiednie dla
każdej z was. W twoim przypadku zawsze przychodziłem do ciebie, do twojego pokoju. To trochę
tak, jakbym wchodził w kawałek twojego świata i myślałem, że jeśli będę to robił dostatecznie
często, zobaczę cię całą. Czy to ma sens?
– Chyba ma – odparłam, kiedy skręciliśmy na schody.
– Ale to nie jest tak naprawdę uczciwa metoda ani nawet bezbłędna. Raz mi już powiedziałaś,
że to jest nasz pokój, a nie twój. W każdym razie pomyślałem, że najwyższy czas, żebym pokazał
ci kawałek mojego świata, może nawet ostatni w twoim przypadku.
– Tak?
Skinął głową, kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami.
– Mój pokój.
– Naprawdę?
– Tylko Kriss była w środku, a ja zaprosiłem ją trochę pod wpływem impulsu. Nie żałuję, że
jej go pokazałem, ale czuję, że to trochę za szybko popchnęło sprawy do przodu. Wiesz, jak cza-
sem zależy mi na prywatności.
– Wiem.
Maxon zamknął palce na klamce.
–  Chciałem  się  tym  z  tobą  podzielić  i  myślę,  że  już  dawno  powinienem  był  to  zrobić.  To
właściwie  nie  jest  nic  nadzwyczajnego,  ale  należy  do  mnie.  Więc  sam  nie  wiem,  po  prostu
chciałem, żebyś to zobaczyła.
– Dobrze. – Widziałam, że czuł się zawstydzony, jakby spodziewał się, że to będzie większe wy-
darzenie niż się okazało, albo może jakby żałował, że w ogóle mi to pokazuje.
Maxon odetchnął głęboko i otworzył drzwi, przepuszczając mnie przodem.
Pokój był ogromny, wyłożony w całości ciemną boazerią z jakiegoś nieznanego mi rodzaju
drewna. Na przeciwległej ścianie znajdował się szeroki, wygaszony kominek. Musiał być chyba
tylko dla ozdoby, ponieważ tutaj nigdy nie robiło się na tyle zimno, żeby warto było w nim rozpa-
lać.
Drzwi do łazienki były częściowo otwarte i mogłam przez nie zobaczyć porcelanową wannę
stojącą na wzorzystej podłodze wykładanej kafelkami. Maxon miał własny zbiór książek, a stół
obok kominka sprawiał raczej wrażenie miejsca do jedzenia posiłków niż do pracy. Koło drzwi
prowadzących  na  balkon  stała  przeszklona  szafka  pełna  równiutko  ułożonej  broni  palnej.  Zapo-
mniałam już, że uwielbiał polować.
Łóżko, także zrobione z ciemnego drewna, było ogromne. Chciałam podejść i dotknąć go, żeby
się przekonać, czy jest tak samo solidne, jak na to wygląda.
– Mógłbyś tu chyba zmieścić całą drużynę futbolową – zażartowałam.
– Raz próbowałem, ale nie było tak wygodnie, jak mogłoby się wydawać.
Odwróciłam  się,  żeby  trzepnąć  go  żartobliwie,  zadowolona,  że  jest  w  pogodnym  nastroju.
Właśnie wtedy, w tle za jego uśmiechniętą twarzą, zobaczyłam zdjęcia. Odetchnęłam gwałtow-
nie, podziwiając przepiękną wystawę.
Ścianę przy drzwiach zajmował ogromny kolaż, dostatecznie wielki, żeby mógł służyć za ta-
petę w moim dawnym pokoju w domu. Nie wydawało się, żeby był w tym jakiś porządek, po
prostu Maxon przypinał jedne zdjęcia na drugich dla swojej przyjemności.
Widziałam zdjęcia na pewno robione przez niego, ponieważ pokazywały pałac i jego otocze-
nie, w którym spędzał prawie całe życie. Zbliżenia tapet, ujęcia sufitu, do których musiał chyba
położyć się płasko na podłodze, a także mnóstwo zdjęć z ogrodów. Były też inne, może z miejsc,
które miał nadzieję zobaczyć albo przynajmniej odwiedził. Zobaczyłam morze tak niebieskie, że
wydawało  się  nieprawdziwe.  Widziałam  też  kilka  mostów  i  przypominającą  mur  konstrukcję,
która wyglądała, jakby ciągnęła się całymi kilometrami.
Ale przede wszystkim zobaczyłam moją twarz w tuzinach odsłon. Było tu zdjęcie ze zgłoszenia
do Eliminacji i tamto z Maxonem, kiedy ubrana w suknię z szarfą pozowałam dla czasopisma.
Wydawaliśmy się na nim szczęśliwi, jakby to wszystko była zabawa. Nigdy nie widziałam tego
zdjęcia, podobnie jak tego z artykułu o przygotowaniach do balu halloweenowego. Pamiętałam,
że Maxon stanął za mną, kiedy oglądaliśmy projekty mojego kostiumu, ale podczas gdy ja pa-
trzyłam na szkic, Maxon kątem oka patrzył na mnie.
Były też zdjęcia, które sam zrobił. Jedno pokazywało mnie zaskoczoną, podczas wizyty pary
królewskiej z Norwego-Szwecji, kiedy Maxon krzyknął nagle: „Uśmiech!”. Na innym siedziałam
na planie Biuletynu i śmiałam się razem z Marlee. Musiał się wtedy ukrywać za reflektorami, do-
kumentując ulotne chwile, kiedy byłyśmy po prostu sobą. Było jeszcze jedno, zrobione wieczo-
rem, na którym stałam na balkonie i patrzyłam na księżyc.
Na zdjęciach były także inne kandydatki, głównie te, które zostały najdłużej, ale w niektórych
miejscach  widziałam  fragment  twarzy  Anny  wyglądający  zza  jakiegoś  pejzażu  albo  ukryty
w kącie uśmiech Marlee. A chociaż dopiero co je zrobiłyśmy, były tu także fotografie pokazujące
Kriss i Celeste, pozujące w Komnacie Dam, obok Elise udającej, że omdlała na kanapie, oraz
mnie, obejmującej ramionami matkę Maxona.
– To jest prześliczne – westchnęłam.
– Podoba ci się?
– Jestem pełna podziwu. Ile z nich sam zrobiłeś?
– Prawie wszystkie, z wyjątkiem takich jak te – wyjaśnił, wskazując jedno ze zdjęć wykorzy-
stanych w czasopiśmie. – O te poprosiłem. – Pokazał coś jeszcze. – To zrobiłem w najbardziej na
południe wysuniętej części Honduragui. Dawniej wydawało mi się interesujące, ale teraz jest
tylko smutne.
Zdjęcie przedstawiało kominy, z których w niebo unosił się dym.
– Lubiłem patrzeć na to, ale teraz pamiętam, jak bardzo nie znosiłem tego zapachu. A ludzie
żyją tam przez cały czas. Byłem strasznie egocentryczny.
– Gdzie to jest? – zapytałam, wskazując długi ceglany mur.
–  Nowa  Azja,  dawniej  znajdowało  się  na  terenie  Chin.  Nazywają  to  Wielkim  Murem
i  słyszałem,  że  kiedyś  był  naprawdę  niesamowity,  ale  teraz  jest  prawie  całkowicie  zniszczony.
Przebiega  przez  niecałą  połowę  szerokości  Nowej  Azji.  To  pokazuje,  jak  bardzo  rozrósł  się  ten
kraj.
– O rany.
Maxon splótł ręce za plecami.
– Naprawdę miałem nadzieję, że ci się to spodoba.
– Podoba mi się, bardzo. Chciałabym, żebyś zrobił dla mnie co takiego.
– Mówisz poważnie?
– Tak. Albo naucz mnie, jak to zrobić. Nie potrafię ci nawet powiedzieć, jak często myślałam
o tym, żeby zatrzymać skrawki mojego życia i utrwalić je w taki sposób. Mam kilka podartych
zdjęć mojej rodziny i jedno nowe, z dzieckiem mojej siostry, ale to wszystko. Nigdy nawet nie
myślałam o prowadzeniu pamiętnika czy zapisywaniu czegokolwiek… Mam wrażenie, że teraz
znam cię o wiele lepiej.
To  była  sama  istota  tego,  czym  był  Maxon.  Dostrzegałam  rzeczy,  mające  stałe  miejsce
w jego życiu, takie jak jego uwięzienie w pałacu i krótkie przerwy na podróże. Ale były także ele-
menty, które się zmieniały. Dziewczęta i ja zajmowałyśmy tyle miejsca na ścianie, ponieważ
zawładnęłyśmy jego światem. Nawet kiedy wyjedziemy, nie znikniemy na zawsze.
Podeszłam bliżej i objęłam go ramieniem, a on zrobił to samo. Staliśmy tak w milczeniu przez
minutę, podziwiając to wszystko. A potem nagle pomyślałam o czymś, co powinno być dla mnie
oczywiste od samego początku.
– Maxonie?
– Tak?
– Gdyby życie potoczyło się inaczej i gdybyś nie był księciem, ale mógłbyś wybrać sobie
zawód, czy właśnie tym byś się zajmował? – wskazałam kolaż.
– Chodzi ci o robienie zdjęć?
– Tak.
Niemal nie musiał się nad tym zastanawiać.
–  Na  pewno.  Artystycznych  albo  nawet  po  prostu  portretów  rodzinnych.  Mógłbym  robić
zdjęcia do reklam, praktycznie wszystko, co by się tylko dało. To dla mnie prawdziwa pasja, cho-
ciaż myślę, że już to zauważyłaś.
– Zauważyłam – uśmiechnęłam się, ciesząc się tą wiedzą.
– Dlaczego pytasz?
– Po prostu… – Przesunęłam się, żeby na niego spojrzeć.
– Byłbyś Piątką.
Maxon powoli zaczynał rozumieć, o czym mówię.
– To mnie bardzo cieszy.
– Mnie też.
Nagle, stanowczym ruchem, Maxon odwrócił się do mnie i wziął mnie za ręce.
– Powiedz to, Ami. Proszę. Powiedz, że mnie kochasz, że chcesz należeć tylko do mnie.
– Nie mogę należeć tylko do ciebie, kiedy są tu inne dziewczyny.
– A ja nie mogę odesłać ich do domów, dopóki nie będę pewien twoich uczuć.
– A ja nie mogę ci dać tego, czego chcesz, wiedząc, że następnego dnia możesz robić to samo
z Kriss.
– Co takiego mam robić z Kriss? Mówiłem ci, ona już była w moim pokoju.
– Nie o to chodzi. Zabrać ją gdzieś samą, sprawić, że poczuje się, jakby…
Maxon czekał, aż dokończę.
– Jak? – szepnął.
– Jakby tylko ona się naprawdę liczyła. Ona szaleje za tobą, powiedziała mi to. A ja myślę, że
to nie jest całkiem nieodwzajemnione uczucie.
Maxon westchnął, ostrożnie dobierając słowa.
– Nie mogę ci powiedzieć, że ona nic dla mnie nie znaczy. Ale mogę powiedzieć, że ty zna-
czysz dla mnie więcej.
– Jak mam być tego pewna, jeśli nie możesz odesłać jej do domu?
Na twarzy Maxona pojawił się złośliwy uśmieszek. Przysunął usta do mojego ucha.
– Potrafię wymyśleć kilka sposobów na pokazanie ci, co do ciebie czuję – wyszeptał.
Przełknęłam ślinę, jednocześnie przestraszona i pełna nadziei, że powie coś więcej. Jego ciało
dotykało  teraz  do  mojego,  jego  dłoń  przytrzymywała  mnie  w  talii,  przyciskając  bliżej.  Drugą
ręką odgarnął mi włosy z szyi. Zadrżałam, kiedy przesunął rozchylonymi wargami po maleńkim
kawałeczku mojej skóry, a jego oddech był niesamowicie kuszący.
Zupełnie  jakbym  zapomniała,  jak  używać  rąk  i  nóg.  Nie  potrafiłam  go  objąć  ani  myśleć
o tym, jak mam się poruszyć. Ale Maxon zajął się wszystkim, popychając mnie o kilka kroków,
tak że oparłam się plecami o jego kolekcję zdjęć.
–  Pragnę  cię,  Ami  –  mruknął  mi  do  ucha.  –  Pragnę,  żebyś  była  tylko  moja.  I  chcę  dać  ci
wszystko. – Jego wargi wycałowały szlak wzdłuż mojego policzka, zatrzymując się na kąciku ust.
– Chcę dać ci rzeczy, o których nie wiesz nawet, że ich pragniesz. Chcę… – jego słowa były od-
dechem na mojej skórze – tak rozpaczliwie chcę…
Rozległo się głośne pukanie do drzwi.
Tak bardzo zatraciłam się w dotyku, słowach i zapachu Maxona, że ten dźwięk wydał mi się
przeraźliwie głośny. Oboje odwróciliśmy się do drzwi, ale Maxon szybko przysunął znowu usta do
moich warg.
–  Nie  ruszaj  się.  Zamierzam  potem  dokończyć  tę  rozmowę.  –  Obdarzył  mnie  długim
pocałunkiem i odsunął się.
Stałam nieruchomo, łapiąc powietrze. Powtarzałam sobie, że to chyba jest zły pomysł, pozwo-
lić mu, żeby pocałunkami zmusił mnie do wyznania miłości. Ale, przekonywałam samą siebie,
jeśli mam się ugiąć w jakichś okolicznościach, to trudno wyobrazić sobie lepsze.
Maxon otworzył drzwi, zasłaniając mnie przed osobą, która w nich stanęła. Przeczesałam pal-
cami włosy i spróbowałam się uspokoić.
– Proszę o wybaczenie, sir – powiedział jakiś mężczyzna.
– Szukamy lady Ameriki, a jej pokojówki powiedziały, że powinna być z waszą wysokością.
Zastanawiałam się, jak pokojówki mogły to zgadnąć, ale cieszyło mnie, że tak doskonale się ze
mną rozumieją. Maxon zmarszczył brwi, spojrzał na mnie i otworzył szerzej drzwi, żeby wpuścić
do środka gwardzistę. Mężczyzna wszedł i przyjrzał mi się badawczo, jakby się upewniał, z kim
ma do czynienia. Kiedy uznał, że to wystarczy, pochylił się do Maxona i powiedział coś szeptem.
Ramiona Maxona opadły, przycisnął rękę do oczu, jakby nie potrafił sobie poradzić z tą wiado-
mością.
– Wszystko w porządku? – zapytałam, nie chcąc, żeby cierpiał sam jeden.
Odwrócił się do mnie ze współczuciem malującym się na twarzy.
– Tak mi przykro, Ami, że to ode mnie musisz o tym usłyszeć. Zmarł twój ojciec.
Przez jakąś minutę nie rozumiałam, co powiedział. Ale ile razy bym nie powtarzała tych słów
w głowie, tyle razy prowadziły do tej samej niewyobrażalnej konkluzji.
Nagle  pokój  przechylił  się,  a  na  twarzy  Maxona  pojawił  się  lęk.  Ostatnią  rzeczą,  jaką  zapa-
miętałam, były jego ramiona, podtrzymujące mnie, żebym nie upadła na podłogę.
Rozdział 23
– …zrozumieć. Ona będzie chciała odwiedzić rodzinę.
– Jeśli tak, to może jechać najwyżej na jeden dzień. Nie aprobuję jej, ale społeczeństwo ją
lubi, nie wspominając już o Włochach. Byłoby ogromnie niewygodne dla nas, gdyby zginęła.
Otworzyłam  oczy.  Leżałam  na  swoim  łóżku,  ale  nie  pod  kołdrą.  Kątem  oka  zobaczyłam,  że
w pokoju ze mną siedzi Mary.
Podniesione głosy były lekko stłumione, a ja uświadomiłam sobie, że to dlatego, że rozmówcy
stoją tuż za drzwiami.
– To nie wystarczy. Ona bardzo kochała ojca, będzie chciała więcej czasu – spierał się Maxon.
Usłyszałam dźwięk przypominający uderzenie pięścią w ścianę, który sprawił, że Mary i ja
podskoczyłyśmy.
– Dobrze – sapnął król. – Cztery dni. To wszystko.
– A jeśli postanowi nie wracać? Mimo że to nie był zamach rebeliantów, może chcieć zostać
w domu.
– Jeśli jest tak głupia, żeby tego chcieć, to niech idzie do diabła. I tak miała mi dać odpowiedź
w sprawie tych komunikatów, a jeśli się nie zgodzi, to może zostać w domu.
–  Powiedziała,  że  to  zrobi.  Mówiła  mi  to  wcześniej  –  skłamał  Maxon.  Ale  chyba  wiedział,
prawda?
–  Najwyższy  czas.  Kiedy  tylko  wróci,  zorganizujemy  nagrania.  Chcę,  żeby  to  było  gotowe
przed  Nowym  Rokiem.  –  Król  mówił  poirytowanym  tonem,  mimo  że  miał  dostać  to,  czego
chciał.
Nastąpiła chwila ciszy, zanim Maxon odważył się odezwać.
– Chciałbym z nią jechać.
– Jeszcze czego! – krzyknął król Clarkson.
–  Zostały  cztery  kandydatki,  ojcze.  Ta  dziewczyna  może  zostać  moją  żoną.  Mam  ją  puścić
samą?
– Tak! Jeśli zginie, to jedno. Ale jeśli ty zginiesz, to zupełnie co innego. Zostajesz tutaj!
Pomyślałam, że tym razem to Maxon uderzył pięścią w ścianę.
– Nie jestem twoją własnością! I nie są nią te dziewczyny! Chciałbym, żebyś choć raz zoba-
czył we mnie drugiego człowieka.
Drzwi otworzyły się szybko i Maxon wszedł do środka.
– Tak mi przykro – powiedział, podchodząc i siadając na łóżku. – Nie chciałem cię obudzić.
– To była prawda?
– Tak, kochanie. On odszedł. – Maxon łagodnie wziął mnie za rękę, na jego twarzy malował się
ból. – Miał jakieś problemy z sercem.
Usiadłam i rzuciłam się w ramiona Maxona. Przytulił mnie mocno i pozwolił płakać na swoim
ramieniu.
– Tatusiu – szlochałam. – Tatusiu.
–  Już,  już,  kochanie.  Wszystko  będzie  dobrze  –  pocieszał  mnie  Maxon.  –  Jutro  rano  polecisz
tam, żeby się spotkać z rodziną.
– Nie miałam okazji się pożegnać. Nie miałam…
– Ami, posłuchaj mnie. Twój ojciec cię kochał i był dumny z tego, że sobie tak świetnie ra-
dzisz. Nie miałby o to do ciebie żalu.
Skinęłam głową, wiedząc, że Maxon ma racje. Od kiedy tu przyjechałam, tata cały czas mi
powtarzał, jak bardzo jest ze mnie dumny.
– A teraz posłuchaj, co powinnaś zrobić – poinstruował mnie, wycierając mi łzy z policzków. –
Powinnaś się jak najlepiej wyspać. Jutro polecisz do domu i zostaniesz tam przez cztery dni z ro-
dziną. Chciałem dać ci więcej czasu, ale ojciec jest bardzo uparty.
– Rozumiem.
– Twoje pokojówki szyją odpowiednie suknie na pogrzeb i spakują wszystko, czego będziesz po-
trzebować. Zabierzesz ze sobą jedną z nich i kilku gwardzistów. Skoro już o tym mowa – powie-
dział, witając mężczyznę, który stanął w otwartych drzwiach. – Gwardzisto Leger, dziękuję, że
pan przyszedł.
– Nie ma za co, wasza wysokość. Przepraszam, że nie jestem w mundurze.
Maxon uścisnął rękę Aspena.
– W tym momencie to naprawdę nie ma dla mnie znaczenia. Jestem pewien, że pan wie, dla-
czego został wezwany.
– Wiem. – Aspen odwrócił się do mnie. – Bardzo pani współczuję tej straty.
– Dziękuję – wymamrotałam.
–  Ze  względu  na  wzmożoną  aktywność  rebeliantów  niepokoimy  się  o  bezpieczeństwo  lady
Ameriki – zaczął Maxon.
–  Przydzieliliśmy  już  miejscowe  siły  porządkowe  do  ochrony  jej  domu  oraz  miejsc,  które
będzie odwiedzać w najbliższych dniach, są tam też oczywiście pałacowi gwardziści. Ale wydaje
mi się, że jeśli ma odwiedzić swój dom, potrzebne im będzie dodatkowe wsparcie.
– Oczywiście, wasza wysokość.
– Zna pan dobrze tamte tereny?
– Bardzo dobrze, sir.
– To świetnie. W takim razie będzie pan dowodzić oddziałem, który z nią wysyłamy. Proszę
wybrać, kogo pan uważa za stosowne, od sześciu do ośmiu gwardzistów.
Aspen uniósł brwi.
– Wiem – przyznał Maxon. – Mamy teraz niezwykle ograniczone możliwości, a przynajmniej
trzech  gwardzistów  wysłanych  do  ochrony  jej  domu  zdążyło  już  zdezerterować.  Chciałbym,
żeby była równie, jeśli nie bardziej bezpieczna niż tutaj.
– Zajmę się tym, sir.
– Doskonale. Pojedzie z nią jedna pokojówka, ją także proszę ochraniać. – Maxon popatrzył na
mnie. – Wiesz już, którą chciałabyś zabrać?
Wzruszyłam ramionami, niezdolna zastanowić się na spokojnie.
Aspen odpowiedział w moim imieniu.
– Jeśli wolno mi się wtrącić, wiem, że Anne jest pani główną pokojówką, ale jak pamiętam,
Lucy bardzo zaprzyjaźniła się z pani siostrą i matką. Powinny się ucieszyć, jeśli zobaczą teraz
znajomą twarz.
Skinęłam głową.
– Lucy.
– Dobrze – odparł Maxon. – Nie mamy za wiele czasu. Wyjeżdżacie po śniadaniu.
– Zaraz się tym zajmę, sir. Do widzenia rano, proszę pani – powiedział Aspen. Widziałam, że
trudno mu zachowywać dystans i w tej chwili pragnęłam tylko, żeby mnie pocieszył. Aspen znał
dobrze mojego tatę, a ja chciałam mieć przy sobie kogoś, kto rozumiał go tak samo dobrze jak ja,
i mógł wraz ze mną rozpaczać nad tą stratą.
Kiedy Aspen wyszedł, Maxon znowu usiadł koło mnie.
– Jeszcze jedna sprawa, zanim pójdę. – Wziął mnie za ręce, ściskając je z czułością. – Czasem,
kiedy jesteś wytrącona z równowagi, zdarza ci się działać impulsywnie. – Popatrzył na mnie, a ja
zdołałam się lekko uśmiechnąć, widząc surowy wyraz jego oczu. – Postaraj się tam zachowywać
rozsądnie. Chciałbym, żebyś uważała na siebie.
Potarłam kciukiem grzbiet jego dłoni.
– Tak zrobię, obiecuję.
– Dziękuję. – Ogarnęło nas uczucie spokoju, które czasem nam towarzyszyło. Nawet jeśli mój
świat nigdy już nie będzie taki sam, kiedy Maxon mnie przytulał, strata nie wydawała się aż tak
bolesna.
Pochylił się do mnie tak blisko, aż nasze czoła się zetknęły. Usłyszałam, że nabiera powietrza,
jakby  chciał  coś  powiedzieć,  ale  potem  zmienił  zdanie.  Po  kilku  sekundach  zrobił  to  znowu.
W końcu odsunął się, potrząsnął głową i pocałował mnie w policzek.
– Uważaj na siebie.
Potem zostawił mnie samą z moim smutkiem.
W Karolinie było zimno, wilgoć znad oceanu napływała w głąb lądu, sprawiając, że powietrze
było  nią  przesycone.  W  głębi  duszy  miałam  nadzieję,  że  zobaczę  śnieg,  ale  tak  się  nie  stało.
Czułam się winna, że w ogóle czegoś pragnę.
Boże Narodzenie. Przez ostatnie tygodnie wyobrażałam je sobie na różne sposoby. Myślałam,
że może spędzę je w domu, odrzucona z Eliminacji. Będziemy siedzieć wokół choinki, rozczaro-
wani, że nie zostałam księżniczką, ale niezwykle szczęśliwi, że jesteśmy razem. Wyobrażałam so-
bie  także,  że  otwieram  prezenty  pod  ogromną  choinką  w  pałacu,  obżeram  się  aż  do  mdłości
i zaśmiewam razem z pozostałymi dziewczynami i Maxonem, ponieważ na jeden dzień wszelka
rywalizacja zostaje zawieszona na rzecz świętowania.
Nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę przygotowywać się psychicznie do pogrzebu ojca.
Kiedy samochód skręcił w moją ulicę, zobaczyłam zgromadzony tłum. Ludzie powinni być
w domach z rodzinami, ale stali na zimnie. Uświadomiłam sobie, że mają nadzieję, że zobaczą
mnie chociaż przelotnie, i zaczęło mnie lekko mdlić. Ludzie pokazywali nas palcami, kiedy prze-
jeżdżaliśmy, a lokalne ekipy telewizyjne filmowały nasze przybycie.
Samochód  zatrzymał  się  przed  moim  domem,  a  ludzie  zaczęli  wiwatować.  Nic  nie  rozu-
miałam.  Czy  oni  nie  wiedzieli,  dlaczego  tu  przyjechałam?  Wysiadłam  na  nierówny  chodnik,
z Lucy u boku, otoczona przez sześciu gwardzistów. Nikt nie zamierzał ryzykować.
– Lady America! – zaczęli wołać ludzie.
– Czy mogę dostać autograf? – krzyknął ktoś, a inni do niego dołączyli.
Szłam dalej, patrząc przed siebie. Uważałam, że tym razem mogę zostać uznana za usprawie-
dliwioną, jeśli ich zignoruję. Podniosłam głowę i zobaczyłam ozdobne lampki na domu. Tata je
zakładał. Kto będzie je zdejmował?
Idący na czele mojej obstawy Aspen zapukał do drzwi i zaczekał na odpowiedź. Otworzył je
inny  gwardzista,  który  porozmawiał  przyciszonym  głosem  z  Aspenem,  zanim  pozwolił  nam
wejść do środka. Trudno było zmieścić się nam wszystkim w korytarzu, ale kiedy tylko przeszłam
do salonu, poczułam natychmiast, że coś jest nie tak.
To już nie był mój dom.
Chyba zaczynam tracić rozum. To był mój dom. Tylko że cała ta sytuacja była obca. Wszy-
scy tutaj byli, nawet Kota, ale nie było taty, więc nic dziwnego, że coś się nie zgadzało. Kenna
trzymała dziecko, którego jeszcze nie widziałam. Musiałam do tego przywyknąć.
Mama  miała  na  sobie  fartuch,  a  Gerad  był  w  piżamie,  natomiast  ja  byłam  ubrana  jak  na
wieczór w pałacu: upięte włosy, kolczyki z szafirami w uszach i suknia z kosztownego materiału,
spadająca warstwami aż do pantofli na szpilkach. Przez moment miałam poczucie, że nie jestem
tu mile widziana.
Ale May zerwała się z miejsca i rzuciła mi się z płaczem w ramiona. Przytuliłam ją mocno.
Powiedziałam sobie, że to mogą być dziwne okoliczności, ale musiałam teraz być tutaj. Musiałam
być z moją rodziną.
– Ami – Kenna wstała, nadal trzymając niemowlę w ramionach. – Wyglądasz prześlicznie.
– Dziękuję – mruknęłam, zawstydzona.
Uściskała mnie jednym ramieniem, a ja zajrzałam do becika, żeby zobaczyć moją śpiącą sio-
strzenicę. Malutka buzia Astry była spokojna we śnie, a co kilka sekund otwierała malutką piąstkę
albo poruszała się trochę. Wyglądała cudownie.
Aspen odchrząknął.
– Pani Singer, bardzo pani współczuję z powodu straty.
Mama uśmiechnęła się do niego ze znużeniem.
– Dziękuję.
– Przykro mi, że przyjeżdżamy tutaj w tak smutnych okolicznościach, ale podczas pobytu lady
Ameriki w tym domu musimy bardzo poważnie podchodzić do kwestii bezpieczeństwa – oznaj-
mił, a w jego głosie zabrzmiała stanowczość. – Jesteśmy zmuszeni poprosić wszystkich o pozosta-
wanie w domu. Wiem, że jest tu niewiele miejsca, ale to tylko kilka dni. Gwardziści zostaną za-
kwaterowani  w  pobliżu,  żebyśmy  mogli  się  zmieniać  bez  problemów.  Postaramy  się  w  miarę
możliwości państwu nie przeszkadzać. James, Kenna, Kota, wyślemy kogoś do waszych domów,
żeby przywieźć wam potrzebne rzeczy, kiedy tylko będziecie chcieli jechać. Jeśli potrzebujecie
czasu na przygotowanie listy, nie ma problemu. Dostosujemy się do was.
Uśmiechnęłam się skrycie, ciesząc się, że widzę Aspena tak się zachowującego. Bardzo wydo-
roślał.
– Nie mogę zostawiać na tak długo mojej pracowni – powiedział Kota. – Mam terminy. Muszę
skończyć kilka prac.
Aspen odpowiedział mu, nadal całkowicie profesjonalny:
– Wszelkie potrzebne materiały możemy przewieźć do studia tutaj – wskazał nasz przerobiony
garaż. – Zrobimy tyle kursów, ile będzie konieczne.
Kota zaplótł ramiona.
– To miejsce to śmietnik – mruknął.
– Rozumiem – odparł stanowczo Aspen. – Wybór należy do ciebie. Możesz pracować w tym
śmietniku albo ryzykować życiem w swoim mieszkaniu.
Atmosfera zrobiła się napięta, czego w tym momencie na pewno nie potrzebowaliśmy. Posta-
nowiłam zmienić temat.
– May, możesz spać ze mną. Kenna i James zajmą twój pokój.
Skinęli głowami.
– Lucy – powiedziałam szeptem. – Chciałabym, żebyś była z nami. Możliwe, że będziesz mu-
siała spać na podłodze, ale wolałabym mieć cię pod ręką.
Lucy wyprostowała się odrobinę.
– Za nic nie zostawiłabym panienki samej.
– A gdzie ja mam spać? – zapytał Kota.
– Ze mną – zaproponował Gerad, chociaż nie sprawiał wrażenia zachwyconego tą perspek-
tywą.
– Nie ma mowy! – prychnął Kota. – Nie będę spał na piętrowym łóżku z dzieciakiem.
–  Kota!  –  powiedziałam,  cofając  się  o  krok  od  moich  sióstr  i  Lucy.  –  Jeśli  o  mnie  chodzi,
możesz sobie spać na kanapie albo w garażu, albo w domku na drzewie, ale jeśli nie zaczniesz pa-
nować nad swoim zachowaniem, w tej chwili odeślę cię do twojego mieszkania! Powinieneś być
wdzięczny za ochronę, jaką ci proponują. Czy muszę ci przypominać, że jutro będzie pogrzeb na-
szego  ojca?  Albo  przestaniesz  narzekać,  albo  wracasz  do  domu.  –  Obróciłam  się  na  pięcie
i  wyszłam  na  korytarz.  Nie  musiałam  się  oglądać,  żeby  wiedzieć,  że  towarzyszy  mi  Lucy,
niosąca walizkę.
Otworzyłam drzwi mojego pokoju i zaczekałam, żeby weszła razem ze mną. Kiedy tylko jej
spódnica z szelestem otarła się o framugę, zamknęłam drzwi z trzaskiem i odetchnęłam ciężko.
– Czy nie przesadziłam trochę? – zapytałam.
– To było doskonałe! – odparła Lucy z zachwytem. – Równie dobrze mogłaby panienka już
być księżniczką. Jest panienka na to gotowa.
Rozdział 24
N astępny  dzień  upłynął  pod  znakiem  czarnych  strojów  i  uścisków.  Na  pogrzeb  taty  przyszło
mnóstwo  ludzi,  których  nigdy  wcześniej  nie  widziałam.  Zastanawiałam  się,  czy  po  prostu  nie
znałam wszystkich jego znajomych, czy też pojawili się tu tylko ze względu na mnie.
Miejscowy pastor odprawił mszę, ale ze względów bezpieczeństwa rodzina została poproszona
o niewygłaszanie mów pożegnalnych. Był też poczęstunek dla gości, znacznie bardziej wystawny
niż cokolwiek, czego się spodziewaliśmy. Chociaż nikt mi tego nie powiedział, byłam pewna, że Si-
lvia albo ktoś inny z personelu pałacowego dopilnował, żeby wszystko było jak najmniej kłopotli-
we dla nas, a przy tym jak najpiękniejsze. Także dla uniknięcia ryzyka przyjęcie było krótkie, ale
mnie to nie przeszkadzało. Chciałam pożegnać tatę w taki sposób, żeby oszczędzić sobie dodatko-
wego bólu.
Aspen przez cały czas trzymał się w pobliżu, a ja byłam mu wdzięczna za obecność. Nikomu
tak jak jemu nie zawierzyłabym swojego życia.
– Nie płakałam od wyjazdu z pałacu – powiedziałam. – Myślałam, że całkiem się rozsypię.
– To wraca w najróżniejszych momentach – odpowiedział.
– Ja byłem załamany przez kilka dni po śmierci ojca, zanim uświadomiłem sobie, że dla dobra
wszystkich muszę wziąć się w garść. Ale czasem, kiedy coś się działo, a ja chciałem o tym opo-
wiedzieć tacie, nagle wszystkie uczucia do mnie wracały i wtedy się załamywałem.
– Czyli… jestem normalna?
Aspen uśmiechnął się.
– Jesteś normalna.
– Nie znam większości tych ludzi.
– To wszystko miejscowi, sprawdziliśmy ich tożsamość. Pewnie przyszło trochę więcej osób ze
względu na to, kim jesteś, ale wydaje mi się, że twój tata malował obrazy dla Hampshire’ów, wi-
działem też kilka razy, jak rozmawiał na targu z panem Clippingsem i Albertem Hammersem.
Trudno wiedzieć wszystko o najbliższych, nawet tych, których najbardziej kochasz.
Wyczuwałam,  że  w  tym  zdaniu  kryje  się  coś  więcej,  coś,  na  co  powinnam  odpowiedzieć.
W tej chwili nie mogłam się na to zdobyć.
– Musimy do tego przywyknąć – powiedział.
– Do czego? Do tego, że wszystko wydaje się okropne?
– Nie – odparł, potrząsając głową. – Nic nie jest już takie samo. Wszystko, co dawniej miało
sens, zmienia się.
Roześmiałam się bez rozbawienia.
– Rzeczywiście, prawda?
– Musimy przestać obawiać się zmian. – Popatrzył mi w oczy błagalnie. Zaczęłam się zastana-
wiać, jakie zmiany miał na myśli.
– Stawię czoło tym zmianom, ale nie dzisiaj. – Zostawiłam go i poszłam obejmować kolejnych
nieznajomych,  próbując  przyjąć  do  wiadomości,  że  nie  będę  mogła  już  nigdy  porozmawiać
z tatą o tym, jak bardzo czuję się zagubiona.
Po pogrzebie staraliśmy się nie tracić otuchy. Zostały jeszcze gwiazdkowe prezenty do otwar-
cia, ponieważ nikt wcześniej nie miał nastroju, żeby się nimi cieszyć. Gerad dostał specjalne po-
zwolenie, żeby pograć w piłkę w domu, a mama spędziła większość popołudnia, siedząc koło Ken-
ny i trzymając Astrę. Kota nie dał się udobruchać, więc zostawiliśmy go w pracowni i nie zawra-
caliśmy sobie głowy zaglądaniem do niego. Najbardziej martwiłam się o May. Cały czas powta-
rzała, że musi się czymś zająć, ale nie chciała iść do pracowni, w której nie było już taty.
Przyszedł mi do głowy pewien pomysł, więc zaciągnęłam ją i Lucy do mojego pokoju, żeby
się trochę pobawiły. Lucy chętnie poddawała się zabiegom, kiedy May szczotkowała jej włosy,
i śmiała się, kiedy pędzel do makijażu łaskotał jej policzki.
– Ja muszę to znosić codziennie – poskarżyłam się żartobliwie.
May  naprawdę  miała  talent  do  układania  włosów,  jej  zdolności  artystyczne  pozwalały  na
pracę w każdym materiale. Założyła o wiele za duży na nią strój pokojówki, zaś Lucy przymie-
rzała jedną suknię za drugą. Ostatecznie zdecydowałyśmy się na niebieską, długą i delikatną, którą
trzeba było spiąć z tyłu, żeby dobrze leżała.
– Pantofle! – zawołała May i pobiegła poszukać odpowiedniej pary.
– Mam za szerokie stopy – narzekała Lucy.
– Bzdury – upierała się May, więc Lucy posłusznie usiadła na łóżku, podczas gdy moja siostra
najdziwaczniejszymi sposobami próbowała założyć buty na jej nogi.
Stopy Lucy rzeczywiście były za szerokie, ale zaśmiewała się przy każdej nieudanej próbie
z komicznych starań May, a ja także śmiałam się, obserwując je obie. Zachowywałyśmy się tak
głośno, że tylko kwestią czasu było, aż ktoś przyjdzie, żeby sprawdzić, co się dzieje.
Ktoś zapukał szybko trzy razy i usłyszałam zza drzwi głos Aspena.
– Czy wszystko w porządku, proszę pani?
Podbiegłam i otworzyłam szeroko drzwi.
– Gwardzisto Legerze, proszę spojrzeć na nasze arcydzieło. – Szerokim gestem ramienia wska-
załam Lucy, a May pomogła jej wstać, dzięki czemu bose stopy ukryły się pod suknią.
Aspen roześmiał się na widok May w wiszącym na niej ubraniu pokojówki, a potem przyjrzał
się Lucy, która wyglądała jak księżniczka.
– Cóż za niezwykła przemiana – powiedział, uśmiechając się od ucha do ucha.
– Myślę, że teraz powinnyśmy upiąć ci porządnie włosy – nalegała May.
Lucy  z  uśmiechem  popatrzyła  na  mnie  i  na  Aspena,  przewróciła  oczami  i  pozwoliła  się
zaciągnąć przed lustro.
– Czy to był twój pomysł? – zapytał cicho Aspen.
– Tak. May sprawiała wrażenie okropnie zagubionej, chciałam ją czymś zająć.
– Wygląda znacznie lepiej, a Lucy też jest szczęśliwa.
– Mnie to pomogło tak samo, jak im. Mam poczucie, że jeśli możemy robić jakieś niemądre
albo przynajmniej zwyczajne rzeczy, jakoś sobie poradzę.
– Poradzisz sobie. Potrzebujesz czasu, ale dojdziesz do siebie.
Skinęłam głową, ale w tym momencie zaczęłam znowu myśleć o tacie, a nie chciałam teraz
się rozpłakać. Odetchnęłam głęboko i spróbowałam zmienić temat.
– Mam wrażenie, że to niesprawiedliwe, że wśród dziewczyn, które pozostały w Eliminacjach,
ja jestem z najniższej klasy – powiedziałam szeptem do Aspena. – Popatrz na Lucy. Jest równie
śliczna, urocza i inteligentna, jak połowa z tych trzydziestu pięciu dziewczyn, które przyjechały do
pałacu, ale to najlepsze, na co może kiedykolwiek liczyć. Kilka godzin w pożyczonej sukni. To nie-
sprawiedliwe.
Aspen potrząsnął głową.
– Przez te ostatnie miesiące całkiem nieźle poznałem wszystkie twoje pokojówki, i ona jest na-
prawdę niezwykła.
Nagle przypomniałam sobie swoją obietnicę.
– Skoro mowa o moich pokojówkach, muszę cię o coś zapytać – powiedziałam, zniżając głos.
Aspen zesztywniał.
– Tak?
– Wiem, że to krępujące, ale mimo wszystko muszę to powiedzieć.
Przełknął ślinę.
– Rozumiem.
Nieśmiało spojrzałam mu w oczy.
– Czy brałbyś kiedykolwiek pod uwagę Anne?
Aspen miał dziwny wyraz twarzy, jakby jednocześnie poczuł ulgę i rozbawienie.
– Anne? – szepnął z niedowierzaniem. – Dlaczego właśnie ją?
– Wydaje mi się, że się jej podobasz. I to naprawdę kochana dziewczyna – powiedziałam, sta-
rając się ukryć prawdziwe uczucia Anne, ale przy tym odpowiednio ją przedstawić.
Aspen potrząsnął głową.
– Wiem, że chciałabyś, żebym się zastanowił nad innymi możliwościami, ale ona w ogóle nie
jest typem dziewczyny, z jaką chciałbym być. Jest taka… sztywna.
Wzruszyłam ramionami.
–  Myślałam,  że  Maxon  taki  jest,  dopóki  go  nie  poznałam.  Poza  tym  myślę,  że  miała  trudne
życie.
– I co z tego? Lucy też miała trudne życie, a popatrz tylko na nią. – Aspen skinął głową, wska-
zując roześmianą dziewczynę, odbijającą się w lustrze.
Postanowiłam zaryzykować.
– Mówiła ci, jak znalazła się w pałacu?
Aspen skinął głową.
–  Zawsze  nienawidziłem  podziału  klasowego,  Mer,  wiesz  o  tym.  Ale  nigdy  nie  słyszałem
o tym, żeby manipulować nim w ten sposób, żeby mieć niewolników.
Westchnęłam  i  popatrzyłam  na  May  i  Lucy,  na  tę  chwilę  wykradzionej  radości  w  środku
żałoby.
– Zaraz usłyszysz coś, czego się kompletnie nie spodziewasz – ostrzegł mnie Aspen, a ja spoj-
rzałam na niego w oczekiwaniu. – Właściwie cieszę się, że Maxon cię poznał.
Zakasłałam, tłumiąc coś przypominającego śmiech.
–  Wiem,  wiem.  –  Aspen  przewrócił  oczami,  ale  dalej  się  uśmiechał.  –  Nie  wydaje  mi  się,
żeby kiedykolwiek zaczął się zastanawiać nad niższymi klasami, gdyby nie ty. Mam wrażenie, że
sama twoja obecność w pałacu sprawiła, że różne rzeczy zaczęły się zmieniać.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie. Przypomniałam sobie naszą rozmowę w domku na drze-
wie, kiedy Aspen namawiał mnie, żebym wysłała zgłoszenie do Eliminacji, ponieważ miał na-
dzieję, że czeka mnie dzięki temu lepszy los. Nie wiedziałam jeszcze, czy rzeczywiście uda mi się
to osiągnąć – nadal trudno było to powiedzieć – ale myśl o tym, że lepszy los mógłby stać się
udziałem wszystkich obywateli Illéi… Taka możliwość znaczyła dla mnie więcej, niż byłabym
w stanie wyrazić.
–  Jestem  z  ciebie  dumny,  Americo  –  powiedział  Aspen,  przenosząc  spojrzenie  ze  mnie  na
dziewczęta przed lustrem.
– Naprawdę dumny. – Wycofał się na korytarz, wracając do swoich obowiązków. – I twój oj-
ciec także byłby z ciebie dumny.
Rozdział 25
N astępnego  dnia  znowu  byliśmy  skazani  na  areszt  domowy.  Od  czasu  do  czasu  słyszałam
skrzypnięcie podłogi i odwracałam głowę, spodziewając się, że tata wyjdzie z garażu, z włosami
jak  zwykle  posklejanymi  farbą.  Ale  świadomość,  że  to  się  nie  zdarzy,  nie  wydawała  się  taka
okropna, kiedy słyszałam głos May i wdychałam zapach pudru dla niemowląt Astry. Dom wyda-
wał się pełny i to na razie wystarczało – było w pewien sposób pocieszające.
Uznałam, że Lucy nie powinna tutaj chodzić w stroju pokojówki i po jej krótkich protestach
dałam jej moje stare ubranie, które było na mnie za małe, ale za duże na May. Ponieważ mama
starała się czymś zająć, gotowała i podawała wszystkim jedzenie, a ja zdecydowałam się trochę
stonować moje zachowanie podczas pobytu w domu, głównym zadaniem Lucy było bawienie
się z Geradem i May, co robiła z przyjemnością.
Zebraliśmy się wszyscy w salonie, zajmując się swoimi sprawami. Ja miałam w ręku książkę,
a Kota tkwił przed telewizorem, przypominając mi o Celeste. Uśmiechnęłam się – mogłam się
założyć, że ona teraz robi to samo.
Lucy, May i Gerad grali w karty na podłodze i każde z nich śmiało się, kiedy udało mu się wy-
grać partię. Kenna siedziała na kanapie, oparta o Jamesa, którzy trzymał w ramionach malutką
Astrę i karmił ją butelką. Dostrzegałam wyraźnie zmęczenie na jego twarzy, ale także ogromną
dumę z powodu pięknej żony i córeczki.
To było prawie tak, jakby nic się nie zmieniło, ale kątem oka widziałam Aspena w mundurze,
stojącego przy nas na straży. Musiałam pamiętać, że w rzeczywistości nic już nie miało być takie
samo.
Usłyszałam, że mama pociąga nosem, zanim jeszcze zobaczyłam, że wchodzi do pokoju z ko-
rytarza. Odwróciłam głowę i patrzyłam, jak podchodzi do nas, trzymając kilka kopert.
– Jak się czujesz, mamo? – zapytałam.
– W porządku. Trudno mi tylko uwierzyć, że go nie ma.
– Przełknęła ślinę, zmuszając się do powstrzymania łez.
To  było  dziwne.  Bardzo  wiele  razy  wątpiłam  w  jej  przywiązanie  do  taty.  Nigdy  nie  za-
uważałam żadnych oznak uczucia pomiędzy nimi, jakie widziałam w przypadku innych par. Na-
wet Aspen wtedy, kiedy wszystko mogło stać się za chwilę prawdziwe, ale na razie było trzymane
w ścisłej tajemnicy, okazywał mi swoją miłość bardziej niż mama okazywała ją tacie.
Ale widziałam, że to nie jest tylko niepokój o to, jak ma sama wychować May i Gerada, czy
też troska o pieniądze. Jej mąż odszedł i nic nigdy nie mogło tego zmienić.
– Kota, mógłbyś na minutę wyłączyć telewizor? Lucy, skarbie, zabierz może May i Gerada do
pokoju Ami. Muszę chwilę porozmawiać z pozostałymi – powiedziała cicho mama.
– Oczywiście, proszę pani – odparła Lucy i zwróciła się do May i Gerada: – No to chodźmy.
May wyglądała na niezadowoloną, że zostaje wyłączona z tego, co miało się dziać, ale zdecy-
dowała się nie wykłócać. Nie byłam pewna, czy to z powodu powagi mamy, czy też dlatego, że
uwielbiała Lucy, ale tak czy inaczej byłam z tego zadowolona.
Kiedy wyszli, mama zwróciła się do nas:
–  Wiecie,  że  ojciec  cierpiał  na  chorobę,  która  pojawiała  się  już  wcześniej  w  jego  rodzinie.
Myślę, że wiedział, że zostało mu już niewiele czasu, ponieważ trzy lata temu zaczął pisać listy do
was wszystkich. – Popatrzyła na koperty, które trzymała w ręku. – Kazał mi obiecać, że jeśli coś
się z nim stanie, oddam je wam. Mam też listy dla May i Gerada, ale sądzę, że są jeszcze za mali.
Nie czytałam ich oczywiście, są przeznaczone dla was, więc… Pomyślałam, że to dobry mo-
ment, żeby je wam dać. Ten jest dla Kenny – powiedziała, podając kopertę. – Kota. – Mój brat
usiadł prosto i wziął swój list. Mama podeszła do mnie. – I Ami.
Wzięłam list, niepewna, czy chcę go otwierać. To były ostatnie słowa mojego ojca, pożegna-
nie, o którym myślałam, że mnie ominęło. Przesunęłam palcami po moim imieniu na kopercie,
myśląc  o  tym,  jak  ojciec  pisał  je  długopisem.  Nad  „i”  namalował  zabawny  gryzmołek.
Uśmiechnęłam się do siebie, jednocześnie zastanawiając się, co go do tego skłoniło, i dochodząc
do wniosku, że to bez znaczenia. Może wiedział, że będę potrzebowała uśmiechu.
Ale w tym momencie przyjrzałam się uważniej – ten mały znaczek został dodany później. Li-
tery  w  moim  imieniu  były  już  spłowiałe,  ale  symbol  nad  i  był  wyraźniejszy,  ciemniejszy  od
reszty.
Odwróciłam kopertę. Została otwarta, a potem zaklejona z powrotem.
Spojrzałam na Kennę i Kotę, którzy wczytywali się w treść swoich listów. Sprawiali wrażenie
pochłoniętych tym tak, że najwyraźniej jeszcze chwilę wcześniej nie wiedzieli o ich istnieniu. To
oznaczało, że albo mama kłamała i przeczytała mój list, albo tata sam otworzył ponownie kopertę.
To wystarczyło, żebym zdecydowała, że muszę wiedzieć, co mi zostawił. Ostrożnie odkleiłam
taśmę klejącą i otworzyłam kopertę.
W środku był list na spłowiałym papierze i krótka wiadomość na białej kartce. Byłam ciekawa
tej krótszej wiadomości, ale obawiałam się, że nie zrozumiem, o co chodzi, jeśli najpierw nie po-
znam treści listu. Wyjęłam go i usiadłam w słońcu pod oknem, żeby przeczytać słowa taty.
Americo,
moja kochana dziewczynko. Trudno mi zacząć ten list, ponieważ czuję, że mam Ci tak wiele do
powiedzenia. Chociaż w takim samym stopniu kocham wszystkie moje dzieci, Ty zawsze zajmo-
wałaś szczególne miejsce w moim sercu. Kenna i May są zapatrzone w matkę, a Kota tak nie-
zależny, że Gerad go za to podziwia. Ty zawsze przybiegałaś do mnie. Kiedy rozbiłaś sobie ko-
lano albo dokuczały Ci bogatsze dzieciaki, zawsze chowałaś się w moich ramionach. Ta świa-
domość była dla mnie ogromnie ważna – że przynajmniej dla jednego z moich dzieci to ja je-
stem oparciem.
Ale nawet gdybyś mnie nie kochała w taki sposób, bez żadnych wątpliwości czy zahamowań,
i tak byłbym z Ciebie niezwykle dumny. Znajdujesz swoją własną drogę jako muzyk, a dźwięki
Twoich skrzypiec czy nawet Twój śpiew w domu to najsłodsza, najbardziej kojąca muzyka na
całym świecie. Żałuję, że nie mogę Ci umożliwić występów na lepszej scenie. Zasługujesz na
znacznie więcej niż stanie w cieniu na snobistycznych przyjęciach. Wciąż mam nadzieję, że Ty
będziesz jedną z tych osób, którym się poszczęści, które zdołają się wybić. Myślę, że szanse na
to ma także Kota. Jest bardzo utalentowany w tym, co robi. Ale wydaje mi się, że Kota będzie
walczyć o swój sukces, a nie jestem pewien, czy Ty masz podobną wolę walki. Nigdy nie potra-
fiłaś być tak bezwzględna jak niektóre dziewczęta z niższych klas. I po części właśnie dlatego
Cię kocham.
Jesteś  dobrym  człowiekiem  i  zdziwiłabyś  się,  jak  rzadko  to  się  zdarza  na  tym  świecie.  Nie
mówię,  że  jesteś  doskonała,  miałem  do  czynienia  z  Twoimi  wybuchami  złości  i  wiem,  że  na
pewno nie można tego o Tobie powiedzieć! Ale masz dobre serce i pragniesz, żeby wszystko
było sprawiedliwe. Jesteś dobrym człowiekiem i podejrzewam, że dostrzegasz na tym świecie
rzeczy, których nie widzi nikt inny, nawet ja.
Żałuję, że nie mogę Ci powiedzieć, ile ja widzę.
Pisząc te listy do Twoich braci i sióstr, pragnąłem przekazać im jakieś słowa mądrości. Widzę
w  nich,  nawet  w  małym  Gerardzie,  cechy  osobowości,  które  mogą  sprawić,  że  każdy  rok
będzie dla nich coraz trudniejszy, jeśli nie będą nad sobą pracować i walczyć z przeciwnościa-
mi losu. W Twoim przypadku nie czuję takiej potrzeby.
Wiem, że nie pozwolisz światu wepchnąć się w życie, którego byś nie chciała. Może się mylę,
ale napiszę przynajmniej tyle: walcz, Americo. Możesz nie chcieć walczyć o rzeczy, o jakie
walczyłaby większość ludzi, takie jak pieniądze czy rozgłos, ale mimo wszystko walcz. Czego-
kolwiek pragniesz, dąż do tego z całej siły.
Jeśli będziesz potrafiła to zrobić, jeśli nie pozwolisz, żeby strach kazał Ci wybrać coś gorszego,
jako Twój ojciec będę całkowicie usatysfakcjonowany. Żyj swoim życiem. Bądź tak szczęśliwa,
jak tylko możesz, machnij ręką na to, co nie ma znaczenia, i walcz.
Kocham  Cię,  Kiciu.  Tak  bardzo,  że  nie  potrafię  nawet  znaleźć  słów,  żeby  to  wyrazić.  Może
zdołałbym  to  zawrzeć  w  obrazie,  ale  do  tej  koperty  nie  zmieści  się  płótno.  Zresztą  i  tak  nie
oddałoby  Ci  ono  sprawiedliwości.  Tej  miłości  nie  da  się  wyrazić  w  malarstwie,  w  melodii,
w słowach. Mam nadzieję, że zawsze będziesz ją czuła, nawet gdy nie będzie mnie już, żeby Ci
to powtarzać.
Kocham Cię,
Tata
Nie jestem pewna, w którym momencie zaczęłam płakać, ale trudno było mi doczytać ostat-
nie akapity. Czułam bolesny żal, że nie będę miała okazji, żeby mu powiedzieć, że ja go kocham
tak samo. Przez chwilę czułam to wyraźnie – ciepło płynące z bezwarunkowej akceptacji.
Podniosłam  głowę  i  zobaczyłam,  że  Kenna  także  płacze,  nadal  starając  się  czytać  list.  Kota
sprawiał wrażenie zaskoczonego, raz za razem obracał kartki, jakby czytał je od nowa.
Odwróciłam się i wyjęłam małą karteczkę, mając nadzieję, że nie okaże się aż tak poruszająca
jak list. Nie byłam pewna, czy zniosę dzisiaj coś więcej.
Americo,
Przepraszam Cię z całego serca. Kiedy Cię odwiedziliśmy, poszedłem do Twojego pokoju i zna-
lazłem  pamiętnik  Gregory’ego  Illéi.  Nie  powiedziałaś  mi,  że  on  tam  jest,  sam  się  tego
domyśliłem. Jeśli miałaś przez to jakieś kłopoty, cała wina leży po mojej stronie. Jestem pe-
wien, że będą jakieś reperkusje z powodu tego, kim jestem, i z powodu tego, komu o tym po-
wiedziałem. Przykro mi, że zdradziłem Twoje zaufanie, ale wierzę, że zrobiłem to z nadzieją na
to, że Twoja przyszłość i przyszłość nas wszystkich może być lepsza.
Popatrz na Gwiazdę Polarną,
Odwieczną przewodniczkę.
Niech nigdy cię nie opuszczą
Prawda, honor i to, co słuszne.
Kocham Cię,
Shalom
Stałam nieruchomo przez kilka minut, próbując rozwikłać tę zagadkę. Reperkusje? To, kim był
i komu o tym powiedział? O co chodziło w tym wierszu?
Powoli zaczęłam sobie przypominać słowa Augusta, że nie dowiedział się o istnieniu pamiętni-
ka z mojego wystąpienia podczas Biuletynu, i że wiedzieli o jego zawartości więcej, niż ja powie-
działam.
Kim jestem… komu o tym powiedziałem… popatrz na Gwiazdę Polarną…
Popatrzyłam na podpis taty i przypomniałam sobie, że tak samo podpisywał listy, które przy-
syłał do mnie do pałacu. Zawsze myślałam, że pisał o w zabawny sposób. To były ośmioramien-
ne gwiazdki: Gwiazdy Polarne.
Ten gryzmołek nad i w moim imieniu. Czy to miało coś dla mnie znaczyć? Czy to już coś zna-
czyło, ponieważ rozmawialiśmy z Augustem i Georgią?
August  i  Georgia!  Kompas,  który  nosił:  osiem  kierunków.  Wzory  na  jej  kurtce  to  nie  były
kwiatki. Jedno i drugie wyglądało inaczej, ale to na pewno były gwiazdki. Chłopak, którego skazała
Kriss podczas Osądzenia. Tatuaż na jego szyi to nie był krzyżyk.
W ten sposób się rozpoznawali.
Mój ojciec był rebeliantem z frakcji północnej.
Miałam wrażenie, że widywałam te gwiazdki w innych miejscach. Może spacerując po targu
albo nawet w pałacu. Czy miałam je pod samym nosem już od lat?
Oszołomiona, podniosłam głowę. Aspen czekał w pobliżu, a w jego oczach kryły się pytania,
których nie mógł zadać na głos.
Mój  ojciec  był  rebeliantem.  Na  pół  zniszczona  książka  do  historii,  schowana  w  jego  pokoju,
przyjaciele  na  pogrzebie,  których  nie  znałam…  córka  imieniem  America.  Gdybym  w  ogóle
zwracała na to uwagę, wiedziałbym już wiele lat temu.
– To wszystko? – zapytał Kota z urazą w głosie. – Co do diabła mam z tym zrobić?
Odwróciłam się od Aspena i spojrzałam na Kotę.
– Co się stało? – zapytała mama, wracając do pokoju i niosąc herbatę.
– Ten list taty. Zostawił mi ten dom. Co ja mam zrobić z tą ruderą? – Kota wstał, zgniatając
kartki w garści.
– Kota, tata napisał to, zanim się wyprowadziłeś – wyjaśniła Kenna, nadal mocno poruszona. –
Chciał zadbać o twoją przyszłość.
– W takim razie zawiódł całkowicie, nie? Czy kiedykolwiek nie chodziliśmy głodni? Ten dom
i tak by niczego nie zmienił. Sam musiałem o siebie zadbać. – Kota rzucił list, a kartki rozsypały
się na podłodze. Westchnął z irytacją. – Czy mamy tu coś mocniejszego do picia? Aspen, przy-
nieś mi coś – zażądał, nawet nie patrząc w stronę Aspena.
Odwróciłam się i zobaczyłam na twarzy Aspena wiele uczuć, które odmalowały się tylko na
moment: irytację, współczucie, dumę, akceptację. Skierował się do kuchni.
– Stój! – rozkazałam. Aspen zatrzymał się.
Kota podniósł głowę, zirytowany.
– To jego praca, Ami.
–  Nie,  wcale  nie  –  warknęłam.  –  Może  zapomniałeś,  ale  Aspen  jest  teraz  Dwójką.  Byłoby
właściwe, gdybyś to ty przyniósł jemu coś do picia. Nie tylko ze względu na jego status, ale ze
względu na wszystko, co dla nas robi.
Na twarzy Koty pojawił się paskudny uśmieszek.
– Aha. Czy Maxon o tym wie? Czy wie, że to dalej trwa? – zapytał, machając leniwie palcem
między nami.
Serce mi się zatrzymało.
– Jak myślisz, co by zrobił? Po tamtej całej chłoście mnóstwo ludzi mówiło, że z tą dziewczyną
obeszli się za łagodnie, biorąc pod uwagę, co zrobiła. – Kota z satysfakcją oparł ręce na biodrach,
patrząc na nas z triumfem.
Nie mogłam nic powiedzieć. Aspen także milczał, a ja zastanawiałam się, czy ta cisza pomaga
nam, czy też nas pogrąża.
W końcu odezwała się mama.
– Czy to prawda?
Musiałam się zastanowić. Musiałam znaleźć właściwy sposób, żeby to wyjaśnić. Albo metodę,
żeby walczyć, ponieważ to przecież nie była prawda… już nie.
– Aspen, idź zajrzyj do Lucy – poleciłam. Podszedł do drzwi, ale Kota zaprotestował.
– Nie, on ma zostać!
Straciłam nad sobą panowanie.
– Powiedziałam, że wychodzi! A wy siadajcie!
Ton  mojego  głosu,  nieprzypominający  niczego,  co  dotąd  słyszałam,  zaskoczył  wszystkich.
Mama usiadła natychmiast, zaszokowana. Aspen zniknął w korytarzu, a Kota, powoli i niechętnie,
także zajął miejsce.
Spróbowałam się skoncentrować.
–  Tak,  przed  Eliminacjami  spotykałam  się  z  Aspenem.  Zamierzaliśmy  o  tym  powiedzieć
wszystkim, kiedy odłożymy dość pieniędzy na ślub. Ale zanim wyjechałam, zerwaliśmy ze sobą,
a potem poznałam Maxona. Czuję coś do Maxona i nawet jeśli Aspen spędza ze mną dużo czasu,
nic między nami nie ma. – Już nie ma – dodałam w myślach.
Potem zwróciłam się do Koty:
– Jeśli choć przez sekundę myślałeś, że możesz naginać prawdę o mojej przeszłości i próbować
mnie nią szantażować, to lepiej się nad tym zastanów. Pytałeś mnie kiedyś, czy opowiedziałam
Maxonowi o tobie, i rzeczywiście zrobiłam to. Wie doskonale, jak bardzo niewdzięcznym i pozba-
wionym kręgosłupa draniem jesteś.
Kota zacisnął wargi, gotów wybuchnąć. Szybko mówiłam dalej:
– I powinieneś wiedzieć, że Maxon mnie uwielbia – oznajmiłam wyniośle. – Jeśli myślisz, że
przełoży  twoje  słowa  nad  moje,  możesz  być  zdziwiony,  jak  szybko  mogłaby  zostać  wcielona
w życie moja sugestia, żeby to twoje ręce wychłostać, gdybym tylko tak zdecydowała. Chcesz
mnie wypróbować?
Kota zacisnął pięści, wyraźnie rozważając za i przeciw. Gdybym miała rację, a jego dłonie
zostałyby zmasakrowane, to by oznaczało koniec jego kariery.
– Dobrze – powiedziałam. – A jeśli usłyszę od ciebie choć jedno nieżyczliwe słowo o tacie,
mimo wszystko mogę to zrobić. Miałeś ogromne szczęście, że ojciec tak bardzo cię kochał. Zosta-
wił ci dom i chociaż mógł zmienić zapis, kiedy się wyprowadziłeś, nie zrobił tego. Nadal pokładał
w tobie nadzieję, czego ja nie potrafiłabym zrobić.
Wyszłam  gwałtownie,  wróciłam  do  mojego  pokoju  i  zatrzasnęłam  za  sobą  drzwi.  Zapo-
mniałam, że będą tam na mnie czekać Gerad, May, Lucy i Aspen.
– Spotykałaś się z Aspenem? – zapytała May.
Wstrzymałam oddech.
– Mówiłaś trochę za głośno – wyjaśnił Aspen.
Popatrzyłam na Lucy, która miała łzy w oczach. Nie chciałam jej zmuszać do dochowywania
kolejnej tajemnicy, a sama myśl o tym wyraźnie sprawiała jej ból. Była tak uczciwa i lojalna.
Jak mogłam ją prosić, żeby wybierała między mną, a rodziną, której przysięgała służyć?
– Powiem o wszystkim Maxonowi, kiedy wrócimy – powiedziałam do Aspena. – Myślałam, że
w ten sposób chronię ciebie i siebie samą, ale tylko okłamywałam siebie i wszystkich. Jeśli wie
Kota, to może wiedzieć ktoś jeszcze. Chcę, żeby Maxon dowiedział się o tym ode mnie.
Rozdział 26
R esztę dnia spędziłam ukryta w swoim pokoju. Nie chciałam widzieć oskarżycielskiej twarzy
Koty  ani  odpowiadać  na  pytania  mamy.  Najgorsza  była  Lucy.  Wyglądała  na  okropnie
przygnębioną tym, że trzymałam przed nią coś takiego w tajemnicy. Nie chciałam nawet, żeby
mi usługiwała. Wydawało się, że najlepiej się czuje, pomagając w miarę potrzeby mojej mamie
albo bawiąc się z May.
I  tak  miałam  zbyt  wiele  rzeczy  do  przemyślenia,  żeby  spędzać  czas  w  jej  towarzystwie.
Układałam sobie w głowie, co powiem Maxonowi. Próbowałam znaleźć najlepszy sposób, żeby
przekazać mu tę informację. Czy powinnam zataić to, co ja i Aspen robiliśmy w pałacu? Jeśli
jednak tak zrobię, a on zapyta wprost, to czy nie będzie to jeszcze gorsze, niż gdybym przyznała
się od razu?
Potem moje myśli zmieniły kierunek. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, co mój tata mówił
i robił przez te wszystkie lata. Czy nieznajomi na jego pogrzebie to naprawdę byli rebelianci? Czy
to możliwe, że było ich tak wielu?
Czy powinnam powiedzieć o tym Maxonowi? Czy będzie mnie chciał, jeśli się dowie, że moja
rodzina ma powiązania z rebeliantami? Wydawało się, że któraś jeszcze dziewczyna z Elity była
w  pałacu  ze  względu  na  powiązania  z  nimi.  A  co  będzie,  jeśli  moje  powiązania  skreślą  mnie
w jego oczach? To się wydawało mało prawdopodobne teraz, kiedy zaprzyjaźniliśmy się z Augu-
stem, ale mimo wszystko.
Zastanawiałam się, co Maxon teraz robi. Może pracuje. A może szuka sposobu, żeby się wy-
migać od pracy. Nie było mnie tam, żeby mógł mnie zabierać na spacery albo siedzieć ze mną.
Zastanawiałam się, czy Kriss zajmuje moje miejsce.
Zasłoniłam oczy i spróbowałam pomyśleć spokojnie. Jak miałam to wszystko przetrwać?
Rozległo się pukanie do drzwi. Nie wiedziałam, czy to pogorszy, czy poprawi mój nastrój, ale
powiedziałam mimo wszystko gościowi, żeby wszedł.
Do środka zajrzała Kenna, po raz pierwszy, odkąd przyjechałam do domu, bez Astry.
– Wszystko w porządku?
Potrząsnęłam głową, a łzy napłynęły mi do oczu. Kenna podeszła i usiadła koło mnie na łóżku,
obejmując mnie ramionami.
– Tęsknię za tatą. Jego list był taki…
– Wiem – powiedziała. – Kiedy tu był, prawie się nie odzywał, ale zostawił nam te słowa. Po
części cieszę się z tego. Nie wiem, czy umiałabym to wszystko zapamiętać, gdyby tego nie zapi-
sał.
– To prawda.
W ten sposób znalazłam odpowiedź na pytanie, które bałam się zadać. Nikt poza mną nie wie-
dział, że tata był rebeliantem.
– Więc… ty i Aspen?
– To już skończone, przysięgam.
– Wierzę ci. Kiedy pokazują cię w telewizji, powinnaś widzieć siebie, jak patrzysz na Maxona.
Nawet ta cała, jak jej tam, Celeste? – Kenna przewróciła oczami.
Uśmiechnęłam się w duchu.
– Próbuje wyglądać, jakby była w nim zakochana, ale widać, że to nieprawda. A przynajm-
niej nie taka prawda, jak ona by chciała.
Prychnęłam.
– Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo masz rację.
– Zastanawiałam się, jak długo to trwało. To znaczy, to z Aspenem.
– Dwa lata. Zaczęło się, kiedy ty wyszłaś za mąż, a Kota się wyprowadził. Spotykaliśmy się
w domku na drzewie mniej więcej raz na tydzień. Oszczędzaliśmy, żeby się pobrać.
– Byłaś w nim zakochana?
Czy nie powinnam odpowiedzieć jej od razu? Czy nie powinnam powiedzieć jej, że bez cienia
wątpliwości byłam pewna, że kocham Aspena? Ale teraz przestałam być tego pewna. Może wte-
dy tak było, ale czas i odległość sprawiały, że wszystko wyglądało inaczej.
– Tak myślę. Ale to inne…
– To inne uczucie niż to, jakie żywisz do Maxona? – domyśliła się.
Potrząsnęłam głową.
–  To  wszystko  wydaje  się  teraz  takie  dziwne.  Przez  tak  długi  czas  Aspen  był  jedynym
mężczyzną,  z  którym  potrafiłam  sobie  siebie  wyobrazić.  Byłam  gotowa,  żeby  zostać  Szóstką.
A teraz?
– A teraz jesteś pięć minut od zostania nową księżniczką?
–  Śmiertelna  powaga  w  jej  głosie  sprawiła,  że  to  zabrzmiało  komicznie,  więc  obie
roześmiałyśmy się z tej ogromnej zmiany w moim życiu.
– Dziękuję ci za to.
– Od tego są siostry.
Popatrzyłam jej w oczy i zobaczyłam, że to ją w jakiś sposób zraniło.
– Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej.
– Ale mówisz teraz.
– To nie dlatego, że ci nie ufałam. Ale myślę, że częściowo dlatego to było takie szczególne. To,
że Aspen był moją tajemnicą. – Kiedy powiedziałam na głos te słowa, uświadomiłam sobie, że to
prawda. Owszem, żywiłam do Aspena uczucie, ale to okoliczności, w jakich się znajdowaliśmy,
sprawiały, że było ono jeszcze słodsze: tajemnica, pospieszne dotknięcia, myśl o celu, do którego
warto jest dążyć.
– Rozumiem, Ami, naprawdę. Po prostu mam nadzieję, że nigdy nie uważałaś, że musisz za-
chować to w tajemnicy. Na mnie zawsze możesz liczyć.
Westchnęłam  i  razem  z  tym  oddechem  uleciało  wiele  moich  zmartwień.  Przynajmniej  na
chwilę mogłam oprzeć głowę na ramieniu Kenny. Przyjemnie było odzyskać jasność myślenia.
– To jak, czy jeszcze łączy was cokolwiek z Aspenem? Co on do ciebie czuje?
Westchnęłam i usiadłam prosto.
– Próbuje mi coś powiedzieć, coś o tym, że zawsze mnie kochał. A ja wiem, że powinnam mu
powiedzieć, że to nie ma znaczenia i że kocham Maxona, ale…
– Ale?
– A jeśli Maxon wybierze inną? Nie mogę zostać z niczym. Jeśli Aspen nadal myśli, że istnieje
jakaś szansa, może moglibyśmy znowu spróbować, kiedy to wszystko się skończy.
Kenna popatrzyła na mnie surowo.
– Traktujesz Aspena jako opcję rezerwową?
Ukryłam twarz w dłoniach.
– Wiem, wiem. Jestem okropna, prawda?
– Ami, jesteś na to za dobra. A jeśli kiedykolwiek ci na nim zależało, musisz powiedzieć mu
prawdę tak samo pilnie, jak musisz powiedzieć prawdę Maxonowi.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Proszę.
Zarumieniłam się lekko, kiedy w progu pojawił się Aspen w towarzystwie przygnębionej Lucy.
– Musisz się ubrać i spakować – powiedział.
– Coś się stało? – wstałam, od razu spięta.
– Wiem tylko, że Maxon chce, żebyś jak najszybciej wracała do pałacu.
Westchnęłam, nic nie rozumiejąc. Powinnam mieć jeszcze jeden dzień. Kenna znowu objęła
mnie ramieniem i uściskała lekko, a potem wróciła do salonu. Aspen wyszedł, a Lucy zabrała tyl-
ko swój strój pokojówki i poszła do łazienki, żeby się przebrać, zamykając za sobą drzwi.
Kiedy znowu zostałam sama, przemyślałam wszystko jeszcze raz. Kenna miała rację. Wie-
działam już, co czuję do Maxona, i przyszedł czas, żeby zrobić to, co doradził mi tata, co powin-
nam była robić od samego początku. Musiałam walczyć.
Ponieważ czułam, że to będzie trudniejsze zadanie, zamierzałam najpierw porozmawiać z Ma-
xonem.  Kiedy  to  zostanie  wyjaśnione,  niezależnie  od  efektów,  zastanowię  się,  co  powiedzieć
Aspenowi.
To działo się tak powoli, że potrzebowałam chwili, żeby sobie uświadomić, jak bardzo się zmie-
niłam. Ale wiedziałam już od tygodni i nadal zachowywałam swoje uczucia dla siebie. Musiałam
zrobić właściwą rzecz i powiedzieć mu to. Musiałam uwolnić Aspena.
Sięgnęłam do walizki, szukając pakunku na samym jej dnie. Kiedy znalazłam zwój materiału,
rozwinęłam go i wyjęłam słoik. Jednocentówka nie była teraz samotna w towarzystwie bransolet-
ki, ale to nie miało znaczenia.
Wzięłam słoiczek z monetą i postawiłam go na parapecie, zostawiając go tam, gdzie powinien
był zostać już dawno temu.
Większość podróży samolotem spędziłam na powtarzaniu sobie tego, co miałam zamiar powie-
dzieć Maxonowi. Bałam się tego, ale wiedziałam, że dopiero kiedy pozna prawdę, będziemy mo-
gli posunąć nasz związek dalej.
Podniosłam głowę, siedząc na wygodnym fotelu z tyłu samolotu. Aspen i Lucy siedzieli bliżej
przodu,  po  przeciwnej  stronie  przejścia,  pogrążeni  w  rozmowie.  Lucy  nadal  wyglądała  na
wytrąconą z równowagi i wydawało się, że wydaje Aspenowi jakieś instrukcje. On słuchał jej
w milczeniu, kiwając głową na jej propozycje. Potem wróciła na swoje miejsce, a Aspen wstał.
Pochyliłam szybko głowę z nadzieją, że nie zauważył, jak ich szpieguję.
Próbowałam udawać bardzo zainteresowaną moją książką, aż do chwili, kiedy podszedł.
– Pilot mówi, że za jakieś pół godziny lądujemy – poinformował mnie.
– Rozumiem. Świetnie.
Aspen zawahał się.
– Przykro mi z powodu Koty.
– Nie ma żadnego powodu, żeby ci było przykro. On jest po prostu podły.
– Nie, mam powody. Kilka lat temu żartował sobie, że się w tobie podkochuję, ale go zbyłem.
Myślę, że mnie wtedy przejrzał. Od tamtej pory musiał nas obserwować. Powinienem chyba
być ostrożniejszy. Powinienem…
– Aspen.
– Tak?
– Wszystko będzie dobrze. Zamierzam powiedzieć Maxonowi prawdę i wziąć za wszystko od-
powiedzialność. Ty masz rodzinę, która na tobie polega. Jeśli coś się z tobą stanie…
– Mer, próbowałaś mnie przed tym powstrzymać, a ja byłem zbyt uparty, żeby cię słuchać.
To moja wina.
– Nie, to nieprawda.
Aspen odetchnął głębiej.
–  Posłuchaj…  Muszę  ci  coś  powiedzieć.  Wiem,  że  to  będzie  trudne,  ale  musisz  to  wiedzieć.
Kiedy mówiłem, że będę cię zawsze kochał, mówiłem szczerze. I ja…
– Przestań – poprosiłam. Wiedziałam, że muszę mu powiedzieć prawdę, ale byłam w stanie
stawić czoło tylko jednemu wyznaniu jednocześnie. – W tym momencie nie poradzę sobie z tym.
Mój  świat  właśnie  stanął  na  głowie  i  zamierzam  zrobić  coś,  czego  się  śmiertelnie  boję.
Chciałabym, żebyś na razie dał mi trochę spokoju.
Aspen sprawiał wrażenie rozczarowanego moją decyzją, ale nie kwestionował jej.
– Jak sobie pani życzy. – Wrócił na swoje miejsce, a ja poczułam się jeszcze gorzej niż przed-
tem.
Rozdział 27
W chodząc  znowu  do  pałacu,  czułam  się  nieprawdopodobnie  na  swoim  miejscu.  Pokojówka,
której nigdy wcześniej nie widziałam, zabrała mój płaszcz, a Aspen podszedł do jakiegoś gwardzi-
sty  i  poinformował  przyciszonym  głosem,  że  rano  złoży  pełen  raport  z  tego  wyjazdu.  Skiero-
wałam się do schodów, ale pokojówka zatrzymała mnie.
– Nie chciałaby panienka zajrzeć na przyjęcie?
– Nie rozumiem? – Czyżby zamierzano świętować mój powrót?
– W Komnacie Dam, panienko. Jestem pewna, że na panienkę czekają.
To wyjaśniało mniej, niż bym chciała, ale zeszłam ze stopnia i skręciłam za róg korytarza, kie-
rując  się  do  Komnaty  Dam.  Widok  znajomych  korytarzy  był  bardziej  pocieszający,  niż
mogłabym się spodziewać. Oczywiście, nadal tęskniłam za tatą, ale cieszyłam się, że nie muszę
na każdym kroku widzieć rzeczy, które by mi o nim przypominały. Jedyną rzeczą, która mogłaby
sprawić, że czułabym się jeszcze lepiej, byłby spacer tymi korytarzami w towarzystwie Maxona.
Zastanawiałam  się,  czy  by  po  niego  nie  posłać,  kiedy  usłyszałam  ogłuszający  hałas  dobie-
gający z Komnaty Dam. To mnie zaskoczyło – sądząc po natężeniu dźwięku, czekała tam na mnie
połowa Illéi.
Ostrożnie otworzyłam drzwi. Kiedy tylko Tina – co ona tu robiła? – zauważyła błysk moich
włosów, natychmiast zawołała na całą salę:
– Już jest! Ami wróciła!
Sala wybuchnęła wiwatami, a ja nic nie rozumiałam. Emmica, Ashley, Bariel… wszystkie tu
były. Rozejrzałam się, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Marlee nie zostałaby tu zaproszona.
Celeste podbiegła do mnie i uściskała mnie mocno.
– Aaaa, ty małpo, wiedziałam, że zdążysz!
– Co takiego? – zapytałam.
Nie była w stanie wyjaśnić mi tego dostatecznie szybko, bo pół sekundy później Kriss także
uściskała  mnie  i  zaczęła  mi  krzyczeć  do  ucha.  W  jej  oddechu  czułam,  że  musiała  już  sporo
wypić, a kieliszek w ręku potwierdzał, że nie zamierzała na razie przestawać.
– To my! – wrzasnęła. – Maxon jutro ma ogłosić zaręczyny! To jedna z nas!
– Jesteś pewna?
– Elise i ja zostałyśmy wczoraj wykopane, ale Maxon posłał po wszystkie dziewczęta, żeby
urządzić przyjęcie, więc mogłyśmy zostać – potwierdziła Celeste. – Elise źle to przyjęła, wiesz
jaka jest jej rodzina. Uważa, że ich zawiodła.
– A ty? – zapytałam nerwowo.
Celeste wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.
– E tam.
Roześmiałam się, słysząc to, a chwilę później ktoś wsunął mi w rękę drinka.
– Za Kriss i Ami, ostatnie kandydatki! – zawołał ktoś inny.
Ta wiadomość sprawiała, że kręciło mi się w głowie. Maxon postanowił zakończyć Eliminacje,
odesłać wszystkie dziewczyny do domu. Zdecydował się na to, kiedy mnie nie było. Czy to zna-
czy, że za mną tęsknił? Czy to znaczy, że uświadomił sobie, że może się beze mnie obejść?
–  Napij  się  –  nalegała  Celeste,  przechylając  mój  kieliszek.  Wypiłam  duszkiem  szampana
i  zaczęłam  kasłać.  Zmiana  czasu,  napięcie  emocjonalne  ostatnich  dni  i  nagła  porcja  alkoholu
sprawiły, że od razu zakręciło mi się w głowie.
Patrzyłam,  jak  dziewczyny  tańczyły  na  kanapach,  świętując,  pomimo  że  przegrały.  Celeste
siedziała w kącie z Anną i wyglądała, jakby przepraszała raz za razem za swoje zachowanie. Elise
weszła po cichu i uściskała mnie, a potem znowu się wycofała. Wszystko było jednym radosnym
wirem, a ja poczułam, że jestem szczęśliwa, nawet jeśli nie byłam całkowicie pewna, jak to się
ma zakończyć.
Odwróciłam się i nieoczekiwanie zobaczyłam Kriss, która mnie objęła.
– No dobrze – powiedziała. – Obiecajmy sobie, że jutro niezależnie od wszystkiego będziemy
się cieszyć ze szczęścia tej drugiej.
–  To  dobry  pomysł!  –  zawołałam,  przekrzykując  otaczający  nas  hałas.  Roześmiałam  się
i opuściłam spojrzenie.
W ułamku sekundy uświadomiłam sobie coś niezwykle ważnego. Błysk srebra na szyi Kriss na-
gle zaczął oznaczać o wiele więcej niż zaledwie kilka dni temu.
Wstrzymałam oddech, a Kriss popatrzyła na mnie pytająco, nie rozumiejąc, co się stało. Cho-
ciaż to było nieuprzejme i nagłe, wyciągnęłam ją z sali i odeszłam z nią kawałek korytarzem.
– Dokąd idziemy? – zapytała. – Ami, co się stało?
Zaciągnęłam ją za róg, do damskiej łazienki, upewniając się, czy jesteśmy same, zanim się
odezwałam.
– Jesteś rebeliantką – oskarżyłam ją.
– Co takiego? – zapytała, trochę za dobrze przygotowana. – Zwariowałaś. – Ale jej ręka uniosła
się do szyi, zdradzając ją.
– Wiem, co znaczy ta gwiazdka, Kriss, więc nie okłamuj mnie – powiedziałam spokojnie.
Po dobrze wyliczonej pauzie Kriss westchnęła.
– Nie zrobiłam niczego niezgodnego z prawem. Nie organizuję żadnych protestów, tylko popie-
ram ich sprawę.
– Jasne – warknęłam. – Ale na ile bierzesz udział w Eliminacjach, bo zależy ci na Maxonie,
a na ile dlatego, że twoja grupa chciałaby kogoś ze swoich na tronie?
Kriss milczała przez chwilę, zastanawiając się nad doborem słów. Zacisnęła zęby, podeszła do
drzwi i zamknęła je na klucz.
– Jeśli musisz wiedzieć, tak, zostałam… zaprezentowana królowi jako jedna z możliwości. Je-
stem pewna, że już się zdążyłaś domyślić, ale cała ta loteria była śmiechu warta.
Skinęłam głową.
– Król był… i nadal jest… całkowicie nieświadomy, ile kandydatek Północy zostało zgłoszo-
nych  do  wyboru.  Ja  byłam  tylko  jedną  z  wielu  mających  nadzieję  na  osiągnięcie  tego  celu,
i początkowo byłam całkowicie oddana mojej sprawie. Nie rozumiałam Maxona i nie wydawało
mi się, żeby mu na mnie zależało. Ale potem poznałam go bliżej i naprawdę było mi przykro, że
w ogóle się mną nie interesuje. Po tym, jak odeszła Marlee, a jego więź z tobą zaczęła się roz-
luźniać,  zobaczyłam  go  w  całkowicie  nowym  świetle.  Możesz  uważać,  że  przyjechałam  tutaj
z niewłaściwych pobudek i może masz rację. Ale teraz jestem tutaj z całkowicie innego powodu.
Kocham Maxona i nadal o niego walczę. Uważam, że razem moglibyśmy dokonać wielkich rze-
czy.  Więc  jeśli  myślisz,  że  możesz  mnie  próbować  szantażować  albo  mnie  wydać,  zapomnij
o tym. Nie zamierzam się wycofywać. Rozumiesz mnie?
Kriss nigdy nie przemawiała tak stanowczo, a ja nie wiedziałam, czy przyczyną było to, że
całkowicie wierzy w swoje słowa, czy też duża ilość szampana. Przez chwilę wydawała się tak
wojownicza, że nie wiedziałam, co powiedzieć.
Chciałam jej powiedzieć, że ja i Maxon także możemy dokonać wielkich rzeczy, że prawdopo-
dobnie już zrobiliśmy więcej, niż się mogła domyślać. Ale to nie była odpowiednia pora na prze-
chwałki. Poza tym pod wieloma względami byłyśmy podobne. Ja przyjechałam tutaj ze względu
na moją rodzinę, ona także przyjechała ze względu na coś w rodzaju rodziny. Dlatego przekro-
czyłyśmy te drzwi i znalazłyśmy drogę do serca Maxona. Co by to dało, gdybyśmy się teraz
skłóciły?
Uznała moje milczenie za zgodę na to, że będę się zachowywać przyzwoicie, i odprężyła się
trochę.
– Doskonale. A teraz, jeśli mi wybaczysz, wracam na przyjęcie.
Rzuciła mi zimne spojrzenie i wyszła z łazienki, zostawiając mnie z uczuciem wewnętrznej roz-
terki. Czy powinnam była milczeć? Czy powinnam przynajmniej komuś o tym powiedzieć? Czy
to w ogóle było coś złego?
Westchnęłam  i  także  wyszłam  z  łazienki.  Nie  byłam  już  w  nastroju  do  świętowania,  więc
poszłam tylnymi schodami do mojego pokoju.
Chociaż chciałam zobaczyć Anne i Mary, byłam zadowolona, że nie zastałam nikogo w pokoju.
Rzuciłam się na łóżko i spróbowałam się zastanowić. Kriss była rebeliantką. Zgodnie z jej słowa-
mi, nie robiła nic niebezpiecznego, ale nadal się zastanawiałam, co to dokładnie oznaczało. Mu-
siała być tą osobą, o której mówili August i Georgia. Skąd w ogóle przyszło mi do głowy, że to
może być Elise?
Czy to Kriss pomagała im dostać się do pałacu? Czy wskazywała im, gdzie mają szukać intere-
sujących ich rzeczy? Ja miałam swoje tajemnice, ale nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co
mogą ukrywać inne dziewczęta. Powinnam była to robić.
Co  mogłabym  zresztą  powiedzieć?  Jeśli  Maxona  i  Kriss  łączyło  prawdziwe  uczucie,  każda
próba  zdemaskowania  jej  wyglądałaby  jak  rozpaczliwe  działanie  w  celu  uzyskania  przewagi.
A nawet gdyby to podziałało, nie chciałam w ten sposób zdobywać Maxona.
Chciałam, żeby wiedział, że go kocham.
Kiedy ktoś zapukał do drzwi, zastanawiałam się, czy mam otworzyć. Jeśli to była Kriss z dal-
szymi wyjaśnieniami albo któraś z dziewcząt, chcąca mnie zaciągnąć na dół, nie miałam ochoty
teraz z nimi rozmawiać. W końcu podniosłam się jednak i podeszłam do drzwi.
W progu stał Maxon z wypchaną kopertą i małym pudełeczkiem zapakowanym w papier pre-
zentowy.
W tej jednej sekundzie, w której stwierdziliśmy, że jesteśmy znowu w tym samym miejscu,
miałam wrażenie, że powietrze wokół nas naelektryzowało się magią, sprawiając, że boleśnie po-
czułam, jak bardzo tęskniłam za Maxonem.
– Cześć – przywitał się. Sprawiał wrażenie lekko oszołomionego, jakby nie potrafił wymyślić
nic więcej do powiedzenia.
– Cześć.
Patrzyliśmy na siebie.
– Chcesz wejść? – zaproponowałam.
– Ach. No, tak, chcę. – Coś było nie tak. Maxon zachowywał się inaczej, jakby był zdenerwo-
wany.
Cofnęłam się o krok, żeby mógł przejść koło mnie. Rozejrzał się po pokoju, jakby zmienił się
w jakiś sposób, od kiedy był tu po raz ostatni.
Potem popatrzył na mnie.
– Jak się czujesz?
Uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie chodziło mu o mojego tatę i przypomniałam sobie,
że zakończenie Eliminacji nie było jedyną rzecz, jaka zmieniła się w moim życiu.
–  W  porządku.  Trudno  mi  uwierzyć  w  to,  że  odszedł,  szczególnie  kiedy  jestem  tutaj.  Mam
wrażenie, że gdybym napisała list, on by go odebrał.
Maxon uśmiechnął się ze współczuciem.
– A jak twoja rodzina?
Westchnęłam.
–  Mama  jakoś  się  trzyma,  a  Kenna  jest  prawdziwą  opoką.  Martwię  się  przede  wszystkim
o  May  i  Gerada.  Kota  nie  mógłby  chyba  zachować  się  podlej,  niż  to  zrobił  w  takiej  sytuacji.
Zupełnie jakby w ogóle nie kochał taty, nie potrafię tego zrozumieć – przyznałam. – Poznałeś mo-
jego tatę. Był cudowny.
–  To  prawda  –  zgodził  się  Maxon.  –  Cieszę  się,  że  miałem  przynajmniej  okazję  go  spotkać.
Wiesz, widzę w tobie fragmenty jego osobowości.
– Naprawdę?
– Oczywiście! – Wziął kopertę i paczuszkę w jedną rękę i przytulił mnie drugą. Poprowadził
mnie do łóżka i usiadł koło mnie. – Na przykład twoje poczucie humoru. I nieustępliwość. Kiedy
rozmawialiśmy, wtedy, podczas jego wizyty, przepytał mnie naprawdę dokładnie. To było okrop-
nie stresujące, ale jednocześnie przyjemne. Ty też nigdy nie odpuszczasz, jeśli chcesz coś wie-
dzieć. Odziedziczyłaś po nim oczywiście oczy, ale wydaje mi się, że także kształt nosa. I czasem
widzę, jak promieniuje z ciebie optymizm. On sprawiał podobne wrażenie.
Chłonęłam słowa Maxona, wdzięczna za wszystkie te rzeczy, w których przypominałam tatę.
A przecież wydawało mi się, że Maxon nie miał czasu go poznać.
– Chodzi mi tylko o to, że masz prawo być smutna z tego powodu, ale możesz być pewna, że to,
co w nim najlepsze, przetrwało – zakończył.
Objęłam Maxona, a on przytulił mnie wolną ręką.
– Dziękuję.
– Mówię szczerze.
– Wiem. Dziękuję. – Przysunęłam się bliżej i postanowiłam zmienić temat, zanim za bardzo się
wzruszę. – Co to jest? – zapytałam, wskazując przyniesione przez niego pakunki.
– A, to. – Maxon przez chwilę bił się z myślami. – To dla ciebie. Spóźniony prezent gwiazdko-
wy.
Podniósł grubą kopertę, pełną złożonych kartek.
– Nie mogę uwierzyć, że naprawdę ci to daję, i masz zaczekać z czytaniem, aż stąd wyjdę,
ale… chciałbym, żebyś to zatrzymała.
– Zgoda – odparłam pytająco, kiedy odłożył kopertę na stolik przy moim łóżku.
– To jest trochę mniej krępujące – dodał żartobliwie, podając mi pudełeczko. – Przepraszam,
że jest tak krzywo zawinięte.
– Wygląda świetnie – skłamałam, starając się nie roześmiać na widok pogniecionego papieru
i zaklejonego rozdarcia z tyłu.
W środku znalazłam ramkę ze zdjęciem przedstawiającym dom. Nie byle jaki, ale naprawdę
prześliczny, w ciepło-żółtym kolorze, otoczony trawnikiem tak gęstym, że samo patrzenie mówiło
mi, z jaką przyjemnością pochodziłabym po nim. Okna na parterze i piętrze były wysokie i szero-
kie, a drzewa zacieniały część trawnika. Z jednego z drzew zwisała nawet huśtawka.
Starałam się nie patrzeć na dom, ale na samo zdjęcie. Byłam pewna, że to małe dzieło sztuki
zostało  zrobione  osobiście  przez  Maxona,  chociaż  nie  wiedziałam,  kiedy  miał  okazję  opuścić
pałac, żeby znaleźć to miejsce.
– Jest prześliczne – przyznałam. – Sam je zrobiłeś?
– Nie, nie. – Maxon roześmiał się i potrząsnął głową. – To nie zdjęcie jest prezentem, tylko
dom.
Potrzebowałam chwili, żeby jego słowa do mnie dotarły.
– Jak to?
–  Pomyślałem,  że  chciałabyś,  żeby  twoja  rodzina  mieszkała  w  pobliżu.  To  niedaleko  stąd,
a w środku jest bardzo przestronny. Myślę, że spokojnie znajdzie się tam nawet miejsce dla two-
jej siostry i jej bliskich.
– Co… ja… – popatrzyłam na niego, szukając wyjaśnień.
Maxon, jak zawsze cierpliwy, zaczął tłumaczyć coś, co jego zdaniem powinnam już wiedzieć.
– Powiedziałaś mi, żebym odesłał inne dziewczęta. Zrobiłem to. Musiałem zatrzymać jeszcze
jedną, takie są zasady, ale… powiedziałaś, że jeśli udowodnię, że cię kocham…
– …to mnie wybierzesz?
– Oczywiście, że cię wybiorę.
Całkowicie  oniemiałam.  Roześmiałam  się  nerwowo  i  zaczęłam  go  całować,  śmiejąc  się
między  pocałunkami.  Maxon,  zadowolony  z  tej  demonstracji  uczuć,  odwzajemniał  pocałunki
i śmiał się razem ze mną.
– Weźmiemy ślub? – krzyknęłam, całując go znowu.
– Tak, weźmiemy ślub – roześmiał się i pozwolił się dalej atakować. Uświadomiłam sobie, że
z tej ekscytacji usiadłam mu na kolanach. Nie pamiętałam, jak się tam znalazłam.
Całowałam go raz za razem… i w końcu przestaliśmy się śmiać, a potem nawet nasze uśmie-
chy zniknęły. Żartobliwe pocałunki zaczęły się przemieniać w coś o wiele głębszego. Kiedy się
odsunęłam i popatrzyłam Maxonowi w oczy, zobaczyłam, że są przenikliwe i skoncentrowane.
Maxon  przytulił  mnie  mocniej,  a  ja  poczułam,  że  serce  tłucze  mu  się  gwałtownie  w  piersi.
Kierowana nagle odkrytym ogromnym głodem zsunęłam z niego marynarkę, a on pomógł mi
w tym, na ile mógł, tak żeby mnie nie wypuszczać. Pozwoliłam, żeby moje pantofle spadły na
podłogę,  stukając  melodyjnie.  Poczułam,  że  nogi  Maxona  się  poruszają,  kiedy  on  także  zsunął
buty.
Nie  przerywając  pocałunków,  podniósł  mnie  i  wsunął  się  głębiej  na  łóżko,  a  potem  położył
mnie łagodnie na jego środku. Jego wargi przesunęły się po mojej szyi, a ja rozluźniłam mu kra-
wat i rzuciłam go na buty.
– Łamiesz mnóstwo zasad, panno Singer.
– Jesteś księciem. Możesz mnie po prostu ułaskawić.
Roześmiał  się  niskim  głosem,  a  jego  usta  dotknęły  mojego  gardła,  ucha  i  policzka.
Wyciągnęłam mu koszulę ze spodni i zaczęłam niezgrabnie rozpinać guziki. Pomógł mi przy kilku
ostatnich. Kiedy ostatni raz widziałam Maxona bez koszuli, nie mogłam naprawdę tego docenić ze
względu na okoliczności. Ale teraz…
Przesunęłam lekko palcami po jego brzuchu, podziwiając silne mięśnie. Kiedy moja dłoń do-
tarła do paska spodni, ścisnęłam go i pociągnęłam Maxona w dół. Pozwolił mi na to, przesuwając
rękę po mojej nodze i kładąc ją wygodnie na udzie pod warstwami sukienki.
Czułam,  że  tracę  rozum,  pragnęłam  znacznie  większej  części  Maxona,  pragnęłam  wiedzieć,
czy on mi na to pozwoli. Bez namysłu objęłam go i zacisnęłam palce na jego plecach.
Natychmiast przestał mnie całować i odsunął się, żeby na mnie spojrzeć.
– Co się stało? – wyszeptałam, przerażona, że popsułam tę chwilę.
– Czy to… cię nie zraża? – zapytał nerwowo.
– Co takiego?
– Moje plecy.
Przesunęłam dłonią po jego policzku i spojrzałam mu prosto w oczy, żeby nie miał żadnych
wątpliwości, co do niego czuję.
– Maxonie, część z tych śladów na twoich plecach jest dlatego, żeby nie znalazły się na moich,
i za to cię kocham.
Na chwilę wstrzymał oddech.
– Co powiedziałaś?
Uśmiechnęłam się.
– Kocham cię.
– Możesz powtórzyć? Ja tylko…
Wzięłam jego twarz w dłonie.
– Maxonie Schreave, kocham cię. Kocham cię.
– A ja kocham ciebie, Americo Singer. Kocham cię z całego serca.
Pocałował  mnie  znowu  i  tym  razem  nie  przestał,  kiedy  przesunęłam  dłonie  na  jego  plecy.
Wsunął ręce pode mnie, poczułam, że jego palce poruszają się z tyłu mojej sukni.
– Ile guzików ma ta przeklęta rzecz? – poskarżył się.
– Wiem! To…
Maxon  usiadł,  sięgnął  oboma  rękami  do  dekoltu  mojej  sukni  i  jednym  stanowczym  szarp-
nięciem rozerwał ją z przodu, odsłaniając halkę pod spodem.
Przez pełną napięcia chwilę Maxon chłonął ten widok, aż powoli znowu popatrzył mi w oczy.
Nie  odrywając  od  niego  spojrzenia,  usiadłam  i  zsunęłam  rękawy  sukni.  Po  chwili  zdjęłam  ją
całkowicie i ostatecznie Maxon i ja klęczeliśmy na łóżku i całowaliśmy się powoli, a moje ledwie
okryte piersi przyciskały się do niego.
Chciałam wraz z nim nie spać przez całą noc, eksplorować to nowe uczucie, które odkryliśmy.
Czułam, jakby wszystko na świecie zniknęło… aż do chwili, kiedy usłyszeliśmy nagły hałas na ko-
rytarzu. Maxon popatrzył na drzwi, jakby się spodziewał, że w każdej chwili mogą stanąć otwo-
rem. Był spięty, bardziej wystraszony niż kiedykolwiek wcześniej.
– To nie on – wyszeptałam. – To pewnie któraś dziewczyna wraca do pokoju, zataczając się,
albo pokojówka zrzuciła coś przy sprzątaniu. Nic się nie stało.
Maxon w końcu odetchnął – nie zauważyłam, że wstrzymywał oddech – i opadł z powrotem na
łóżko. Zasłonił oczy ramieniem, sfrustrowany, zmęczony, albo jedno i drugie.
– Nie mogę, Ami. Nie w takich okolicznościach.
– Ale już wszystko dobrze, Maxonie. Jesteśmy tu bezpieczni. – Położyłam się koło niego i przy-
tuliłam do jego ramienia.
Maxon potrząsnął głową.
– Dla ciebie chciałbym zburzyć wszystkie mury, którymi się otoczyłem. Zasługujesz na to. Ale
teraz nie mogę. – Popatrzył na mnie. – Przepraszam.
– Nie szkodzi. – Nie potrafiłam jednak ukryć rozczarowania.
– Nie martw się. Chciałbym cię zabrać na prawdziwy miesiąc miodowy, w jakieś miejsce,
gdzie jest ciepło i gdzie będziemy sami. Żadnych obowiązków, żadnych kamer, żadnych straży. –
Maxon objął mnie ramionami. – Tak będzie znacznie lepiej. Będę mógł cię wtedy naprawdę roz-
pieszczać.
Kiedy tak to ujmował, oczekiwanie nie wydawało się tak okropne, ale jak zwykle musiałam się
sprzeciwić.
– Nie możesz mnie rozpieszczać, Maxonie. Ja niczego nie chcę.
Leżeliśmy tak blisko, że nasze nosy się stykały.
– Wiem o tym. Nie zamierzam dawać ci prezentów. No dobrze – poprawił się. – Zamierzam
dawać ci prezenty, ale nie to miałem na myśli. Zamierzam kochać cię bardziej, niż jakikolwiek
mężczyzna  kochał  jakąkolwiek  kobietę,  bardziej  niż  mogłabyś  sobie  kiedykolwiek  wymarzyć.
Obiecuję ci to.
Kolejne pocałunki były słodkie i pełne nadziei, tak jak te pierwsze. Czułam, że już teraz Maxon
zaczyna  wprowadzać  w  życie  złożoną  przez  siebie  obietnicę.  Perspektywa  tego,  że  ktoś  może
mnie tak kochać, była jednocześnie przerażająca i ekscytująca.
– Maxonie?
– Tak?
– Zostaniesz ze mną na noc? – zapytałam. Zachichotałam, kiedy Maxon uniósł brwi. – Będę
grzeczna, obiecuję. Tylko… czy mógłbyś tutaj spać?
Popatrzył na sufit i zastanowił się. W końcu uległ.
– Mogę, ale będę musiał wyjść bardzo wcześnie.
– Zgoda.
– Zgoda.
Maxon zdjął spodnie i skarpetki, a potem złożył porządnie swoje ubranie, żeby rano nie było
nadmiernie  pogniecione.  Kiedy  z  powrotem  położył  się  do  łóżka,  przytulił  się  do  mnie  w  taki
sposób, że jego brzuch dotykał moich pleców. Jedno ramię podłożył mi pod głowę, a drugim objął
mnie z czułością.
Uwielbiałam moje łóżko w pałacu. Poduszki przypominały obłoki, a materac utulał mnie jak
w kołysce. Nigdy nie było mi za ciepło ani za zimno pod kołdrą, a koszule nocne wydawały się tak
delikatne, jakbym była ubrana w samo powietrze.
Ale nigdy nie czułam się tak wygodnie, jak w ramionach Maxona.
Pocałował mnie lekko za uchem.
– Śpij dobrze, moja Ami.
– Kocham cię – powiedziałam cicho.
Przytulił mnie trochę mocniej.
– Kocham cię.
Leżałam bez ruchu, rozkoszując się tą chwilą szczęścia. Wydawało mi się, że zaledwie kilka se-
kund później oddech Maxona zwolnił i wyrównał się. Zdążył już zasnąć.
Maxon nigdy nie zasypiał.
Przy mnie musiał się czuć bezpieczniej. A po tych wszystkich obawach o to, jak zachowywał
się wobec mnie jego ojciec, ja także poczułam się dzięki niemu bezpieczna.
Westchnęłam i obiecałam sobie, że rano porozmawiamy o Aspenie. To musiało się stać przed
uroczystością,  a  ja  byłam  pewna,  że  wiem,  jak  mam  to  najlepiej  wyjaśnić.  Na  razie  zamie-
rzałam się cieszyć tą chwilą spokoju i odpoczynku w ramionach mężczyzny, którego kochałam.
Rozdział 28
O budziłam  się,  czując  obejmujące  mnie  ramię  Maxona.  W  jakimś  momencie  w  nocy
obróciłam się i leżałam teraz z głową na jego piersi, a w uszach rozbrzmiewało mi spokojne bicie
jego serca.
Maxon bez słowa pocałował moje włosy i przytulił mnie mocniej. Nie mogłam uwierzyć, że
to się dzieje naprawdę. Byłam z Maxonem, obudziliśmy się razem w moim łóżku. Jeszcze przed
południem ofiaruje mi pierścionek…
– Moglibyśmy się budzić tak codziennie – mruknął. Zachichotałam.
– Czytasz mi w myślach.
Maxon westchnął z zadowoleniem.
– Jak się czujesz, moja miła?
– Czuję, że mam ochotę ci przyłożyć za nazywanie mnie „twoją miłą”. – Szturchnęłam jego
odsłonięty brzuch.
Z uśmiechem podciągnął się, żeby usiąść koło mnie.
– Niech będzie. Moja kochana? Moja najdroższa? Moja malutka?
– Każde może być, jeśli zarezerwujesz je tylko dla mnie – powiedziałam, machinalnie gładząc
jego pierś i ramiona. – A jak ja mam ciebie nazywać?
– Jego wysokością małżonkiem. Obawiam się, że tego wymaga prawo. – Dłonie Maxona prze-
sunęły się po mojej skórze, znajdując wrażliwe miejsce na szyi.
– Przestań! – powiedziałam, odsuwając się.
Odpowiedział mi triumfalnym uśmiechem.
– Masz łaskotki!
Mimo moich protestów zaczął łaskotać mnie po całym ciele, sprawiając, że pisnęłam głośno.
Niemal równie szybko umilkłam, bo do pokoju wpadł gwardzista z odbezpieczoną bronią.
Tym razem wrzasnęłam i podciągnęłam kołdrę, żeby się zasłonić. Byłam tak przerażona, że
dopiero po chwili zorientowałam się, że te zdeterminowane oczy należą do Aspena. Czułam się
tak upokorzona, że miałam wrażenie, jakby ktoś przypalił mi policzki ogniem.
Aspen  zatrzymał  się  jak  sparaliżowany.  Nie  potrafił  sklecić  jednego  zdania,  patrzył  tylko  na
Maxona w bieliźnie i na mnie, przykrytą kołdrą.
Mój szok został w końcu przerwany przez szczery śmiech.
Chociaż ja byłam przerażona, Maxon sprawiał wrażenie oazy spokoju. Właściwie wyglądał,
jakby go bawiło, że został przyłapany. Odezwał się głosem, w którym pobrzmiewała odrobina sa-
mozadowolenia:
– Zapewniam pana, gwardzisto Leger, że nic jej nie grozi.
Aspen odchrząknął, niezdolny spojrzeć któremukolwiek z nas w oczy.
– Oczywiście, wasza wysokość.
Skłonił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Przewróciłam się na bok i jęknęłam w poduszkę. Nigdy sobie tego nie daruję. Powinnam była
powiedzieć Aspenowi, co czuję, w samolocie, kiedy miałam okazję.
Maxon podszedł, żeby mnie objąć.
– Nie musisz być taka zawstydzona. Nie byliśmy przecież nago. W przyszłości na pewno będą
się zdarzać podobne sytuacje.
– To okropnie upokarzające – jęknęłam.
–  Że  zostałaś  przyłapana  w  łóżku  ze  mną?  –  W  głosie  Maxona  wyraźnie  zabrzmiał  ból.
Usiadłam, żeby spojrzeć na niego.
– Nie! Tu nie chodzi o ciebie. Tylko, sama nie wiem, to powinna być nasza prywatna sprawa.
– Pochyliłam głowę i zaczęłam się bawić brzegiem kołdry.
Maxon czule pogładził mnie po policzku.
–  Przepraszam.  –  Podniosłam  głowę,  bo  w  jego  głosie  brzmiała  szczerość,  której  nie  potra-
fiłabym zignorować. – Wiem, że to będzie dla ciebie trudne, ale od teraz ludzie cały czas będą się
przyglądać naszemu życiu. Przez pierwszych kilka lat pewnie często będą się wtrącać. Wszyscy
królowie i królowe mieli tylko jedynaków. Na pewno w niektórych przypadkach to był świadomy
wybór, ale po tych trudnościach, jakie miała moja matka, będą chcieli mieć pewność, że w ogóle
możemy powiększyć rodzinę.
Urwał, a jego wzrok przeniósł się z mojej twarzy na jakiś punkt na łóżku.
– Hej – odezwałam się, kładąc mu rękę na policzku. – Mam czworo rodzeństwa, pamiętasz?
Pod tym względem mam naprawdę porządne geny. Wszystko będzie dobrze.
Maxon uśmiechnął się blado.
– Naprawdę mam taką nadzieję. Po części dlatego, że tak, mamy obowiązek spłodzić następcę.
Ale także… chciałbym spędzać z tobą cały czas, Ami. Chciałbym spędzać z tobą wakacje i uro-
dziny,  okresy  pracowite  i  leniwe  weekendy.  Chciałbym  mieć  odciski  palców  pomazanych
masłem na moim biurku. Chciałbym mieć niezrozumiałe dla innych żarty, i kłótnie, i wszystko
inne. Chciałbym spędzić z tobą całe życie.
Nagle  ostatnich  kilka  minut  zostało  wymazane  z  mojej  pamięci.  Narastające  uczucie  ciepła
w piersi sprawiało, że pozostałe sprawy zaczęły blaknąć.
– Ja też tego chcę – zapewniłam go.
Maxon uśmiechnął się.
– No to może za kilka godzin powiemy o tym wszystkim?
Wzruszyłam ramionami.
– Chyba nie mam na dzisiaj innych planów.
Maxon przewrócił mnie na łóżko i okrył pocałunkami. Pozwalałabym mu się tak całować całe
godziny, ale wystarczyło, że Aspen zobaczył nas razem. Nie zdołałabym powstrzymać wybuchu
entuzjazmu moich pokojówek, gdyby nas przyłapały.
Maxon  ubrał  się,  a  ja  założyłam  szlafrok.  Ta  krótka  chwila  na  zakończenie  nocy  powinna
wydać  mi  się  odrobinę  krępująca,  ale  patrzyłam,  jak  Maxon  zasłania  swoje  blizny  koszulą
i myślałam tylko o tym, jakie to wszystko jest wspaniałe. Coś, czego początkowo nie chciałam,
sprawiało, że byłam tak bardzo szczęśliwa.
Maxon pocałował mnie po raz ostatni, a potem otworzył drzwi i poszedł do siebie. Rozstanie
z nim było dla mnie trudniejsze, niż przypuszczałam. Powiedziałam sobie, że to już tylko kilka go-
dzin i że oczekiwanie będzie tego warte.
Zanim zamknęłam drzwi, usłyszałam, że Maxon szepnął:
– Lady America będzie panu wdzięczna za dyskrecję.
Nie  usłyszałam  żadnej  odpowiedzi,  ale  mogłam  sobie  wyobrazić,  że  Aspen  skinął  z  powagą
głową. Stałam za zamkniętymi drzwiami, zastanawiając się, co powiedzieć i czy w ogóle powin-
nam coś mówić. Mijały minuty, a ja wiedziałam, że muszę porozmawiać z Aspenem. Nie mogę
zrobić następnego kroku i zająć się tym wszystkim, co dzisiaj na mnie czekało, zanim tego nie
wyjaśnimy.  Odetchnęłam  głęboko  i  nerwowo  otworzyłam  drzwi.  Aspen  przechylił  głowę,
nasłuchując głosów z korytarza, ale w końcu spojrzał na mnie oskarżycielsko, a ja natychmiast się
załamałam.
– Tak strasznie cię przepraszam – jęknęłam.
– To nie tak, że się tego nie spodziewałem. To było tylko zaskoczenie – odrzekł Aspen.
– Powinnam była ci powiedzieć – stwierdziłam, wychodząc na korytarz.
– To nie ma znaczenia. Nie mogę tylko uwierzyć, że z nim spałaś.
Położyłam mu ręce na piersi.
– Nie zrobiliśmy tego, Aspenie, przysięgam.
I wtedy, w ostatniej chwili, wszystko zostało zrujnowane.
Zza  rogu  wyszedł  Maxon,  trzymając  Kriss  za  rękę.  Zobaczył  mnie  przyciśniętą  do  Aspena
w nagłej próbie usprawiedliwienia się. Cofnęłam się, ale niedostatecznie szybko. Aspen odwrócił
się do Maxona, chcąc udzielić jakichś wyjaśnień, ale był zbyt zaskoczony, żeby się odezwać.
Kriss szeroko otworzyła usta i szybko zasłoniła je ręką. Potrząsnęłam głową, patrząc w oczy za-
szokowanego Maxona i próbując bez słów wyjaśnić, że to wszystko to nieporozumienie.
Sekundę później Maxon odzyskał chłodne opanowanie.
–  Spotkałem  Kriss  na  korytarzu  i  chciałem  wyjaśnić  wam  obu,  jakiego  zamierzam  dokonać
wyboru,  zanim  przyjadą  ekipy  telewizyjne,  ale  najwyraźniej  mamy  teraz  inne  rzeczy  do
omówienia.
Popatrzyłam na Kriss i poczułam się odrobinę pocieszona przynajmniej tym, że w jej oczach
nie było triumfu. Przeciwnie, patrzyła na mnie ze smutkiem.
– Kriss, czy mogłabyś wrócić po cichu do swojego pokoju? – poprosił Maxon.
Kriss dygnęła i zniknęła w korytarzu, wyraźnie chcąc jak najszybciej zniknąć ze sceny. Maxon
odetchnął głęboko i znowu na nas popatrzył.
– Wiedziałem – powiedział. – Powtarzałem sobie, że mi się wydaje, ponieważ gdybym miał
rację, na pewno byś mi o tym powiedziała. Podobno miałaś być ze mną szczera. – Przewrócił
oczami.  –  Nie  mogę  uwierzyć,  że  nie  zaufałem  swoim  przeczuciom.  Wiedziałem  od  tamtego
pierwszego spotkania. To, jak na niego patrzyłaś, jak bardzo byłaś rozproszona. Ta przeklęta bran-
soletka, którą nosiłaś, ten liścik na ścianie, wszystkie te razy, kiedy wydawało mi się, że cię mam
i nagle znowu cię traciłem… to przez ciebie – powiedział, patrząc na Aspena.
– Wasza wysokość, to moja wina – skłamał Aspen. – To ja się jej narzucałem. Ona całkowicie
jasno powiedziała mi, że nie zamierza wiązać się z nikim innym poza tobą, ale ja mimo to nie
dawałem jej spokoju.
Maxon,  nie  odpowiadając  na  wyjaśnienia  Aspena,  podszedł  prosto  do  niego  i  spojrzał  mu
w oczy.
– Jak się nazywasz? Jak masz na imię?
Aspen przełknął ślinę.
– Aspen.
– Aspen Leger – powtórzył Maxon, jakby wypróbowując te słowa. – Znikaj mi z oczu, zanim
wyślę cię na śmierć do Nowej Azji.
Aspen wstrzymał oddech.
– Wasza wysokość, ja…
– Idź!
Aspen spojrzał na mnie raz, a potem odwrócił się i odszedł.
Stałam milcząca i nieruchoma, obawiając się spojrzeć Maxonowi w oczy. Kiedy w końcu to
zrobiłam,  ruchem  głowy  wskazał  mój  pokój,  więc  weszłam  do  środka,  a  on  zrobił  to  samo.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że zamyka drzwi, a potem przeczesuje palcami włosy. Podszedł,
żeby na mnie spojrzeć, ale dostrzegłam, że rzucił także spojrzenie na nieposłane łóżko. Roześmiał
się ponuro do siebie.
– Jak długo? – zapytał cicho, nadal nad sobą panując.
– Czy pamiętasz tę kłótnię…
– Kłócimy się od dnia, w którym się poznaliśmy! – wybuchnął Maxon. – Musisz być dokład-
niejsza!
Zadrżałam, nie ruszając się z miejsca.
– Po przyjęciu urodzinowym Kriss.
Jego oczy rozszerzyły się.
– Czyli w zasadzie odkąd tu przyjechał – powiedział, a w jego głosie zabrzmiało coś przypomi-
nającego sarkazm.
– Maxonie, naprawdę cię przepraszam. Początkowo chciałam go chronić, a potem chroniłam
siebie. A po tym, co stało się z Marlee, bałam się powiedzieć ci prawdę. Nie mogłabym cię stra-
cić – dodałam błagalnie.
– Stracić mnie? Stracić mnie? – powtórzył ze zdumieniem.
– Wracasz do domu z małą fortuną, nową klasą i mężczyzną, któremu wciąż na tobie zależy!
To ja ponoszę stratę!
Te słowa sprawiły, że zabrakło mi oddechu.
– Wracam do domu?
Popatrzył na mnie, jakbym była całkiem głupia, że o to pytam.
– Ile razy mam pozwolić, żebyś łamała mi serce? Czy naprawdę myślisz, że mógłbym ożenić
się z tobą, uczynić cię moją księżniczką, skoro okłamywałaś mnie przez większość naszej znajo-
mości?  Nie  zamierzam  się  torturować  w  ten  sposób  przez  resztę  życia.  Nie  wiem,  czy  za-
uważyłaś, ale mam tego już zupełnie dość.
Zaczęłam szlochać.
–  Maxonie,  proszę.  Przepraszam,  to  nie  tak,  jak  to  wyglądało,  przy…  przysięgam.  Kocham
cię!
Podszedł do mnie powoli, a jego oczy były całkowicie puste.
– Ze wszystkich kłamstw, jakie mi powiedziałaś, to jest najbardziej obrzydliwe.
– To nie… – Wyraz jego oczu sprawił, że umilkłam.
– Niech twoje pokojówki się postarają. Powinnaś wyjechać stąd z klasą.
Wyminął mnie i zniknął z pokoju oraz z przyszłości, którą zaledwie kilka minut temu miałam na
wyciągnięcie z ręki. Odwróciłam się plecami do drzwi, przyciskając brzuch, jakby moje ciało
miało zaraz rozpaść się z bólu. Podeszłam do łóżka i upadłam na nie, niezdolna utrzymać się na
nogach.
Płakałam z nadzieją, że zdołam się pozbyć tego bólu przed uroczystością. Jak miałam ją prze-
trwać? Spojrzałam na zegarek, żeby zobaczyć, ile mam jeszcze czasu… i zobaczyłam grubą ko-
pertę, którą poprzedniego wieczora dał mi Maxon.
Uznałam,  że  to  ostatnia  cząstka  jego,  jaką  kiedykolwiek  będę  miała,  więc  desperacko  otwo-
rzyłam kopertę.
Rozdział 29
25 grudnia, 16:30
Kochana Ami,
Od Twojego wyjazdu minęło siedem godzin. Dwa razy chciałem pójść do Twojego pokoju i za-
pytać, jak podobały Ci się prezenty, ale przypominałem sobie, że Ciebie tam nie ma. Tak bar-
dzo przywykłem do Twojej obecności, że dziwnie się czuję, kiedy nie spacerujesz po koryta-
rzach. Kilka razy zamierzałem do Ciebie zadzwonić, ale nie chciałem się wydać zaborczy. Nie
chcę, żebyś przy mnie czuła się jak w klatce. Pamiętam, jak pierwszej nocy po przyjeździe na-
zwałaś  w  ten  sposób  pałac.  Myślę,  że  z  czasem  zaczęłaś  się  tutaj  czuć  swobodniej  i  nie
chciałbym ograniczać Ci tej wolności. Postaram się czymś zająć do Twojego powrotu.
Postanowiłem usiąść i napisać do Ciebie list, z nadzieją, że może poczuję się, jakbym z Tobą
rozmawiał. Po trochu rzeczywiście tak jest. Mogę sobie wyobrazić, jak siedzisz tutaj, uśmie-
chając  się  na  ten  pomysł,  może  potrząsając  głową,  jakbyś  chciała  powiedzieć,  że  jestem
niemądry. Wiesz, że czasem tak robisz? Podoba mi się to. Tylko Ty robisz to w taki sposób, że
nie  mam  wrażenia,  jakbym  był  całkiem  do  niczego.  Kwitujesz  uśmiechem  moje  dziwactwa,
przyjmujesz ich istnienie do wiadomości i nadal jesteś moją przyjaciółką. Zaledwie siedem go-
dzin wystarczyło, żeby zaczęło mi tego brakować.
Zastanawiam się, co teraz robisz. Założę się, że jesteś już w samolocie, lecisz do domu i jesteś
bezpieczna. Mam nadzieję, że jesteś bezpieczna. Nie umiem sobie wyobrazić, jaką pociechą
dla Twojej rodziny musi być teraz Twoja obecność. Ich ukochana córka nareszcie powróciła!
Ciągle próbuję wyobrażać sobie Twój dom. Pamiętam, jak mówiłaś mi, że jest nieduży, że ma-
cie domek na drzewie, a Twój ojciec i siostra pracują zawsze w garażu. We wszystkim innym
muszę się zdawać na własną wyobraźnię. Wyobrażam sobie, jak ściskasz młodszą siostrę albo
kopiesz piłkę, bawiąc się z braciszkiem. Zapamiętałem to, wiesz? Powiedziałaś mi, że lubi grać
w piłkę.
Próbowałem sobie wyobrazić, że wchodzę razem z Tobą do Twojego domu. Chciałbym to zro-
bić, zobaczyć miejsce, w którym się wychowałaś. Z przyjemnością zobaczyłbym, jak Twój brat
biega po domu albo jest obejmowany przez matkę. Myślę, że świadomość bliskości innych lu-
dzi,  skrzypienie  podłogi,  trzask  zamykanych  drzwi  –  mogą  dawać  poczucie  bezpieczeństwa.
Chciałbym siedzieć w dowolnym miejscu domu i czuć zapachy z kuchni. Zawsze wyobrażałem
sobie, że prawdziwe domy pełne są aromatów tego, co właśnie się gotuje. Nie musiałbym nic
robić. Nie zawracałbym sobie głowy armią, budżetem ani negocjacjami. Siedziałbym z Tobą,
może próbowałbym pracować nad moimi zdjęciami, podczas gdy Ty grałabyś na pianinie. Tak
jak mówiłaś, bylibyśmy oboje Piątkami. Mógłbym zjeść obiad razem z Twoją rodziną, kiedy
wszyscy  rozmawialibyśmy  jednocześnie  o  różnych  rzeczach,  zamiast  mówić  przyciszonymi
głosami i czekać na swoją kolej. I może mógłbym spać na łóżku polowym albo na kanapie.
Gdybyś mi pozwoliła, spałbym na podłodze koło Twojego łóżka.
Czasem o tym myślę. O tym, że zasypiam koło Ciebie, tak jak wtedy w schronie. To było miłe
słyszeć Twój równy oddech, cichy i bliski, sprawiający, że nie czułem się samotny.
Ten list robi się niemądry, a chyba wiesz, jak bardzo nie znoszę robić z siebie głupca. Ale mimo
to będę to robić. Dla Ciebie.
Maxon
25 grudnia, 22:35
Kochana Ami,
Już  prawie  pora  kłaść  się  spać,  a  ja  powinienem  się  odprężyć,  ale  nie  mogę.  Mogę  tylko
myśleć o Tobie. Jestem przerażony, że mogłoby Ci się coś stać. Wiem, że ktoś by mi powie-
dział, gdyby cokolwiek się wydarzyło, i że zaczynam popadać w paranoję. Kiedy tylko ktoś
przynosi mi jakąkolwiek wiadomość, moje serce staje na moment, obawiając się najgorszego:
że Ciebie już nie ma. Że nie wrócisz.
Chciałbym, żebyś tu była. Chciałbym móc Cię chociaż zobaczyć.
Nigdy nie dostaniesz tych listów, za bardzo się ich wstydzę.
Chciałbym, żebyś już wróciła. Bez przerwy myślę o Twoim uśmiechu i boję się, że mógłbym go
już nigdy nie zobaczyć.
Mam nadzieję, że niedługo do mnie wrócisz, Ami.
Wesołych Świąt,
Maxon
26 grudnia, 10:00
Kochana Ami,
To prawdziwy cud: udało mi się przetrwać noc. Kiedy w końcu się obudziłem, przekonywałem
siebie,  że  martwię  się  bez  powodu.  Przyrzekłem  sobie,  że  skoncentruję  się  dzisiaj  na  pracy
i nie będę się tak denerwował o Ciebie.
Udawało  mi  się  to  podczas  śniadania  i  przez  większość  narady,  ale  w  końcu  myśli  o  Tobie
całkowicie  mną  zawładnęły.  Powiedziałem  wszystkim,  że  źle  się  czuję,  a  teraz  ukrywam  się
w moim pokoju i piszę do Ciebie list z nadzieją, że dzięki temu poczuję się, jakbyś już tu była
z powrotem.
Jestem  bardzo  samolubny.  Masz  dzisiaj  pogrzeb  ojca,  a  ja  myślę  tylko  o  tym,  jak  Cię  tutaj
sprowadzić. Kiedy napisałem to i zobaczyłem czarno na białym, poczułem się jak ostatni drań.
Jesteś właśnie tam, gdzie powinnaś teraz być. Wydaje mi się, że już o tym pisałem, ale jestem
pewien, że Twoja obecność stanowi pociechę dla Twojej rodziny.
Wiesz, nie powiedziałem Ci tego, chociaż powinienem, ale od kiedy się poznaliśmy, stałaś się
o wiele silniejsza. Nie jestem tak arogancki, by uznać, że ma to coś wspólnego ze mną, ale
myślę,  że  cała  ta  przygoda  Cię  zmieniła.  Wiem,  że  na  pewno  zmieniła  mnie.  Od  samego
początku byłaś na swój sposób nieustraszona, a to zostało z czasem przekute w siłę wewnętrzną.
Wyobrażałem  sobie  Ciebie  jako  dziewczynę  z  torbą  pełną  kamieni,  gotową  rzucać  nimi
w  każdego  wroga,  który  stanie  Ci  na  drodze,  ale  sama  stałaś  się  kamieniem.  Jesteś  pewna
i stanowcza. Mogę się założyć, że Twoja rodzina także to dostrzeże. Powinienem był Ci to po-
wiedzieć. Mam nadzieję, że wrócisz niedługo i będę mógł to zrobić.
Maxon
26 grudnia, 19:40
Kochana Ami,
Wspominałem  nasz  pierwszy  pocałunek.  Powinienem  chyba  mówić  o  naszych  pierwszych
pocałunkach, ale chodzi mi o ten drugi, do którego mnie sama zachęciłaś. Czy kiedykolwiek
powiedziałem Ci, jak czułem się tamtego wieczora? Nie chodziło tylko o to, że to mój pierwszy
pocałunek, ale że to mój pierwszy pocałunek z Tobą. Widziałem bardzo wiele, Ami, zwiedziłem
różne zakątki naszej planety, ale nigdy nie widziałem niczego tak boleśnie pięknego jak ten
pocałunek. Chciałbym, żeby to było coś, co mogę schwytać w siatkę albo zamknąć w książce.
Chciałbym, żeby to było coś, co mógłbym zachować i podzielić się z tym z całym światem,
żebym mógł powiedzieć całemu wszechświatowi: tak właśnie jest, to właśnie takie uczucie, kie-
dy naprawdę stracisz dla kogoś głowę.
Okropnie wstydzę się tych listów. Będę musiał je spalić, zanim wrócisz.
Maxon
27 grudnia, południe
Kochana Ami,
Mogę  Ci  równie  dobrze  powiedzieć  o  tym  od  razu,  ponieważ  pokojówki  na  pewno  Ci  to
powtórzą. Myślę o drobnych rzeczach, jakie zwykle robisz. Czasem nucisz jakąś melodię albo
śpiewasz, chodząc po pałacu. Czasem, kiedy przychodzę do Twojego pokoju, słyszę melodie,
które kryjesz w sercu, dobiegające zza drzwi. Bez nich pałac wydaje się pusty.
Tęsknię  także  za  Twoim  zapachem.  Brakuje  mi  zapachu  perfum,  unoszącego  się  z  Twoich
włosów, kiedy odwracasz się, żeby się do mnie uśmiechnąć, zapachu Twojej skóry, kiedy spa-
cerujemy po ogrodzie. Jest oszałamiający.
Dlatego poszedłem do Twojego pokoju, żeby spryskać Twoimi perfumami chusteczkę – kolejna
niemądra  sztuczka,  żebym  mógł  udawać,  że  tu  jesteś.  Kiedy  wychodziłem,  przyłapała  mnie
Mary. Nie wiem, czego tam szukała pod Twoją nieobecność, ale zobaczyła mnie, wrzasnęła,
a jakiś gwardzista przybiegł, żeby zobaczyć, co się stało. Miał przygotowaną broń i złowróżbne
spojrzenie. Omal nie zostałem zaatakowany tylko dlatego, że brakowało mi Twojego zapachu.
27 grudnia, 23:00
Moja kochana Ami,
Nigdy wcześniej nie pisałem listu miłosnego, więc wybacz mi, jeśli poniosę porażkę…
Najprościej byłoby powiedzieć, że Cię kocham. Ale tak naprawdę, Ami, chodzi o wiele więcej.
Pragnę Cię. Potrzebuję Cię.
Tak  wiele  ukrywałem  przed  Tobą  ze  strachu.  Obawiałem  się,  że  gdybym  powiedział  Ci  to
wszystko jednocześnie, poczułabyś się przytłoczona i uciekłabyś mi. Obawiam się, że gdzieś
w głębi serca żywisz do kogoś innego miłość, która nigdy nie wygaśnie. Obawiam się, że znowu
popełnię jakiś błąd, tak poważny, że uciekniesz w ten swój świat milczenia. Żadna nagana na-
uczyciela, żaden atak furii ojca, żadne osamotnienie w moim dzieciństwie nie bolało mnie tak
bardzo jak to, kiedy dystansujesz się ode mnie.
Cały czas myślę, że to ciągle jest niewykluczone, że możesz w każdej chwili zadać mi cios.
Dlatego staram się nie zamykać sobie żadnej drogi, obawiając się chwili, kiedy z nich zrezy-
gnuję,  a  potem  zobaczę,  jak  stoisz  przede  mną  ze  splecionymi  ramionami,  ofiarowując  mi
swoją przyjaźń, ale niezdolna, by stać się kimś mi równym, moją królową, moją żoną.
Wszystko, czego pragnę na świecie, to żebyś została moją żoną. Kocham Cię. Bardzo długo
obawiałem się to przyznać, ale teraz wiem to na pewno.
Nie ośmieliłbym się cieszyć ze śmierci Twojego ojca, smutku, jaki przyniosło Ci jego odejście
czy pustki, jakiej doświadczyłem po Twoim wyjeździe. Ale jestem wdzięczny losowi, że musiałaś
wyjechać. Nie jestem pewien, ile czasu potrzebowałbym, żeby to zrozumieć, gdybym nie zaczął
sobie wyobrażać, jak wyglądałoby moje życie bez Ciebie. Teraz z całkowitą pewnością wiem,
że to coś, czego bym nie chciał.
Chciałbym być tak samo jak Ty prawdziwym artystą, żeby znaleźć sposób na przekazanie Ci,
ile  zaczęłaś  dla  mnie  znaczyć.  Ami,  moja  miłości,  jesteś  jak  słońce  przeświecające  wśród
drzew. Jesteś śmiechem rozpraszającym smutek. Jesteś powiewem wiatru w upalny dzień. Je-
steś jasnością wśród morza niepewności.
Nie  jesteś  całym  światem,  ale  jesteś  wszystkim,  co  sprawia,  że  świat  jest  dobry.  Bez  Ciebie
mógłbym dalej istnieć, ale to wszystko, do czego byłbym zdolny.
Powiedziałaś, że aby wszystko się udało, jedno z nas musi zaufać i przekroczyć dzielącą nas
przepaść. Chyba odkryłem przepaść, którą muszę przeskoczyć, i mam nadzieję, że będziesz
czekała na mnie po drugiej stronie.
Kocham Cię, Ami.
Na zawsze Twój,
Maxon
Rozdział 30
S ala Wielka była wypełniona po brzegi, ale tym razem centralne miejsce zajmował Maxon,
a nie jak zwykle król i królowa. Siedziałam na niewielkim podeście, przy ozdobnym stole, razem
z nim i z Kriss. Miałam poczucie, że nasze miejsca mogą wprowadzać w błąd. Znajdowałam się
po prawej stronie Maxona, a zawsze uważałam, że to jest miejsce zaszczytne, oznaczające coś
dobrego. Ale do tej pory Maxon przez cały czas rozmawiał z Kriss, zupełnie jakbym nie wie-
działa już, co ma się wydarzyć.
Starałam się wyglądać na szczęśliwą, kiedy rozglądałam się po sali. Zgromadził się tu prawdzi-
wy tłum. Gavril stał oczywiście w kącie, mówiąc coś do kamery i relacjonując rozgrywające się
wydarzenia.
Ashley  uśmiechnęła  się  i  pomachała  do  nas,  a  siedząca  koło  niej  Anna  mrugnęła  do  mnie.
Skinęłam im głową, wciąż zbyt zdenerwowana, żeby się odezwać. Na końcu sali, w zwodniczo
schludnych  ubraniach,  przy  oddzielnym  stole  siedzieli  August,  Georgia  i  kilkoro  innych  rebe-
liantów z frakcji północnej. To jasne, że Maxon chciał, żeby tu byli i poznali jego nową żonę. Nie
miał tylko pojęcia, że była ona jedną z nich.
Rozglądali się uważnie po sali, jakby w obawie, że w każdej chwili ktoś z gwardzistów może ich
rozpoznać  i  zaatakować.  Ale  gwardziści  nie  zwracali  na  nich  uwagi.  Szczerze  mówiąc,  po  raz
pierwszy  widziałam,  żeby  byli  do  tego  stopnia  zdekoncentrowani,  sami  rozglądali  się  po  sali,
a  część  z  nich  wyglądała,  jakby  się  czymś  denerwowała.  Zauważyłam  nawet,  że  jeden  czy
dwóch nie ogoliło się starannie i wyglądali trochę niechlujnie. Mimo wszystko to była ogromna
uroczystość, może mieli po prostu mnóstwo roboty.
Moje oczy pobiegły do królowej Amberly, rozmawiającej ze swoją siostrą Adele i gromadką
jej dzieci. Była rozpromieniona – tak długo czekała na ten dzień. Pokocha Kriss jak własną córkę.
Przez chwilę ogromnie jej tego zazdrościłam.
Odwróciłam  się  i  jeszcze  raz  przyjrzałam  twarzom  kandydatek,  ale  tym  razem  mój  wzrok
spoczął  na  Celeste.  Widziałam  w  jej  oczach  wyraźne  pytanie:  czym  ja  się  tak  denerwuję?
Potrząsnęłam ledwie dostrzegalnie głową, dając jej do zrozumienia, że przegrałam. Posłała mi
dyskretny uśmiech i bezgłośnie powiedziała: Będzie dobrze. Skinęłam głową i spróbowałam jej
uwierzyć.  Odwróciła  się  i  roześmiała  z  czegoś,  co  ktoś  powiedział,  a  ja  w  końcu  spojrzałam
w prawo i zauważyłam, który gwardzista stoi najbliżej naszego stołu.
Ale Aspen był zajęty czym innym. Rozglądał się po sali, tak jak wielu innych mundurowych,
ale  wyglądał,  jakby  się  nad  czymś  zastanawiał.  Zupełnie  jakby  próbował  rozwiązać  w  głowie
jakąś zagadkę. Chciałam, żeby popatrzył na mnie, może spróbował bez słów przekazać, co go nie-
pokoi, ale nie zrobił tego.
– Próbujesz się umówić na spotkanie później? – zapytał Maxon, a ja gwałtownie odwróciłam
się do niego.
– Nie, oczywiście że nie.
– To i tak bez znaczenia. Rodzina Kriss przyjedzie po południu na małą uroczystość, a twoja
przyjedzie, żeby zabrać cię do domu. Postanowiono, że ostatnia przegrana nie będzie wyjeżdżać
samotnie, bo zdarza się, że robi scenę.
Maxon był taki zimny, taki odległy. Zupełnie jakby w ogóle nie był sobą.
– Możesz zatrzymać ten dom, jeśli chcesz. Został już kupiony. Ale chciałbym dostać z powro-
tem listy.
– Przeczytałam je – powiedziałam. – Były cudowne.
Maxon prychnął, jakby to był dowcip.
– Nie wiem, co sobie myślałem.
– Proszę, nie rób tego. Proszę. Kocham cię. – Wargi mi zadrżały.
– Nie waż się – polecił mi Maxon przez zaciśnięte zęby. – Masz się teraz uśmiechnąć i będziesz
się uśmiechać do ostatniej chwili.
Zamrugałam, żeby stłumić łzy, i uśmiechnęłam się słabo.
– To wystarczy. Teraz masz się tak trzymać, dopóki stąd nie wyjdziesz, rozumiesz? – Skinęłam
głową. Maxon popatrzył mi w oczy. – Ucieszę się, kiedy wyjedziesz.
Warknął te ostatnie słowa, ale potem jego uśmiech powrócił, kiedy znowu spojrzał na Kriss.
Przez  minutę  wpatrywałam  się  we  własne  kolana,  uspokajając  oddech  i  przybierając  dzielny
wyraz twarzy.
Kiedy w końcu podniosłam głowę, nie odważyłam się patrzeć bezpośrednio na nikogo. Oba-
wiałam się, że jeśli to zrobię, nie zdołam spełnić ostatniego życzenia Maxona. Zamiast tego skon-
centrowałam się na ścianach sali i właśnie dlatego zauważyłam, że większość gwardzistów od-
sunęła  się  od  nich  na  jakiś  niedostrzegalny  dla  mnie  sygnał.  Wyciągnęli  z  kieszeni  czerwone
szmatki i przewiązali sobie nimi czoła.
Patrzyłam na to, nic nie rozumiejąc, kiedy noszący czerwony znak gwardzista stanął za Celeste
i strzelił jej prosto w tył głowy.
Wrzaski i wystrzały zabrzmiały jednocześnie. Ochrypłe jęki bólu wypełniły salę, dołączając
do  kakofonii  przewracanych  krzeseł,  ciał  uderzających  o  ściany  i  przepychających  się  ludzi,
próbujących uciekać tak szybko, jak pozwalały im na to wysokie obcasy i garnitury. Napastnicy
krzyczeli  i  strzelali,  sprawiając,  że  wszystko  wydawało  się  jeszcze  bardziej  przerażające.  Pa-
trzyłam,  oszołomiona,  widząc  w  przeciągu  kilku  sekund  więcej  śmierci,  niż  wydawało  mi  się
możliwe. Rozejrzałam się za królem i królową, ale gdzieś zniknęli. Moje serce ścisnął strach, nie
wiedziałam, czy uciekli, czy też zostali schwytani. Rozejrzałam się za Adele i jej dziećmi, ale nig-
dzie ich nie widziałam, a to wydało mi się jeszcze gorsze niż nieobecność króla i królowej.
Koło mnie Maxon starał się uspokoić Kriss.
– Połóż się na podłodze – powiedział do niej. – Nic się nam nie stanie.
Spojrzałam w prawo, na Aspena, i na moment ogarnął mnie podziw. Klęczał na jednym kola-
nie, celował i strzelał spokojnie w tłum. Musiał być bardzo pewien swoich umiejętności, żeby to
robić.
Kątem oka zobaczyłam błysk czerwieni i nagle stanął przed nami gwardzista-rebeliant. Kiedy
tylko pomyślałam o tym, nagle wszystko zaczęło mieć sens. Anne mówiła mi, że to już kiedyś się
zdarzyło, że rebelianci zdobyli mundury gwardzistów i zakradli się do pałacu. Ale jak?
Kriss  krzyknęła  znowu,  a  ja  uświadomiłam  sobie,  że  gwardziści,  którzy  zostali  wysłani  do
ochrony naszych domów, wcale nie zdezerterowali. Byli martwi i zakopani w ziemi, a ich skra-
dzione mundury widzieliśmy teraz przed sobą.
Ta wiedza nie na wiele mi się w tym momencie przydawała.
Wiedziałam, że powinnam uciekać, że Maxon i Kriss powinni uciekać, jeśli chcą ocalić życie.
Ale byłam jak sparaliżowana, kiedy złowrogi mężczyzna podniósł broń i wycelował w Maxona.
Popatrzyłam na Maxona, a on popatrzył na mnie. Żałowałam, że nie mam czasu, żeby coś po-
wiedzieć. Odwróciłam głowę, patrząc znowu na mężczyznę.
Na  jego  twarzy  pojawił  się  wyraz  rozbawienia.  Zupełnie  jakby  podejrzewał,  że  to  będzie
znacznie bardziej zabawne dla niego i znacznie bardziej bolesne dla Maxona, przesunął broń lekko
w lewo i wycelował we mnie.
Nie pomyślałam nawet o tym, żeby krzyknąć. Nie mogłam się w ogóle poruszyć, ale zoba-
czyłam kątem oka ruch i marynarkę Maxona, który rzucił się w moją stronę.
Upadłam  na  podłogę,  ale  nie  w  taki  sposób,  jak  się  spodziewałam.  Maxon  przeleciał  przede
mną,  omijając  mnie,  a  kiedy  podniosłam  głowę,  zobaczyłam  Aspena.  Podbiegł  do  stołu
i przewrócił moje krzesło, przyciskając mnie własnym ciałem.
– Mam go! – krzyknął ktoś. – Znajdźcie króla!
Usłyszałam  kilka  krzyków  radości,  zachwyconych  tym  obwieszczeniem.  I  wrzaski.  Tyle
wrzasków. Kiedy otrząsnęłam się z oszołomienia, moje uszy znowu zaczęły rejestrować hałas.
Inne  krzesła  i  ciała  upadające  na  podłogę.  Gwardziści  wykrzykujący  rozkazy.  Padały  strzały,
a powodujący mdłości huk świdrował mi uszy. To było prawdziwe piekło.
– Nie jesteś ranna? – zapytał Aspen, przekrzykując hałas.
Chyba potrząsnęłam głową.
– Nie ruszaj się.
Patrzyłam, jak się podnosi, staje w rozkroku i celuje. Wystrzelił kilka razy, miał skoncentrowa-
ny wzrok, ale rozluźnione ciało. Sądząc po kącie, pod jakim strzelał, wydawało się, że kolejni re-
belianci próbują podejść do nas bliżej. Dzięki Aspenowi nie udało im się to.
Rozejrzał się szybko i znowu przyklęknął.
– Zabiorę ją stąd, zanim całkiem straci głowę.
Przeszedł nade mną i złapał Kriss, która zatykała uszy i szlochała rozpaczliwie. Aspen podniósł
jej głowę i spoliczkował ją. Oszołomiona, uspokoiła się na tyle, żeby wysłuchać jego rozkazów
i wyjść razem z nim z sali, osłaniając po drodze głowę.
Robiło się ciszej. Większość ludzi pewnie już uciekła. Albo umierała.
W tym momencie zobaczyłam całkowicie nieruchomą nogę wystającą spod obrusa. O Boże!
Maxon!
Wpełzłam pod stół i znalazłam Maxona oddychającego z najwyższym trudem. Na jego koszuli
powiększała się rozległa czerwona plama – miał ranę postrzałową pod lewym ramieniem, która
wyglądała bardzo poważnie.
–  Maxonie!  –  jęknęłam.  Nie  wiedząc,  co  innego  mogłabym  zrobić,  zwinęłam  brzeg  sukni
w rękach i przycisnęłam go do rany. Maxon skrzywił się lekko. – Przepraszam.
Maxon przykrył moją rękę swoją dłonią.
– Nie, to ja przepraszam – powiedział. – O mało nie zmarnowałem życia nam obojgu.
– Nie mów nic teraz. Skoncentruj się, dobrze?
– Popatrz na mnie, Ami.
Mrugnęłam kilka razy i spojrzałam mu w oczy. Mimo bólu uśmiechnął się do mnie.
– Złam mi serce. Złam je tysiąc razy, jeśli zechcesz. Możesz z nim robić, co chcesz, bo należy
tylko do ciebie.
– Cśśś – poprosiłam.
– Będę cię kochał do ostatniego tchnienia. Każde uderzenie mojego serca jest twoje. Nie chcę
umrzeć, zanim się tego nie dowiesz.
– Proszę, przestań – chlipnęłam.
Zabrał rękę z mojej dłoni i wplótł mi palce we włosy. Dotyk był lekki, ale wystarczył, żeby mi
powiedzieć, czego on chce. Pochyliłam się, żeby go pocałować. W tym pocałunku były wszyst-
kie nasze dotychczasowe pocałunki, cała niepewność i cała nadzieja.
– Nie poddawaj się, Maxonie. Kocham cię, proszę, nie poddawaj się.
Maxon westchnął z trudem.
W tym momencie pod stół zajrzał Aspen, a ja pisnęłam ze strachu, zanim się zorientowałam,
kto to jest.
– Kriss jest już w schronie, sir – powiedział rzeczowo do Maxona. – Teraz twoja kolej. Możesz
wstać?
Maxon potrząsnął głową.
– To strata czasu. Zabierz ją.
– Ale wasza wysokość…
– To rozkaz – oznajmił Maxon tak stanowczo, jak tylko mógł.
On i Aspen patrzyli na siebie przez długą chwilę.
– Tak jest.
– Nie! Nigdzie nie idę! – upierałam się.
– Pójdziesz – odparł Maxon zmęczonym głosem.
– Chodź, Mer. Musimy się pospieszyć.
– Nie ruszę się stąd!
Szybko, jakby nagle nic mu już nie dolegało, Maxon wyciągnął rękę i ścisnął dłoń Aspena.
– Ona ma żyć. Rozumiesz mnie? Czegokolwiek by to nie wymagało, ona ma żyć.
Aspen skinął głową i złapał mnie za ramię mocniej niż wydawało mi się to możliwe.
– Nie! – krzyknęłam. – Maxonie, proszę!
– Bądź szczęśliwa – powiedział stłumionym głosem i ścisnął moją rękę po raz ostatni, a potem
Aspen pociągnął mnie za sobą, ciągle krzyczącą.
Kiedy znaleźliśmy się przy drzwiach, Aspen popchnął mnie na ścianę.
– Bądź cicho! Mogą cię usłyszeć. Im szybciej znajdziesz się w schronie, tym szybciej będę
mógł wrócić po niego. Masz robić, co ci każę, jasne?
Skinęłam głową.
–  Dobrze,  w  takim  razie  bądź  cicho  i  staraj  się  pochylać  –  powiedział,  wyjął  pistolet
i wyciągnął mnie na korytarz.
Rozejrzeliśmy się w prawo i w lewo. Na końcu korytarza zobaczyliśmy jakąś sylwetkę, ucie-
kającą  w  przeciwną  stronę.  Kiedy  zniknęła,  ruszyliśmy  przed  siebie.  Za  rogiem  znaleźliśmy
leżącego na ziemi gwardzistę. Aspen sprawdził mu puls i potrząsnął głową, a potem zabrał jego
pistolet i podał mi.
– Co ja mam z tym zrobić? – szepnęłam z przerażeniem.
– Strzelać. Tylko najpierw upewnij się, czy to przyjaciel, czy wróg. Tu panuje kompletny cha-
os.
Przez kilka pełnych napięcia minut skręcaliśmy w kolejne korytarze i sprawdzaliśmy schrony,
które okazywały się już zajęte i zablokowane. Wydawało się, że walka przeniosła się głównie na
górę albo na zewnątrz, ponieważ odgłosy wystrzałów i anonimowe krzyki były stłumione przez
ściany. Ale mimo to za każdym razem, gdy usłyszeliśmy jakikolwiek szelest, zatrzymywaliśmy
się, zanim poszliśmy dalej.
Aspen wyjrzał za róg.
– To ślepy zaułek, więc rozglądaj się uważnie.
Skinęłam głową. Szybko przebiegliśmy na koniec krótkiego korytarza i pierwszą rzeczą, jaką za-
uważyłam, był jasny blask słońca, wpadający przez okno. Czy niebo nie wiedziało, że świat się
właśnie kończy? Jak słońce mogło dzisiaj świecić?
– Proszę, proszę, proszę – szepnął Aspen, sięgając do zamka. Na szczęście drzwi się otworzyły.
– Tak! – Westchnął i otworzył drzwi, zasłaniając nimi widok na połowę korytarza.
– Aspenie, nie chcę tu zostać.
– Musisz. Musisz być bezpieczna, ze względu na bardzo wiele osób. A ja… chciałbym, żebyś
coś dla mnie zrobiła.
– Co takiego?
Poruszył się niespokojnie.
– Gdyby coś się ze mną stało… Chciałbym, żebyś powiedziała...
Nad  jego  ramieniem  zobaczyłam  coś  czerwonego  wyłaniającego  się  zza  rogu.  Gwałtownie
podniosłam pistolet, wycelowałam ponad Aspenem i strzeliłam do zbliżającej się sylwetki. Nie-
spełna  sekundę  później  Aspen  wepchnął  mnie  do  schronu  i  zatrzasnął  drzwi,  zostawiając  mnie
samą w ciemnościach.
Rozdział 31
N ie wiem, jak długo tam siedziałam. Nasłuchiwałam dźwięków zza drzwi, chociaż wiedziałam,
że to na nic. Kiedy Maxon i ja kilka tygodni temu byliśmy zamknięci w schronie, nie słyszeliśmy
nic z tego, co działo się na zewnątrz, mimo że zniszczenia wtedy były ogromne.
Mimo wszystko miałam nadzieję. Może Aspenowi nic się nie stało i lada chwila otworzy drzwi.
Nie mógł zginąć. Nie. Aspen umiał walczyć, zawsze umiał walczyć. Kiedy zagrażały mu głód
i ubóstwo, stawiał im czoło. Kiedy świat odebrał mu tatę, dbał o to, żeby jego rodzina przetrwała.
Kiedy Eliminacje odebrały mu mnie, kiedy został powołany do wojska, nie pozwolił, żeby ode-
brało mu to nadzieję. W porównaniu z tym wszystkim kula wydawała się czymś małym i nie-
znaczącym. Żadna kula nie mogła powalić Aspena Legera.
Przycisnęłam ucho do drzwi, modląc się, żeby usłyszeć jakieś słowo, oddech, cokolwiek. Skon-
centrowałam się, nasłuchując czegoś, co brzmiałoby jak pełen wysiłku oddech Maxona, kiedy
leżał pod stołem, umierając.
Zacisnęłam  powieki  i  błagałam  Boga,  żeby  zachował  go  przy  życiu.  Na  pewno  wszyscy
w pałacu szukali Maxona i jego rodziców. To im pierwszym zostanie udzielona pomoc. Nie po-
zwolą mu umrzeć, nie mogliby tego zrobić.
A jeśli jego stan był beznadziejny?
Był tak niesamowicie blady. Nawet ten ostatni uścisk mojej ręki był taki słaby.
Bądź szczęśliwa.
Kochał mnie. Naprawdę mnie kochał. A ja kochałam jego. Mimo tego wszystkiego, co powin-
no nas dzielić – naszych klas, naszych błędów, otaczającego nas świata – powinniśmy być razem.
Powinnam zostać przy nim. Szczególnie teraz, kiedy leżał, umierając. Nie powinnam się ukry-
wać.
Wstałam i zaczęłam macać ścianę w poszukiwaniu włącznika światła. Klepałam stalową płytę,
aż w końcu go znalazłam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu – było mniejsze od poprzedniego,
w którym byłam. Miało zlew, ale żadnej toalety, tylko wiadro w rogu. Koło drzwi stała ławka, a na
półce pod przeciwległą ścianą zobaczyłam paczuszki z jedzeniem i koce. Na środku na podłodze
leżał i czekał zimny pistolet.
Nie  wiedziałam,  czy  to  się  uda,  ale  musiałam  spróbować.  Wyciągnęłam  ławkę  na  środek
schronu i przewróciłam ją na bok, siedzeniem w stronę drzwi. Przykucnęłam za nią, sprawdziłam
jej wysokość i uświadomiłam sobie, że nie zapewnia najlepszej ochrony. Musiała mi jednak wy-
starczyć.
Wstając,  potknęłam  się  o  brzeg  głupiej  sukni.  Westchnęłam  z  niecierpliwości  i  przeszukałam
półki. Cienki nożyk miał zapewne służyć do otwierania i dzielenia żywności, ale całkiem dobrze
ciął też materiał. Kiedy przycięłam suknię nierówno na wysokości kolan, zrobiłam z materiału
prowizoryczny pasek i na wszelki wypadek zatknęłam za niego nóż.
Owinęłam się kocami, spodziewając się rykoszetów. Jeszcze raz rozejrzałam się po schronie,
szukając czegoś jeszcze, co mogłabym zabrać ze sobą i wykorzystać w razie potrzeby. Ale nic już
nie znalazłam.
Skuliłam się za ławką, wycelowałam w zamek, odetchnęłam dla uspokojenia i wystrzeliłam.
Huk  rozbrzmiewający  w  maleńkim  pomieszczeniu  przeraził  mnie,  mimo  że  się  go  spodzie-
wałam. Kiedy tylko miałam pewność, że kula nie odbija się rykoszetem po schronie, podeszłam
do  drzwi,  żeby  je  obejrzeć.  Ponad  zamkiem  znalazłam  małą  dziurę,  odsłaniającą  poszarpane
warstwy  metalu.  Byłam  niezadowolona,  że  spudłowałam,  ale  przynajmniej  wiedziałam,  że  to
może się udać. Jeśli dostatecznie wiele razy trafię w zamek, może zdołam się stąd wydostać.
Schowałam się za ławką i znowu spróbowałam. Jedna kula za drugą trafiały w drzwi, ale nigdy
dwa  razy  w  to  samo  miejsce.  Po  chwili,  sfrustrowana,  wstałam  z  nadzieją,  że  coś  poradzę.
Osiągnęłam tylko tyle, że odłupane odłamki metalu pokaleczyły mi ręce.
Dopiero  kiedy  usłyszałam  głuche  kliknięcie,  uświadomiłam  sobie,  że  zużyłam  wszystkie  kule
i ugrzęzłam tu na dobre. Rzuciłam pistolet i podbiegłam do drzwi, uderzając w nie całym ciałem.
– Otwórz się! – Znowu uderzyłam o drzwi. – OTWÓRZ SIĘ!
Zaczęłam bezskutecznie tłuc w drzwi pięściami.
– Nie! Nie, nie, nie! Muszę stąd wyjść!
Drzwi  ani  drgnęły,  jakbym  tym  bezlitosnym  milczeniem  i  nieruchomością  chciały  zadrwić
z mojego rozdartego serca.
Upadłam na podłogę i rozpłakałam się ze świadomością, że nic nie mogę zrobić. Martwe ciało
Aspena mogło leżeć zaledwie metr ode mnie, a Maxon… na pewno także już nie żył.
Podkuliłam nogi do piersi i oparłam głowę o drzwi.
– Jeśli przeżyjesz – wyszeptałam – będziesz mógł mnie nazywać swoją miłą. Obiecuję, nie
będę narzekać.
Pozostawało mi tylko czekanie.
Co jakiś czas próbowałam zgadnąć, która może być godzina, chociaż nie miałam żadnego spo-
sobu, żeby to sprawdzić. Każda ciągnąca się minuta doprowadzała mnie do szaleństwa. Nigdy nie
czułam się tak bezsilna, umierałam z niepokoju.
Upłynęła cała wieczność, zanim usłyszałam szczęk zamka. Ktoś po mnie przyszedł. Nie wie-
działam,  czy  to  przyjaciel,  czy  też  nie,  więc  wycelowałam  nienaładowany  pistolet  w  drzwi.
Przynajmniej wyglądał groźnie. Drzwi uchyliły się i do środka wpadła smuga światła zza okna.
Czy to znaczyło, że nadal był ten sam dzień? Czy może już następny? Celowałam dalej, chociaż
musiałam w tym celu zmrużyć oczy.
– Proszę nie strzelać, lady Americo! – poprosił gwardzista. – Jest pani bezpieczna!
– Skąd mam to wiedzieć? Skąd mam wiedzieć, że nie jest pan jednym z nich?
Gwardzista obejrzał się i przywitał kogoś, kto zbliżał się korytarzem. W smudze światła stanął
August w towarzystwie Gavrila. Chociaż garnitur prezentera był niemal zniszczony, ozdobna szpil-
ka – teraz zauważyłam, że niezwykle przypominała Gwiazdę Polarną – nadal lśniła dumnie w za-
krwawionej klapie.
Nic dziwnego, że rebelianci z Północy byli tak dobrze poinformowani.
– Już po wszystkim, Americo. Pokonaliśmy ich – potwierdził August.
Westchnęłam, przytłoczona ulgą, i rzuciłam pistolet na podłogę.
–  Gdzie  jest  Maxon?  Czy  on  żyje?  Czy  Kriss  się  udało?  –  zapytałam  Gavrila,  a  potem
zwróciłam  się  znowu  do  Augusta:  –  Przyprowadził  mnie  tu  gwardzista,  nazywa  się  Leger,  wi-
działeś go może? – słowa wypływały niemal zbyt szybko, żeby dało się mnie zrozumieć.
Czułam się dziwnie, kręciło mi się w głowie.
– Chyba jest w szoku. Zabierzcie ją szybko do skrzydła szpitalnego – rozkazał Gavril, a gwardzi-
sta z łatwością wziął mnie na ręce.
– Maxon? – zapytałam. Nikt nie odpowiedział albo może straciłam już wtedy przytomność. Nie
mogę sobie tego przypomnieć.
Kiedy się obudziłam, leżałam na łóżku polowym. Czułam, że liczne skaleczenia zaczęły mnie
piec, ale kiedy podniosłam rękę, żeby się im przyjrzeć, zobaczyłam, że są oczyszczone, a na naj-
większe zostały założone opatrunki. Byłam bezpieczna.
Usiadłam, rozejrzałam się i zorientowałam się, że jestem w malutkim gabinecie. Kiedy przyj-
rzałam się biurku i dyplomom na ścianie, odkryłam, że musiał należeć do doktora Ashlara. Nie
mogłam tu zostać. Potrzebowałam odpowiedzi.
Kiedy otworzyłam drzwi, zrozumiałam, dlaczego zostałam umieszczona w gabinecie. Skrzydło
szpitalne  było  zapełnione.  Niektórzy  lżej  ranni  leżeli  po  dwie  osoby  na  łóżku,  inni  na  podłodze
pomiędzy łóżkami. Widziałam od razu, że ci w najcięższym stanie znajdowali się na łóżkach na
końcu sali. Pomimo tak ogromnej liczby osób, panowała tu zdumiewająca cisza.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Czy to dobrze, że ich tu nie widziałam? Co
to mogło oznaczać?
Tuesday  leżała  na  łóżku  i  tuliła  się  do  Emmiki.  Obie  cicho  płakały.  Rozpoznałam  kilka  po-
kojówek, ale tylko z widzenia. Skinęły mi głowami, jakbym z jakiegoś powodu na to zasługiwała.
Zaczęłam tracić nadzieję, kiedy zbliżyłam się do końca sali. Maxona nie było. Gdyby tu był,
otaczałaby go gromada ludzi, gotowych spełnić każdą jego zachciankę. Ale mnie umieszczono
w przylegającym gabinecie, więc może jego też?
Zobaczyłam gwardzistę z poranioną twarzą – nie miałam pojęcia, co mogło spowodować takie
obrażenia.
– Czy książę jest gdzieś tutaj? – zapytałam cicho.
Potrząsnął ponuro głową.
– Och.
Rana od kuli i złamane serce to dwa zupełnie różne rodzaje obrażeń, ale czułam, że wykrwa-
wiam się tak samo nieubłaganie, jak Maxon. Żadne uciskanie ani szwy nie mogły tego powstrzy-
mać, nic nigdy nie złagodzi tego bólu.
Nie  zaczęłam  krzyczeć,  chociaż  miałam  wrażenie,  że  krzyczę  w  środku.  Pozwoliłam  tylko,
żeby moje łzy płynęły. Nie były w stanie niczego zmyć, ale stanowiły obietnicę.
Nikt cię nigdy nie zastąpi, Maxonie. Zapieczętowałam naszą miłość w sercu.
– Mer?
Odwróciłam  się  i  zobaczyłam  obandażowanego  mężczyznę  na  jednym  z  ostatnich  łóżek  na
sali. To był Aspen.
Bez tchu, niepewnie, podeszłam do niego. Miał na głowie bandaż, przez który przesiąkło trochę
krwi. Na odsłoniętej piersi było widać skaleczenia, ale najgorzej wyglądała jego noga. Jej dolną
część pokrywał gruby gips, a liczne krzywo zawiązane bandaże zasłaniały rany na udzie. Ponie-
waż Aspen miał na sobie tylko bokserki i prześcieradło na drugiej nodze, od razu widziałam, jak
poważnie jest ranny.
– Co się stało? – zapytałam szeptem.
– Nie mam ochoty mówić o wszystkich szczegółach. Dłuższy czas się trzymałem, załatwiłem
chyba sześciu albo siedmiu z nich, aż któryś trafił mnie w nogę. Lekarz powiedział, że prawdopo-
dobnie będę mógł chodzić, ale będę potrzebował laski. Ale dobrze, że żyję.
Łzy spływały mi cicho po twarzy. Byłam tak wdzięczna losowi, przerażona i pozbawiona na-
dziei, że nie mogłam się powstrzymać.
– Uratowałaś mi życie, Mer.
Przeniosłam natychmiast spojrzenie z jego nogi na twarz.
–  Ten  twój  strzał  wystraszył  rebelianta  i  dał  mi  akurat  dość  czasu,  żebym  do  niego  strzelił.
Gdybyś tego nie zrobiła, trafiłby mnie w plecy i byłoby po mnie. Dziękuję.
Otarłam oczy.
– To ty uratowałeś mi życie. Jak zawsze. Najwyższy czas, żebym zaczęła ci się odwzajemniać.
Aspen uśmiechnął się.
– Mam skłonności do bohaterskich czynów, prawda?
– Zawsze chciałeś być czyimś rycerzem w lśniącej zbroi.
– Potrząsnęłam głową, myśląc o wszystkim, co Aspen robił dla tych, których kochał.
– Mer, posłuchaj mnie. Kiedy powiedziałem, że zawsze będę cię kochał, mówiłem szczerze.
I myślę, że gdybyśmy zostali w Karolinie, pobralibyśmy się i bylibyśmy szczęśliwi. Biedni, ale
szczęśliwi. – Uśmiechnął się ze smutkiem.
– Ale nie zostaliśmy w Karolinie, a ty się zmieniłaś. Ja także się zmieniłem. Miałaś rację, kiedy
powiedziałaś, że nigdy nie dawałem nikomu innemu szansy, ale dlaczego miałbym to robić, gdy-
by nie to wszystko, co się wydarzyło? Instynktownie walczyłem o ciebie, Mer. Zajęło mi dużo
czasu, żeby dostrzec, że ty nie chcesz już, żebym to robił. Ale kiedy to zrozumiałem, uświado-
miłem sobie, że ja także nie chcę o ciebie walczyć.
Patrzyłam na niego, oszołomiona.
– Zawsze będziesz w moim sercu, Mer, ale nie jestem już w tobie zakochany. Myślę czasem,
że możesz mnie nadal potrzebować albo pragnąć, ale nie wiem, czy tak jest. Zasługujesz na coś
lepszego niż na to, żebym był z tobą z poczucia obowiązku.
Westchnęłam.
– A ty zasługujesz na coś lepszego niż bycie kimś, kogo wybrałam z braku innej możliwości.
Wyciągnął do mnie rękę, a ja wzięłam ją w swoje dłonie.
– Nie chcę, żebyś była na mnie zła.
– Nie jestem. Cieszę się, że ty nie jesteś na mnie zły. Nawet jeśli on nie żyje, nadal go ko-
cham.
Aspen zmarszczył czoło.
– Kto nie żyje?
– Maxon – odparłam stłumionym głosem, znowu bliska płaczu.
Zapadła chwila ciszy.
– Maxon żyje.
– Jak to? Ale tamten gwardzista powiedział, że go tu nie ma i…
– Oczywiście, że go tu nie ma. Jest królem. Odpoczywa w swoim pokoju.
Rzuciłam się, żeby uściskać Aspena, a on jęknął z powodu siły mojego uścisku, ale byłam zbyt
szczęśliwa, żeby uważać. Wtedy radosna wiadomość połączyła się ze smutną.
Cofnęłam się powoli.
– Król zginął?
Aspen skinął głową.
– Królowa także.
– Nie! – wzdrygnęłam się, znowu mrugając oczami. Powiedziała, że będę mogła nazywać ją
mamą. Co Maxon zrobi bez niej?
– Tak właściwie gdyby nie rebelianci z Północy, Maxon także mógłby nie przeżyć. Tylko dzięki
nim udało nam się zwyciężyć.
– Naprawdę?
Widziałam w jego oczach podziw i szacunek.
–  Powinniśmy  ich  poprosić,  żeby  nas  trenowali.  Strzelali  inaczej.  Wiedzieli,  co  mają  robić.
Rozpoznałem Augusta i Georgię w Sali Wielkiej, mieli wsparcie tuż za murami pałacu. Kiedy tyl-
ko zorientowali się, że coś jest nie tak… cóż, sama wiesz, jak szybko potrafią się dostać do środka.
Nie wiem, skąd wzięli broń, ale gdyby nie oni, byłoby po nas.
Trudno  mi  było  to  wszystko  jednocześnie  przyjąć  do  wiadomości.  Nadal  próbowałam
poskładać kawałki układanki, kiedy otwierające się drzwi sprawiły, że przyciszone rozmowy w sali
szpitalnej zostały przerwane. Dziewczyna z zaniepokojoną twarzą zaczęła się rozglądać, a chociaż
miała podartą sukienkę i potargane włosy, natychmiast ją rozpoznałam.
Zanim zdążyłam ją zawołać, zrobił to Aspen.
– Lucy! – krzyknął, siadając. Wiedziałam, że taki ruch musiał go zaboleć, ale na jego twarzy
nie pojawił się nawet cień grymasu bólu.
–  Aspen!  –  zachłysnęła  się  i  przebiegła  przez  salę,  przeskakując  przez  leżących  rannych.
Wpadła mu w ramiona, okrywając pocałunkami jego twarz. Chociaż Aspen jęknął z bólu, kiedy
go objęła, było jasne, że w tym momencie nie posiada się ze szczęścia.
– Gdzie byłaś? – zapytał niecierpliwie.
– Na trzecim piętrze. Dopiero teraz zaczęli otwierać tam schrony. Przybiegłam tak szybko, jak
mogłam. Co się stało?
– Chociaż Lucy po ataku rebeliantów była zwykle sparaliżowana paniką, teraz wydawała się
skoncentrowana, dostrzegała tylko Aspena.
– Nic mi nie będzie. A co z tobą? Chcesz, żeby wezwać lekarza? – Aspen rozejrzał się, szukając
kogoś, kto mógłby pomóc.
– Nie, nie jestem nawet draśnięta – zapewniła Lucy. – Martwiłam się tylko o ciebie.
Aspen patrzył w jej oczy z absolutnym uwielbieniem.
– Teraz, kiedy tu jesteś, wszystko jest już w porządku.
Pogładziła go po twarzy, uważając, żeby nie poruszyć bandaży. Aspen położył jej rękę na kar-
ku i delikatnie przyciągnął do siebie, żeby ją pocałować.
Nikt nie potrzebował rycerza bardziej niż Lucy i nikt nie chroniłby jej lepiej niż Aspen.
Byli tak zapatrzeni w siebie, że nawet nie zauważyli, kiedy odeszłam. Zamierzałam znaleźć je-
dyną osobę, którą naprawdę pragnęłam zobaczyć.
Rozdział 32
P o  wyjściu  ze  skrzydła  szpitalnego  zobaczyłam,  jak  wygląda  pałac.  Trudno  było  uwierzyć
w ogrom zniszczeń. Na podłodze leżało mnóstwo potłuczonego szkła. Lśniło w blasku słońca. Znisz-
czone obrazy, wysadzone fragmenty ścian i złowieszcze czerwone plamy na dywanach przypo-
minały, jak blisko byliśmy śmierci.
Weszłam  na  schodami  górę,  starając  się  unikać  kontaktu  wzrokowego  z  kimkolwiek.  Kiedy
mijałam pierwsze piętro, zobaczyłam na podłodze kolczyk. Od razu przyszła mi do głowy myśl,
że jego właścicielka nie żyje.
Na trzecim piętrze skierowałam się do pokoju Maxona i ujrzałam kilku gwardzistów. To pewnie
było  nieuniknione.  Jeśli  będę  musiała,  może  spróbuję  go  zawołać.  Może  powie  im,  żeby  mnie
przepuścili… tak jak tego wieczora, kiedy się poznaliśmy.
Drzwi do pokoju Maxona były otwarte, a ludzie wchodzili i wychodzili, przynosząc dokumenty
albo wynosząc talerze. Przy ścianie pod drzwiami stało sześciu gwardzistów, więc przygotowałam
się, że zostanę odprawiona. Ale kiedy się zbliżyłam, jeden z nich mnie zauważył. Zmrużył oczy,
jakby upewniał się, kim jestem. Gwardzista koło niego rozpoznał mnie i jeden za drugim skłonili
się nisko i z szacunkiem.
Ten przy drzwiach wyciągnął rękę.
– Jego wysokość czeka na panią.
Próbowałam  zachowywać  się  jak  ktoś,  kto  zasługuje  na  oddawane  mu  honory.  Wyprosto-
wałam się, przechodząc koło nich, chociaż moje pokaleczone ręce i obcięta sukienka nie doda-
wały mi godności.
– Dziękuję – powiedziałam z lekkim skinieniem głowy.
Kiedy wchodziłam do środka, przebiegła koło mnie pokojówka. Maxon leżał w łóżku, po lewej
stronie  piersi  miał  gazowy  opatrunek,  widoczny  spod  zwykłej  bawełnianej  koszuli.  Lewą  rękę
miał na temblaku, ale w prawej trzymał dokument, którego treść omawiał z jakimś doradcą.
Wyglądał zupełnie normalnie – nieformalne ubranie, potargane włosy – a jednocześnie znacz-
nie dostojniej niż wcześniej. Czy siedział odrobinę bardziej wyprostowany? Czy jego twarz na-
brała większej powagi?
Było wyraźnie widać, że jest królem.
– Wasza wysokość – powiedziałam stłumionym głosem, dygnęłam nisko, i ujrzałam w jego
oczach uśmiech.
–  Zostaw  tutaj  dokumenty,  Stavros.  Czy  mógłbym  prosić  wszystkich  o  opuszczenie  pokoju?
Chciałbym porozmawiać z lady Americą.
Otaczający go doradcy skłonili głowy i wyszli na korytarz. Stavros spokojnie odłożył papiery
na stolik przy łóżku Maxona i mrugnął do mnie, kiedy wychodził. Ruszyłam się z miejsca dopiero
wtedy, kiedy drzwi się zamknęły.
Chciałam podbiec do niego, wpaść mu w ramiona i zostać tam na zawsze. Ale zbliżyłam się
powoli, z obawą, że może pożałował swoich ostatnich słów do mnie.
– Przykro mi z powodu twoich rodziców.
– Trudno mi jeszcze w to uwierzyć – odparł Maxon, gestem zapraszając mnie, żebym usiadła
na łóżku. – Cały czas myślę, że ojciec jest w swoim gabinecie, a mama na dole, że za chwilę
któreś z nich przyjdzie tutaj i powie mi, co mam robić.
– Rozumiem doskonale, co masz na myśli.
Maxon uśmiechnął się ze współczuciem.
– Wiem, że rozumiesz.
Położył dłoń na mojej dłoni. Uznałam to za dobry znak i wzięłam go za rękę.
– Próbowała go ocalić. Gwardzista powiedział mi, że jeden z rebeliantów wycelował do ojca,
ale ona wybiegła zza niego. Zginęła jako pierwsza, ale zaraz potem trafili także ojca.
Maxon potrząsnął głową.
– Nigdy nie myślała o sobie. Aż do ostatniej chwili.
– Nie powinieneś być tym zaskoczony. Bardzo ją przypominasz.
Maxon skrzywił się.
– Nigdy nie będę tak dobry, jak ona. Będę za nią bardzo tęsknił.
Pogładziłam jego rękę. Królowa nie była moją matką, ale mnie również będzie jej brakowało.
– Przynajmniej ty jesteś bezpieczna – powiedział, nie patrząc mi w oczy. – Przynajmniej tyle.
Na długą chwilę zapadła cisza, a ja nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Czy powinnam przy-
pomnieć, co mi mówił? Czy powinnam zapytać o Kriss? Czy Maxon w ogóle chciał teraz o tym
myśleć?
– Mam tu coś, co chciałbym ci pokazać – oznajmił nieoczekiwanie. – Pamiętaj, że to bardzo
wstępny projekt, ale mimo wszystko myślę, że ci się spodoba. Otwórz tę szufladę – poinstruował
mnie. – Powinno leżeć na wierzchu.
Otworzyłam szufladę stolika przy łóżku i od razu zobaczyłam plik zapisanych na maszynie pa-
pierów. Rzuciłam Maxonowi pytające spojrzenie, ale tylko wskazał mi je gestem głowy.
Zaczęłam  czytać  dokument,  próbując  zrozumieć  jego  treść.  Doszłam  do  końca  pierwszego
akapitu, a potem przeczytałam go na nowo, całkowicie pewna, że coś źle zrozumiałam.
– Zamierzasz… znieść podział klasowy? – zapytałam, podnosząc spojrzenie na Maxona.
– Owszem, takie mam plany – przyznał z uśmiechem. – Nie ekscytuj się za bardzo, to zajmie
dużo czasu, ale wydaje mi się, że powinno podziałać. Widzisz – powiedział, kartkując opasły doku-
ment i wskazując mi odpowiedni akapit. – Chcę zacząć od dołu. Zamierzam najpierw wyelimino-
wać klasę Ósemek. Powinniśmy rozpocząć roboty budowlane na wielką skalę i wydaje mi się, że
przy odrobinie wysiłku Ósemki można będzie wcielić do Siódemek. Potem zacznie być trudniej.
Muszę  znaleźć  jakiś  sposób,  żeby  pozbyć  się  stygmatyzacji  łączącej  się  z  numerem  klasy,  ale
mam zamiar to zrobić.
Byłam pełna podziwu. Znałam tylko świat, w którym musiałam nosić swoją klasę jak ubranie,
a  teraz  trzymałam  dokument  mówiący,  że  te  niewidzialne  linie,  które  nakreśliliśmy  pomiędzy
ludźmi, będą mogły zostać w końcu wymazane.
Dłoń Maxona dotknęła mojej.
–  Chciałbym,  żebyś  wiedziała,  że  to  wszystko  dzięki  tobie.  Pracowałem  nad  tym  od  dnia,
w którym zawołałaś mnie na korytarz i powiedziałaś, że bywałaś głodna. To był jeden z powodów,
dla których tak wyprowadziło mnie z równowagi twoje wystąpienie, chciałem osiągnąć ten sam
cel w bardziej dyskretny sposób. Ale spośród wszystkich rzeczy, jakie pragnąłem zrobić dla mo-
jego kraju, ta nie przyszłaby mi nigdy do głowy, gdybym cię nie poznał.
Odetchnęłam głęboko i znowu spojrzałam na dokument. Pomyślałam o dotychczasowych la-
tach mojego życia, tak krótkich i szybko mijających. Nigdy nie spodziewałam się, że będę robić
coś  więcej  poza  śpiewaniem  w  tle  na  przyjęciach  innych  ludzi  i  tym,  że  może  pewnego  dnia
wyjdę za mąż. Pomyślałam o tym, co to będzie oznaczać dla mieszkańców Illéi i nie posiadałam
się ze szczęścia. Czułam się jednocześnie zawstydzona i dumna.
– Jeszcze jedno – powiedział Maxon niepewnie. Nieoczekiwanie położył na dokumencie otwar-
te pudełeczko z pierścionkiem, który lśnił w promieniach słońca wpadających przez okno.
– Spałem z tym przeklętym pudełkiem pod poduszką – oznajmił z irytacją mieszającą się z roz-
bawieniem. Podniosłam głowę bez słowa, ponieważ byłam zbyt oszołomiona, żeby coś powie-
dzieć. Byłam pewna, że odczytał pytanie w moich oczach, ale miał na razie własne. – Podoba ci
się?
Siateczka z cieniutkich pnączy winorośli tworzyła pierścień, podtrzymując dwa klejnoty – zie-
lony i fioletowy – które stykały się na czubku. Wiedziałam, że fioletowy jest moim kamieniem
zodiakalnym, więc zielony musiał symbolizować Maxona. To byliśmy my, dwa małe punkciki
światła, na zawsze nierozłączne.
Chciałam  coś  powiedzieć  i  kilka  razy  otwierałam  usta,  ale  udało  mi  się  tylko  uśmiechnąć,
przełknąć łzy i skinąć głową.
Maxon odchrząknął.
– Do tej pory dwa razy próbowałem to zrobić uroczyście i za każdym razem zakończyło się to
całkowitą klęską. W tej chwili nie mogę nawet przyklęknąć. Mam nadzieję, że nie obrazisz się,
jeśli będę mówił jak najprościej.
Skinęłam głową. Nadal w całym moim ciele nie potrafiłam znaleźć nawet jednego słowa.
Maxon przełknął ślinę i wzruszył zdrowym ramieniem.
– Kocham cię – powiedział po prostu. – Powinienem był ci to powiedzieć już dawno temu.
Może gdybym to zrobił, udałoby nam się uniknąć wielu głupich błędów. Z drugiej strony – dodał,
zaczynając się uśmiechać – czasem myślę, że to przez te wszystkie przeszkody pokochałem cię
tak bezgranicznie.
Łzy zgromadziły mi się w kącikach oczu, balansując na rzęsach.
– Wcześniej powiedziałem prawdę. Moje serce należy do ciebie i możesz je łamać. Jak już
wiesz, wolałbym umrzeć niż patrzeć, jak cierpisz. Kiedy zostałem postrzelony, kiedy upadłem na
podłogę przekonany, że moje życie dobiega końca, byłem w stanie myśleć tylko o tobie.
Maxon  musiał  przerwać.  Przełknął  znowu  i  widziałam,  że  jest  tak  samo  jak  ja  bliski  łez.  Po
chwili zaczął mówić dalej.
– W tych sekundach żałowałem wszystkiego, co stracę. Tego, że nigdy nie zobaczę, jak idziesz
do mnie w kościele, nigdy nie zobaczę twarzy naszych dzieci, nigdy nie zobaczę pasm siwizny
w twoich włosach. Ale jednocześnie nie obchodziło mnie to. Jeśli moja śmierć oznaczałaby, że ty
będziesz  żyć  –  znowu  wzruszył  jednym  ramieniem  –  jak  mógłbym  nie  uznać,  że  to  dobre
wyjście?
W  tym  momencie  straciłam  panowanie  nad  sobą  i  zalałam  się  łzami.  Jak  kiedykolwiek
wcześniej mogłam myśleć, że wiem, co to znaczy być kochaną? Nic nie dawało się porównać
z tym uczuciem promieniującym z mojego serca, wypełniającym absolutnym ciepłem każdy
skrawek mojego ciała.
– Ami – powiedział czule Maxon, zmuszając mnie, żebym otarła łzy i spojrzała na niego. –
Wiem, że widzisz przed sobą króla, ale powiem wprost: to nie jest rozkaz. To prośba. Błagam cię,
uczyń mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Proszę, uczyń mi ten honor i zostań moją
żoną.
Nie potrafiłam wyrazić, jak bardzo tego pragnę, ale chociaż głos mnie zawiódł, nie zawahałam
się. Wtuliłam się w ramiona Maxona, obejmując go mocno, przekonana, że nic nigdy nas nie roz-
dzieli. Kiedy mnie pocałował, poczułam, że wszystko w moim życiu wraca na swoje miejsce.
Znalazłam wszystko, czego kiedykolwiek pragnęłam – rzeczy, o których nawet nie wiedziałam, że
ich szukam – tutaj, w ramionach Maxona. Jeśli on będzie przy mnie, żeby mnie prowadzić i być
ze mną, poradzę sobie z całym światem.
Miałam wrażenie, że nasze pocałunki zbyt szybko osłabły, a Maxon odsunął się, żeby spojrzeć
mi w oczy. Zobaczyłam to w jego twarzy. Byłam w domu. I w końcu odzyskałam głos.
– Tak.
Epilog
S tarałam się nie trząść, ale nie na wiele to się zdało.
Każda dziewczyna byłaby w takim samym stanie. Dzień był uroczysty, suknia ciężka, a wpa-
trujące się we mnie oczy nieprzeliczone. Chociaż powinnam być odważna, drżałam.
Wiedziałam, że kiedy otworzą się drzwi, zobaczę czekającego na mnie Maxona, więc w czasie,
gdy ostatnie rzeczy wokół mnie były umieszczane na właściwych miejscach, powtarzałam sobie
tę obietnicę i próbowałam się uspokoić.
– O, teraz na nas kolej – powiedziała mama, zauważając zmianę w muzyce. Silvia pomachała,
zapraszając moją rodzinę. James i Kenna byli całkowicie gotowi, Gerad biegał wokół w garnitu-
rze, który zdążył już pognieść, a May rozpaczliwie próbowała utrzymać go w miejscu i chociaż
na dwie sekundy ustawić ze sobą do zdjęcia. Nawet jeśli mój mały braciszek był trochę rozczo-
chrany, cała moja rodzina wyglądała dzisiaj zaskakująco dostojnie.
Chociaż byłam szczęśliwa, że mam przy sobie wszystkich, których kocham, nie potrafiłam nie
poczuć ukłucia bólu na myśl o tym, że nie ma tu taty. Mimo to czułam jego obecność, słyszałam,
jak  szepcze,  że  bardzo  mnie  kocha  i  jest  ze  mnie  bardzo  dumny,  że  wyglądam  prześlicznie.
Znałam go tak dobrze, że miałam wrażenie, jakbym potrafiła powtórzyć dokładnie, co by dzisiaj
do mnie powiedział. Miałam nadzieję, że tak będzie już zawsze, że on nigdy nie odejdzie na dobre.
Byłam tak zatopiona w marzeniach, że May podkradła się do mnie.
–  Wyglądasz  prześlicznie,  Ami  –  szepnęła,  dotykając  ozdobnego  wysokiego  kołnierza  mojej
sukni.
–  Mary  przeszła  samą  siebie,  prawda?  –  odpowiedziałam.  Mary  była  jedyną  z  trójki  po-
kojówek,  która  ze  mną  została.  Kiedy  zostały  podliczone  straty,  okazało  się,  że  zginęło  o  wiele
więcej  osób,  niż  przypuszczaliśmy.  Lucy  przeżyła  atak  i  odeszła  ze  służby,  ale  Anne  po  prostu
zniknęła.
Kolejne puste miejsce dzisiaj, które powinno być zajęte.
–  Boże,  Ami,  cała  się  trzęsiesz.  –  May  złapała  mnie  za  ręce  i  spróbowała  je  unieruchomić,
śmiejąc się z mojego zdenerwowania.
– Wiem. Nic na to nie poradzę.
– Marlee! – zawołała May. – Chodź tutaj i pomóż mi uspokoić Ami.
Moja jedyna druhna podeszła do nas, z oczami rozjaśnionymi jak zawsze, a jej towarzystwo
sprawiło, że napięcie zaczęło mnie po trochu opuszczać.
– Nie martw się, Ami, jestem pewna, że on nie ucieknie sprzed ołtarza – zażartowała. May
roześmiała się, a ja trzepnęłam je obie.
– Nie boję się, że on zmieni zdanie! Boję się, że się przewrócę albo przekręcę jego imię, albo
coś takiego. Mam talent do psucia wszystkiego – jęknęłam.
Marlee przycisnęła czoło do mojego czoła.
– Nic nie popsuje dzisiejszego dnia.
– May! – syknęła mama.
– Dobra, mama zaraz wyjdzie z siebie. Do zobaczenia potem. – May cmoknęła powietrze koło
mojego policzka, żeby nie zostawić śladów szminki, a potem pobiegła na swoje miejsce. Zagrała
muzyka, a moja rodzina wyszła razem, żeby przejść przez kościół nawą główną, która czekała na
mnie.
Marlee cofnęła się o krok.
– Czy ja jestem następna?
– Tak. Swoją drogą, cudownie wyglądasz w tym kolorze.
Marlee wysunęła biodro, pozując w swojej sukni.
– Wasza wysokość ma doskonały gust.
Westchnęłam cicho.
– Nikt mnie tak jeszcze nie nazywa. O Boże, niedługo wszyscy będą do mnie mówić w ten
sposób. – Próbowałam szybko przyzwyczaić się do tego tytułu. Koronacja była częścią ceremo-
nii ślubnej. Miałam najpierw złożyć przysięgę Maxonowi, a potem Illéi. Najpierw obrączki, po-
tem korony.
– Nie zacznij się znowu denerwować! – upomniała mnie Marlee.
– Staram się! Wiedziałam przecież, że to nastąpi, tyle że to bardzo dużo jak na jeden dzień.
– Ha! – oznajmiła Marlee, kiedy muzyka zmieniła rytm.
– Zaczekaj do wieczora.
– Marlee!
Zanim  zdążyłam  ją  skarcić,  uciekła  mi,  mrugając  na  pożegnanie,  a  ja  nie  mogłam  się  nie
roześmiać. Tak bardzo cieszyłam się, że znowu jest częścią mojego życia. Oficjalnie uczyniłam
ją jedną z moich dam dworu, a Maxon uczynił swoim przybocznym Cartera. To był jasny sy-
gnał dla społeczeństwa, jak będą wyglądały rządy nowego króla, a ja cieszyłam się, wiedząc, ilu
ludzi czeka na te zmiany.
Nasłuchiwałam i czekałam. Wiedziałam, że odpowiednie nuty zabrzmią już niedługo, więc sko-
rzystałam z okazji, żeby po raz ostatni wygładzić suknię.
Była  naprawdę  wspaniała.  Biała  tkanina  opinała  moje  biodra  i  spływała  falami  na  podłogę.
Krótkie  koronkowe  rękawy  przechodziły  w  wysoki  kołnierz,  który  sprawiał,  że  wyglądałam  jak
prawdziwa  księżniczka.  Na  suknię  miałam  narzuconą  pelerynę  spływającą  z  tyłu  jako  tren.
Miałam  ją  zdjąć  podczas  wesela,  kiedy  to  zamierzałam  tańczyć  z  moim  mężem,  dopóki  nie
padnę z nóg.
– Jesteś gotowa, Mer?
Odwróciłam się do Aspena.
– Tak, jestem gotowa.
Podał mi ramię, a ja wsunęłam dłoń pod jego łokieć.
– Wyglądasz niesamowicie.
– Ty też się nieźle wystroiłeś – skomentowałam. Chociaż się uśmiechałam, byłam pewna, że
widzi moje zdenerwowanie.
– Nie masz się czym przejmować – zapewnił mnie, a jego uśmiech, pełen pewności siebie, tak
jak zawsze sprawił, że uwierzyłam we wszystko, co mówił.
Odetchnęłam głęboko i skinęłam głową.
– Dobrze. Tylko pilnuj, żebym się nie przewróciła.
– Nie martw się. Jeśli zaczniesz tracić równowagę, pożyczę ci to. – Podniósł ciemnoniebieską
laskę, zrobioną specjalnie, żeby pasowała do jego galowego munduru. Sam pomysł sprawił, że
się roześmiałam.
– Idziemy – oznajmił, szczęśliwy, że uśmiecham się szczerze.
– Wasza wysokość? – zapytała Silvia. – Już czas. – W jej głosie było słychać odrobinę podziwu.
Skinęłam jej głową, a potem Aspen i ja skierowaliśmy się do drzwi.
– Zrób na nich wrażenie – powiedział, zanim muzyka zrobiła się głośniejsza, a goście nas zoba-
czyli.
Wróciły wszystkie obawy. Chociaż staraliśmy się ograniczać listę gości, setki ludzi tłoczyło się
wzdłuż nawy, którą miałam przejść do Maxona. Ponieważ wszyscy wstali z miejsc, żeby mnie
powitać, nie widziałam go.
Chciałam  tylko  zobaczyć  jego  twarz.  Kiedy  znajdę  jego  szczere  oczy  o  silnym  spojrzeniu,
będę wiedziała, że wszystko mi się uda.
Uśmiechnęłam się, starając się zachować spokój, z wdziękiem kiwając głową na powitanie na-
szych gości i dziękując im za obecność w tym dniu. Ale Aspen wiedział.
– Wszystko będzie dobrze, Mer.
Popatrzyłam na niego, a jego spojrzenie dodało mi otuchy.
Ruszyłam przed siebie.
To nie było najbardziej pełne wdzięku przejście przez nawę główną. Nie było też najszybsze.
Ciężko  uszkodzona  noga  Aspena  sprawiała,  że  musieliśmy  kuleć  powoli  przez  cały  kościół.  Ale
kogo  innego  miałabym  o  to  poprosić?  Kogo  innego  mogłabym  poprosić?  Aspen  przesunął  się,
żeby zająć rozpaczliwie puste miejsce w moim życiu. Nie jako mój chłopak, nie jako mój przy-
jaciel, ale jako członek rodziny.
Spodziewałam się, że może odmówić, i obawiałam się, że potraktuje to jako obelgę. Ale powie-
dział, że będzie zaszczycony i przytulił mnie, kiedy o to zapytałam.
Oddany i szczery do samego końca. Taki był mój Aspen.
W końcu zobaczyłam w tłumie znajomą twarz. Była tam Lucy. Siedziała koło swojego ojca.
Promieniała z dumy na mój widok, ale tak naprawdę nie potrafiła oderwać wzroku od Aspena.
Wiedziałam, że niedługo przyjdzie kolej także na nią i nie mogłam się tego doczekać. Aspen nie
mógłby dokonać lepszego wyboru.
Koło niej, w pierwszych ławkach, siedziały pozostałe kandydatki. Wykazały się wielką odwagą,
przychodząc  tutaj  dla  mnie,  biorąc  pod  uwagę,  że  nie  było  tu  wszystkich,  które  powinny  być.
Mimo wszystko uśmiechały się, nawet Kriss, chociaż widziałam smutek w jej oczach. Zaskoczyło
mnie, jak bardzo żałowałam, że nie ma tu Celeste. Potrafiłam sobie wyobrazić, jak przewraca
oczami, a potem mruga do mnie albo robi coś w tym rodzaju. Rzuca uwagę, która jest prawie
złośliwa, ale jednak nie do końca. Naprawdę, naprawdę mi jej brakowało.
Brakowało  mi  także  królowej  Amberly.  Mogłam  sobie  tylko  wyobrażać,  jak  bardzo  byłaby
szczęśliwa, gdyby była tu dzisiaj i w końcu zyskała córkę. Czułam, że poślubiając Maxona, mam
prawo kochać ją w taki sposób, jak matkę. Byłam pewna, że zawsze by tak było.
Dalej siedziały moja mama i May, tuląc się do siebie tak mocno, jakby potrzebowały pocie-
chy. Wokół nich było tak wiele uśmiechów. Czułam się prawie przytłoczona miłością, którą mnie
obdarzano.
Byłam tak rozproszona widokiem ich twarzy, że zapomniałam, jak blisko końca nawy się znaj-
duję. Kiedy spojrzałam przed siebie… zobaczyłam go.
Wydawało się, że wokół nas nie ma nikogo więcej.
Żadnych filmujących nas kamer, żadnych błysków fleszy. Tylko my. Tylko Maxon i ja.
Miał na głowie koronę, a jego garnitur był przepasany błękitną wstęgą z orderami. Co powie-
działam, kiedy po raz pierwszy tak się ubrał? Chyba coś o powieszeniu go pod sufitem zamiast
żyrandola. Uśmiechnęłam się, wspominając długą drogę, która zaprowadziła nas tutaj, przed ten
ołtarz.
Kilka  ostatnich  kroków  Aspen  zrobił  powoli,  ale  pewnie.  Kiedy  znaleźliśmy  się  na  miejscu,
odwróciłam się do niego. Aspen uśmiechnął się do mnie jeszcze raz, a ja pocałowałam go w poli-
czek,  żegnając  się  z  tak  wieloma  rzeczami.  Przez  chwilę  patrzyliśmy  na  siebie,  a  potem  wziął
mnie za rękę i włożył ją w dłoń Maxona, oddając mnie pod jego opiekę.
Skinęli  sobie  głowami,  a  na  ich  twarzach  malował  się  tylko  szacunek.  Nie  przypuszczałam,
żebym mogła kiedykolwiek zrozumieć, co zaszło między nimi, ale w tej chwili ich relacja wyda-
wała się pokojowa. Aspen cofnął się, a ja zrobiłam krok do przodu, stając w miejscu, w którym
nigdy nie spodziewałam się znaleźć.
Maxon i ja stanęliśmy tuż koło siebie, a uroczystość się rozpoczęła.
– Witaj, moja miła – szepnął.
– Nie zaczynaj – ostrzegłam, a potem oboje się uśmiechnęliśmy.
Maxon trzymał mnie za ręce, jakby tylko to zatrzymywało go na ziemi, a ja skoncentrowałam
się,  szykując  się  do  wypowiedzenia  słów  obietnicy,  której  nigdy  nie  zamierzałam  złamać.  Ten
dzień naprawdę miał w sobie coś magicznego.
Nawet w tej chwili wiedziałam jednak, że nie żyjemy w bajce. Wiedziałam, że przyjdą trudne
i niepewne czasy. Wiedziałam, że rzeczy nie zawsze będą układać się tak, jak byśmy chcieli, i że
będziemy musieli starać się pamiętać, że to był nasz wybór. Nie będzie idealnie, nie przez cały
czas.
To nie będzie: „Żyli długo i szczęśliwie”.
To będzie o wiele więcej.
Podziękowania
C zy możecie przyłożyć po prostu dłoń do tej kartki i udać, że przybijam Wam piątkę? Serio: jak
inaczej miałabym Wam podziękować za czytanie moich książek? Mam nadzieję, że będziecie się
bawić przy opowieści o Americe tak samo dobrze, jak ja. Nigdy nie będę w stanie wyrazić, jak
bardzo jestem szczęśliwa, że poświęcacie czas, żeby towarzyszyć mi przez całą tę historię. Podzi-
wiam Wasz entuzjazm i dziękuję z całego serca!
Przede  wszystkim  ogromne  podziękowania  należą  się  Callawayowi.  Jestem  szczęśliwa  za
każdym razem, kiedy widzę Twój podpis w e-mailach – Mąż Kiery Cass, autorki nr 1 na liście be-
stsellerów New York Timesa – i cieszę się, że jesteś ze mnie dumny. Dziękuję, że wspierałeś mnie
najbardziej ze wszystkich w trakcie tej podróży. Kocham Cię!
Guyden  i  Zuzu  –  dziękuję,  że  byliście  takimi  świetnymi  dzieciakami  i  pozwoliliście  mamie
uciekać do gabinetu i pracować. Jesteście cudownymi człowieczkami i strasznie Was kocham.
Dziękuję  Mimoo,  Poopie  i  wujkowi  Jody’emu  za  całe  wsparcie,  tak  samo  jak  Mimi,  Papie
i wujkowi Chrisowi. Całe mnóstwo rzeczy nie mogłoby się wydarzyć bez Waszej pomocy, więc
dziękuję, że byliście przy mnie, nie tylko ze względu na mnie, ale ze względu na całą moją małą
rodzinę.
Dziękuję najlepszej agentce na świecie, Elanie Roth Parker. Chcę, żebyś mnie zawsze chciała!
Dziękuję za Twoją wiarę, ciężką pracę i za to, że byłaś po prostu super. Gdybym kiedykolwiek
wdała się w bójkę na ulicy, chciałabym Cię mieć tuż koło siebie. W najlepszym możliwym zna-
czeniu. *UŚCISKI*
Dziękuję Erice Sussman, mojej fantastycznej redaktorce. Tak wiele tej historii udało się dzięki
Tobie. Dziękuję z całego serca, że ze mną wytrzymywałaś. Uwielbiam Ciebie, Twoje fioletowe
pisaki i Twoje uśmiechnięte buźki! Współczuję każdemu autorowi, który musi pracować z innym
redaktorem. Jesteś absolutnie najlepsza!
Dziękuję  zespołowi  HarperTeen  za  ciężką  pracę  i  za  to,  że  jesteście  tacy  wspaniali.  Zawsze
chciałam  nazywać  Wasze  Wydawnictwo  domem  i  nie  mogę  uwierzyć,  jak  dobrzy  dla  mnie
byliście! Dziękuję Wam z całego serca!
Dziękuję  Kathleen,  która  zajmowała  się  prawami  do  wydań  zagranicznych.  To  dzięki  Tobie
moje książki znalazły się na całym świecie, a ja wraz z nimi! Nadal trudno mi w to uwierzyć.
Dziękuję Samancie Clark za prowadzenie mojego fanpage’a na Facebooku z własnej woli i bez
narzekania, jakiej pracy to wymaga. Jesteś niesamowicie cool! Dziękuję!
Dziękuję  wszystkim,  którzy  prowadzą  strony  fanowskie  poświęcone  Rywalkom  na  Twitterze,
Tumblrze i Facebooku. W połowie przypadków nie rozumiem języka, w którym piszecie, i dopro-
wadza mnie to do szału! Dziękuję za to, że jesteście tacy pracowici, pomysłowi i chcecie ze mną
rozmawiać. Serio-serio, jesteście najlepsi!
Dziękuję Georgii Whitaker za naprawdę niesamowite wideo, dzięki któremu jej nazwisko zdo-
było miejsce w tej książce. Dziękuję, że pozwoliłaś mi je wypożyczyć!
O kim zapominam? Jestem pewna, że o jakimś tysiącu ludzi…
Kościołowi  Northstar  (przysięgam,  że  zaczęłam  do  niego  chodzić  całe  lata  przedtem,  zanim
powstały Rywalki) dziękuję za to, że stał się domem dla rodziny Cass i za nieustające wsparcie.
Dziękuję FTW… Nie wiem nawet, co mam Wam powiedzieć. Jesteście absurdalni, a ja Was
kocham.
Dziękuję The Fray, One Direction, Jack’s Mannequin, Paramore, Elbow i wielu innym piosen-
karzom za to, że przez całe lata dostarczaliście mi inspiracji. To dzięki Wam miałam paliwo dla
moich historii.
Jestem  także  wdzięczna  za  istnienie  Coke  Zero,  dietetycznych  Wheat  Thins,  a  czasem  także
Milk Duds. Przez wiele lat były niezwykle ważne dla mojego przetrwania.
Na koniec, co najważniejsze, chciałabym podziękować Bogu. Wiele lat temu pisanie ocaliło
mnie w bardzo mrocznym okresie mojego życia. Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale
wiara stała się moim kołem ratunkowym. Wierzę, że ten talent jest darem od Boga i nawet w naj-
trudniejszych  dniach  moja  praca  daje  mi  szczęście.  Czuję,  że  otrzymałam  tysiące
błogosławieństw,  a  chociaż  zarabiam  pisaniem  na  życie,  wciąż  nie  potrafię  znaleźć  słów,  żeby
wyrazić moją wdzięczność. Dziękuję.
W serii Rywalki ukazały się:
Tom 1
Rywalki
Tom 2
Elita
Tom 3
Jedyna
W listopadzie 2014 ukaże się:
Książę & Gwardzista
W 2015:
The Quinn & The Favorite
oraz
Tom 4
The Heir*
* Nie znamy jeszcze treści dwóch ostatnich pozycji, więc podajemy tytuły oryginalne.